VII
Pulsujący ból głowy i suchość w gardle.
To pierwsze co poczułam po przebudzeniu się. Nie były to najmilsze uczucia.
Byłam przywiązana tyłem do konia i siedziałam oparta o czyjeś plecy. Z wysiłkiem odwróciłam głowę by zobaczyć czuprynę czarnych włosów. Musieliśmy być przywiązani do siebie nawzajem i do jednego z koni. Czułam także ciasno zawiązane supły na nadgarstkach. Nie chcieli żebyśmy używali magii.
Rozejrzałam się rozbieganym wzrokiem po okolicy. Przez chwilę widziałam tylko biel odbijającego się światła od śniegu. Po chwili jednak zobaczyłam że jedziemy dobrze wydeptaną drogą. Jechaliśmy na koniu który był przywiązany do innego bardziej z przodu. Do około naliczyłam się czterech. Na każdym siedział jeden z ludzi króla.
Przeszedł mnie dreszcz czystego strachu. Złapali mnie. Dlaczego w takim razie jeszcze żyję?
Zanim się obejrzałam wjechaliśmy przez most zwodzony do kamiennej twierdzy. Czułam że coraz bardziej panikuję. Choć część mojego umysłu doszła do wniosku że i tak chciałam się tu dostać. Tylko nie tak szybko. Nie bez przygotowania. Cóż będę musiała przyspieszyć działania.
Mimo ogarniającego mnie strachu starałam się zapamiętać każdy szczegół twierdzy. Rzeka przez którą przebyła szeroka. Same mury za wysokie żeby próbować się wspiąć czy zsunąć. Dodatkowo praktycznie co metr stał strażnik. Nie byli to ludzie króla odznaczający się dyskrecją ale nosili mundury gwardii królewskiej. Każdy większy loch na terenie Patriamu miał na służbie gwardię królewską.
Gdy wjechaliśmy za mury zobaczyłam mały plac. Otaczały go piętra pomieszczeń z korytażami otwartymi na plac. Choć ja wiedziałam że prawdziwe cele są pod ziemią. Wszędzie kręcili się strażnicy.
Zatrzymaliśmy się na środku. Podszedł do nas jeden z zakapturzonych przeciął brutalnie sznury zahaczając przy tym o moją łydkę. Syknęłam z bólu ale zacisnęłam zęby. Gdy staliśmy zaczęli nas przeszukiwać z broni. Ledwo trzymałam się na zdrętwiałych nogach ale spróbowałam użyć zaklęcia kryjącego by nie zauważyli mojego sztyletu w bucie. W odpowiedzi człowiek króla wyciągnął z rozmachem sztylet z buta i naciął mi łydkę.
- Próbuj dalej - powiedział mi do ucha a mnie przeszył taki strach że nie czułam bólu z rany na nodze.
Założyli nam przez głowę sznury z węzłem samozaciskowym jak krową. I popchnęła stronę jednych z drzwi. Ledwo robiłam jakiekolwiek kroki więc gdy zobaczyłam schody w dół przeraziłam się. Stopnie były wysokie. Przecież się powiesimy jak spadniemy.
Poczułam szturchnięcie więc ruszyłam do przodu powoli stawiając kroki. Schodzilismy niemiłosiernie długo. Starałam się liczyć stopnie ale po 136 zgubiłam się. Prowadziło nas czterech z ludzi króla. Dwóch z przodu dwóch z tyłu. Gdy w końcu dotarliśmy na sam dół pierwszy otworzył jedną z cel.
Ściągnął mi sznur z szyi przechodząc swoimi łapami w stronę biustu. Sparaliżował mnie strach i nawet się nie ruszyłam.
W odpowiedzi za to Brian zamachnął się nadal związanymi rękoma i uderzył z pięści mężczyznę w twarz. Człowiek króla aż się zatoczył. Złapał się za policzek tuż poniżej prawego oka.
- Dostanie ci się za to - syknął i wrzucił czarnowłosego do otwartej celi.
Założył mu na ręce żelazne kajdany które były przybite do kamiennego muru. Potem to samo zrobił mi. Kajdanki były ciasne. Przy każdym ruchu nadgarstka czułam jakbym obracała je w papierze ściernym. Cela nie była większa niż dwa metry na dwa. Otoczona że wszystkich stron żelaznymi kratami z wyjątkiem kamiennej ściany za moimi plecami. Światło dawała tylko pojedyncza pochodnia wisząca na korytarzu.
Ludzie króla wyszli zamykając za sobą kraty jakimś zaklęciem. Nie było nawet klucza.
Oparłam się o zimną kamienną ścianę i spojrzałam w sufit.
Jak my z tego wyjdziemy?
Wrócili dopiero po kilku godzinach. A może dniach. Czas się zlewał. Byłam potwornie głodna i było mi zimno. Cały czas kapała na mnie stróżka wody a nie mogłam się odsunąć bo łańcuch był za krótki.
Gdy dwóch zakapturzonych mężczyzn podeszło do naszych krat poderwałam się na nogi. Cały czas zastanawiałam się dlaczego nas jeszcze nie zabili. Chyba miałam się teraz przekonać.
Jeden z nich stanął zamyślony i po chwili wskazał na Briana.
- Bierz tego - powiedział.
Spod czarnego kaptura wyłanial się fioletowy Siniec pod prawym okiem. To musiał być ten któremu Brian przyłożył. Teraz chciał się zemścić.
Drugi z ludzi króla który przyszedł, podszedł do celi czarnowłosego i otworzył ją przykładając kościstą rękę do krat.
Brian cofnął się przed mężczyzną dotykając plecami ściany. Gdy mężczyzna odpiął kajdany z rąk Briana chłopak rzucił się na niego. Mężczyzna jednie podłożył mu nogę i przyłożył sztylet do gardła. Krzyknęłam przerażona i pewna że człowiek króla chce go zabić.
- Co ty chciałeś tym uzyskać? - zapytał jedynie i przepiął czarnowłosego do kajdanek które sam trzymał.
Wypchnął go z celi i zaprowadził w górę schodów. Byłam w panice. Przecież Brian nawet nie był Visirus. Co oni mu chcieli zrobić?!
Odpadłam na ziemię pewna swojej bezradności. Dlaczego wszystko poszło nie tak?
Usłyszałam dźwięk przesuwających się łańcuchów z mojej lewej strony. Odwróciłam głowę i zobaczyłam starszą kobietę. Nie widziałam jej wcześniej.
Podeszłam ile mogłam do sąsiadki. Była zgarbiona oparta o kamienną ścianę.
- Kim jesteś? - zapytałam a mój głos poniósł się echem po więziennych ścianach.
Kobieta odwróciła leniwie głowę w moją stronę.
- Wyklętą tak jak ty - jej głos był zachrypnięty i cichy.
- Jak cię złapali? - zapytałam chcąc zacząć rozmowę. Kobieta wyglądał jakby już długo tu siedziała.
- Nie pamiętam - odpowiedziała odwracając głowę.
Nastała cisza przerywana tylko kapaniem wody z sufitu.
- Co oni mu robią? - zapytałam cicho bojąc się odpowiedzi.
Już myślałam że kobieta mnie nie usłyszała gdy ta powiedziała.
- Eksperymentują. Tną, biją, podają płyny. Sprawdzają odporność fizyczną Visirus. Czasami i psychiczną.
Poczułam jak odchodzi ode mnie całe powietrze. Nie. Przecież Brian nie był nawet Visirus.
- Skąd wiesz? - zapytałam zaciśniętym głosem.
- Przychodzą zabierają, wrzucają spowrotem ledwie żywych. Czasami już martwych a czasami wogóle nie wracają.
Serce biło mi jak opętane. Nie wybaczyłabym sobie gdyby Brian tu umarł. Nie zasługiwał na to. Na wszystko co mu zrobiłam. Za wygnanie z rodziny, wciągnięcie w moje problemy, zmuszenie do pomocy ale przede wszystkim na śmierć.
- Jakim cudem ty jeszcze żyjesz? - próbowałam odciągnąć swoje myśli od chłopaka. Przecież on już teraz mógł nie żyć.
- Myślę że o mnie zapomnieli...
Starałam się skupić ale cały czas przed oczami stawał mi obraz leżącego bez ruchu czarnowłosego.
- Wiesz może czy przetrzymują tu księcia?
Kobieta znowu na mnie spojrzała tym razem z zaciekawieniem.
- Visirus go szukają?
Kiwnęłam głową.
- Na spotkaniu w Artis wyznaczyli nas do tego zadania. Wierzymy że nie zabito księcia i mamy nadzieję go znaleźć.
Kobieta prychnęła.
- Dobrze wam idzie.
To prawda. Siedziałam przykuta łańcuchami w lochu a Briana torturowano.
- Jest tutaj? - nacisnęłam na kobietę.
- Z pewnością nie. Siedzę tutaj zanim jeszcze go "zabito". Widziałam wszystkich którzy tu wchodzili. Na górnych piętrach nie ma już lochów. Twojego księcia tu nie ma.
Jeśli mogłam się jeszcze bardziej załamać to to się stało. Utknęliśmy tu na darmo. Jakąś część mnie nie chciała wierzyć w słowa kobiety. Wszystkie słowa.
Nie wiem ile siedziałam wpatrzona pustym wzrokiem w kapiącą wodę. Z transu wyrwał mnie dopiero trzask krat.
Obrociłam się gwałtownie i zobaczyłam czarnowłosego leżącego w swojej celi. Nawet go nie przypięli kajdankami.
Podbiegłam do niego na ile pozwolił mi łańcuch. Chłopak był w opłakanym stanie. Klatka piersiowa unosiła mu się miarowo z trudem. Cały był poszarpany. Na jego rękach widziałam nacięcia z których już dawno nie lała się krew. Prawie się wykrwawił! Czarne włosy miał w nieładzie i brudne od krwi. I cały był blady. Pod lewym okiem ktoś rozciął niedawno skórę przez co po bladym policzku spływała czerwona stróżka. Jakby płakał krwią...
Wyciągnęłam drżącą dłoń za kratę i wytarłam kciukiem krew na policzku czarnowłosego. Poczułam gorące łzy wypłacające mi z oczu.
Chłopak otworzył oczy pod dotykiem moich palców. Nasycony zwykle niebieski kolor jego tęczówek był teraz popielaty, wygasły.
- Przepraszam - wyłkałam w jego stronę opierając głowę o kraty dzielące mnie od niego.
Obiecałam sobie że nie pozwolę im wziąć go jeszcze raz.
Nigdy.
Musieliśmy się stąd wydostać z księciem czy bez. Postanowiłam czekać aż znowu przyjdą i zaatakować. Bez planu. Bez nadziei. Ale on nie zostanie tu ani chwili dłużej.
Przyszli. Skierowali się w stronę ledwo żywego czarnowłosego. Zanim jednak otworzyli kraty kobieta z którą rozmawiałam podniosła głos.
- Szukają księcia!
Odwróciłam się zaskoczona. Co ona robiła? Jeden z ludzi króla odwrócił się w jej stronę zaciekawiony. Kobieta kontynuowała.
- Wiedzą że żyje. Szukają go wszyscy. Mieli tajne spotkanie w głównym mieście handlowym.
Zakapturzony mężczyzna kiwnął powoli głową.
- Przyjdzie ktoś do ciebie z resztkami obiadu - powiedział niskim głosem.
Kobieta schyliła głowę.
- Dziękuję panie.
Chwilę mnie zamroziło. Kolejny Visirus współpracujący z ludźmi króla. Zdradziła nas za kawałek chleba i możliwość życia trochę dłużej w zgniłej celi. Nie wierzyłam że można było człowieka tak łatwo złamać. W trudnej chwili tylko niektórzy pamiętają o dawnych wartościach. Potem liczy się tylko walka o własne życie bez szerszeń perspektywy.
Mężczyzna wrócił do krat celi Briana. Nim zdążył je otworzyć dotknęłam symbolu który namalowałam wcześniej własną krwią i trzymając drugą ręką czarnowłosego wypowiedziałam zaklęcie.
Po chwili staliśmy w ciasnym korytarzu. Brian na wpół przytomny opierał się o ścianę. Sama nie spodziewałam się takiego wyssania z energii. Zaklęcie obłożone twierdzą. Otrząsnęłam się i otworzyłam najbliższe drzwi. Schowek. Weszłam tam ciągnąc za sobą czarnowłosego. Zamknęłam z trzaskiem drzwi.
Rozejrzałam się. Schowek był mały ledwo mieściły się w nim dwie osoby. Na półkach zobaczyłam zostawione rzeczy z podziałem na broń i inne. Zobaczyłam nasz plecak i płaszcze. Założyłam szybko granatowy płaszcz i nakryłam bladego Briana drugim. Założyłam plecak i przypięłam sobie miecz do pasa. Sztylet trzymałam w dłoni. Rozejrzałam się jeszcze po pomieszczeniu. Leżały tu rzeczy nieżywych już Visirus. Ich ilość kłuła w serce. Zobaczyłam medalion ze znakiem Visirus rzucony w kąt. Pewnie uznany za bezwartościową pamiątkę. Ale ja wiedziałam jakie daje możliwości. Schowałam wisiorek do kieszeni i skupiłam się.
Musieliśmy się stąd wydostać. Zaklęcie ochronne było silniejsze niż myślałam. Nie uda mi się nas przenieść za mury twierdzy. Chyba że...
Zaklęcie działało na obrębie twierdzy. Musiałam się tylko znaleźć za murem.
Wyjrzałam za drzwiczki schowka. Na zewnątrz był istny zamęt. Rozniosło się że uciekliśmy z celi. Most zwodzony podniesiono. Trzeba było działać szybko.
Chwyciłam Briana za ramię i pociągnęła za sobą. Musiałam go zmusić do odrobiny wysiłku. Usłyszałam kroki, gdy tylko ucichły wyskoczyliśmy ze schowka. Pobiegłam w stronę najbliższych schodów w górę ciągnąc za sobą czarnowłosego. Udało nam się nie natknąć na radnego strażnika aż do dojścia na mur.
W chwili gdy postawiłam nogę na ostatnim stopniu wyskoczyło na mnie strażnik. Uchyliłam się przed jego mieczem i szybkim ruchem pociągnełam go za rękę w dół. Oparłam się o ścianę a mężczyzna runął pchany pędem w dół schodów. Z ulgą stwierdziłam że Brian też zrobił miejsce spadajacemu strażnikowi. Pociągnęłam czarnowłosego wyżej i wkrótce byliśmy na górze muru.
Od razu skierowało się na nas kilku ludzi z bronią. Nie zastanawiając się ani trochę skoczyłam za mur ciągnąc za sobą Briana.
Spadaliśmy w dół rzeki z nieziemska prędkością. W chwili gdy tylko poczułam że magiczną bariera zniknęła przyłożyłam prawą dłoń do lewej na której narysowałam sobie węglem znalezionym w schowku symbol i powiedziałam formułkę.
W chwili gdy mieliśmy się spotkać z taflą wody przeniosło nas gdzieś na terenie lasu.
Odpadłam na zimny śnieg wrzuta z sił ale i szczęśliwa. Udało się. Uciekliśmy.
Zaśmiałam się histerycznie zaniżając dłonie w zimnym śniegu. Spojrzałam na czarnowłosego.
Był zapatrzony w dal. Nie wiem nawet czy dotarło do niego że uciekliśmy. Podeszłam do niego na kolanach i złapałam za rękę. Zero reakcji. Spojrzałam w wygasłe oczy ale nie mogłam pochwycić jego spojrzenia. Nie miałam pojęcia co mu zrobili ale obiecałam sobie że go z tego wyciągnę. W końcu był w tym stanie bo mnie obronił.
Przytuliłam się do niego. Nie ruszył nawet ręką ale to nie miało dla mnie znaczenia.
Uciekliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro