Rozdział 7
-Kai-
Chwilę potem Lloyd wydobył z siebie smoka! Udało się! Pokonał strach i przeżył.
Wylądowałem na brzegu małego wulkanu. Mój spadochron się zapalił, a razem z nim prawie i ja. Na szczęście szybko uciekłem do lasu, w którym znajdowała się moja siostra. Chen wszędzie porozstawiał jakieś maszynerie, ale postanowiłem je olać i iść po moją siostrę.
Chwilę później zobaczyłem wybuch dochodzący z drugiego końca lasu. Szybka myśl przeszła mi przez głowę: "A może to Nya?" i jak najszybciej pobiegłem w tamtą stronę. Nawet nie zauważyłem, że na kogoś wpadłem. Pomyślałem, że to inny uczestnik, ale kiedy usłyszałem żałosny jęk z ust napotkanej osoby pomyślałem, że zaraz zemdleję.
Przecież to Stu.
Natychmiast do niej podbiegłem. Była ranna, widać, że z kimś walczyła.
- Uciekaj! On jest t-tu... Widziałam Lloyda i Garmadona, i tą dziewczynę! Idź do nich, są tam! - wskazała palcem na część dżungli, z której wybiegła.
- Nie zostawię cię, krwawisz! - krzyknąłem, starając się coś zrobić z jej krwawiącą nogą.
- Mi już nie pomożesz, Kai. Idź pomóc Lloydowi! Bo j-ja... już uratowałam Zane'a... I wszyscy przegrani uciekają... Chcieli, bym im pomogła, ale zawiodłam... Więc uciekłam... - spojrzała w dół, tłumiąc łzy.
- Nic się nie stało! Tylko nie odchodź teraz, nie odchodź! - mój głos zaczął panicznie drżeć.
- Daj mi odejść... Na nic się wam nie przydam... Jak wygracie wojnę, wrócicie po mnie, prawda? Tylko tyle od was wymagam - odparła, robiąc duże przerwy między wyrazami. Poza wielką raną na nodze, z jej rąk i tyłu głowy również sączyła się krew. Zacząłem panikować, więc wziąłem ją w ramiona i w miarę możliwości pobiegłem we wskazaną przez nią stronę.
- Tak w ogóle, to czemu tu przybiegłaś, skoro widziałaś już Lloyda? - zapytałem.
- Bo... on jest teraz jedyną nadzieją... i... stwierdziłam, że nie będę ich osłabiać - wybełkotała, a potem zaczęła kaszleć.
- Kai! Stutter! - krzyknął Sensei, widząc ich wyłaniających się z gąszczy.
- Ona umiera! Zróbcie coś! - położyłem ją na trawie.
- Póki ja tu jestem, nikt nie będzie umierał! - stwierdził Lloyd. Przyklęknął przy Stu, sprawdzając jej rany. Nya przyniosła wielkie liście i przykładała je do jej ran.
- Kto to zrobił? - spytał Garmadon.
- To... nie ważne... - odparła - Musicie iść... Przegrani uciekają... Chen zabrał resztę... Odbiorą wam moce... Nie możecie t-tu ze mną zostać...
- Ale ty przecież masz moc! Widzieliśmy, jak Chenowi nie udało się jej odebrać! - Lloyd wstał z przypływu emocji.
- Jestem za słaba... Im nie pomogłam, wam też nie pomogę... Zakończcie mój żywot... Zabojcie mnie... - zaczęła strasznie bełkotać.
- Nie! Nie zostawiaj nas, słyszysz?! Słyszysz... - zacząłem płakać. Opadłem na ziemię i ścisnąłem jej dłoń.
- Kai, ona ma rację. Musimy iść - Lloyd spojrzał na mnie ze smutkiem. Pokręciłem przecząco głową.
- Wy idźcie, ja z nią zostanę - zarządziłem, a oni jak na zawołanie pobiegli w stronę pałacu Chena.
-Stutter-
Nic nie widzę... Łzy zasłaniają mi obraz... Czuję ucisk ciepłej dłoni na moim zimnym nadgarstku. Słyszę męski głos, zadziwiająco spokojny i łagodny. Czuję się dobrze. Ten koleś-cień to prawdziwy wojownik. Najpierw wbił mi strzałę w nogę. Upadłam, krzycąc z bólu. Potem kopnął mnie kilka razy w plecy tak, że zaczęłam pluć krwią. Potem z całej siły przywalił mi łukiem w tył głowy i wbił strzałę w moje ręce i brzuch. Zadowolony, odszedł z głupim wyrazem twarzy. Ledwo mogłam pełzać, ale kiedy zauważyłam Clouse'a, natychmiast przybyło mi siły i schowałam się w krzakach, oglądając, jak zabierają cienio-gościa.
Poczułam, jak oczy mi się zamykają. Ktoś zaczął potrząsać moim ciałem, słyszałam stłumione krzyki. Pomyślałam, że w taki właśnie sposób chciałabym odejść. Za przyjaciół.
- Stu, proszę... Robisz sobie żarty, prawda? Proszę, powiedz, że tak.. - poczułam, jak ktoś gładzi moje mokre od krwi włosy. Ręka tego kogoś zacisnęła się na moim nadgarstku. Dopiero teraz rozpoznałam głos. Niegrzeczny Kai, mówiłam, by sobie poszedł. Został ze mną... Miło z jego strony, mimo, iż nie powinien. Może Lloyd i reszta będą potrzebować jego pomocy?
- N-nie, Kai... Idź z t-tąd... - zaczełam bełkotać. Prawie połknęłam tą obrzydliwą ślinę, która zmieszała się z krwią.
Zasnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro