Rozdział 16
31.08.2019r.
Korekta:16.10.2019r.
Cholerny braciszek. Ze wszystkich rzeczy, na które mógł wpaść, których mógł chcieć… spotkanie! Spotkanie, kiedy on osobiście był w szpitalu! Pod obserwacją!
Jak niby miał się wydostać i dojechać na umówioną godzinę i w umówione miejsce będąc jednym z pacjentów?! Cholerny braciszek! Jak mógł ryzykować w taki sposób?! A jeśli w sali był podsłuch? Albo… albo ktoś, powiedzmy, pozbawiony widzialnej formy? To drugie było absurdalne, ale nie należało wykluczać niczego, będąc w złej sytuacji. Wolał być przezorny za bardzo niż wcale.
Ale jeśli naprawdę byłby jakiś podsłuch… co wtedy? Pilnujący go ludzie już wiedzieli gdzie ma się spotkać. O której. A po przesłuchaniu uczniów wiedzieli również w przybliżeniu jak wygląda osoba znana jako Shigaraki. Skrzywił się, przekręcając na bok bardzo ostrożnie i wciskając twarz w poduszkę. Szkoda, że szkolna pielęgniarka nie chciała wpaść z wizytą. Mogłaby bardzo ułatwić mu życie. A przynajmniej oddychanie. Swobodne.
-Jak tam samopoczucie, geniuszu?
-Źle - mruknął, nawet nie próbując odwrócić się w stronę Yugo. Detektyw nie miał najmniejszego problemu z okrążeniem łóżka, aby siąść wygodnie na ziemi. Ich twarze znalazły się w ten sposób na zbliżonym poziomie.
-Martwisz się?
-Szukasz ich, prawda?
Yugo kiwnął głową bez większego namysłu. To w zasadzie było oczywiste. Gdyby nie brał udziału w poszukiwaniach osób, które porwano z USJ - po co nadal przebywałby w szpitalu? W dodatku bez Hime! Zadrżał, napinając mięśnie, a później przekrzywiając głowę i zamykając dwa albo trzy razy oczy. Odetchnął, odgarnął chaotycznym ruchem splątane włosy. Głupie przeczucia! Po co jakikolwiek ogień miałby się rozprzestrzenić na tym właśnie piętrze szpitala? I dlaczego akurat teraz? Westchnął. Izuku obserwując go bacznie, z pewną ciekawością, zebrał się trochę, próbując uporządkować w głowie różne informacje o detale, których potrzebował.
-Hej… czy.. oni mnie podsłuchują? - zapytał wreszcie.
Yugo zerknął, uśmiechnął się jeszcze szerzej niż zazwyczaj, trochę jak cwaniaczek, gdy już zwinie komuś z kieszeni portfel i nie zauważony się oddali. Albo graficiarz, jeśli ukryje na czas farbę, a później jak postronny, zmartwiony obywatel oddeleguje policjanta, szukającego winnego zbezczeszczenia muru, gdzieś daleko, jak najdalej od siebie.
-Martwi cię to?
Minimalnie kiwnął w odpowiedzi.
Yugo pokręcił głową.
-Podsłuchiwali na początku. Gdy dyrektor Nezu z tobą rozmawiał - stwierdził. - Mają to w teczce z pospiesznie gromadzonymi na bieżąco aktami sprawy. Potem wzięli sprzęt, bo lekarz i pielęgniarki sobie nie życzyli, aby natrafiać na takie rzeczy w salach młodych, zmęczonych, potrzebujących spokoju pacjentów - pomachał ręką w powietrzu, trochę jakby próbując wykonać lekceważący gest. Nie wychodziło mu. Był chyba jedyną osobą na świecie, której takie pomachanie ręką udawało się raz na kilka. W dołującej większości bowiem to wyglądało tak, jakby na siłę usiłował odpędzić muchę.
-Rozumiem - powstrzymał się od odetchnięcia z ulgą. - Czy można jakoś nie zauważonym wyjść z tego szpitala?
-Nie zauważonym? - powtórzył, marszcząc brwi. - Coś kombinujesz, geniuszu? Coś ciekawego? Czy to może pomóc w sprawie? Mów! - zażyczył sobie na koniec, zniecierpliwiony, wiercąc się na ziemi. - Proszę - dodał tonem miększym na siłę. Pewnie przypomniało mu się, że Hime czasem każe chociaż udawać obytego i uprzejmego.
- To sprawa osobista. I… poniekąd może pomóc.
- Ale aby pomogło musisz wyjść ze szpitala?
Pokiwał.
-Znowu oszczędzasz mi szczegółów, okrutny ty - zamruczał zamyślony, odchylając lekko głowę. - To wobec mnie bardzo nie fair, geniuszu. No, ale niech będzie, w porządku - oparł się z tyłu na rękach, aby nie paść na plecy plackiem. - Wyjdziesz stąd… bo wybuchnie pożar.
Yugo nie wyjaśnił jak dokładnie pożar wybuchnie, ani czy będzie w tym maczał swoje nadpobudliwe palce. Faktem jednak było, że następnego dnia o dziewiątej w całej placówce rozległ się głośny, ogłuszający alarm z powodu ognia rozprzestrzeniającego się piętro wyżej niż byli uczniowie, tam, gdzie dopiero powstawało nowe archiwum placówki (ze względu na niedomiar miejsca w starym, znajdującym się w małej, ciasnej piwnicy budynku).
Ponieważ systemy przeciwpożarowe nie działały jeszcze w górze, głównie dlatego, że nie zdążono ich zamontować, wszyscy pacjenci, poczynając od pięter najbliższych temu, gdzie miał miejsce ten tragiczny wypadek z żywiołem, byli grupami wyprowadzani na zewnątrz. Shoto wprawdzie przez chwilę rozważał, czy nie powstrzymać płomieni, nie zatrzymać lodem albo cokolwiek, ale w zasadzie niezbyt go obchodziły, więc opuścił z wszystkimi uczniami piętro, wyjątkowo usatysfakcjonowany z powodu tego, że ojca akurat tego dnia przy jego łóżku nie było. Spacery przecież były bardzo przyjemne i zdrowe. Nikt z jego kolegów nie wyglądał na załamanego z powodu znalezienia się na samym dole szpitala, gdzie przyjemnie wiał chłodny wiaterek i świeciło słońce. Midoriya to się nawet omotał w jakąś za wielką bluzę i właśnie biegł w stronę autobusu… Shoto zatrzymał się w bezruchu, a później spojrzał jeszcze raz. Nie pomylił się. Midoriya naprawdę biegł ku przystankowi autobusowemu, skulony, zgarbiony w za dużym ubraniu zarzuconym na piżamę. Rozejrzał się… a później, wykorzystując niebywałe zamieszanie - pobiegł za nim. Nie miał się czego wstydzić; piżama z All Mightem z pewnością była czymś, co można było z dumą prezentować publicznie. A laczki były do kompletu. Gdziekolwiek Midoriya leciał jak głupi, Shoto miał przeczucie, że nie powinien tego robić sam. Mial przecież totalnie poturbowane jakieś te, kości i bebechy w środku! Co za lekkomyślny idiota! A na zajęciach i w trakcie akcji w USJ wyglądał na ogarniętego!
***
Izuku znalazł się w miejscu spotkania piętnaście minut przed czasem, nie świadom ciągnącego się za nim ogona, zdeterminowany za to...
-Jesteś.
-Głupek! - odwrócił się, aby uderzyć Shigarakiego w brzuch, a później zgiąć się z bólem, złorzecząc na swój organizm. - Bezmyślny, głupi braciszek - wyjąkał, pozwalając odprowadzić się do najbliższej ławki, zamontowanej przemyślnie wokół jakiegoś nie najmniejszego, ozdobnego drzewa, jednego z kilkunastu kwitnących sobie w ciężkich donicach większych sporo od balii na pranie, co kilka metrów, dokładnie w linii prostej przez sam środek centrum.
-Chcesz się wykończyć? - zapytał karcąco, uważając, aby nie dotknąć go pełną dłonią.
-A ty? - odparował markotnie. -A jakby dopadli cię tu jacyś bohaterowie? Co wtedy? Ani przez chwilę nie pomyślałeś o tym, że zostałbym sam, braciszku!
- Pewnie, że nie. Coś ty sobie myślał w tym pieprzonym USJ? - syknął. - Nomu mogło cię zabić!
-Ale nie zabiło.
-Za to uszkodziło ci żebra - wytknął. -Ledwo się ruszasz.
-Ale ruszam.
Shigaraki westchnął z umęczeniem, spoglądając na niego przeszywająco. W sposób sugerujący, że jeszcze chwila i to się skończy solidnym wpierdolem na dupę. Izuku nie lubił dostawać po dupie. Był już prawie dorosły i klaps od starszego brata brzmiał co najmniej żenująco. A tu jeszcze skończyłoby się publicznie!
-Przepraszam - mruknął z przekąsem, odwracając głowę w bok.
-Mhm. Oby - podsumował Tomura.
-No wiesz?! A ty to co?!
-Ja? - uniósł brew. - Co niby ja?
-A gdzie "przepraszam" za twoją lekkomyślność? - zapytał, zwracając głowę w kierunku braciszka z powrotem i wlepiając w niego wyczekujące, zielone spojrzenie.
Shigaraki mruknął coś, co w zasadzie mogło być czymkolwiek. Ale nie przeprosinami. Na pewno nie.
-Ten Neon - podjął po dłuższej chwili milczenia. - To tylko twój przyjaciel. Tak?
-A kim innym miałby być? - zapytał zdziwiony Izuku, unosząc w górę brew.
-Przedstawiasz go jako brata.
-Bo ty musisz pozostać w ukryciu - przypomniał. -Inaczej nasze plany by się nie udały.
-Mhm.
-Braciszku… czy ty jesteś zazdrosny? - zapytał z wahaniem, zaglądając pilniej pod ciemny kaptur bluzy.
-Bzdura, bachorze - opowiedział natychmiast.
-Tak! Jesteś zazdrosny! Niesamowite! - Izuku przysunął się jeszcze bliżej. Tomura się odsunął. Izuku przysunął się ponownie. Tomura westchnął ciężko, a później wstał. Ostrożnie zmierzwił mu włosy, robiąc z nimi jeszcze większy bałagan, a potem odwrócił się i bez słowa zaczął oddalać. Zanim Midoriya podjął decyzję, czy powinien go dogonić, jasnowłosy zniknął w tłumie.
Westchnął, a później zwiesił głowę, zamyślając się. Nie był pewien, co dalej. Powinien wrócić do szpitala, ale co wtedy zrobi? Miał dużo rzeczy do przemyślenia, a szpital nie był do tego najlepszy. Może dom? Ale jeśli wracając do domu uszkodzi coś? Wpadka z żebrami i koniec wszystkiego. Już wystarczająco ryzykował przyjeżdżając do galerii, biegając, bijąc braciszka.
Okropne. Jego ciało było takie okropne. Słabe. Nie fair!
-Co to ma znaczyć, Midoriya? - odezwał się nieoczekiwanie głos, którego z pewnością nie powinien usłyszeć w tym miejscu. Podniósł powoli głowę.
-T-todoroki… Co ty tu robisz?
-Powinienem spytać o to samo - zauważył chłodno. - Ten koleś, który tu był. To był ten sam, który zaatakował USJ, prawda?
-Ładna piżama - powiedział, próbując jak najszybciej uporządkować sobie możliwe kłamstwa w głowie. - Nie wiedziałem, że tak lubisz All Mighta.
-Lepiej odpowiedz na moje pytanie.
-Tak. On nas zaatakował.
-Dlaczego się z nim spotkałeś?
Mógł podać wersję, którą pewnie będzie musiał dopracować i opowiedzieć panu Nezu oraz bohaterom szukającym właśnie zakładników. Albo przyznać się do pewnego stopnia.
Todoroki Shoto nie był kryształowo-czysty, w dodatku miał solidny konflikt z ojcem. Może… byłby zainteresowany…
-Powiem o wszystkim bohaterom - oznajmił tonem groźby Shoto.
-Nienawidzisz swojego ojca i takich jak on, prawda? - zapytał, przekrzywiając głowę.
-Co to ma do rzeczy?
-Odpowiedz. To ja też odpowiem - poklepał ręką ławkę obok. - Usiądź, Todoroki. I tak już będą nas szukać.
***
-Dobra, dzieciaku. Spróbuj się wyładować elektrycznie - polecił, spoglądając na stojącego obok chłopaka po tym, jak ostatni raz omiotł boki pomieszczenia, skąd dolatywał słaby, nieprzyjemny zapach przypominający płyn do udrożniania rur. Dziewczyna z rogami miała naprawdę użyteczną moc. Oby nie mogła zrujnować płuc samym wdychaniem, bo od wydostania się na powietrze dzieliła ich jeszcze dosyć długa chwila.
Pretendent na bohatera pokiwał głową, a później wykonał polecenie. Rozbłysk elektryczności wystarczył, aby Neon stworzył młot i rozwalił zamek w drzwiach. Przez krótką chwilę jego ciało emanowało wystarczająco, aby zdążył jeszcze spojrzeć na swoją broń. A później wrócił do standardowego poziomu emanacji i zostały mu gołe ręce.
-Dobra. A teraz na górę. Szybko. Musimy się stąd wydostać. Jak zobaczycie kogoś podejrzanego, musicie mu przywalić. Wszystko dotarło?
-Ale… tak poważnie przywalić? - zapytał niespecjalnie wysoki chłopiec próbujący uczepić się nogi koleżanki, od której dostał prosto w głowę.
-Poważnie - oznajmił krótko.
I ruszyli na górę. Póki Shigarakiego nie było w pobliżu. Tomura był w rzeczywistości jedynym potencjalnym przeciwnikiem, którego powinni się obawiać. Ale uczniowie Akademii nie musieli o tym wiedzieć. Zasady życia mówiły, że cieszyć się z wolności można dopiero siedząc na komisariacie i pijąc przyniesioną przez zmartwionego, potrzebującego opowieści o tym kto, gdzie, kiedy i jak porwał, policjanta herbatę. Ewentualnie w kwaterze sprzymierzeńca.
Jak już dotrą na zwykłą ulicę musiał zdobyć jakiś telefon, aby zadzwonić do Izuku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro