Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#2 Zabawa w chowanego

Wyciągałam rzeczy z szafy, jakbym była w jakimś transie. Nie pozwalałam na to, aby cokolwiek innego zwróciło moją uwagę. Nie obchodziły mnie walające się po ziemi pudełka po butach, rzucone przeze mnie skarpetki, czy inne rzeczy, które wypadły z garderoby podczas mojego pakowania. Chciałam jak najszybciej stąd wyjść i nie spędzać tu więcej czasu niż to konieczne. Jeszcze ktoś z Ligi zacząłby pytać gdzie się wybieram. Chciałam uniknąć niewygodnych pytań i wyjść z bazy jeszcze zanim wszyscy się obudzą.

Wszystkie rzeczy wpakowałam do dużej, sportowej torby. Upewniłam się, że wszystko wzięłam. Bluzki, spodnie, bielizna, kosmetyczka i strój Tigress. Już miałam wychodzić, gdy mój wzrok przykuła jedna ważna rzecz. Łuk. Zatrzymałam się i podeszłam do niego. Długo zastanawiałam się, czy go wziąć. Tigress nie używała łuku. Gdy nią byłam walczyłam wręcz, albo za pomocą sztyletów. Łuk i strzały były bronią Artemis. Były bronią dawnej mnie.

Wykradłam się z pokoju najciszej jak potrafiłam. Zarzuciłam torbę na ramię i udałam się do kuchni. Nie mogłam przecież pojechać do Paryża bez zjedzenia choćby najmniejszego śniadania. Kroki stawiałam bardzo ostrożnie. Spojrzałam przelotnie na zegarek. Wskazywał czwartą czterdzieści siedem. Wątpię, aby ktokolwiek już tu był. Członkowie Ligi Sprawiedliwych wyruszyli na tajną misję, gdzieś do Afryki, więc moje szanse na spotkanie tu Batmana czy Strzały znacznie zmalały.

Otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej jogurt. Usiadłam na krześle i zaczęłam jeść. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Szybko schowałam się pod stołem, jak mała dziewczynka licząc na to, że zrobiłam to na tyle cicho, aby nie zwracać na siebie uwagi. Szybko zasłoniłam się długim obrusem.

- Halo? Barb? Słyszysz mnie jeszcze? - ten głos poznałabym wszędzie. W kuchni Strażnicy właśnie pojawił się jeden z najlepszych detektywów świata. Nie było szans, że Nightwing nabierze się na sztuczkę ze schowaniem się pod stołem - Dlaczego w kosmosie nigdy nie ma zasięgu? A zresztą...

Za wszelką cenę starałam się nie poruszyć. Nie było to proste, szczególnie gdy w jednej ręce trzymałam jogurt, a w drugiej ciężką torbę, która lada chwila mogła runąć na ziemię budząc przy tym połowę drużyny.

Kroki Dicka powoli stawały się coraz bardziej ciche i w końcu uznałam, że wyszedł z pokoju. Bardzo ostrożnie wychyliłam głowę i rozejrzałam się na boki. Czysto. Szybko wyczołgałam się spod stołu i wstałam. Niestety torba uderzyła o jedno z krzeseł. Słyszałam jak Dick biegnie do kuchni. Nie zważając na to, czy mnie słychać, czy nie, pobiegłam do salonu i ukryłam się za jedną z kanap. Richard pobiegł za mną.

- Wiem, że tam jesteś. Wyjdź, a nikomu nie stanie się krzywda. Rób co mówię, albo cała Liga dowie się, że tu jesteś.

Serce zaczęło mi bić szybciej. Czułam się jak na jakiejś misji, a tak naprawdę to bawiłam się z Dickiem w jakaś dziwną grę chowanego. Miałam do wyboru dwie opcje. Albo wyjść i wyjaśnić próbę mojej ucieczki, jednocześnie narażając Jade na złapanie przez Ligę, albo mogłam spróbować pokonać drogę do teleportu szybciej niż Dick. Wybrałam drugą opcję.

Poprawiłam torbę i przygotowałam się do biegu. Nałożyłam kaptur, żeby ukryć włosy i zrobiłam kilka głębokich wdechów. Dick musiał wyczuć to, że chcę mu zwiać.

- Nawet nie myśl o ucieczce. Nie wiem jak się tu dostałeś, ale uwierz mi nie wyjdziesz stąd tak łatwo.

Teraz albo nigdy.

Rzuciłam się do biegu i tak jak przewidziałam Nightwing ruszył za mną. Przeskoczyłam kanapę i szybko otworzyłam drzwi. Biegłam przez długi korytarz najszybciej jak mogłam. Gwałtownie skręciłam w drzwi po prawej prowadzące do klatki schodowej. Przeskakiwałam po dwa stopnie wciąż biegnąc w dół. Cały czas czułam na plecach oddech Graysona. Musiałam być szybsza. Już tak niedaleko.

Otworzyłam drzwi do głównej hali w Strażnicy i wbiegłam do niej cudem unikając wpadnięcia na zostawione tam kartony. Przeskoczyłam je i ruszyłam wprost do aktywowanego teleportu. Nagle poczułam jak ktoś zdejmuje mi z głowy kaptur. Odwróciłam się gwałtownie i wymierzyłam cios zaciśniętą pięścią. Dick zrobił unik.

- Artemis? - chwila zawahania wystarczyła bym powtórzyła ruch tym razem trafiając prosto w twarz. Odrzut był na tyle silny, że Dick zachwiał się dając mi cenne sekundy na ucieczkę.

- Rozpoznano: B07, Tigress.

Teleport szybko przechwycił moje ciało. Wszystko stało się rozmazane i czułam jak przenoszę się z tego miejsca z powrotem na Ziemię. Zanim teleportacja się zakończyła usłyszałam jeszcze głos Dicka.

- Artemis, co ty...

Potem widziałam już tylko oślepiający blask teleportu.

***

Jade czekała na mnie oparta o samochód. Ubrana była w zwykłą czarną kurtkę, a na głowie miała czapkę. Podobnie jak ja spakowała się do zwykłej torby. Nigdy nie przepadałyśmy za walizkami. Były niepraktyczne.

- Jednak przyszłaś. Pięć minut spóźnienia siostrzyczko. Pięć minut - Jade otworzyła bagażnik i włożyła do niego nasze rzeczy.

- Miałam pewne problemy.

- Skoro tak mówisz. Przez chwilę myślałam, że chcesz mnie wystawić. Wsiadaj.

- Roy nie jedzie? - po wejściu do auta byłam zdziwiona nieobecnością męża Jade.

- Jest już na miejscu. Wynajął nam już miejsce w jakimś hotelu i stara rozeznać się w terenie.

- Ile czasu zajmie nam dotarcie na lotnisko?

- Nie wiem. Ze dwie, trzy godziny? Zależy od ruchu.

Jade odpaliła silnik i ruszyła zajeżdżając przy okazji drogę jakiemuś mężczyźnie. Ten zatrąbił na nią, ale raczej się tym nie przejęła. Oparłam się wygodnie w fotelu i starałam się nie myśleć o tym, że Dick zapewne mnie teraz szuka. A skoro szuka mnie Dick, to szuka mnie również Babs, Zatanna i oczywiście Oliver. Brawo Artemis. Piękna ucieczka, naprawdę wyborna.

Droga do lotniska upłynęła nam w prawie całkowitym milczeniu. Nie za bardzo wiedziałyśmy o czym możemy ze sobą rozmawiać. Większość tematów, albo wywoływała kłótnię albo łzy. Mimo to jakaś część mnie cieszyła się, że w końcu mogę spędzić z siostrą trochę czasu. Przynajmniej poza polem walki.

Nigdy nie mogłam się nadziwić jak to jest, że dwie osoby wywodzące się z tego samego domu, ale wychowujące się w całkiem odmiennym środowisku są w stanie jednego dnia próbować się zabić, a drugiego wypłakiwać smutki w swoje ramiona? Kiedyś sama długo starałam się sobie odpowiedzieć na to pytanie. Dziś, kiedy siedziałam obok siostry znowu zaczęłam się zastanawiać. Uznałam, że warto będzie zapytać o to ją samą.

- Chodzi ci o nas, prawda? - Cheshire uśmiechnęła się pod nosem. Mocniej ścisnęła kierownicę i skręciła w lewo - W sumie to dobre pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam - zamyśliła się chwilę, jednocześnie upijając łyk wody - Ale myślę, że to wszystko przez więzy krwi. Mimo, tego co się między nami dzieje, wciąż pozostajesz moją siostrą. A z siostrą, dobrą czy złą, trudno się rozstać. A co dopiero zabić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro