Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V. Samobójcy to nie tchórze.

Should've stayed, were there signs, I ignored?
Can I help you, not to hurt, anymore?
We saw brilliance, when the world, was asleep
There are things that we can have, but can't keep

If they say
Who cares if one more light goes out?
In a sky of a million stars
It flickers, flickers
Who cares when someone's time runs out?
If a moment is all we are
We're quicker, quicker
Who cares if one more light goes out?
Well I do.*

~*~

Aleks przychodził do mnie codziennie. Z czasem, jego wizyty stawały się coraz dłuższe, co za tym idzie-bardziej oczekiwane. Powoli stawał się elementem mojej codzienności, był pewną rutyną, kimś, kto miał być już zawsze. Muszę przyznać, że przerażało mnie to. Nie chciałem, aby znów był mi bliski, nie chciałem mu kolejny raz zaufać. Zacząłem czuć się przy nim nagi, obierał mnie z różnych warstw moich skrywanych, do tej pory, tajemnic. Starając się więc zachować resztkę tej prywatności, obiecałem sobie, że nigdy nie wpuszczę go do swojego pokoju, że nigdy nie dowie się, czym jest "Sala samobójców" i kim jest Sylwia. Był to mój niemy protest przeciwko jego wpraszaniu się w moje życie. Bo taka była prawda-wlazł do niego jak do siebie.

A ja chciałem mu otworzyć drzwi, aby wyszedł, ale nie wolno wyganiać gości.

Co do samej Sylwii; nasz kontakt stopniowo się urywał. Przerażające było to, że nasza relacja była na tyle krucha, aby tak łatwo się złamać. Coraz rzadziej rozmawialiśmy; zdarzało się, że się nie ukazywała, gdy połączyłem się z nią na videoczacie. W grze mój awatar rzadko gościł. Możnaby powiedzieć, że wracałem do żywych i, jakby nie patrzeć, średnio miałem na to wpływ.

—Dominik, jeste--Moja matka nie dokończyła, widząc mnie w kuchni. Razem z ojciem patrzyli na mnie, zszokowani, gdy ja jak gdyby nigdy nic odgrzewałem sobie jedzenie. Jakąś godzinę wcześniej był u mnie Aleksander i zostawił trochę żarcia, które dało się przełknąć.

Niezręczna cisza, która mi akurat odpowiadała, unosiła się przez jakiś czas w powietrzu. Zacząłem jeść. Już miałem nadzieję, że bez większych przeszkód przemknę do swojego pokoju, ale niestety, nie było mi to dane.

Poczułem, jak stół się trzęsie, a sztućce gwałtownie upuszczam, gdy ojciec walnął pięścią, tuż przy moim talerzu.

—Myślisz, że ci tak wszystko wolno, tak?!–Wykrzyczał, tuż przy mojej twarzy. Lekko się skuliłem, mimo że nie chciałem się bać. Tępo wpatrywałem się w talerz.

—Siedzisz w tym zamknięciu jebane pięć miesięcy, po czym tak normalnie sobie wychodzisz, jak gdyby nigdy nic?!–Dodał, burząc się jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe.

"Cóż, gdybyście nie byli tak zajęci pracą, zauważylibyście, że bywam tu częściej"-Powiedziałem sobie w myślach.

—Dominik...–Tym razem podeszła do mnie matka, tworząc z ojcem pewien nieświadomy kokon, uniemożliwiający ucieczkę.–Martwimy się o ciebie. Powiedz nam, co mamy robić?–Jej ton był o wiele lżejszy od tonu ojca, dzięki czemu ów się na chwilę uspokoił.

—Najlepiej nic, świetnie wam to wychodzi–Syknąłem, pogardliwie.–Ewentualnie pozwolić mi tam zdechnąć, może przynajmniej wtedy weźmiecie urlopy by zorganizować mój pogrzeb.

—Dosyć tego!–Ojciec wybuchnął kolejny raz.

Lecz ja już nie płakałem. Nie krzyczałem, nie drapałem paznokciami podłogi, gdy mężczyzna odłączał mi internet. Jakby nie patrzeć, on i tak nie trzymał mnie przy życiu; jego dawka nie była już wystarczająca.

Zapragnąłem tlenu, a nie niebieskiego światła monitora. Pierwszy raz od tak dawna.

Nie słysząc już protestów, chwyciwszy po drodze butelkę wody powolnym ruchem skierowałem się do moich czterech ścian. Byłem przekonany, że ojciec mnie jeszcze zatrzyma, lecz najwidoczniej był zbyt dumny z siebie, aby to zrobić. Pewnie myślał, że rozwiązał problem;trochę tak, jakby kilka nędznych kabelków było podstawą mojego stanu.

Chociaż istotnie, kiedyś tak było.

Ponownie zamknięty w pokoju, pierwszy raz poczułem przedświadczenie, że nie mam, czym się zająć. Podczas całego mojego pobytu tutaj, nigdy tak nie miałem. Byłem zbyt słaby, aby zająć się czymkolwiek poważniejszym. Możnaby powiedzieć, że moje potrzeby, długo skrywane, bo mniej ważne niż nienawiść i rozżalenie, zaczęły się ukazywać. Pewnie to dobrze.

Ale może i nie, bo jak znowu wszystko stracę, będę za dużo pragnął.

W towarzystwie kolejnej już kłótni rodziców, wziąłem się za porządki. Niby codziennie coś tam sprzątałem, by chociaż dało się przejść, ale teraz chciałem, aby było naprawdę czysto. Może na znak jakiejś zmiany. A może tak o, bez większego powodu. Bo po prostu mi się chciało.

Kolejnego dnia obudziłem się dosyć wcześnie. Nawet nie wiedziałem, kiedy zasnąłem. Sądząc po ciszy, w domu już nikogo nie było.

Uświadomiłem sobie, że leżę na jakiś płytach, dokładniej składankach zdjęć i filmików z dzieciństwa. Rok 2001,2003-spojrzałem po datach i coś ukuło mnie w sercu. Pewnie dlatego że wtedy wszystko było takie, szaleńczo wręcz, łatwe.

Wyszedłem z pokoju, by wziąć przysznic i ogółem się ogarnąć. Spodziewałem się, że Aleksander może w każdej chwili mnie odwiedzić; dzisiaj była niedziela, a by uniknąć kościoła chłopak przychodził do mnie wcześniej.

Wchodząc do łazienki zahaczyłem o lustro, trochę pewniej się sobie przyglądając. Jedna z płyt odcisnęła mi się na policzku, tworząc na nim kanciasty kształt. Skrzywiłem się. Nie dało się jednak nie zauważyć, że zaczynałem nabierać kolorów, włosy nie były już tak płowe, a w oczach pojawiły się rozświetlenia. To aż dziwne, że rodzice tego nie zauważyli.

Lub może zauważyli, ale nie chcieli uwierzyć, że samotność lepiej na mnie działa, niż ich morały.

Klucz w drzwiach frontowych przekręcił się koło dziesiątej. Aleksander wpadł żywo do jadalni, gdzie ja już jadłem śniadanie. Na policzkach miał dwa duże, różane rumieńce, a oczy niematuralnie mu błyszczały. Miał mokre włosy, więc spojrzałem za okno i istotnie, padało. Uśmiechał się, cały czas się na mnie patrząc.

—Przejdźmy się.–Te słowa wystarczyły aby kawałek kajzerki prawie stanął mi w gardle.

—Już do końca ci rozum odjęło?–Zakpiłem.–Mocz się ile chcesz, nie wygonisz mnie stąd. Nigdy, za żadne skarby świata.–Zaprotestowałem.

—A czy ja cię pytałem o zdanie na ten temat?

Jednym susem doskoczył do mnie i chwycił mnie w pasie, by przerzucić mnie sobie wpół na ramieniu niczym lalkę.

—Co ty do cholery robisz?!–Wrzasnąłem, gdy otrząsnąłem się z tej szybkiej akcji.–Nie wygłupiaj się i mnie puść.–Zażądałem, w wyniku sprzeciwu. Totalnie nie byłem gotowy na wyjście na zewnątrz, tym bardziej z osobą, której z mniejsza tylko ufałem.

Zdawało się, że Lubomirski miał gdzieś moje zdanie i zaczął iść w stronę drzwi. Niezależnie jak bardzo się zapierałem, niezależnie ile razy kazałem mu się uspokoić i ile razy go już uderzyłem, on dalej na upartego chciał wyjść ze mną na podwórze. Ogarnęła mnie nagła panika i czułem się tak, jakby ktoś mnie właśnie porywał, przez co łzy zebrały mi się do oczu. W tamtej chwili do głowy przychodziły mi same najczarniejsze scenariusze, bałem się, że na zewnątrz znajduje się moja cała klasa i Aleksander wyciąga mnie, by kolejny raz mieli się z czego pośmiać. Nie myślałem już trzeźwo, chciałem tylko uwolnić się z jego mocnego uścisku na moim pasie. Zacząłem wypominać sobie, że dopuściłem go do swojego życia, że zacząłem się z nim oswajać, zabliźnać tę ranę, którą mnie oznaczył. Czułem, jak moje ciało niekontrolowanie się trzęsie, chcąc płakać, jednocześnie nie dopuszczając łez, będąc zbyt bardzo przerażone.

Aleksander już chwytał za klamkę, ale ja, korzystając z jego chwilowego rozluźnienia uścisku, wyrwałem się i upadłem na podłogę, jak najszybciej odsuwając się, by być jak najdalej od niego.

—Oszalałeś?!–Wrzasnąłem, pomiędzy gwałtownymi haustami powietrza.

—Ale hej, chciałem pójść z tobą tylko na podwór--

—Nie jesteś częścią tego wszystkiego, rozumiesz?!-Przerwałem mu, kłamiąc.-Nie wpieprzaj się tam, gdzie cię nie proszą. Myślałeś, że z dupy się pojawisz i z dnia na dzień zacznę normalnie żyć?! Że znów pobawisz się w pieprzonego wybawiciela?!–Te słowa wypadły z moich ust na jednym wydechu. W tamtej chwili nawet nie mogłem na niego patrzeć. Zacząłem mu powoli ufać, a on znowu musiał to zniszczyć, jak gdyby nigdy nic burząc to, co zaczęło powstawać.

—Dominik, nie przesadzaj.–Prychnął tylko.

—Słucham?–Myślałem, że się przesłyszałem.–Do cholery, mówiłem ci, że chce zostać w domu. Po co zmuszasz mnie do czegoś, czego nie chce? To nie na tym wszystko polega.-Skuliłem się, chowając twarz w zagłębieniu łokcia.

—Oczywiście, że polega. Jeśli ktoś w końcu cię nie zmusi do wyjścia, zgnijesz tutaj.–Stwierdził, krzyżując ramiona. Jego pewny wzrok wywiercał we mnie dziurę, wydawało się, że nic sobie nie robił z tego, jak przed chwilą postąpił.

—A skąd ty to możesz, kurwa, wiedzieć?–Zwężyłem oczy, wstając z podłogi. Byłem cały napięty, buzowało we mnie, po zaciśniętych pięściach i drżącym ciele można było stwierdzić, że cała ta złość lada chwila się ujawni.

—Na przykład stąd, że wpadniesz na kolejny tchórzliwy pomysł i kolejny raz spróbujesz się zabić?–Wymsknęło mu się, czym przechylił szalę.

—Znaczy nie, ja..--urwał wyjaśnienia, gdyż mu przerwałem:

—Nieważne. Chuj mnie obchodzi co uważasz za tchórzostwo, a co nie.–Powiedziałem, tak oschle, że aż zaschło mi w gardle.–Ale wiesz co?–Chwilowo spojrzałem na towarzysza, zaciskając zęby.–Myślałem–wciągnąłem głośno powietrze–Że samobójcy to tchórze. Tak, jak ty teraz. Nie rozumiałem, jak można odebrać sobie najcenniejszy dar, jedyną szansę na pomoc innym.–Przeniosłem wzrok na ścianę za nim– Teraz–przeniósłem wzrok na Aleksandra, który słuchał mnie, zmieszany.–teraz wiem, że trzeba mieć cholernie duże jaja, aby zakończyć to wszystko tutaj. Więc jeżeli chcesz, możesz nazywać mnie tchórzem, w końcu spróbowałem. Jednakże ja jestem z siebie dumny, że odważyłem się to zrobić.–Zakończyłem swój monolog.

—Dominik, ja--

—Wyjdź, proszę. I przemyśl parę spraw.-Powiedziałem już spokojniej.

I rzeczywiście, wyszedł, bo w takich sytuacjach goście nie powinni dyskutować.

_________________
Yup, jest
Przepraszam za błędy
~Olek.
*One more light-Linkin Park










Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro