Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Ferrari


Po pracy podjechałam do domu, by przygotować się na swoją (nie)randkę z mężczyzną zaproponowanym przez Cedrica. A ponieważ mój czas był ograniczony, tym razem w mieszkaniu obyło się bez wizyty ubraniowego armagedonu, który to miał w zwyczaju pojawiać się, wraz z często wypowiadanym przez kobiety zaklęciem, które brzmiało "nie mam w co się ubrać" i wyrzucał z szafy wszystkie ciuchy, rozrzucając je na łóżko, podłogę, krzesła - no dosłownie wszędzie.

Na szczęście dla perfekcyjnej pani domu i na nieszczęście dla uciekającej panny młodej, nie miałam czasu na wymyślanie. Do (nie)randki zostało mi pół godziny. W tym czasie musiałam przygotować się na spotkanie z nieznajomym nie tylko wizualnie, ale i psychicznie, co było nie lada wyczynem, gdyż ostatnie rendez vous miałam kilka lat temu, a mężczyzną, który mi na nim towarzyszył, był oczywiście Elijah.

Spotkanie kogoś nowego było dla mnie całkowitym zamknięciem poprzedniego rozdziału i wkroczeniem na nową drogę życia. I choć perspektywa rozpoczęcia kolejnego etapu brzmiała kusząco – niechętnie przyznać musiałam, iż nie byłam na to gotowa.

Nie rozchodziło się tu o Elijaha, lecz o mnie. Z dnia na dzień przekreśliłam całą napisaną przez naszą dwójkę historię. Pogodziłam się ze stratą, zmarnowanymi latami w jego ramionach i samym Elijahem, któremu w sumie byłam wdzięczna zarówno za dokonaną jeszcze przed ślubem zdradę, jak i za naukę.

Mój były narzeczony dał mi ważną do życia lekcję – nie należało ufać mężczyznom, ani ofiarować im w opiece własnych serc, bo prędzej czy później, te kruche narządy zmiażdżone zostaną w mocnym męskim uścisku niczym sensoryczne gadżety. Z tą różnicą, że antystresowe zabawki zwykły szybko powracać do swoich pierwotnych kształtów, a serce potrzebowało czasu na rekonstrukcję. Mnóstwa czasu.

Nie byłam gotowa na kolejną relację. Nie dlatego, bo siedziałam w emocjonalnym dołku, dalej skrycie wzdychając do Elijaha – bo ten etap miałam już daleko za sobą, lecz przez przekonanie, iż samotna wędrówka przez życie była o wiele przyjemniejszą i bezpieczniejszą opcją niż ponowne zaufanie mężczyźnie, który koniec końców i tak mnie zrani. Nie chciałam randek, chłopaka czy męża, lecz – niestety – potrzebowałam narzeczonego. I musiałam czym prędzej go znaleźć.

Tak więc oprócz przygotowań wizualnych i odpowiedniego psychicznego nastawienia, musiałam jeszcze dotrzeć na spotkanie w umówione miejsce, a czasu na to miałam naprawdę mało. Dlatego też – chciałam czy nie – zmuszona byłam wyszykować się w ekstremalnym wręcz tempie.

Jako że ograniczała mnie godzina, bez zbędnych namysłów chwyciłam za jedną z moich ulubionych sukienek. Dobierając do niej szpilki, torebkę i rozpuszczając włosy, stworzyłam kreację idealną na (nie)randkę, lecz propozycję zaślubin. Takich udawanych rzecz jasna, bo inne były mi zbędne do życia.

Zanim zdążyłam obejrzeć się za siebie, byłam już na miejscu, o którym w SMS'ie poinformował mnie mężczyzna. Rozejrzałam się po dostępnych w lokalu gościach. Nigdzie nie zauważyłam chłopaka, którego opisywał mi Cedric, dlatego też z myślą o wykonywanych przez niego poszukiwaniach mojej osoby, usiadłam w najbardziej widocznym w restauracji miejscu – przy barze.

— Co podać, Kupidynku?

Nagle usłyszałam bardzo dobrze znajomy mi głos.

Tak zwracała się do mnie tylko jedna osoba...

— Jason! — Uniosłam ton, będąc zaskoczona widokiem znajomego, którego nie miałam sposobności spotkać od kilku dobrych lat. — Co ty tu robisz? — zapytałam, nie zamierzając ukrywać, spowodowanego jego obecnością, szoku.

— Pracuję — odparł krótko z tym swoim zalotnym uśmiechem, przez który to zdołało roztopić się serce niejednej kobiety.

— Tyle zdążyłam zauważyć. — Zaśmiałam się. — Ale dlaczego tu? Co ze stażem we Włoszech? Kiedy wróciłeś i czemu dowiaduję się o tym dopiero teraz?

Produkowanych przez mój mózg pytań, dosłownie nie było końca, co zważywszy na bliski kontakt, który niegdyś miałam z Jasonem, nie zdawało się niczym dziwnym.

Ale to wcale nie tak, że się przyjaźniliśmy. Gdybym pokusiła się o stwierdzenie, że pałałam do tego mężczyzny szczerą nienawiścią, nie skłamałabym. Dawniej – jeszcze za czasów, gdy chodziliśmy do jednej szkoły – obdarowywałam Jasona samymi negatywnymi uczuciami. I ponownie – to wcale nie tak, że był on uosobieniem męskiej wersji "wrednych dziewczyn". Szczerze powiedziawszy, Jasona nie dało się nie lubić. Na każdym szkolnym korytarzu można spotkać chodzącą duszę towarzystwa. W murach mojej był nią właśnie Ferrari. To dokładnie ten typ, którego wszędzie było pełno. Gdy odbywał się mecz – Jasona można było podziwiać na boisku, gdy szkoła urządzała akcje charytatywne – Jason był ich twarzą wraz z resztą chłopaków ze sportowej ekipy, a gdy jakaś piękna panna była pokrzywdzona przez los – Jason zawsze oferował swą pomocną dłoń. Tak, to właśnie ten typ, który z dumą lansował się w bejsbolówce z nazwą drużyny i własnym numerkiem. Ten sam typ, o którym inni tworzyli legendy i co najważniejsze – to właśnie ten typ mężczyzny, na którego za czasów licealnych i studiów zwykły lecieć wszystkie laski.

I nie, nie pałałam do niego sympatią przez odrzucenie, bo te nigdy nie miało miejsca, gdyż chyba jako jedyna dziewczyna na Manhattanie, która słyszała opowieści o słynnym Ferrarim, nigdy nie chciałam dorwać się do jego bokserek. Nie dlatego, że chłopak nie był przystojny, bo przyznać musiałam, iż jego czarna, niczym pióra kruków, czupryna, kilkudniowy zarost i – skryte pod gęstym wachlarzem rzęs – czekoladowe oczy, robiły niezmiernie duże wrażenie nawet na mnie zarówno w okresie szkolnym, jak i teraz – pomimo upływu tak wielu lat, lecz przez fakt, iż znałam go zdecydowanie lepiej niż inne panny.

Gdybym zdecydowała się nazwać Jasona typowym "bad boyem", byłoby to zdecydowanie błędne i krzywdzące dla niego określenie. Jason nie łamał serc. Być może trudno w to uwierzyć, ale szanował kobiety. Udowadniał to zresztą na każdym możliwym kroku – w szkole, gdy jakaś cheerleaderka złamała nogę, podczas wykonywania nieudanych akrobacji, a on niczym prawdziwy heros, zaniósł ją do pielęgniarki, czy na ulicy, gdzie staruszka potrzebowała pomocy na ruchliwym przejściu dla pieszych. Wczesna śmierć jego matki nauczyła go postrzegać świat inaczej, lepiej. Pożegnanie z najbliższą mu kobietą uświadomiło go, iż życie jest ulotne, jak dmuchawce na wietrze. Biały puch trzyma się mocno niełupki, wznosząc się ku górze, niczym twardo stąpający po ziemi, człowiek, do momentu rozproszenia mini puszystych spadochronów przez potężny, zwany czasem ostateczny, podmuch. Przez przykre doświadczenie życiowe Jason nauczył się chwytać dzień zanim zaszło słońce. Czerpał radość z każdej chwili, którą podarował mu los i był wdzięczny za wszystko, co miał – rodzinę, przyjaciół, znajomych, dom pełen miłości i wybitny talent.

Tak naprawdę nie można było zarzucić Jasonowi nic złego. Chłopak, jak to mówią "do rany przyłóż". Pocieszny, pomocny, przystojny – zdawać się mogło "ideał faceta". Diabeł tkwił jednak w szczegółach, a problem w fakcie, iż "ideały" nie istnieją.

Nie lubiłam go, bo był Jasonem Ferrari.

Tym samym Jasonem, który od najmłodszych lat przyjaźnił się z moim bratem. Tym samym Jasonem, który jadł z nami rodzinne obiady oraz spędzał święta i w końcu – tym samym Jasonem, który był ode mnie parę lat starszy, co wyraźnie podkreślał przy każdej możliwej okazji.

Nigdy nie traktował mnie poważnie. Nie byłam równa jemu, ani innym dziewczynom, do których ten zawsze starał się podchodzić z przyjaznym nastawieniem. Ja niestety postrzegana zostałam przez chłopaka jako wyjątek od wszystkich jego reguł. W oczach Ferrariego nie byłam przedstawicielką płci pięknej, a dzieckiem. Właśnie to dostrzegał we mnie Jason – wiecznie latającego w pieluchach Kupidynka.

Strasznie mnie to irytowało, tym bardziej, gdy wiedziałam jakie podejście miał on do innych dziewczyn. Był przyjazny dla wszystkich – zarówno tych starszych ode mnie, młodych kobietek, jak i tych w moim przedziale wiekowym i to właśnie dlatego być może, tak dużo dziewczyn pałało do niego skrytą sympatią – bo był miły i nie traktował ich jak powietrza. Mnie natomiast zawsze przypominał o swoim istnieniu w formie złośliwych psot. Przezwisko "Kupidynek" odnosiło się do mojego imienia i zostało mi nadane właśnie przez Jasona. Co prawda tylko on zwracał się do mnie w ten sposób, lecz jako nastolatka uważałam to za obraźliwe i denerwujące sformułowanie, które pozostawiało niesmak do osoby, która wpadła na ten idiotyczny pseudonim.

Z biegiem czasu jednak przyznać musiałam, iż zaczęło brakować mi zarówno tej, specjalnie przekręconej na potrzeby zirytowania mnie, formy odnoszącej się w pogardliwy sposób do ładnego imienia, które nadali mi rodzice, jak i samego Jasona. Gdy ten wyjechał na kulinarny staż do jednego z najlepszych szefów kuchni we Włoszech, nie spotykaliśmy się już tak często jak dawniej. Szczerze powiedziawszy nasz kontakt ograniczony został do kilku wiadomości, wysyłanych zwykle w okresie świąt.

Wyjazd Jasona zmienił wszystko. Mężczyzna rozpoczął nowe życie we Włoszech. Jego kubki smakowe stały się na tyle wyrachowane, iż ten zdołał zapomnieć smak oraz istnienie wykwintnych nowojorskich spotkań, zwanych obiadami rodzinnymi. Nie przyjeżdżał nawet na Święta Dziękczynienia, czy Boże Narodzenie, choć od zawsze uwielbiał ten wyjątkowy zimowy okres. Żył pośród włoskiej elity kulinarnej, zapominając o swoich korzeniach i bliskich mu osobach, którym to bardzo na nim zależało, a teraz... Stał przede mną za barem i pytał, czego chciałam się napić. Najwyraźniej albo pominęłam jakiś wielce ważny rozdział z jego życia, albo w niewyjaśnionych i niepojętych dla mnie okolicznościach cofnęłam się w przeszłość do czasów licealnych, lub miałam do czynienia z klonem. Istniała jeszcze jedna opcja – mężczyzna, który stał przede mną, nie był Jasonem, a wytworem mojej wyobraźni, ale to już podchodziłoby pod zbyt intensywne działanie grzybków, lub alkoholu, co zdawało się niemożliwe, gdyż nie zażywałam jeszcze żadnych używek.

— Un momento, Kupidynku. — Powstrzymał mnie przed zadawaniem kolejnych pytań, które swoją drogą musiały go nieźle rozbawić, gdyż powstały przez nie uśmiech, dosłownie nie opuszczał twarzy chłopaka. — Po tak długiej nieobecności zaproponowałbym pierw jakiegoś drinka, ale skoro wolisz wcielać się w różne role, przejdźmy od razu do rzeczy — powiedział sarkastycznie, śmiejąc się tym z mojej reakcji na jego obecność. — Pobawimy się. Jeśli taki masz fetysz, możesz mnie związać w jakimś ciemnym pomieszczeniu i torturować masą pytań. Właśnie do takich celów powstało tu zaplecze, ale pracownicy myślą, że to pomieszczenie do przechowywania alkoholu, więc nikomu się nie wygadaj. — Zaśmiał się. — Szczerze, wolałbym nie przebywać z tobą sam na sam w czarnym zapleczu. Jest tam bardzo mało miejsca, a że jesteś bożkiem namiętności, nie wiem, czego mogę się po tobie spodziewać, Kupidynku. — Kolejny żart. Cały Ferrari. Z jednej strony uwielbiałam jego błyskotliwe poczucie humoru, z drugiej zaś – nienawidziłam go, gdyż często potrafiło ono działać mi na nerwy.

Choć dobrze zdawałam sobie sprawę, iż tego typu teksty były zdecydowanie w stylu Jasona, co wiązało się z faktem, iż rzeczywiście miałam do czynienia właśnie z Ferrarim, dalej nie dowierzałam w obraz, który miałam przed oczyma. Zdumiona naszym przypadkowym spotkaniem, błądziłam wzrokiem po ciele Jasona, zastanawiając się, czy oby na pewno wyobraźnia nie płatała mi jakichś figli.

Nie mogłam uwierzyć, iż Ferrari stał tuż przede mną, uśmiechał się do mnie, mówił do mnie i patrzył na mnie w ten sam sposób, co kiedyś. Mężczyzna za barem niesamowicie przypominał Jasona sprzed kilku lat, lecz jednak wyglądał nieco inaczej. Miał twarz zdobioną gęstym, kilkudniowym zarostem, a ciało ogromem tatuaży, które dosłownie wylewały się spod jego prześwitującej, białej koszuli, a podczas uśmiechu, tuż przy oczach bruneta, objawiały się, dodające mężczyźnie uroku, mimiczne łapki. Był dosłownie taki, jakiego go zapamiętałam – przystojny, urokliwy i wkurzający. Po prostu był Jasonem Ferrari.

— To co chciałaś wiedzieć?

Jego głos wyrwał mnie z wywołanego szokiem transu.

— No tak, pytania... — powiedziałam, ciut zakłopotana całą tą dziwną, na swój oryginalny sposób, sceną. — Przepraszam za to... Po prostu ciężko mi uwierzyć, że tu jesteś — dodałam, niczym głupia nastolatka, tłumacząc się z obserwacji seksownego chłopaka, który przyłapał się na obczajaniu. — Pytania! — wypaliłam pełna wigoru, przypominając sobie nagle o ich istnieniu. — Daruję sobie zaplecze, bo w ciemnym i małym pomieszczeniu mogłoby być ci zbyt przyjemnie. — Zaśmiałam się, odnosząc się tym samym do jego żartu. — Ale chętnie przeprowadzę tortury tutaj. Zacznijmy może od czegoś prostego... Kiedy wróciłeś? Co tu robisz? I czemu nic o tym nie wiem? — Nurtujące mnie pytania wybrzmiały przy barze, odbijając się od kieliszków niczym echo w pustym pokoju przesłuchań. Skupiona na Jasonie i tym, co miał mi do powiedzenia, wytężyłam słuch w oczekiwaniu na jego odpowiedzi.

— Wróciłem parę tygodni temu. Dostałem cynk od Apollo o lokalu, wystawionym na sprzedaż w okazyjnej cenie. Przejrzałem rynek nieruchomości i umówiłem się na wizytę z właścicielem. A że od dłuższego czasu rozważałem powrót na stare śmieci, przyleciałem, kupiłem restaurację wraz z barem i oto jestem w całej okazałości — rzekł, kończąc swą wypowiedź figlarnym uśmiechem, który to w przeszłości miał w zwyczaju zawsze podnosić mi ciśnienie. Tym razem jednak tego nie zrobił. To nie on doprowadził mnie do szału, a słowa Jasona – ściślej rzecz ujmując, te dotyczące mojego brata.

— Apollo wiedział, że wróciłeś? — zapytałam, niedowierzając, iż nie pisnął mi nawet słówka o wielkim powrocie Jasona. Trzymał to zapewne w tajemnicy, bo wiedział ile ostatnio przeszłam i z czym właściwie musiałam się mierzyć, lecz tak ważnych kwestii nie tylko nie wypadało ukrywać przed bliskimi, ale także i niewłaściwym było robienie ich.

— Jasne. Przecież to on dał mi cynk, Kupidynku.

— Nie wierzę... Kolejny Brutus.

Nie dało się inaczej skomentować postawy Apollo. Oczywiście rozumiałam, iż mój starszy brat chciał dla mnie jak najlepiej, dlatego też po rozstaniu z Elijahem pomógł mi stworzyć barierę ochronną, która bronić miała mnie przed złem tego świata, lecz jej funkcja ograniczona miała pozostać do odpychania nieszczęść, a powrót Jasona w moim mniemaniu zdecydowanie się do nich nie zaliczał.

— Brutus? — powtórzył zaciekawiony.

— Długa historia.

— Chętnie posłucham jej przy lampce wina. — Zaproponował, sięgając po kieliszki.

— Chętnie skorzystałabym z propozycji, ale jestem umówiona.

Naprawdę z wielką przyjemnością wypiłabym z Jasonem parę lampek dobrego wina, wspominając przy tym zarówno stare, dobre czasy, jak i etapy w naszych życiach, o których to słyszeliśmy jedynie trzy po trzy, nie znając z nich żadnych konkretnych szczegółów, lecz byłam już umówiona na spotkanie z innym mężczyzną. Co oczywiście nie zmieniało faktu, że musieliśmy odbyć taką rozmowę w innym, lecz bliskim dzisiejszemu, terminie.

— Randka? — zapytał, gdy jego wzrok subtelnie błądził po mojej kreacji. Wnioski bruneta zostały wysunięte zapewne przez sukienkę w kolorze namiętnej czerwieni, która to zwykła rzucać się w oczy mężczyzn właśnie przez swój przyciągający uwagę kolor. Przyznać szczerze musiałam, iż zakładając ją, wahałam się, czy oby na pewno była ona odpowiednim wyborem na dzisiejszy wieczór. W końcu chciałam zostać zauważona, ale nie odebrana jako, poszukująca narzeczonego, desperatka. Skoro mój ubiór wzbudził zainteresowanie nawet w Ferrarim, oznaczało to, iż był on elegancki, seksowny, pozbawiony wulgarności i miły dla męskiego oka, co oznaczało, iż udało mi się osiągnąć wyznaczony cel.

— Nie, to (nie)randka — poprawiłam go.

— (Nie)randka?

— Właśnie tak — potwierdziłam. Przez moje słowa na twarz Jasona wkradła się nutka zaintrygowania. Albo więc mężczyzna nigdy nie był na (nie)randce i rzeczywiście zainteresował go ten temat, albo chciał się jedynie pośmiać z kolejnego paradoksalnego pomysłu w moich wykonaniu. Stawiałam na obydwie opcje. W końcu nie mógł on słyszeć o tego rodzaju spotkaniach, gdyż dopiero dziś wymyśliłam ich istnienie, plus – był to Ferrari. On robił sobie żarty dosłownie z wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z moją osobą.

— To na czym polega ta twoja (nie)randka?

— To również długa historia. — Zaśmiałam się. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, iż takich sytuacji było naprawdę wiele, a to znaczyło, iż jeśli Jason chciał poznać je wszystkie, nasze wyjście na wino rzeczywiście było nieuniknione.

— Zamieniam się w słuch — oznajmił, zachęcając mnie do przybliżenia mu szczegółów scenariusza, związanych z dniem czternastego lutego.

Przed otwarciem ust, zerknęłam na zegarek w celu sprawdzenia dokładnej godziny. Chłopak, który miał towarzyszyć mi na (nie)randce, spóźniał się, a mi tak dobrze rozmawiało się z Jasonem po tylu latach rozłąki, iż postanowiłam kontynuować tę bardzo miłą pogawędkę.

— Mój narzeczony... — powiedziałam. Chciałam poprawić swój karygodny błąd w postaci nieodpowiedniego doboru słów, gdyż opowieść nie dotyczyła mojego narzeczonego, a mężczyzny noszącego status "byłego narzeczonego", lecz wtem ktoś wypowiedział moje imię.

Ponownie usłyszałam znajomy mi głos. Tym razem nie należał on jednak do Jasona, a do mężczyzny, który spóźnił się na naszą (nie)randkę.

Chłopak wypowiedział charakterystyczne "Amore", przerywając tym samym moją opowieść.

Widząc, z kim właściwie miałam do czynienia, nie planowałam kontynuować historii, gdyż cała moja uwaga, która do tej pory poświęcona była Jasonowi, nagle skierowana została na inny obiekt zainteresowania. Był nim oczywiście mężczyzna, należący do tej grupy facetów, których nigdy nie posądziłabym o jawne randkowanie. Pozory jednak – jak to w życiu bywa – często są mylne, a on był tego idealnym dowodem.

"Fuck".

Nie mogłam być umówiona właśnie z nim. To było niemożliwe. 

______________________________________________

Hejka Różyczki! ❤️
Wiem, wszyscy liczyli na rozdział z (nie)randką, a ja zafundowałam Wam zapoznanie z Ferrarim, ale Jason będzie odgrywać w tej książce ważną role 🤭
Jaką?
Tego dowiecie się już niebawem 😈
Nie będę dłużej trzymać Was w niepewności – w kolejnym rozdziale oczywiście poznacie rycerza z (nie)randki. Zapewniam, będzie się działo! ❤️‍🔥
Koniecznie dajcie znać, co sądzicie o Ferrarim, a także jakie macie przypuszczenia, co do tajemniczego mężczyzny z (nie)randki 🖤
Do następnego! 💘
Buźka, Sonreir_K 💋

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro