Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIX

Siedziałem czekając aż ktoś się zjawi. Już od godziny trwałem tak w gabinecie Ryana mentora Sophie. Koszmary odeszły jakby wraz z odległością od stolicy i ludzi króla. Jakby te czynniki nasilały burzę wspomnień w mojej głowie. Czułem się zmęczony ale gotowy do działania.

Do gabinetu wyślizgnęła się niemal cichaczem Sophie i na mój widok aż podskoczyła. Wstałem i skrzywień się opierając na zranionej nodze ale szybko to zatuszowalem kaszlnięciem. Na dziewczyne chyba nie zadziałało.

- Dobrze się czujesz? Po co pytam, wiem, że nie. Tak bardzo mi przykro.

Usiadła obok mnie gdy ja sam opadłem. Prawdę mówiąc czułem się lepiej. Usmiechnąlem się do niej jakby na potwierdzenie własnych myśli ale w tym momencie zobaczyłem jej strój.

Była ubrana w ciemny kombinezon, do pasa miała przytroczony sztylet.

- Wybierasz się gdzieś?

Natychmiast przestała badać mnie wzrokiem i utkwiła go w ścianie.

- Ryan ma dla mnie zadanie... Książę znajduje się w stolicy w pałacowych locha-

- Idę z tobą - wciąłem się jej w pół słowa.

- Nie pozwolę na to, już i tak za dużo przezemnie przecierpiałeś.

- I właśnie dlatego teraz się nie wycofam. Po za tym jesteśmy w tym razem. A uwierz mi bezpieczniejszy będę w lochach niż w bazie Visiris.

Mimowolnie zachichotala. Gdyby ktokolwiek dowiedział się o mnie na pewno miałbym kłopoty.

- Dobrze - odparła z niepewnym uśmiechem.

Razem w tym jesteśmy.

***

Wieczorem zebraliśmy się w sali narad. W Ultramare powstanie się już zaczęło a król wyslał tam znaczną ilość swojego wojska. Popatrzyłam na Briana, mimo wszystko cieszyłam się, że ze mną idzie. W sali stał też Ryan, Prudans kilku radnych a za drzwiami czekała już cała armia Visiris gotowa do skoku do stolicy.

Wszyscy milczeli. Determinacja i pewność na ich twarzach dodawała mi odwagi. Byli gotowi umrzeć dla sprawy. Byle nie musieli...

- Ostatni raz - przerwał ciszę Ryan patrząc każdemu w oczy. Stał wyprostowany, dowódca swojej armii - Każdy oddział wchodzi do zamku w przebraniu gdy wybije 12 atakujemy ale nie dotykamy służby. Ludzie Enabi będą w już w mieście zatrzymywać potencjalne posiłki. W tym czasie naszych dwóch znajdzie księcia i pokaże obywatelom. To cichy przewrót i uda nam się tylko z poparciem ludu. Żadnych ofiar w cywilach.

Wszyscy zakrzyknęli krótkie "Tak jest" i już kilku radnych stanęło dookoła miejsca gdzie przedtem był stół. Zaczęli mamrotać i po kolei ludzie wchodzący w obszar koła znikali.

Ryan podszedł do mnie.

- Macie jakieś trzy godziny na znalezienie księcia. Jest on kluczowym punktem ale gdyby zrobiło się zbyt niebezpiecznie uciekaj - szepnął nie patrząc mi w oczy.

Wiedział, że jak zwykle zlekceważę jego ostrzenia więc po chwili przeniósł wzrok prosto na mnie. Zielone oczy lśniły przepełnione troską.

- Uważaj na siebie... I trzymaj się jego - skinął na czarnowłosego i ruszył w strone Prudansa.

- Ty też - żucilam za nim, uśmiechnął się w odpowiedzi.

Złapałam Briana za ramię i pociągnęła w stronę koła. Stał wpatrzony w radnych Visiris mamroczących pod nosem, gdy ruszył za mną zobaczyłam że lekko utyka choć ewidentnie chciał to zatuszować. Nowa fala poczucia winy zalała mnie chłopak jakby to zauważył bo chwycił mnie za rękę i ruszył pewniej do środka koła.

Tym razem nie udało mi się utrzymać równowagi i przewróciłam się na drewnianą podłogę wieży zegarowej. Szybko podniosłam się na nogi. Noc była zadziwiająco ciepła co oznaczało że powoli zbliża się wiosna. Rogalik księżyca oświetlał miasto ale za chwile przysłoniła go jedna z chmur. Capitis oświetlało mnóstwo lamp przez co wyraźnie widziałam strażników w wąskich uliczkach pełniących wartę. Gdzieś tam kryli się ludzie Enabi.

Braun klepnął mnie w ramię i wskazał schodki wieży prowadzące na plac. Założyłam kaptur na oczy i zaczelam schodzić. Słyszałam za sobą kroki czarnowłosego.

W momencie gdy znalezlismy się u podstawy wieży księżyc wyłonił się zza chmur oświetlając plac przed nami. Tak jak poprzednio przebiegliśmy dystans dzielący nas od najbliższych domów i już zniknelismy w uliczkach miasta. Przyznam że sama bym się zgubiła w tym labiryncie ale Brian brnął do przodu pewnym krokiem więc tylko pospieszylam za nim.

Po 20 minutach dotarliśmy do murów zamku. Wczesniejszym razem nie miałam okazji obejrzeć budowli. A była zdumiewająca. Dużo większa od świątyni na wyspie i zdecydowanie piękniejsza. Obronne wierzę były zamieniona na strzeliste wieżyczki. Cały zamek lśnił na biało w świetle księżyca a w wysokich oknach przez mozaiki prześwitywał blask z wewnątrz. Aż wstrzymałam oddech.

Brian też wpatrywał się w budowlę jakby z melancholią. Na chwilę jego oczy przygasły ale zamrugał kilkakrotnie i odwrócił wzrok. Zauważyłam że od dłuższego czasu mu się przeglądam więc szybko przeniosłam wzrok na mury. Nie do sformułowania to był opis prawie każdych ale te były niezdobywalne. Gładkie i wysokie, biały kamień także lśnił oślepiając. Na murach co chwilę stali gwardziści królewscy w swoich czarno złotych mundurach.

- Jak się tam przedostaniemy? - szepnął ledwie słyszalnie Brian kucając obok mnie.

- Tak - odpowiedziałam i chwyciłam go za nadgarstek przenosząc nas za mury.

Energia jakiej do tego potrzebowałam zbiła mnie z nóg. Nie spodziewałam się tego. Mury musiały być obłożone czarem, słabszego Visiris zabiłoby na miejscu. Odpadłam prosto w ręce czarnowłosego. A z moich ust wydało się jęknięcie.

- Mogliśmy po prostu wejść przez bramę - syknął ale niezbyt mu wychodziła złość gdy się martwił.

- Nie mieliśmy przebrania a obok strażników się nie przedostaniemy mają przy wejściu ludzi króla wyczuli by czary.

Chłopak zmarszczył brwi.

- A tego skoku nie wyczuli?

- W zamku jest mnóstwo magii - A podobno król stroni od niej, prychnelam w myślach. - Żeby się nie pogubić ludzie króla musieli by być akurat blisko. Mam nadzieję że żadnych tu nie było.

Stanęłam na własnych nogach i skierowałam się do bocznego wejścia.
Znajdowaliśmy się chyba od strony służby zaraz za murami. Niedaleko nas przeniosłam.

Weszliśmy do ciemnego korytarza który zaraz się rozjaśnił blask świec ustawionych w kuchni. Była ogromna i krzątali się tam wielu ludzi. Najwyraźniej takie miejsca nigdy nie śpią. Z zadowoleniem znalazłam w tłumie kilka znanych twarzy. Visiris zajmowali pozycję.

Przesluznelismy się bokiem ku wyjściu i po chwili trafiliśmy na schody. Prowadziły do większego korytarza z oknami po prawej a obrazami po lewej. Przedstawiały dawnych monarchów i sławnych filozofów. Przez okna wpadało światło. Z ulgą stwierdziłam brak strażników.

- Tędy - szepnął Brian i zaczął kluczyć w korytarzach - Musimy przedostać się na drugą część zamku.

Długo kręciliśmy się po zamku zmieniając piętra, kilka razy spotkaliśmy straże i w takich wypadkach czarnowłosy skręcał w inne korytarze nadal nie gubiąc drogi. Nie wiedzialam skąd wie jak się poruszać może zgubił się tak samo jak ja? Nagle stanął. Byliśmy akurat przy mostku przechodzącym na pobliską wierzę, wyższą od pozostałych.

- Co mówił Ryan? Że gdzie znajdziemy księcia?

- W lochach - odpowiedziałam - ale nie był pewien - skrzywilam się na to stwierdzenie. Możliwe było że następcy tronu nie ma nawet w Capitis.

- Tam jest wieża księcia i jego komnaty - skinął za mostek. - Może najpierw sprawdzimy tam. Będzie to łatwiejsze od szlajania się po lochu.

Kolejny raz nażóciło mi się pytanie skąd on to wie. Sprawdziłam godzinę po położeniu księżyca. Mieliśmy jeszcze trochę ponad godzinę. A kluczenie po lochach bylo rzeczywiscie przejawem desperacji. Skoro już tu byli...

- W drogę - skinęłam głową i weszliśmy na mostek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro