Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#7 Wiadomość

Jinx jak gdyby nigdy nic weszła do pokoju i usiadła wygodnie w fotelu. Założyła nogę na nogę i skupiła swój wzrok na mnie. Jej różowe tęczówki zlustrowały mnie z góry na dół. Kobieta nie wyglądała przyjaźnie.

- A więc mam ci mówić Jinx? - zaczęłam rozmowę - Nie masz żadnego imienia, nazwiska?

- Jinx to moje imię - kobieta nadal mi się przyglądała.

- Dobrze - odwarknęłam. Nie podobała mi się ta kobieta - Rachel mówiła...

- Kto? - Jinx przeniosła wzrok na moje oczy. Wskazałam palcem na dziewczynkę - A! Chodzi ci o Raven! Sorki. Nie jestem przyzwyczajona do imienia Rachel.

- Wracając - oparłam ręce o biodra - Rachel mówiła, że nam pomożesz. Jakie są zatem twoje moce?

- Wytwarzanie ładunków energii, rozpad materii, magia okultystyczna - kobieta wstała z fotelu i stanęła przede mną. Była ode mnie wyższa o parę centymetrów - Wally naprawdę ci o mnie nie wspominał? Nic a nic?

- Pierwszy raz słyszę twoje imię. Powiedz mi, czemu niby Wally miałby coś o tobie mówić?

- Bo tak się składa Artemis - Jinx uśmiechnęła się ironicznie, jakby chcąc ze mnie zakpić - Że byłam jego pierwszą dziewczyną.

Już miałam jej coś odpowiedzieć, gdy nagle usłyszałam M'gann wołającą mnie, żebym przyszła do komputera. Spojrzałam na Jinx zimnym wzrokiem, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku głosu kosmitki. Na ekranie wyświetlało się imię Roya oraz ikonka oznaczająca, że dostałam wiadomość. Kliknęłam w nią, wpisałam hasło zabezpieczające i usiadłam wygodnie w fotelu.

"Artemis.

Jesteśmy Ci wdzięczni, za to co zrobiłaś dla nas tydzień temu. Jednak lekarstwo nie działa. Lian zmarła dziś w nocy. Pogrzeb za dwa dni.

Jade".


Jeszcze raz przeczytałam krótką wiadomość. Nie chciałam uwierzyć w to co właśnie zobaczyłam. Spojrzałam na datę, ale dziś zdecydowanie nie było Prima Aprilis Dopiero po kilku minutach dotarły do mnie bolesne słowa. A więc lekarstwo nie działało. Osunęłam się na ziemię. Po mojej twarzy zaczęły spływać pierwsze słone łzy. Mała Lian nie żyje. Mała Lian, którą tak często bawiłam, umarła. Mała Lian, która miała przed sobą całe życie... odeszła. Kolejna osoba zginęła. Czułam jak w moim sercu pojawia się kolejna wielka dziura. Zaczęłam krzyczeć. Mój płacz przerodził się w bezradny szloch. Cała drżałam. Biłam pięściami w podłogę. Nic nie widziałam. Łzy zasłoniły mi całe pole widzenia. 

Biłam wszystko dookoła mnie. Poczułam jak rozcinam sobie rękę na czymś ostrym. Nie obchodziło mnie to. Dalej uderzałam o ścianę i o podłogę. Dalej przewracałam rzeczy. Wpadłam z histerię. Najpierw Wally, teraz Lian! Dość! Zaczęłam się rzucać po całym pokoju trzęsąc się i kopiąc wszystko dookoła mnie. Nagle poczułam jak czyjeś ręce odciągają mnie do tyłu. Szarpnęłam się i przeturlałam. Drżącymi dłońmi wyjęłam z kieszeni sztylet. Wypadł mi. Szukałam go po omacku. W końcu poczułam chłodny metal i od razu zacisnęłam na nim dłonie. Ktoś znowu mnie złapał. Odwróciłam się i wycelowałam broń. Jednak zanim zadałam cios zobaczyłam różową poświatę sunącą wprost na mnie. Poczułam uderzenie, a potem padłam bezwładnie na ziemię.

***

- Jinx, wszystko z nią w porządku?

- W jak najlepszym. Jest tylko nieco nieprzytomna. Niedługo powinna się wybudzić.

- Patrzcie! Chyba właśnie się budzi!

Powoli otwierałam oczy. Poczułam, że leżę na czymś miękkim. Miałam mroczki przed oczami, więc zamrugałam kilkukrotnie. Przede mną stały trzy postacie. Rozpoznałam wśród nich czarnowłosą Zatannę, bladą Rachel i łysą Jinx z drapieżnym spojrzeniem. Chciałam unieść się na rękach, ale poczułam ból w lewej dłoni. Spojrzałam na nią. Była zabandażowana. Co się stało?

"Wpadłaś w histerię. Jinx cię... uspokoiła". W głowie usłyszałam głos Marsjanki. Naprawdę, grzebanie w moich myślach było ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę.

- Wypad z mojej głowy! - krzyknęłam w przestrzeń. Rachel i Jinx były mocno zdumione tym co zrobiłam, ale Zatanna rozumiała, że to wina M'gann.

- Wszystko z tobą okej? - zapytała łysa czarownica bacznie mi się przyglądając. Kątek oka zobaczyłam, że w jej dłoni tańczy mała różowa iskierka. Zatem była gotowa zaatakować mnie, gdybym coś zrobiła. Jej zachowanie tylko dowodziło temu, że nie byłam w stanie jej polubić.

- Nic nie jest okej - odburknęłam. Poczułam jak moje policzki znowu robią się mokre od łez.

- Tak bardzo mi przykro Artemis - Zataro podeszła do mnie i mocno uścisnęła. Ona również płakała - Wiem ile Lian dla ciebie znaczyła. Wiem co czujesz. Ja też straciłam ojca.

- Nie Zatanno - odsunęłam się od niej - Nie wiesz co czuję. Ty nie straciłaś dwóch ukochanych osób w przeciągu jednego miesiąca - wstałam z kanapy. Moje spojrzenie stało się zimne jak stal - Twój ojciec nadal żyje. Więc nigdy nie mów, że wiesz jak się czuję.

- Artemis uspokój się... - zaczęła czarodziejka, próbując położyć dłoń na moim ramieniu.

- Uspokój się? - zaśmiałam się przez łzy, odtrącając jej rękę - Jak mam być spokojna?! Jak?!

- Artemis...

- Proszę bardzo! Ta paskudna czarownica znowu może mi przywalić! Możecie przywiązać mnie do łóżka, dać mi najlepszego psychologa! A nawet kazać M'gann grzebać mi w głowie! To niczego nie zmieni. Nie uspokoję się. A teraz wybaczcie. Powinnam gdzieś być.

Wyszłam z pokoju zanim którakolwiek z nich zdążyła zareagować. Ocierając łzy, doszłam do teleportu i stanęłam w komorze.

- Rozpoznano: B07, Tigress.

***

Siedziałam na krześle ubrana w czarną sukienkę. Makijaż miałam rozmazany. Pogrzeb Lian zakończył się dwie godziny temu. Teraz wszyscy siedzieliśmy na stypie. Oliver i Dinah rozmawiali o czymś półgłosem, matka siedziała obok mnie pijąc jakiś alkohol, a Jade wypłakiwała się w ramię Roya. Pozostali członkowie Ligii też tu byli. Wszyscy ubrani w czarne garnitury i suknie. Widziałam jak gdzieś w tle kręcił się mój ojciec, który postanowił pojawić się na pogrzebie jedynej wnuczki. Cóż za wspaniały gest.

Wpatrywałam się w talerz i wkładałam do ust kolejne kawałki jedzenia. Gdybym nie była tak przybita to może i by mi smakowało, ale teraz wydawało mi się zwyczajnie mdłe. Jednak musiałam się czymś zająć. Kątem oka co chwilę zerkałam na kieliszek w dłoni matki. Może to jest rozwiązanie? Nalałam do szklanki alkoholu i szybko go wypiłam. Nigdy nie lubiłam jego smaku, ale teraz zdawał się dawać mi pewne ukojenie. Zanim się zorientowałam opróżniłam całą butelkę. Potem następną. Nie wiem ile to trwało. Wiem tylko, że po pewnym czasie smutek odszedł. Rozstała tylko gorycz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro