Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

48: Australia

Te parę tygodni do naszego wyjazdu minęło jak z bicza strzelił.

Rozpoczęliśmy pakowanie już na początku tygodnia ponieważ ze względu na dziecko trzeba było zabrać o wiele więcej rzeczy niż normalnie.

Zrobiło się z tego nie mało toreb i pakunków które nadaliśmy parę dni wcześniej aby doszły na czas.

Zostały nam tylko bagaże podręczne i ważniejsze przedmioty.

Lot mieliśmy o 9 rano dlatego wstaliśmy dziś o 7 i wyjechaliśmy pięć po 8.
Jako iż nie tylko Chan, a całe Stray Kids dostało wolne, Felix zadeklarował, że poleci z nami aby również odwiedzić swoją rodzinę.

Umówiliśmy się z nim dopiero na lotnisku.

-Nie wyspałem się- ziewnął Chris za kierownicą.

-Wyśpisz się w samolocie- poklepałam go w bok.

Kiwnął głową i wbił wzrok w drogę.

Na parkingu lotniczym jak zwykle był niesamowity tłum jednak znaleźliśmy dobre miejsce i obładowani jak wielbłądy z Nari w nosidełku (które już nie było takie lekkie jak na początku gdy miała ledwo parę dni) ruszyliśmy do wejścia.

-Widzisz gdzieś go?- spytałam

-Chyba tak, tam!- pokazał na osobę o blond czuprynie siedzącą samotnie na siedzeniu z walizką przy nogach.

-Felix!

-Jesteście w końcu! Matko ile wy tego macie- przeraził się na nasz widok.

-No co ty nie powiesz?- uniósł brew Chan.

-Dajcie mi coś, pomogę wam.

Chris wręczył mu torbę i swój plecak, potem sam opadł na miejsce obok niego.

-Już się zmęczyłem- powiedział przez śmiech.

-Lixie, czy możesz przypilnować Nari proszę? Pójdziemy zanieść bagaże w odpowiednie miejsce-poprosiłam.

-Jasne- odebrał od nas nosidło- Hej Lily!- powiedział wysokim głosem.

Dziecko uśmiechnęło się do niego.

-Omo! Ona się uśmiecha!- zachwycił się.

-Nauczyła się niedawno- powiedział z dumą Chan- a jak się ,,rozgada" to już w ogóle.

-Pogadasz z wujkiem Felixem? Co?- zagadnął do niej.

Kiedy tak ją zaczepiał odeszliśmy do sekcji gdzie mogliśmy dać walizki i torby.

Były strasznie ciężkie więc było nam już zdecydowanie wygodniej gdy wylądowały na wadze, dostały plakietkę i odjechały taśmą na sortownię.

-To teraz do odprawy?- zagadnęłam.

-Mhm!- przytaknął Chan.

Zgarnęliśmy po drodze Felixa z Nari i odeszliśmy rozliczyć się dokumentami tożsamości.
Nie zajęło nam to jakoś dużo czasu.

-Ile nam jeszcze zostało do odlotu?- westchnął Felix

-Jakieś 15 minut- odpowiedział mu Chan spoglądając na zegarek.

-Myślicie, że zdążę skoczyć po kawę?

-Mogę pójść z tobą jeśli chcesz- zaproponowałam.

-To mi też kup- poprosił mój chłopak.

-Chodź szybko- powiedział blondyn i zaprowadził mnie do najbliższej kawiarni.

Zamówiliśmy każdemu po americano i czekaliśmy aż barista skończy.

-Na lotnisku będzie na mnie czekać moja mama i siostra- rzekł Felix- a po was ktoś przyjedzie?

-Prawdopodobnie rodzice Chrisa- odparłam.

-Ah, okay- przytaknął.

-Trzy americano dla państwa- podał nam kubki mężczyzna za ladą.

-Dziękujemy- powiedzieliśmy w tym samym momencie co wywołało u nas cichy chichot.

Kiedy wracaliśmy do krzesełek zauważyłam jak Chan miał na rękach Nari i karmił ją mlekiem modyfikowanym z butelki. Zawinął ją w kocyk i lekko kołysał patrząc na nią z uśmiechem.
Rozczulił mnie ten widok.
Felix również to dojrzał.

-Jezu chcę to mieć uwiecznione- jęknął chłopak- potrzymaj.

Wcisnął mi do rąk swój kubek i wyciągnął telefon.
Pstryknął parę fotek wydając z siebie nie określone dźwięki szczęścia.

-Dość, bo mi tu zejdziesz na zbyt duży poziom cukru we krwi- zaśmiałam się.

-Walić to! Chyba ustawię sobie to na tapetę- zaczął przeglądać zrobione przez siebie zdjęcia.

-Wyślij mi potem- poprosiłam, bo rzeczywiście były mega urocze.

Usiedliśmy przy nich i podałam Chrisowi jego kawę.

-Dzięki- odstawił ją na bok. Ułożył Nari na ramieniu i poklepał parę razy aby jej się odbiło.

-Wzorowy z ciebie ojciec- stwierdził Lix popijając napój przez słomkę.

-Serio?- zawstydził się.

-Moim zdaniem tak, a co ty na to powiesz Y/N?- zwrócił się do mnie.

-Cóż.. chyba się z tobą zgodzę- podrapałam się po karku.

-Chyba?- zapytał podejrzliwie- zmalował coś?

-Nie.. praktycznie robi wszystko za mnie. Czasem mam wrażenie tak jakby to było tylko i wyłącznie jego dziecko.

-Czujesz się odtrącona?- zapytał Chan.

-Nie! Oczywiście, że nie! Cieszę się, że tak angażujesz się w wychowanie Nari- posłałam mu uśmiech.

On również uniósł kąciki ust w górę.

-Dobra ferajna, zbieramy się- zaklaskał w dłonie gdy odłożył dziecko do nosidełka.

Odeszliśmy razem do wejścia na pokład.

꧁𑁍꧂

10 godzin lotu z małym dzieckiem...

Cóż.. było.. w miarę okej przyznam szczerze.

Nari budziła się co jakiś czas ale głownie przespała całą drogę, aż byłam zaskoczona.

Płakała przez chwilę lecz sprawnie dało się ją uspokoić.

Siedziała pomiędzy mną a Chanem dlatego miałam wsparcie podczas podróży.

Trochę zjadła, trochę pobawiła się gryzakiem i pluszowym Wolfchanem razem z PuppyM a potem odleciała lulu.

Wprost nie mogłam uwierzyć jak spokojna była, boże aby tak było zawsze a nie tak jak podczas nie przespanych nocy gdy dopadały ją kolki lub inne dolegliwości małego brzuszka.

Ale okej.
Wylądowaliśmy.

Wysiedliśmy z samolotu kierując się po odbiór naszych bagaży. Na szczęście wszystkie dojechały w jednym kawałku i żaden się nie zgubił.

Kiedy zbliżaliśmy się do drzwi za którymi mieliśmy spotkać się z rodzicami Chana nagle stchórzyłam.

Zatrzymałam się w miejscu.

Chan jakby wyczuł, że coś jest nie tak bo zaraz się odwrócił i spojrzał na mnie.

-Denerwujesz się?- spytał podchodząc. Felix czekał na nas kawałek dalej.

Pokiwałam głową na tak.

Chłopak lekko zrobił z ust linię ale zaraz ucałował mnie w czoło i otoczył ramieniem.

-Nie stresuj się, wszystko będzie dobrze- powiedział pocieszająco.

-A co jak twoi rodzice mnie nie polubią?- lekko zadygotałam.

-No coś ty! Już cię lubią! Nie musisz się tak martwić. Zaufaj mi.

Wzięłam głęboki wdech.

-Dobrze, chodźmy- powiedziałam hardo.

Uśmiechnął się na moją postawę i wróciliśmy do Felixa.

Kiedy przeszliśmy przez wyjście pożegnaliśmy blondyna, który od razu wypatrzył swoją rodzinę i odszedł w ich stronę.

Staraliśmy się znaleźć rodziców Chana ale nigdzie ich nie było.

-No kurczę, gdzie oni są?- mruknął pod nosem.

Przedarliśmy się przez tłum innych podróżujących prawie aż do wyjścia z lotniska.

I wtedy ich zobaczyliśmy.

Właśnie przyszli.

-Wybaczcie nam to drobne spóźnienie- powiedziała pani Bang.

-Mamo- podszedł do niej i mocno przytulił.

Następnie przywitał się z ojcem.

-Oh.. czy to jest..- kobieta wskazała na nosidełko przy moich nogach ze śpiącą Nari.

-Tak, to Lily- potwierdził Chris.

-Jest cudna- widziałam jak bardzo się wzruszyła na jej widok.

Podeszłam nieśmiało do nich aby się przywitać.

-Witaj skarbie- radośnie mnie przywitała jego matka.

-Miło cię w końcu poznać- dodał pan Bang.

-Mi również jest niezmiernie miło- delikatnie się skłoniłam w ramach szacunku do starszych.

-Chodźcie, jedźmy do domu. Jest już późno. Na pewno jesteście zmęczeni po podróży.

꧁𑁍꧂

Tak jak przylecieliśmy o 21 (różnica czasowa pomiędzy Koreą a Australią to 2 godziny), w domu rodzinnym Chrisa byliśmy o 22.

-Uważaj- ostrzegł mnie ojciec chłopaka gdy podczas wyjmowania bagaży jeden o mało nie spadł mi na głowę.

-Dziękuję.

-Zapraszamy, zapraszamy- mówiła pani Bang otwierając drzwi do domu- Lucasa nie ma, ponieważ nocuje u kolegi a Hana, jest w Ameryce.

Naraz jak weszliśmy do środka dało się słyszeć wesołe szczekanie Berry.

Kiedy ujrzała Chana rzuciła się na niego z nieukrywaną euforią.

-Hi Berry!!! Hi, hi, hi,hiiiiii- zaczął ją głaskać i tulić.

Po chwili zauważyła mnie, zamerdała radośnie ogonem i podeszła też się przywitać.

-Cześć! Dawno się nie widziałyśmy- uśmiechnęłam się do zwierzaka.

-Pokaż jej dziecko- zasugerowała kobieta.

Przytaknęłam i postawiłam nosidło na podłodze.

Berry podeszła i zaczęła skrupulatnie wąchać fotelik i rączkę Lily.
Ogon nie przestawał się jej ruszać.

-Berry, to Lily- powiedział Chan kucając przy nich.

Pies cały czas zaciekawiony obwąchiwał nowy przedmiot i osobę.

-Chodźcie, przygotowałam dla was miejsce w pokoju syna- uśmiechnęła się pani Bang i poprowadziła nas na górę.

Weszliśmy do białego pokoju, gdzie było już pościelone łóżko, obok stał kojec Nari, który wysłaliśmy wcześniej.
Było tu też biurko, szafa z lustrem i tablica z mnóstwem medali.

-Wow, to wszystko twoje?- podeszłam do niej i przyglądałam się trofeom.

-Tak- przyznał skromnie.

Odłożyliśmy torby w róg pokoju a Nari położyliśmy już do łóżeczka.

-Powinniście zmieścić się na jednym łóżku- wtrąciła pani Bang- w razie czego jestem do waszej dyspozycji. Spokojnej nocy.

Ucałowała Chana w policzek a mi posłała promienny uśmiech i wyszła.

꧁𑁍꧂

Jak wasze walentynki?

Słowa(1321)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro