Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

W końcu się zatrzymała. Próbowała trochę uspokoić przyspieszony oddech. Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Obraz stał się mniej wyraźny, a dudnienie w uszach zagłuszało każdy dźwięk. Tak właściwie nie wiedziała czy ten stan został spowodowany zmęczeniem, czy też strachem.

Nie potrafiła opanować chaotycznych myśli, które nieustannie krążyły w jej głowie.

— "Co to właściwie było? Czy ja już naprawdę oszalałam? Może to przez stres, upał albo sama nie wiem. Ale on był taki realny. Niczym się nie różnił od reszty. Dlaczego, więc tamten go nie widział? Nie wiem. Nie interesuje mnie to. Mam wystarczająco innych problemów. Muszę się ogarnąć. "

Spuściła głowę i wtedy zobaczyła swoją różę, a raczej to, co z niej pozostało. Gdy biegła, nie zwracała, w ogóle, na nią uwagi. Łodyga się lekko wykrzywiła, niektóre płatki odpadły, inne natomiast ledwo się trzymały.

Zaczęła dokładniej oglądać szkody, jednak gdy tylko dotknęła główki, kolejny kawałek rośliny odpadł. Spojrzała jeszcze raz na nią ze smutkiem, a następnie ze zrezygnowaniem, puściła róże. Oparła się plecami o pobliskie drzewo i głośno westchnęła.

— Nie powinnaś jej tak traktować. Kwiat nie jest niczemu winny.

Powoli odwróciła twarz w kierunku głosu. Serce jej zamarło, a ciało znieruchomiało. W głowie nagle zapanowała całkowita pustka. Nie mogła z siebie wykrztusić żadnego słowa, jednak szybko uwolniła się z tego paraliżu.

— Zostaw mnie!

— Uspokój się. Nie chce ci zrobić krzywdy.

Panicznie szukała drogi ucieczki, ale marynarz stał tuż przed nią, a z drugiej strony blokowało ją drzewo. Nie miała jak się teraz wymknąć.

— Nie obchodzi mnie to! Daj mi spokój!

Spostrzegła, że ludzie patrzą się na nią, jak na wariatkę. Część z nich przechodziła obojętnie, inni mierzyli ją wzrokiem, ale pewna starsza pani trzęsła się wręcz ze strachu. Widząc to jej mąż czule objął kobietę i podejrzliwie spojrzał w kierunku nastolatki.

W jakiś dziwny sposób, ten widok trochę uspokoił dziewczynę. Nie chciała, przecież nikogo niepotrzebnie straszyć. Wiedziała, że gdyby nawet spróbowała komuś wytłumaczyć, co się dzieje, nikt by nie uwierzył.

— Spokojnie proszę pani. Ja tylko rozmawiam przez słuchawkę. Nic złego się nie dzieje.

— Też się wam zachciało tych głupich wynalazków. Tylko niepotrzebnie ludzi straszysz. Zero szacunku dla zmarłych. — Spojrzał czule na żonę i pocałował ją w czoło. — Widzisz kochanie wszystko w porządku. Chodźmy już.

Odetchnęła z ulgą, ale po chwili sobie przypomniała, że nie była tam sama.

— Wracając do rozmowy...

— Nie ma żadnej rozmowy. Zostaw mnie wreszcie w spokoju.

Chciała go odepchnąć, jednak ku jej zdziwieniu, nie poczuła żadnego oporu. Była tam kompletna pustka, powietrze, chłód. Zimno mroziło wręcz krew w żyłach, jej ciałem zawładnęły lodowate dreszcze. Przerażona, szybko cofnęła ręce.

Nigdy wcześniej, nie doznała czegoś tak nieprzyjemnego. Pragnęła, jak najszybciej odciąć się od tego dziwnego uczucia, zapomnieć. Po chwili, jednak strach trochę osłabł i wrócił zdrowy rozsądek. Wtedy właśnie zrozumiała, że nic nie może jej tam zatrzymać.

Naprawdę nie chciała tego robić, lecz lęk był silniejszy od oporu. Musiała się przełamać.

Zamknęła oczy, i przebiegła przez marynarza.

— Hej! — krzyknął zaskoczony mężczyzna.

Pędziła, nie oglądając się za siebie, a z oddali wciąż dochodziły do niej, jego nawoływania, które w miarę odległości, powoli cichły.

— Zaczekaj!

— Proszę.

— Ja nie chc...

— ... przyjacielem...

Nie interesowało ją o co mu chodzi. W pewnym momencie całkowicie zamilkł. Odwróciła się, ale nikogo tam nie było.Z ulgą stwierdziła, że w końcu sobie odpuścił. Zwolniła, więc tempo i powolnym krokiem zaczęła iść w kierunku grobu.

Szła spokojnie, gdy nagle znikąd, marynarz pojawił się tuż przed nią.

— A!

— Pytałaś się kim dla mnie był Daniel!

Na sam dźwięk tego imienia się wzdrygnęła.

— Był przyjacielem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro