Rozdział 1
Świat zatrzymał się na chwilę. Słońce pokryło całą scenerię zimnym blaskiem, którego nie były w stanie, ogrzać nawet najcieplejsze płomienie świec. Panująca tam wszechobecna cisza wymuszała wręcz milczenie. Nikt, nie miał bowiem wystarczającej odwagi, aby ją przerwać. Unosząca się w powietrzu ciężka atmosfera, ściągała na ziemię nawet najlżejsze lekkoduchy, przypominając im przy okazji, że to tu na dole jest prawdziwe życie.
Wszyscy zgromadzili się wokół nieustannie powiększającego się kopca kwiatów. Każda kolejna osoba upiększała go, kolejnym coraz to większym bukietem, a pozostali podziwiali wygląd kwiatów, ich rozmiary, a niektórzy nawet cenę. Powstałe w ten sposób wzgórze, było pełne jaskrawych kolorów, różnorodnych kształtów oraz barwnych wstążeczek. Całość wyglądała po prostu pięknie, szkoda tylko, że przy tym całym zamieszaniu, czasem zapominało się kto pod nim leży.
W pewnym momencie do grobu podszedł młody chłopak. Trzymał w rękach największy wieniec ze wszystkich. Bukiet miał formę koła wypełnionego po brzegi białymi różami oraz świeżymi gałązkami jodły. Całość zdobiła złota szarfa z napisem „Najlepszemu przyjacielowi – Filip". Nastolatek ostatni raz spojrzał na swoją dedykację, przez nagle przywołane wspomnienia łzy napłynęły mu do oczu. Nie chciał, jednak tego po sobie poznać, dlatego zacisnął z całej siły pięści, a gdy ból trochę minął, odłożył wieniec. Odszedł trochę dalej od grobu i wtedy zobaczył ją.
Z dala od wszystkich stała, drobna dziewczyna, która ledwo trzymała się na nogach. W rękach kurczowo trzymała pojedynczą czerwoną różę. Najwyraźniej także chciała położyć ją na grobie, ale nie była w stanie tam podejść. Nie potrafiła spojrzeć prawdzie w oczy, nie chciała tego zrobić.
Chłopak patrzył na nią przez chwilę, chciał spróbować ją pocieszyć. Zaczął, więc powoli iść w stronę dziewczyny, ale nagle podniosła swój wzrok. Oczy miała puste, a na jej twarzy jawił się szok, rozpacz i niezrozumienie. Próbowała powstrzymać napływające wciąż łzy, lecz po śladach rozmytego makijażu, było widać, że bezskutecznie.
Widok ten go sparaliżował, chłopak nie był w stanie się ruszyć. Poczuł, jak coś wręcz złapało go za serce. Nie był to jednak żal, tylko poczucie winny. Zawstydzony spuścił głowę i wrócił do pozostałych.
Dopiero wtedy dziewczyna zaczęła przyglądać się reszcie. Widziała pogrążonych w żałobie rodziców, zszokowanych dziadków, zasmuconych wujków, przygnębione ciotki, i obojętną młodzież. Wśród tego tłumu znajdowała się, jednak jedna osoba, która nie pasowała do reszty.
Był to wysoki mężczyzna, ubrany w odświętny strój marynarki wojennej. Wyglądał za młodo na wujka i za staro na kuzyna, a może po prostu coś jej w nim nie pasowało. Do tego stał zgarbiony, co nie wypadało żołnierzowi w mundurze. Nie wiedziała też, że ktoś rodzinie zmarłego był marynarzem. Wszystko to wydawało się dziwne, lecz mimo wszystko coś łączyło go z pozostałymi — był zdruzgotany.
Nie podchodził do nikogo. Samotnie obserwował całą sytuację z oddali. Wpatrywał się ślepo we wciąż rosnący kopiec kwiatów i nie potrafił oderwać od niego wzroku. Pomimo dzielącej ich odległości, dziewczyna potrafiła dostrzec, że płacze, jednak w odróżnieniu od reszty, nie ukrywał tego. Nie robił też tego na pokaz, łzy po prostu bezwiednie skapywały mu po policzkach.
Z niewiadomych przyczyn postanowiła podejść trochę bliżej. Wtedy dojrzała w jego oczach taką samą pustkę jak u siebie. Poczuła z nim jakąś dziwną więź, która wręcz kazała do niego podejść i pocieszyć.
Stała tuż obok, a on nie zwrócił na to nawet najmniejszej uwagi, wciąż tylko patrzył rozżalony w kierunku grobu. Nie chciała mu przeszkadzać, bała się to zrobić, ale czuła, że musi. Coś pchało ją do tego, a ona nie potrafiła walczyć z tą siłą.
Wzięła głęboki oddech, zebrała całą swoją odwagę i w końcu powiedziała.
— Dzień dobry. Przepraszam, że panu przeszkadzam, ale czuję to samo. Czy mogę się dowiedzieć, kim dla pana był zmarły? — Wciąż nie była w stanie wymówić jego imienia.
Mężczyzna w ogóle nie zareagował na jej słowa. Zamiast niego odezwał się stojący obok wąsaty wujek.
— Oczywiście. To był mój ukochany bratanek.
Dziewczyna zdziwiona brakiem reakcji marynarza, nawet nie słuchała odpowiedzi. Myślała cały czas o tym, jak zwrócić jego uwagę.
— Dziękuję za odpowiedź, ale nie pana pytałam.
— A niby kogo?
— No, jego. — Wskazała palcem na marynarza.
W końcu mężczyzna oderwał wzrok od grobu i spojrzał na nią obojętnie, ale wciąż milczał.
— Przecież tu nikogo innego nie ma.
— Jak to nie? Stoi obok pana.
W tym momencie w pustych oczach marynarza rozbłysnęły drobne iskierki.
— Czekaj, to ty mnie widzisz? — powiedział słabym głosem.
— Tak, a czemu bym nie miała?
— Dobrze się pani czuje? — wtrącił zmartwiony wujek.
— Słucham!?
— Kochanie ja wiem, że strata kogoś bliskiego jest bolesna, ale takie zachowanie nie jest normalne.
W tym momencie przestała słuchać. Zrozumiała wreszcie, że coś było nie tak. Wystraszona spojrzała na marynarza, ale gdy ten wyciągnął w jej kierunku rękę, nie potrafiła dłużej stać bezczynnie. Natychmiast zerwała się do biegu. Nie wiedziała dokąd uciekać. Chciała tylko być jak najdalej stąd. Daleko od niego.
— Czekaj!
Usłyszała jeszcze za plecami słabnący krzyk marynarza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro