Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI

Z pieniędzy znalezionych w plecaku kupiliśmy nocleg, tym razem z dwoma łóżkami. Oferta oferowała również czystą wodę więc gdy tylko weszliśmy do swojego pokoju Sophie poszła się umyć. Była w gorszym stanie niż ja.

Padłem na łóżko. Było twarde ale nie myślałem o tym. Patrzyłem za małe okno. Budynek na przeciwko miał rozwieszone złoto czarne chorągiewki. Trzepotały na zimowym wietrze. Odwróciłem wzrok od tej parady. Po co wywieszać flagi dla nie żyjącej osoby. Przecież i tak tego nie widzi. Może mieszkańcy chcieli pocieszyć siebie nawzajem? Na duchu na pewno nie podnosiła ta czarna wstążka przyszyta do flag.

Ale to się zmieni. Znajdziemy księcia i postawimy gdzie jego miejsce.

Nie żebym się do tego rwał. Szczerze nie podobało mi się to. Cały czas myślałem że zrobi to ktoś inny. Może o to chodzi ludziom wywieszjącym złoto czarne flagi. Wołają że trzeba coś zrobić ale nikt nic sam nie zrobi.

Zasnąłem zanim zdążyłem się umyć.

Wstaliśmy późnym rankiem. W Artis czuliśmy się w miarę swobodnie. W tłumie łatwo się zgubić. Pierwszy raz od dawna obódzilem się z nie bolącymi plecami.

Wykąpałem się i od razu czułem się o wiele lepiej. Gdy wróciłem do naszego pokoju zastałem Sophie na ziemi z całym naszym ekwipunkiem na rozwalonym po podłodze. Dziewczyna właśnie liczyła monety.

W plecaku oprócz pieniędzy znajdowała się prymitywna apteczka. Biała kreda, najwyraźniej do rysowania symboli. Bukłak z wodą i suszone mięso które wczoraj do niego wsadziłem. Nie dużo. Właściwie trudno to wogóle nazwać dobytkiem.

Sophie zauważywszy mnie odłożyła pieniądze.

- Mamy wystarczająco na kupienie dwóch koni ale wtedy nie starczy nam na nowe ubranie... - zastanawiał się na głos.

W jej brązowych oczach zobaczyłem głębokie skupienie. Uważałem że wyglądała trochę śmiesznie z rozczochranymi włosami na ziemi z zamyśloną miną.

- Obejdziemy się bez świętych ubrań.

Spojrzałem na ciemną plamę na swojej koszuli. Nie udało mi się domyć krwi ale przynajmniej chodząc po mieście nie wyglądałem jak z raną otwartą.

Sophie zebrała wszystkie rzeczy z ziemi i włożyła je do plecaka. Wstała nagle i podeszła do swojego łóżka. Podniosła materac i wyciągnęła spod niego długi miecz.

- To dla ciebie - podała mi go. - Wzięłam go z karczmy, jest lepszy od tego pozerskiego który masz teraz.

- Ale... - nie wiedziałem co powiedzieć. Miecz był ciężki ale byłem w stanie go swobodnie unieść.

- Widziałam jak walczysz. Zresztą dla mnie i tak jest za ciężki. Przydaje się na coś. -Powiedziała i wróciła do pakowania plecaka.

Przyjrzałem się broni. Nie wiedziałem skąd Visirus ją mieli ale wyglądała na naprawę dobrą robotę. Ostrze było ostre przy samym dotknięciu. Przyjżałem się klindze. Zobaczyłem na niej wygrawerowane kilka słów
"Zabijam dla życia".

Schowałem miecz do pokrowca wyciągając wcześniej broń zabraną strażnikowi. I przykryłem płaszczem. Lepiej nie paradować po mieście z bronią na wierzchu.

Dziewczyna wstała z podłogi zakładając na plecy plecak. Wspólnie wyszliśmy przed budynek zatrzymójąc się na ośnieżonym chodniku. Otuliłem się mocniej płaszczem. Przynajmniej śnieg już nie padał.

Flag już nie było. Musieli je pościągać wcześnie rano. Skierowaliśmy się w stronę głównego rynku. Sophie doszła do wniosku że tam na pewno kupimy konie. Przeciskalismy się ulicami dużego miasta aż doszliśmy do rynku.

Plac rościągał się dalej niż wcześniejsze które widziałem. Wysokie budynki otaczały rynek. Jednym z nich była chyba siedziba władzy miasta handlowego. Otaczało go kilkunastu strażników więc postanowilismy ominąć budynek szerokim łukiem. Nie dalo się nie zauważyć szubienicy na środku placu. Widok grubego sznura przyprawiał mnie o ciarki. Wcześniej nigdy bym się nie przejmował na jego widok ale teraz moje życie odwróciło się w innym kierunku.

Mimo braku opadów założyłem kaptur płaszcza głęboko na głowę. Zobaczyłem że Sophie też próbowała zasłonić twarz kapturem.

Przeszliśmy obok straganów z warzywami, rozbitkami ręcznymi i bronią. Na oko sprzedawali tam tylko małe sztyleciki dla bogatych panów którymi można było tylko podłubać sobie w zębach. Odruchowo położyłem rękę na mieczu od Sophie. Nadal nie przyzwyczaiłem się do ciężaru broni. Choć było to dla mnie jakby naturalne.

Usłyszałem pyrskanie koni gdy doszliśmy do prowizorycznej stajni. Sophie podeszła do sprzedawcy wyciągając złote monety.

W tym samym momencie na placu zrobiło się zamieszanie. Ludzie pouciekali na bok przed nadjeżdżającymi konno strażnikami. Zatrzymali się przed szubienicą schodząc z koni. Ciągnęli za sobą kilku ludzi w granatowych kapturach. Rozproszeni ludzie zaczęli się zbierać przed podestem na którym stała szubienicą chcąc jak najwięcej widzieć.

- Co jest? - zapytała Sophie szukająca już dla nas koni.

- Nie odwracaj się - syknąłem.

Sam wycofałem się pod daszek stajni nie odrywając wzroku od skazanych.

Po chwili jeden ze strażników wyszedł na podest ciągnąc za sobą dwóch skazanych. Ściągnął jednemu kaptur z głowy i popchnął w kierunku sznura. Wstrzymałem oddech gdy rozpoznałem w nim rudobrodego z karczmy. Mężczyzna miał na twarzy krwawą szramę przechodzącą przez policzek. Musieli go tu zaciągnąć siłą.

Ludzie zaczęli szemrać.

- Rozpoczynam proces jednego z Wyklętych! - krzyknął strażnik stojący obok rudobrodego.

Na słowo "Wyklętych" Sophie przestała udawać że ogląda konie. Gdy zobaczyła rudobrodego na podeście wyrwała się w jego stronę. Złapałem ją w ramionach i trzymałem choć dziewczyna próbowała się wyrwać.

- Nic nie możemy zrobić - szepnąłem jej do ucha.

Dziewczyna walnęła mnie z całej siły w rękę trzymającą ja w talii.

- Musimy!

Strażnik założył rudobrodemu gruby sznur na szyję. Mężczyzna milczał wpatrzony w dal. Strażnik wyciągnął z kieszeni listek papieru i udawał że z niego czyta.

- Wyklęty pomiocie tego świata czy przyznajesz się do spiskowania przeciwko koronie i zabiciu jedynego dziedzica tronu? - zapytał tak żeby wszyscy go słyszeli.

Rudobrody starał się nie słyszeć tych obelg. Stał wyprostowany ze związanymi rękami.

- Nie - powiedział ledwie słyszalnym głosem zdartym od krzyku.

Strażnik z rozmachem schował papiery i odwrócił się do skazanego podnosząc jeszcze bardziej głos.

- W oskarżeniach podanych przed chwilą i kłamstwu które podajesz skazuje cię na śmierć!

Jeden ze strażników podziągnął za wajchę i podłoga pod nogami rudobrodego się załamała.

Sophie krzyknęła więc przytuliłem ją do siebie tłumiąc jej głos. Poczułem mokre łzy przesiąkające przez moją koszulę. Wiedziałem że znała tego mężczyznę, domyśliłem się.

Strażnicy specjalnie odbyli egzekucję publicznie by pobudzić tłum. Udało im się. Ludzie teraz wiwatowali pewni że zabito wyrwanego spod prawa rabusia. Kiedyś tak szanowanego i skażonego respektem. Jak kilka kłamstw może człowiekowi zniszczyć życie.

Nie wiedziałem kto był drugim skazańcem. Gdy tylko ściągnęli rudobrodego zabrałem konie i odprowadziłem Sophie z rynku. Nie wiedziałem czy pójście na plac było błędem.

Dziewczyna szła cicho obok mnie trzymając lejce swojego ogiera. Mimo że miała zaczerwienioną twarz nie było śladu po łzach. Jedynie uparcie i obietnica zemsty. W jej brązowych, spokojnych zwykle oczach lśnił ogień.

Wsiedliśmy na konie i wyjechaliśmy z miasta. Nie było sensu zostawać w nim ani minuty dłużej.
Jechaliśmy przez cały dzień. Powoli zaczynały boleć mnie plecy. Jechałem na czarnym ogarze który swoją drogą był bardzo krnąbrny. Sophie prowadziła. Nie wiem czy mieliśmy jakąś obraną trasę ale dziewczyna miała chyba tylko jeden cel: oddalić się od miasta.

Nie rozmawialiśmy od odjechania z rynku. Sophie nie odezwała się ani słowem. Tylko fakt że od czasu do czasu pospieszyła swojego konia informował mnie że nie zasnęła.

W końcu droga przed nami zamieniła się w kamienną dróżkę. Spojrzałem na słońce. Chyliło się ku horyzontowi. Jeśli chcieliśmy rozbijać obóz w świetle musieliśmy się już zatrzymać.

Gwiznąłem przez palce próbując zwrócić uwagę dziewczyny przede mną. Gdy Sophie się odwróciła pociągnąłem za lejce ogiera i skręciłem z dróżki kierując się na polankę schowaną trochę za drzewami od traktu. Usłyszałem kopyta konia Sophie za sobą co było dobrym znakiem.

Zatrzymaliśmy się na małej polance otoczonej drzewami z czterech stron. Może i było nas trochę widać z traktu ale losowy przechodzień minął by nas nieświadomy.

Sophie ześlizgnęła się z konia i przywiązała go do pobliskiej gałęzi. Sam stwierdziłem że pójdę po jakieś drewno na opał. Będzie to trudne biorąc pod uwagę śnieg dookoła. Szukałem w miarę suchych gałęzi. Nie chcieliśmy robić wielkiego dymu.

Gdy wróciłem Sophie rozpaliła ogień za pomocą krzemienia. Trwało to niemiłosiernie długo ale w końcu jej się udało. Na pocięte gałązki opadło kilka iskier i pochłonęło resztę drewna.

Usiadłem obok dziewczyny i wyciągnąłem ręce do ognia. Mimo granatowego płaszcza było mi zimno. Czułem jak moje palce powoli odmładzają. Spojrzałem na Sophie. Brązowe oczy miała utkwione w pomarańczowych płomieniach. Z jej ust wydostał się obłok pary. Wyglądała na naprawę zmęczoną.

Sięgnąłem po suszone mięso i zagrzałem je chwilę nad ogniem. Podałem ciepły kawałek dziewczynie. Nareszcie mogłem coś zjeść. Po długiej ciszy opartej na wpatrywaniu się w ogień Sophie sięgnęła po mapę schowaną w plecaku. Nie widziałem jej wcześniej.

- Musimy wiedzieć co dalej - powiedziała. Jej głos zdawał się nieproszony w leśnej ciszy.

Rozłożyła mapę i ułożyła ją tak żeby światło ogniska padało na papier. Słońce zdążyło się już schować.

Wskazała palcem miejsce na mapie.

- Jesteśmy tutaj - oznajmiła. Nie miałem pojęcia jak tak szybko odnalazła naszą lokalizację. - Proponuję dostać się... Tutaj.

Postukała w miasto oznaczone małą wierzyczką. Przeczytałem podpis pod spodem "Captivum".

- Czy to nie jest przypadkiem najbiedniejsze miasto w okolicy? - spytałem wpatrując się w mapę.

- Tak... - odpowiedziała Sophie - Ale pół dnia drogi od niego mieści się jedne z większych więzień w Patriamie. Uważam że tam może znajdować się książę. Jest pilnie strzeżone w strategicznym co do obrony miejscu a także nieoczywiste. I dość blisko od nas. Dojedziemy do Captivum jutro w południe. Możemy znaleźć tam nocleg i o myśleć dokładnie plan odbicia księcia. Potem to już tylko kwestia praktyki.

Jak to szybko leciało. Na myśl o planach skręciło mnie w żołądku. Co ja mam wspólnego z tym księciem. Nawet go nie znałem a muszę go ratować. Denerwowała mnie ta cała sytuacja.

- Co proponujesz? - spytałem w kontekście planów odbicia więźnia.

Dziewczyna zwinęła mapę i spojrzała na mnie jakby miała już wszystko przemyślane.

- Musimy wiedzieć kiedy są zmiany strażników. Tego możemy się dowiedzieć na nocnych zwiadach przed akcją. Twierdza jest na pewno chroniona zaklęciem niwelującym. Co oznacza że nie będzie można się dostać do środka za pomocą magii. Spokojnie. Często jestem niedoceniana, przy odrobinie wysiłku potrafię złamać tą ochronę. Właśnie dlatego dostałam się do głównej świątyni. Dosłownie.
Po dostanie się do środka zejdziemy na sam dół lochów. Myślę że nie trzymali by księcia na widoku choć pewnie gdzieś blisko. Nie mają przecież obaw że ktoś ich zaatakuje. W końcu wszyscy myślą że nie żyje. Z wyciągnięciem go będzie więcej problemu. Moim wstępnym pomysłem jest skorzystanie z tajnych wyjść twierdzy. Każda takie posiada. Musimy się tylko dowiedzieć gdzie. Nim minie tydzień będziemy mieć wszystkie potrzebne informacje.

Dokończyła patrząc na mnie pytają o czy się z nią zgadzam. Jej plan wydawał się sensowny choć nie podobało mi się wchodzenie do twierdzy magicznym skokiem. Nie wątpiłem w umiejętności Visirus ale moglibyśmy przez przypadek wskoczyć na strażnika a szczególnie nie podobała mi się ta perspektywa.

- Uważam twój pomysł pozbierania informacji w Captivum. Jestem pewien że ludzie stamtąd wiedzą co nie co.

- Tak - potwierdziła dziewczyna i znów nastała cisza.

Po chwili Sophie wyciągnęła dwa śpiwory i podała mi jeden. Rozłożyłem się blisko ognia gdzie śnieg zdążył się już rozpóścić. Poczułem jak ciepło się rozchodzi po moim ciele gdy otuliłem się szczelnie materiałem.

Konie cicho pyrskały a zimowy wiatr szumiał drzewami ale dla mnie się to nie liczyło. Patrzyłem w blask ognia aż nie widziałem tylko białej plamy.

- Dobranoc - odwróciłem się do dziewczyny ale ona już spała.

Słońce zachodziło powoli za horyzontem. Pierwszy śnieg zaczął padać w chwili gdy popatrzyłem za okno.

Znałem ten śnieg. Wiedziałem że śnię. I że chcę się obódzić zanim się zacznie. Niestety jak zwykle nie miałem wpływu na wersję wydarzeń.

Usłyszałem kroki. Ktoś zbliżał się do mojego pokoju. Wiedziałem kto i chciałem uciekać ale siedziałem tylko na krześle wpatrzony w białe płatki opadające na szybę. Nienawidziłem ich.

Drzwi otworzyły się z impetem. Wiedziałem że to nie było normalne więc mimo powtarzalności tej chwili zaskoczyłem się. To uczucie przepełniała mnie całego zasłaniając na chwilę strach świadomości co będzie dalej.

Do środka weszło pięciu zakapturzonych postaci. Pięciu. Mieli przewagę liczebną i to wielokrotnie. Nie byłem wstanie im uciec a co dopiero się bronić.

Otoczyli mnie szybko a jeden z nich dotknął moich oczu.

Po chwili nie widziałem nic. Tylko ciemność. Ta głęboka czerń i zagubienie.

Strach.

Otworzyłem oczy i zobaczyłem ogień. Wszędzie do okoła, wszystko się paliło. Nie wiedziałem czy nadal śpię czy już nie. I szczerze nie wiedziałem co gorsze.

- Brian! - usłyszałem krzyk dziewczyny.

To on musiał mnie obódzic. Jeśli nadal nie śpię. Bolała mnie głowa i trudno było mi zabrać oddech. To pewnie przez ten dym.

- Brian, wstawaj! - dziewczyna podbiegła do mnie i uklękła przede mną.

Miała takie ciepłe brązowe oczy. Całkiem inne od ostrej bieli pierwszego śniegu. Dziewczyna spróbowała pomoc mi wstać. Nie wiedziałem dlaczego ale wydawało mi się że powinienem znać jej imię.

Syk palącego się drewna przerwał nagły krzyk konia. To mnie otrząsnęła. Wstałem z pomocą Sophie i na chwiejnych nogach poszłam za nią. Ciągnęła mnie w przeciwną stronę dźwięku.

Ostry dym dusił mnie i ledwo robiłem wdech. Czułem że cały się pocę a płomienie smagały moją skórę. Było to nie do wytrzymania.

Zobaczyłem jak przez mgle jak dziewczyna przede mną pada. Chciałem jej pomóc. Ale jedyne co mi się udało to paść obok niej.

Usłyszałem jeszcze stukot kopyt nad swoim uchem i ogarnęła mnie ciemność.

Ta głęboka czerń...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro