#14 Świątynie
Wlepiłam swój wzrok w dwie nieprzytomne postacie leżące przede mną. Jedna z nich - czarnowłosa czarodziejka spała już od kilku dni. Druga - łysa kobieta o drapieżnym wzroku, zasnęła ledwo parę godzin po niej.
Nikt z nas nie miał pojęcia jak poradzić sobie z tą sytuacją. Szczególnie, że kończyły nam się zapasy. Szczerze też wątpiłam w to, że nieprzytomne czarodziejki długo pociągną bez kroplówki. Tak właściwie życie ratowały im jedynie resztki ich magicznej mocy, które z dnia na dzień coraz bardziej się kurczyły.
- Artemis? - usłyszałam za sobą nieśmiały głos Rachel. Odkąd wyjawiła nam, w jakim wymiarze naprawdę się znajdujemy stała się jeszcze bardziej cicha. Po części była to moja wina. W przypływie emocji nieco za bardzo podniosłam na nią głos w ciągu ostatnich kilku dni.
- Hm? - wymruczałam pod nosem, jednak nie odwróciłam się w stronę dziewczyny. Zwyczajnie bałam się, że znów na nią nakrzyczę.
- Za chwilę będzie jedzenie. Chcesz?
Kiwnęłam głową i ruszyłam za Rachel. Zajęłam wolne miejsce na kocu, tuż obok ogrzewającego nas ogniska. Wzięłam od Dicka miskę wypełnioną jakąś zupą i w milczeniu zaczęłam jeść. Chociaż tak naprawdę to nikt z nas nie miał ochoty na rozmowę.
Noce w Wymiarze Magii były chłodne, a w pobliżu nie było widać żadnego dostępnego schronienia. Okolica, w której byliśmy zamieszkana była jedynie przez pomniejsze stworzenia. Z początku wydawał się żywa i barwna, jednak im dłużej tutaj byliśmy, tym więcej zaczynaliśmy dostrzegać. Wszystko zdawało się tu powoli umierać i jedynie tereny, które były daleko za nami, wciąż trzymały się przy życiu. Tak jakby magia opuszczała to miejsce.
Raven powiedziała nam, że paręnaście kilometrów stąd powinno znajdować się miasto, a przynajmniej świątynia, w której kiedyś mieszkały tutejsze istoty rozumne. Były one podobne do ludzi, jednak nastawione absolutnie pokojowo. W tym wymiarze nie było wojen, a nad dobrem i złem czuwała magia. Szczerze mówiąc, nie kupowałam tego. Skoro był to pokojowy lud, czemu został zniszczony? Musiał mieć jakiś wrogów.
- Zbliża się burza - odezwał się nagle Dick, wskazując dłonią na poszarzałe niebo. Jeszcze parę dni temu miało piękny niebieski kolor. Z tym miejscem wszystko zaczynało być absolutnie nie tak.
- Musimy stąd uciekać - odpowiedziała mu Raven. Dziewczyna najwyraźniej usłyszała Nightwinga, mimo że zdawała się totalnie wyłączona z czegokolwiek. Po prostu wpatrywała się tępo w miskę zupy, a jej myśli zdawały się być gdzieś daleko stąd - Jeśli tu zostaniemy, ta burza nas zabije.
- Dlaczego? - zapytał Garfield, kończący już swoją porcję. Widać po nim było, że nadal jest głodny, ale nie mogliśmy pozwolić sobie na dokładki. Niestety - Przecież to tylko deszcz.
- Na twoim miejscu, nie uważałabym zabójczej energii pomieszanej z błyskawicami i niestabilnymi wyładowaniami magii za tylko deszcz.
- Dokąd mamy się niby przenieść? I jak? Nie damy radę przejść dużej odległości z Jinx i Zatanną w takim stanie - powiedziałam, przerzucając swój wzrok na Raven. Na jej twarzy wymalowane było zmieszanie. Cudownie! Nawet nasza demoniczna, międzywymiarowa przewodniczka nie miała zielonego pojęcia co tak właściwie mamy robić.
- Pójdziemy do najbliższej świątyni - Rachel zaczęła swoją wypowiedź - To kilkanaście kilometrów stąd, damy radę. Mogę spróbować przenieść tam Jinx i Zatannę za pomocą swojej mocy... - ostatnie zdanie nie zabrzmiało zbyt przekonująco. Nie mogłam powstrzymać pełnego irytacji westchnięcia.
- To zbyt ryzykowne - odpowiedział jej Dick, który na całe szczęście wciąż miał głowę na karku - Skąd mamy mieć pewność, że ty też nie zemdlejesz, jeśli użyjesz za dużo magii?
- Nie jestem istotą magiczną - Raven pokręciła przecząco głową - Owszem korzystam z niej, ale nie opieram się tylko na tym, jak Zatanna i Jinx. Główna część mojej mocy leży w moich genach.
- Mimo wszystko wolałbym nie ryzykować.
- Ja to zrobię - odezwał się Gar - Mogę je ponieść na grzbiecie. Tylko trzeba je będzie czymś przewiązać, żeby nie spadły.
***
Świątynie zapewne były naprawdę okazałe. Zbudowane z ciemnego kamienia i wysokie na kilka pięter, musiały sprawiać wrażenie potężnych i bezpiecznych. Jednakże nawet taka potęga nie uchroniła tego miejsca przez całkowitym opustoszeniem i zniszczeniem.
Zamiast ogromnych budowli, naszym oczom ukazało się ogromne pobojowisko, w którym ostało się raptem kilka mniejszych budynków. Jednak były one bardzo zniszczone. Jednemu brakowało ściany, drugiemu części dachu, a trzeci wyglądał tak, jakby miał się za chwilę zawalić.
Wrażenie zniszczenia potęgowało to, że w promieniu najbliższych kilometrów nie rosła żadna roślina. Podczas wędrówki mojej uwadze nie umknął fakt, że im bliżej świątyń się znajdowaliśmy, tym smutniejszy stawał się krajobraz. Najwyraźniej w tym miejscu katastrofa, jaka nawiedziła ten wymiar miała swoje centrum, bo wszystko było tu martwe.
Na czymś, co kiedyś musiało być głównym dziedzińcem, walały się resztki zniszczonych konstrukcji, a pomiędzy rozrzuconymi wszędzie kamieniami dało się dostrzec kości. Nawet nie chciałam wiedzieć jak długo tu leżały. I ile ich leżało.
- Paskudnie tu - skomentował otoczenie Garfield, zmieniający się na powrót w człowieka. Całą drogę szedł w postaci wielkiego słonia, niosąc na grzbiecie całą resztę w postaci Jinx, Zatanny i trzymających ich Dicka i mnie. Raven odmówiła przejażdżki i mimo namów Graysona, postanowiła lecieć obok nas, nawigując i wskazując drogę.
- Co ty nie powiesz - powiedział w odpowiedzi Dick - To mają być te świątynie?
- Kiedyś nimi były - Rachel wylądowała na ziemi, rozglądając się uważnie dookoła. W jej oczach dostrzegłam prawdziwe przerażenie.
- Co tu się stało? - zapytałam, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny. Drgnęła, jednak nie strąciła mojej ręki.
- Coś bardzo, bardzo złego - odpowiedziała Raven, jednak słowa ledwo przechodziły jej przez gardło - Nie wiedziałam.... nie wiedziałam, że jest aż tak źle.
- Cokolwiek tu się wydarzyło, lepiej żeby nie przyszło tu po raz kolejny - do rozmowy włączył się Dick - A teraz lepiej się gdzieś schowajmy. Goni nas burza, pamiętacie?
- Gdzie ty chcesz się niby schować? - zapytałam - Nie widzisz, że wszystko tu jest jedną, wielką ruiną?! Przecież ta burza totalnie rozwali to miejsce!
Dick nie odpowiedział. Dobrze wiedział, że mam rację. Westchnęłam głośno, chcąc opanować emocje, jednak nie za dobrze mi to szło. W ogóle nic mi za dobrze nie szło. Ta wyprawa ratunkowa to jakaś kpina! Jakim cudem mielibyśmy uratować Wally'ego jak sami mogliśmy w każdej chwili zostać zabici przez naładowaną magiczną energią burzę?!
- Świątynie mają katakumby - odezwała się Raven - Możemy poszukać wejścia i przeczekać w środku burzę.
- Katakumby? - skrzywił się Garfield - A to w takich miejscach nie straszy?
- Straszy, a nawet i gorzej - dziewczyna spojrzała na chłopaka - Jeśli cokolwiek stąd jakimś cudem przeżyło, to będzie właśnie tam...
- I spróbuje nas zabić - Beast Boy przełknął wielką gulę w gardle, a jego twarz wykrzywił grymas strachu.
- Nie mamy wyjścia - Dick odwrócił się w stronę nastolatków - Jeśli tutaj zostaniemy, to na pewno zginiemy. Musimy zejść do podziemia.
Od autorki:
Wiem, że długo nie było tu aktualizacji. Ale odpowiedź na pytanie "dlaczego" jest zawsze taka sama. Szkoła. Brak weny. I brak motywacji do czegokolwiek. Ale opowiadanie dokończę, więc nowe rozdziały będą. Nie wiem kiedy i jak często, ale będą. To mogę wam obiecać.
Oprócz tego myślałam nad zrobieniem tu korekty, ale zawierającej też rozszerzenie dialogów, opisów, trochę fabuły. Co wy na to? Książkę zaczęłam pisać jakiś rok temu i myśle, że teraz jestem w stanie ja ulepszyć.
RavenVo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro