Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29

- Ina, schyl się! - krzyknął Zack i pokonał jednego z demonów, który chciał zaatakować mnie będąc w moim martwym punkcie. Wystrzeliłam bat w jednego z wampirów, który stał za brunetem i odrzuciłam go niczym palącą się na niebiesko kulę ognia.

Wyprostowałam się i szybko zwróciłam ciernie do ich poprzedniego stanu, po czym chwyciłam miecz. Złapałam go oburącz i obrzuciłam spojrzeniem atakujące naszą dwójkę potwory. Nie było ich aż tak dużo, ale nie było ich też tak mało, żeby powiedzieć, że zwycięstwo mamy w kieszeni. Usłyszałam skowyt wilkołaka, który rzucił się w moją stronę. Wbiłam w niego srebrny miecz i szybkim ruchem, wyciągnęłam go z jego brzucha, zwinnym ruchem odcinają mu łeb.

- Nieźle sobie radzisz. - sapnął Zack, posyłając do piekła jakiegoś demona.

- Dzięki, ty też niczego sobie. - odparłam i otarłam pot spływający po mojej twarzy.

Zauważyłam, ze Fisher walczy z dwoma potworami, a od strony lasu biegnie ku niemu jeszcze jedno monstrum. Ryknęłam, kiedy moje ostrze przecięło go w pół, zdecydowanie zbyt blisko Zack'a i ochlapało nas jego krwią.

- Ten wampir chyba właśnie się kimś pożywił. - zauważyłam ironicznie i chciałam pomoc Zackowi, ale ten się już z nimi uporał.

- Ty nigdy nie tracisz żartu, co? - zapytał z lekkim uśmiechem, a ja wzruszyłam ramionami.

- Jak widać nie. - odparłam, a jego twarz skamieniała.

- Trzymaj się blisko mnie. Sama możesz sobie nie poradzić. - z jednej strony urocze było to, że się martwi, ale z drugiej... Nie mam pięciu lat, okey? Przeszłam potrzebne szkolenie.

Pobiegliśmy do miejsca na środku pola, gdzie toczyła się zaciekła walka między czarodziejami, a demonami.

Z tego co zauważyłam, czarodzieje nie walczyli tak jak my, Łowcy, tylko otwierali bramy piekieł i wysyłali je tam z powrotem.

- Łowcy są skuteczniejsi. - mruknął. Zauważyłam, że ani elfy, ani Łowcy nam nie pomagają. Nie licząc Jane, Zack'a i mnie, oczywiście.

- Tak, masz rację. - odpowiedziałam niewyraźnie.

- Erynia na trzeciej. - powiedział i sam zajął się jedną, która go zaatakowała.

Natarłam na nią z mieczem, ale ta bez problemu mi uciekała, osłaniając się skrzydłami. Gdy Erynia chciała mnie zaatakować odcięłam jej rękę, obróciłam się i w trakcie rotacji, przepołowiłam ją. Oddychałam ciężko, powoli tracąc siły.

Chciałam podejść do Zack'a i pomoc mu ze strzygą, ale nagle coś uderzyło mną o ziemię i krzyknęłam czując palący ból w plecach. Prawdziwy demon.

- Ina?! - krzyknął Zack.

Odwróciłam się na plecy i spojrzałam w twarz demona bez oczu. Zamachnął się, więc przeturlałam się w bok, unikając ciosu. Cunter wydał z siebie okrzyk i opluł mnie magmą. Gdy znowu chciał mnie zaatakować, uderzyła w niego wielka kula niebieskiego ognia. Odwróciłam się i zobaczyłam Zack'a z wyciągniętą przed siebie ręką. Podniosłam się z ziemi i chwyciłam za miecz.

- To było epickie. - uśmiechnął się półgębkiem.

- Może masz rację, ale to chyba nie najlepszy moment na rozmowę. - jakby na potwierdzenie swoich słów, chwycił jeden z moich noży i rzucił w coś za moimi plecami. Po ryku stwierdziłam, że to, już martwy, wilkołak.

- Masz rację. Jak sobie radzą czarodzieje? - przestałam mówić o nich jako o nas. Teraz jestem Łowcą, co udowodniła ta wojna.

- Nie jest najgorzej. Są całkiem silni. - odpowiedział. - Została mniej niż połowa. Mamy szansę na wygraną. - odetchnęłam ulgą.

- Mam nadzieję, że żadne problemy się nie przydarzą. - Zack patrzył na moje plecy - Jest bardzo źle po spotkaniu z Cunterem?

- Masz podartą, osmaloną i okapującą krwią bluzkę. - przyłożył dłoń do moich pleców się, z której trysnęła fala ciepła i poczułam, jak rana zaczyna się goić.

- Dziękuję. - powiedziałam i spojrzałam na potwory.

- Przydałaby się im pomoc, nie?

- Czytasz mi w myślach. - odpowiedziałam na jego pytanie i ruszyłam za nim.

Nagle przed nami wyrosło jakieś nieznane mi stworzenie.

- Co to jest?! - krzyknęłam.

- Nie mam pojęcia, jakaś hybryda!

Monstrum miało około 4 metrów wysokości i było bardzo rosłe. Miało tułów człowieka, ogon krokodyla, dwie głowy: kozła i lwa, a nogi jak wilkołaka. Łapy miał zakończone długimi szponami.

- Nie damy mu rady! Uciekaj! - krzyknął do mnie, ale nie zdążyłam zareagować.

W jednej chwili monstrum machnęło ogonem i wyrzuciło nas oboje w powietrze. Krzyknęłam, gdy znalazłam się w górze i zaczęłam spadać. W tamtym momencie modliłam się o przeżycie.

Poczułam jak głucho uderzyłam o podłoże, a następnie ból rozchodzący się po moim ciele. Przejechałam kilka metrów na plecach i poczułam ciepłą ciesz spływającą po tyle mojej głowy. Krew. Próbowałam się podnieść, ale świat zaczął wirować i poczułam, że opadam z sił. Nagle poczułam, że ktoś przykrywa moją doń swoją. Nie mogłam zobaczyć kto to, ale sądząc po nienaturalnym cieple, które ją spowiło, mogłam stwierdzić, że to Fisher.

- Będzie dobrze. - usłyszałam łagodny, głos Zack'a, ale i tak słyszałam, że ciężko mu mówić po tym upadku. Jego głos był ochrypły, a słowa z trudem upuszczały jego usta. Straciłam przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro