Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX. Jeden wielki, gorący bałagan myśli.

Przepraszam, ale ten świat nie jest moim miejscem.
Próbowałem tak długo to naprawić, przypasować się.
Ale zrozumiałem, że ten świat jest pełen grzechu.
Tu nie ma nic dla mnie, tylko marnuję miejsce.
Nie mam powodu, by trwać w tym podłym wyścigu.
To hańba, byłem zapodziany.
Urodzony w złym czasie, w złym miejscu.
Ale jest już w porządku, bo zobaczysz mnie niedługo.
Będziesz wiedzieć, kiedy Twój czas przyjdzie, tylko spójrz na księżyc,
Jak świeci jasno w nocy,
I pamiętaj, że wszyscy mierzymy się we własnej walce.
Ale ja nie umiem poradzić sobie z bólem.
Nie jestem wojownikiem.
Dasz radę, dzisiaj w nocy po prostu przytul mocniej poduszkę*

—Do cholery, Dominik, przecież ci tłumaczę! Powiedziałem tylko rodzicom, najwidoczniej się jej wygadali!

Od jakiegoś czasu sprzeczaliśmy się z Aleksandrem. Przyszedł do mnie, kolejnego dnia i został zbombardowany moimi oskarżeniami i pytaniami, ilu osobom rozpowiedział, że do mnie przychodzi.

—Ale mówiłeś, że nie powiedziałeś swoim rodzicom! Skąd mam wiedzieć, że w tej kwestii też nie kłamiesz?!–Odchrzyknąłem, nerwowo kręcąc się po pokoju. W głowie mi pulsowało, krew wrzała w żyłach, a ja tylko pragnąłem, aby emocje między nami zelżały.

—Nie możesz.–Aleks trochę się uspokoił, wzdychając.–Ale ja też nie mogę ci udowodnić moich racji.–Dodał, przez co utknęliśmy w martwym punkcie.

—No właśnie, Aleksander. Chcemy dowodów, bo sobie nie ufamy, dlatego to nie wyjdzie. Nigdy tego nie odbudujemy, rozumiesz?–Przeszedłem w końcu do konkretów.–Nie patrząc nawet na tę sytuację...twoja ciotka ma rację, to po prostu nie wypali.–Wyznałem.–Myślałem nad tym wystarczająco długo, aby to zrozumieć.

—O czym ty mówisz?–Aleks wstrzymał oddech, a w jego oczach zobaczyłem ten sam szok, który widziałem kiedyś u siebie, patrząc w lustro. Szok czegoś, co się kończy, mimo, że się jeszcze nie zaczęło. To naprawdę przerażająco wygląda.

—Nie będziemy--nie będziemy szczęśliwi, dopóki będziemy się znać, rozumiesz? To się nie zagoi, nie zabliźni--

–Ale Dominik, przecież to nie ma zniknąć, my mamy pozbawić się bólu, zastąpić go czymś lepszym, kurwa.–Czułem, że chłopak chce mną potrząsnąć, obudzić ze stanu, który miał wszystko zniszczyć między nami.–Przecież jak mnie nie było, to było z tobą coraz gorzej, już tego nie pamiętasz?

—Było, bo nie przyszedłeś i mnie nie przeprosiłeś za to wszystko, co mi zrobiłeś, Aleksander. Nie potrzebuję twojej pomocy. Chciałem tylko usłyszeć...uwierzyć, że żałujesz. Nie oczekuję od ciebie nic więcej.–Zapewniłem.

–To dobrze, bo nie stać mnie na nic więcej, za to chce dużo wziąć. Chce się dowiedzieć, co nas łączy, nie chcę tego przerywać.–Powiedział, uparcie.

–Łączy nas wielka wyrwa.–Odpowiedziałem mu na nurtujące go pytanie.–Wyrwa światów. Wyrwa rodzin. Wyrwa wszystkiego, co nas różni. Proszę, już wiesz.

—To nas dzieli, nie łączy.–Słusznie zauważył.–Potrzebuje innej odpowiedzi. Proszę, pozwól mi do niej dążyć, Dominik. Pozwól mi stać się lepszym człowiekiem. Daj mi jeszcze tylko to, a zniknę.

Zamknąłem oczy, wyczerpany jego uporem.

—Ale ty już jesteś lepszym człowiekiem, Aleksandrze. Podniosłeś się z tego bagna, spiąłeś dupsko i do mnie przyszedłeś. Dawny, tchórzliwy Aleksander by tego nie zrobił, i oboje o tym wiemy. Nie każdego, nie każdego dobrego człowieka stać na to, aby po byciu taką osobą się podnieść. Ty to uczyniłeś i to jest godne podziwu.–Starałem się jeszcze z tym walczyć, przekonać jego jak i siebie, że musimy to zakończyć. Że nam to za bardzo szkodzi, że będziemy wykonywać jeden krok do przodu i dwa do tyłu.

—Nie pierdol.–Wywrócił oczami, a na te słowa serce podeszło mi do gardła. To było nieprzyjemne, ostre, karcące–brzmiało tak, jak kiedyś, jak ten głos w głowie, co mnie dręczył po nocach.–Pieprzysz tak, jak każdy facet, gdy chce się rozstać w przyjaźni.

Mimo, że to brzmiało tak strasznie i tak oschle, czułem w tym pewną rezerwę i ból, którego nie potrafiłem zdefiniować. Aleksander wracał do nawyków–tylko tym razem swoją postawę przyjmował przez bezsilność, a nie zwykłą nienawiść. A może tu zawsze chodziło o tę bezradność? Może przez zwykły strach, że traci coś ważnego?

Nagle on sam wydał mi się bliższy niż kiedykolwiek. Tak samo pogubiony, jak ja.

—Masz rację.–Westchnąłem i uśmiechnąłem się lekko, przez co Aleks przeniósł na mnie swoje zimne spojrzenie, dokładnie wybadał mój uśmiech, nie rozumiejąc.–Brzmię właśnie tak. Kogo ja próbuję oszukać...–Zaśmiałem się z własnej głupoty, powoli kręcąc głową. Między nami nastąpiła chwila ciszy.

—Rozpieprzę ci życie.

—Proszę bardzo. Ktoś musi za to, jaki, byłem.

Przełknąłem nerwowo ślinę, nie mogąc uwierzyć w to, jak chłopak dojrzał, jak bardzo się zmienił. To zdawało się wręcz niewykonalne. Zamieniał się w Aleksandra, którego kiedyś tak bardzo pragnąłem. Stawał się taki, jakim chciałem go zapamiętać.

Kolejny raz ciężko westchnąłem i kolejny raz zamilkliśmy. Ta niepewność mnie zabijała, ta nieufność mnie dusiła- chciałem uwierzyć, że coś z tego może być, że nie zaprzepaści szansy, jeśli mu ją dam. Wpatrywałem się w niego i szukałem niemej obietnicy, zapewnienia, że już mnie nie skrzywdzi.

On też na mnie patrzył, dysząc ciężko. Atmosfera w pokoju zaczęła stawać się gęstsza, emocje znowu ze mnie parowały, zamykały się w jednym uścisku, wirując w powietrzu. Jego wzrok mnie przeszywał. Oczekiwał czegoś, jakiegoś ruchu, słowa, czegokolwiek; zapewnienia, że pozwolę mu zostać.

Leciałem wzrokiem po jego ciele, zatrzymałem się na jego wymiętolonym kołnierzu, który uparcie trzymałem w czasie kłótni. Poczułem, jak pieką mnie wargi, gdy zauważyłem, że przygląda mi się z tą samą pożądliwością w oczach.

Wiedziałem, że balansowałem na krawędzi, gdy do niego podszedłem i odchyliłem kawałek koszuli, zahaczając palcami o jego szeroką szyję. Było tak dziwnie, tak inaczej-w końcu znowu sobie przypomniałem, że Aleksander był osobą, o której fantazjowałem, której pragnąłem dotykać, której chciałem się oddawać. Nagle zniknął temat, poruszony kilka minut wcześniej.

Spytałem się jego i siebie niemym "mogę?" poczym odpinałem, guzik po guziku, w zabójczo wolnym tempie, jego koszulę, usta przykładając do tych jego. Stykaliśmy się wargami, prawie niewidocznie, bo bałem posunąć się dalej. Wymienialiśmy się ciężkimi oddechami, najwidoczniej na niego to też działało. Uczucia nas dusiły, ich objętość w pomieszczeniu, naszych sercach i w tej lubieżnej sytuacji wynosiła wielokrotność ich pojemności, tlen uciekł z powietrza. W głowie słyszałem głos rozumu, który kazał mi się opamiętać, przypominał, że to miało być pożegnalne spotkanie, moje i Lubomirskiego, a nie scena z taniej, melodramatycznej telenoweli.

Wypadłem poza mapę moralności, gdy słowa "chce się z tobą kochać" wysypały mi się z ust, a dłoń schwytała go pewnie przez materiał spodni.

____________________
Dajcie znać czy chcecie scenę erotyczną
Przeprzaszam też za błędy, duh
~Olek.

*Courtney Parker-Her Last Words (przetłumaczone, zmodifikowane na formę męską i na potrzeby rozdziału).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro