Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I. Dobre złego początki.

We would say anything just to hear what we want
Right or wrong
Then we lie to be forgiven
We would sell anything just to buy who we're not
Any cost
We kill our way to heaven*

Moje życie było beznadziejnie trudne i bez wyjścia.
Czułem się w nim obco, zważywszy na kilka bardzo istotnych czynników. Pierwszym z nich byli moi wiecznie zapracowani rodzice, nie umiejący poświęcić mi chociażby minuty. Jeżeli nie rozumiecie, to wam to wyjaśnię; to taki rodzaj rodziców, który ma dwa tryby: pracę i wasze oceny. Na nic więcej wydają się nie zwracać uwagi. A gdy w końcu powiecie im, że troska i rodzicielstwo to nie tylko dbanie o świadectwo, machną ręką na wasze słowa. Bo oni są dorośli, a wy jesteście tylko gówniarzami, którzy bawią się w dorosłość. Nie znacie życia i nie macie żadnych problemów.

Kolejną rzeczą, która wypierała mnie ze społeczeństwa, byłem ja sam. Byłem zakompleksionym nastolatkiem, który- jeszcze niedawno-przygotowywał się do matury. Narzekałem na dosłownie wszystko-popadałem ze skrajności w skrajność-irytując się przez za głośną muzykę w radiu bądź wrzeszcząc na osobę, która przypadkowo mnie popchnęła na ulicy; chociaż te krzyki zdarzały się bardzo rzadko. Na codzień byłem cichą osobą z pogarliwym spojrzeniem i sztucznym uśmiechem.

Jednym z ważniejszych tematów, który sprawiał, że od jakiegoś czasu siedziałem cały czas w pokoju, była szkoła. Szkoła, ta przeklęta studniówka, ten przeklęty alkohol i ten przeklęty Lubomirski. Chłopak, w którym podświadomie się podkochiwałem (mimo iż wypierałem się tego za wszelką cenę), dający mi sprzeczne, dwuznaczne sygnały. Unoszący kilka centymetrów nad ziemią. Niszczący całe życie w jednej chwili.

Studniówka, którą już wspominałem, odbywała się naprawdę dobrze, zanim ktoś nie rzucił hasła "alkohol". Po jakimś czasie większość z nas była już wstawiona, nie licząc paru osób, w tym mnie, które jeszcze się trzymały. Dziewczyny zaczęły opowiadać swoje pikantne romanse, w tym kilka przygód z kobietami. Większość czasu chwaliły się i z rumieńcami na policzkach paplały o wszystkich najmniejszych szczególikach, brzydząc tym takich jak ja i nakręcając kilku zboczeńców.

W którymś momencie jedna z nich, niestety już nie pamiętam kto, zaproponowała, że przeliżę się ze swoją koleżanką w zamian za to, że ja zrobię to z Aleksandrem. Byłem przerażony tym pomysłem, ale nie mogłem dać tego po sobie poznać. Zabawa musiała trwać, prawda? Inaczej mogliby zacząć coś podejrzewać.

O dziwo mój towarzysz nie zaprotestował, uznając za sprawę honoru spełnienie zadania. Po widowiskowym pocałunku dziewczyn przyszła kolej na nas. Wyższy wziął jeszcze łyk jakiegoś trunku na zachętę, następnie wbił się w moje wargi, szorstko i gwałtownie.

Byłem otumaniony przez mieszaninę alkoholu, perfum i wód kolońskich, przez co ledwo byłem w stanie oddawać mechaniczne ruchy warg Lubomirskiego. W głowie rozbrzmiewały mi wiwaty, chichoty i piski ludzi wokół mnie, a jego usta smakowały piwem i jakąś dziwną słodyczą, należącą tylko do niego. Pocałunek ten, ociekający erotyzmem, został dodatkowo podsycony, kiedy Aleks wsunął mi język między wargi, niecierpliwie zmuszając mój język do ruchu. Powstrzymałem się przed jękiem.

W końcu udało nam się od siebie oderwać (a raczej reszcie zebranych się to udało). Dopiero wtedy ujrzałem masę telefonów nagrywających całe zdarzenie oraz czerwone, nieco zdziwione twarze, głównie koleżanek. Serce bolało mnie niemiłosiernie, bijąc zdecydowanie za szybko. Byłem zszokowany, podniecony i jednocześnie szczęśliwy, że mogłem pocałować się z chłopakiem, który tak mocno mnie pociągał. Nie zważałem wtedy ani na okoliczności, ani na konsekwencje tego czynu, co było dużym błędem.

Na początku było pięknie. Dzięki temu momentowi mogłem chociaż przez chwilę być blisko chłopaka, zwalając to na zwykłe żarty. Mogłem pozwolić sobie na to wszystko, o czym rozmyślałem. To wszystko, co tak długo w sobie dusiłem i wypuszczałem dopiero w nocy.

Mój profil na facebook'u roił się od pozytywnych komentarzy, typu "kiedy ślub?". To było wydarzenie roku. Istotnie.

Przypadkowe uśmiechy na lekcjach, oblizywanie warg, nieśmiały dotyk; to wszystko sprawiało, że dostawałem palpitacji serca. Mimo iż wiedziałem, że to zachowanie jest tylko i wyłącznie dla zabawy, mimo iż wiedziałem, że Aleks jest hetero i mimo iż wiedziałem, że nie mam u niego żadnych szans, to wszystko wydawało się być tak piękne i...realne?

Ale wszystko, co przychodzi nagle i niespodziewanie, ma swój długi i bolesny koniec, prawda?

Jedno wydarzenie zamieniło wszystko w pył sprawiając, że ziemia osunęła mi się spod stóp. Jedna, głupia lekcja judo, zbyt intymna i zbyt przyjemna zniszczyła to malutkie szczęście, na które tak długo czekałem. Będąc w parze z Aleksandrem doświadczałem za wiele dotyku i bliskości, co doprowadziło mnie na skraj. Wstydzę się o tym mówić. To takie upokorzające. I jego kpiące "ja pierdole" uświadomiło mi, że już wiedział. Dowiedział się, że dla mnie to już nie było zabawą.

Uśmiechnąłem się, starając się jakoś wybrnąć z opresji. W końcu takie rzeczy się zdarzają, prawda? Jestem w wieku, w którym dopiero doświadczam życia seksualnego. Dlaczego nie pozwolił sobie wytłumaczyć, że to był cholerny wypadek?

Po tej sytuacji wszystko działo się gwałtownie; hejty na fejsie, przerażenie przed pójściem do szkoły. Zamknąłem się w sobie nie wiedząc, co mam robić; byłem zły, smutny, rozczarowany. Nie mogłem znieść myśli, że obrzydziłem jego, ich wszystkich.

Nie mogłem uwierzyć w to, że jestem taki obrzydliwy.

I kiedy codziennie miałem nadzieję, że chłopak odpisze mi, że porozmawiamy i wyjaśnimy sobie całą zaistniałą sytuacje, odświeżając kilkanaście razy dziennie tablice, wreszcie to zrobił. Zrobił to w najochydniejszy sposób, niszcząc mnie jeszcze bardziej. Obraz marionetek, udawanego przez nie seksu oraz jednoznaczne, zawstydzające odgłosy sprawiły, że straciłem jeszcze więcej w oczach ich wszystkich.

Straciłem moje dotychczasowe życie. Wszystko legło w gruzach.

Przestałem chodzić do szkoły. Z czasem, oczywiście. Wpierw zdążyłem powiedzieć rodzicom o mojej orientacji, zdążyłem pójść do szkoły z pistoletem ojca. Wpierw zdążyłem poznać Sylwię oraz serwer "sala samobójców". Różowowłosa bardzo szybko zdobyła moje zaufanie i stała się najserdeczniejszą, najbliższą mi osobą. Dzięki niej zrozumiałem, że wszystko jest ze mną dobrze; że jestem zbyt wrażliwy na ten świat, że jestem inny przez co ludzie się mnie boją i dlatego dzieją się te wszystkie okropne rzeczy. Później wytłumaczyła mi, że wcale nie muszę wychodzić z pokoju.

Że jestem jak ocean, który wszystko może, ale nic nie musi.

Rodzice próbowali różnych środków. Poprzez prośby, groźby, szantaże a nawet zwracanie się do specjalistów, próbowali zmusić mnie do wyjścia. Pewnego razu nawet im się to udało, a raczej gosposi, która wezwała policję. Wyważyli drzwi-niewiele z tego pamiętam. Byłem zamroczony przez krew, powoli spływającą z mojego przedramienia, przez moją nagość i ich krzyki. Wiem jednak, że po tym zdarzeniu trafiłem do szpitala, a rodzice przestali mi ufać jeszcze bardziej.

Sylwia opowiadała mi o swoim życiu. Pokazywała mi sceny samobójstw. W naszych codziennych rozmowach dowiedziałem się, że od trzech lat nie wychodzi z domu. To było dla mnie nie wyobrażalne; przez wiele dni nie mogłem w to uwierzyć.

Chciałem zmusić się do kochania jej. Chciałem kochać kogoś, kto się o mnie troszczył. Nie mogłem, jednak. Mimo iż nienawidziłem Aleksandra, nienawidziłem tego, co mi zrobił, gdzieś tam w podświadomości wiedziałem, że jest jedyną osobą, do której jestem w stanie czuć coś takiego. Nie jestem pewien, czy jeśliby przyszedł do mnie nawet w tej chwili i wykazał skruchę, nie wybaczyłbym mu. Tak wiem, że to chore.

Nic jednak nie mogę poradzić na to, że na myśl o nim czuję zapach piwa i smak jego warg.

Nie mam pojęcia, ile czasu siedziałem już w tym pokoju. Nawet jeżeli wcześniej sprawdzałem telefon, aby się w tym nie pogubić, to teraz nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Rzuciłbym w tej chwili tekstem, że czekałem na pewną śmierć, ale Sylwia uświadomiła mi, że nie jestem typem samobójcy. Że chcę żyć, chce być tutaj dalej niezależnie od tego, jak wygląda moje życie.

Uświadomiła mi, że boje się śmierci. Że boje się tego, co nastąpi po niej.

Od jakiegoś czasu starałem się uzyskać tabletki nasenne dla dziewczyny. Nie chciałem tego, ale powiedziała mi, że jeśli jej ich nie dostarczę, już nigdy więcej się do mnie nie odezwie. Nie mogłem jej stracić, jednakże w tym wypadku nie miałem wyboru. Mogłem wybierać tylko między wcześniejszą lub późniejszą stratą.

To takie samolubne.

Dlatego więc co jakiś czas przychodziła do mnie jakaś kobieta, niby specjalistka, udająca, że chce mi pomóc. W rzeczywistości słyszałem tę pogardę w jej głosie. Była tu, bo musiała. Bo taka jest jej praca. W duchu śmiałem się z moich rodziców, którzy zapewne myśleli, że przekona mnie do wyjścia. Byli tacy głupi.

Tego dnia kolejny raz usiadłem przy drzwiach, będąc przygotowanym na monotonny głos tej babki. Miałem włączony laptop z chat'em video z Sylwią. Oboje staraliśmy się nie śmiać.

Usłyszałem kroki, o dziwo nie te charakterystyczne od szpilek. Czyżby założyła dzisiaj płaskie buty?

Nasłuchiwałem uważnie, gdy po mieszkaniu (okazało się że pustym, bo rodzice poszli do pracy) rozległ się znajomy głos, wypowiadający moje imię. Zastygłem w bezruchu. Nie. Nie możliwe. Nie teraz. Dlaczego?

-Dominik..-Głos ten lekko się wahał, był niepewny. Nie był pełen drwiny, jak zazwyczaj.-To ja, Aleksander. Czy moglibyśmy porozmawiać?

Nie wiedząc co zrobić, popatrzyłem na monitor laptopa. Sylwia powoli pokiwała przecząco głową, unosząc jedną brew.

Już miała się odezwać, gdy drżącą dłonią gwałtownie wyłączyłem chat.

____________________
Uwuuu witammm
Mamy wprowadzenie do nowej książki. Staram się dotrzymać słowa i robić tutaj dłuższe rozdziały. Jeżeli książka się przyjmie, możliwe, że zrobię ją dłuższą.
Za wszelkie błędy przepraszam i za jakieś błędy w fabule również.
~Olek.

*Piosenka: Michl-Kill our way to heaven.

Ps. Każdy kto lubi tę piosenkę jest moim bóstwem.




















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro