[6] Kraj miłości
*** 10 kwietnia ***
Pogoda w Paryżu była cudowna. Francja był bardzo podekscytowany faktem, że może oprowadzić kogoś po swoim kraju i opowiedzieć coś o nim i przy okazji zadbać o kogoś. Ich pierwszym przystankiem był Luwr. Prusy był zadowolony, że mógł być tutaj z swoim przyjacielem. Bał się trochę tego co nastanie gdy nie będzie ani Hiszpani ani Francji u jego boku. Chociaż już Francis go trochę zdenerwował pytaniem czy zrobił już jakiś ruch w stronę Polski.
Polska nadal miał w głowie wspomnienie wczorajszego powitania przez Francję. Było niezwykle specyficzne. Miał też w głowie wspomnienia z dawnych lat. Bardzo odległych i niekoniecznie dobrych. Nadal pamiętał swoją emigrację do Paryża zaraz po trzecich rozbiorach. Był bardzo wdzięczny Francisowi, że pozwolił mu się schronić w swoim domu. Od tamtych czasów Paryż przeszedł ogromną zmianę. Luwr jednak nie zmienił się jakoś bardzo.
Weszli do budynku. Ludzi było bardzo wielu, ale nie przeszkadzało im to. Feliks już zaczął się rozglądać za jakimiś dziełami sztuki. Uwielbiał patrzeć i oceniać te wszystkie obrazy, rzeźby i inne piękności. Teraz miał do tego idealną okazję. Francja nie wyglądał na zainteresowanego wystawą. Co się dziwić. Widział ją już z tysiąc razy. Zamiast podziwiania gadał z Gilbertem, który też nie wytwarzał zainteresowania sprawą. Niejednokrotnie mówił, że nie lubi muzeów.
Weszli do sali z obrazami włoskimi. Węgry aż westchnęła z zachwytu. Te wszystkie malunki były takie piękne. Francja podszedł do znanego wszystkim obrazu Mona Lisy. Polska poszedł za nim.
-Prawda, że jest piękna? – Powiedział Francis wzdychając do obrazu. Feliks dziwnie spojrzał na wyższego.
-Podoba ci się babka z obrazu?
-Jest naprawdę urodziwa. Tak bardzo bym chciał poznać ją osobiście, ale niestety to niemożliwe. Jeszcze bardziej podoba mi się sam obraz. Da Vinci miał talent.
-Nie bez powodu twoi ludzie go skradli z Włoch. Romano do dzisiaj przeklina tamtych ludzi.
-Mona Lisa nie została skradziona! Lovi musiał coś sobie wymyśleć i nagadać ci głupot. – Francis zrobił obrażoną minę i poszedł oglądać inne dzieła sztuki. Feliks się zaśmiał i podszedł do Erizabety.
-Jak ci się tutaj podoba. – Spytał dziewczynę. Ta odwróciła się do niego lekko uśmiechnięta.
-Jest świetnie. Przecież wiesz, że zawsze chciałam zwiedzić Luwr. A tobie się podoba?
-Może być. – Feliks spojrzał na Gilberta oglądającego coś z Francisem. Eliza poklepała przyjaciela po plecach. Już od dłuższego czasu wiedziała o uczuciach Polski do Prus, ale obiecała, że nic nie powie Gilbertowi. Nie obiecała jednak, że nie będzie swatać Polski z Prusami. Miała drogę wolną i chciała niedługo konkretnie wziąć się do roboty.
Byli na najwyższym piętrze Luwru. Widoki z okien i balkonów były piękne. Takie malownicze. Feliks oparł się o barierki. Spojrzał na Sekwanę i uśmiechnął się. Stąd było widać większość Paryża. Może nie był tak piękny jak sobie wyobrażał, ale i tak mu się podobało. Obok niego stanął Prusy. Spojrzeli na siebie i odwrócili wzrok.
-Nie tęsknisz za domem? – Spytał Gilbert przysuwając się do blondyna.
-Sam nie wiem. Trochę tak i trochę nie. Dobrze się tu czuję i nie widzę potrzeby powrotu do Warszawy. Oczywiście jest tam jakaś tęsknota, ale niewielka. A ty?
-Może troszeczkę. Też czuję się tu dobrze i mi się podoba mimo, że znam te miejsca na pamięć. Niejednokrotnie byłem przecież w Paryżu. – Polska i Prusy kontynuowali rozmowę nie wiedząc, że oglądają ją Francja i Węgry.
-Pasują do siebie jak ulał. Nigdy jeszcze nie widziałem dwójki ludzi tak bardzo do siebie pasujących. Byliby cudowną parą. Jaka szkoda, że historia nie była dla nich litościwa.
-Tu masz rację Fran. – Odpowiedziała Eliza. – Ale teraz jest między nimi dobrze. Może historia wpłynęła źle na ich relacje, ale to nie przeszkadza w poprawieniu ich. Swatamy ich?
-Och, Elka, ty wiesz co mi chodzi po głowie!
-Do końca tej podróży zostaną parą. Mówię ci.
-To przecież oczywiste.
*** 11 kwietnia ***
Tak jak Francja zapewniał, kiedy stanęli przed Katedrą Notre Dame, aż westchnęli z zachwytu. Już sam plac był imponujący. Obecnie szli przez jeden z korytarzy, który również wyglądał nieźle. W końcu stanęli przy największych organach. Były ogromne. Prusy dla żartów podszedł do nich, rozejrzał się dookoła i zaczął grać jakąś melodie. Całkiem dobrze mu szło. Feliksowi było bardzo miło słuchać tej – może i amatorskiej – gry.
-Gilbert nie dość, że gra na flecie to gra jeszcze na organach. Normalnie ekspert ludzkiego ciała! – Zaśmiał się Francis. Polsce i Węgry trochę zajęło aż zrozumieli przekaz żartu. Prusy załapał od razu i spojrzał morderczo na przyjaciela. Odszedł od instrumentu i poszedł dalej.
-Ej, Gilbo! No nie obrażaj się no! To był tylko taki żart. – Francja pobiegł za albinosem próbując go zatrzymać. Feliks się zaśmiał.
***
Feliks i Gilbert rozglądali się po sali głównej. Miała swój urok. Francis i Erizabeta postanowili im nie przeszkadzać, więc stanęli na boku. Od czasu zamienili ze sobą słowo, zaśmiali się, ale nic poza tym. W pewnym momencie rozbrzmiały dzwony katedry. Ich dźwięk był tak czysty, że chciało się ich słuchać. Polska się trochę oddalił. Przymknął oczy i szedł przed siebie myśląc o nie wiadomo czym. Z rozmyślań wyrwał go jakiś mężczyzna, który go przez przypadek popchnął. Feliks był już gotowy na bolesny upadek na podłogę, ale nic takiego nie nastało. Zamiast tego poczuł ręce owijające się wokół niego. Otworzył oczy i zobaczył Gilberta, bo kogo by innego?
-Ten facet wie co się tu święci. – Skomentował sytuacje Francja. Węgry zaśmiała się cicho.
Prusy spojrzał zirytowany na Polskę i postawił go na nogi. Posłał jeszcze złowrogie spojrzenie typowi, który Feliksa popchnął.
-Na przyszłość bardziej uważaj.
-To nie moja wina, że ten gość mnie prawie przewrócił!
-A czy ja mówię, że to twoja wina? – Albinos odszedł od blondyna. Polska prychnął.
***
Sekwana jak każda inna rzeka nie wyróżniała się niczym szczególnym. I ona wytwarzała dźwięki miłe dla ucha, pływały w niej ryby, a ludzie z chęcią moczyli w niej nogi. Miała również swój most, z którego był świetny widok na Katedrę Notre Dame. Drzewa, dzięki delikatnemu wietrzykowi, szumiały tworząc cudowną aurę. W oddali były posadzone kwiaty dodające więcej cudowności temu miejscu.
Polska biegł po moście chcąc przejść na drugą stronę mostu. Miał nawet dobry humor. Francja i Węgry obserwowali go z uśmiechem na twarzy. Eliza cieszyła się, że jej przyjaciel w końcu czuje się lepiej. Pytanie jest na jak długo. Prusy starał nie patrzeć na Feliksa. Czuł wtedy takie dziwne uczucie w brzuchu. Skręcało go od środka. Przystanęli na chwilę.
-Naprawdę nie chcę mi się wierzyć, że nic nie jest na rzeczy. – Gilbert spojrzał zdziwiony na Francję.
-A ty znowu zaczynasz...
-Tak, znowu zaczynam bo jesteś idiotą, mon ami. I to takim dużym idiotą. Ja naprawdę mam dobry wzrok i widzę jak na niego patrzysz, jak się wobec niego zachowujesz. Eliza już mi opowiadała co działo się w Hiszpanii i to wszystko sprawia, że jeszcze bardziej wierzę, że coś do Feliksa czujesz. Przecież nawet byłeś w nim zakochany!
-Owszem, byłem. Z siedem wieków temu. Poza tym jestem dla tej pchły zbyt zajebisty. – Gilbert zaśmiał się nerwowo. Francis uśmiechnął się.
-No dobrze. Wierzę ci, ale wiedz, że niedługo to może się zmienić. – Blondyn spojrzał się w stronę Polski, który rozmawiał z Węgry. – Nieciężko zakochać się w tak cudownej osobie jak Feliks.
-Sugerujesz mi coś?
-Tylko mówię. A zresztą, co będzie to będzie. Już z góry życzę wam szczęścia. – Francis się zaśmiał i odszedł. Prusy coś powiedział pod nosem i spojrzał przed siebie. A co jeśli on ma rację i naprawdę zakochałem się w Feliksie? Nie, to niemożliwe.
***
Polska miał wrażenie, że Paryż jest nawet piękniejszy nocą niż dniem. Nie wiedział czym jest to spowodowane. Może odpowiedzialne za to były pozapalane latarnie i światła w domach, świetliki latające wysoko na niebie, piękne ulice. Może wieża Eiffla tak pięknie podświetlona, na którą właśnie wjeżdżali. Jechali na jedno z wyższych pięter z balkonem. W końcu byli na miejscu.
Polska obserwował. Stąd było widać praktycznie cały Paryż. Uważał, że jest tu pięknie. Tak niepowtarzalnie, cudownie. Może przesadzał. Nie wiedział. Obok niego stanął Prusy. Między nimi panowała obu wspólna cisza. Co jakiś czas zerknęli na siebie, by po chwili odwrócić wzrok będąc spanikowanym.
Gilbert nie wiedział czemu podszedł do Feliksa. Nogi same go tu przywiodły. Uczucie Polski do Prus tylko się nasilało. Tak bardzo chciał mu o wszystkim powiedzieć, ale się bał. I słusznie. Przynajmniej nie będziesz obciążać go swoją depresją. Głos wrócił. Zielonooki westchnął. Starał się ignorować słowa depresji.
Złapał Gilberta za rękę mając nadzieje, że na chwilę obecną to wystarczy. Gilbert nie wyrywał swojej dłoni. Nie miał nic przeciwko, żeby Feliks go za nią trzymał. Co prawda czuł się dziwnie, ale przecież mu nie zabroni. To oczywiste, że nie zakochał się w Feliksie. Bał się jednak, że któregoś dnia to zrobi. Wolał nie martwić się na zapas. To nie w jego stylu.
*** 12 kwietnia ***
Podróż do Francji bez odwiedzenia Disneylandu nie może zostać nazwana podróżą do Francji. Jak pewnie się już domyślacie nasi główni bohaterowie odwiedzili Disneyland. Atmosfera jaka tu panowała była świetna. Polska od zawsze marzył by odwiedzić to miejsce i się tu zabawić. Od kiedy pamiętał, lubił sobie włączyć bajki Disneya i poczuć się lepiej. Te postacie, muzyka czy nawet fabuła sprawiały, że czuł się jak dziecko, a był nim bardzo, bardzo dawno temu.
Byli tu już dobre kilka godzin. Zabawa była przednia. Zobaczyli już połowę, o ile nie większość atrakcji, zrobili mnóstwo zdjęć, a ich portfele błagały o litość. Obiecali sobie, że będą siedzieć tu do zamknięcia. Bez wyjątku każdy był w świetnym humorze. Nawet Polska.
Aktualnie mieli przerwę. Spacerowali między alejkami patrząc na inne osoby dobrze się bawiące. Co jakiś czas zaśmiali się na wspomnienie tego co działo się wcześniej. Gdy Feliks skończył jeść swoją watę cukrową, a Erizabeta skorzystała z toalety, zdecydowali się do wejścia w dział Fantasyland. Spodziewali się czegoś ciekawszego. Jedyne co widzieli to nudne kolejki i rodziców z dziećmi.
-Mówiłeś, że znajdziemy tu coś dla siebie! – Powiedział Feliks gryząc patyka od waty cukrowej.
-Dawno mnie tu nie było. Myślałem, że do tej pory wybudowali tu coś ciekawego. Myślę, że te kręcące się kubki będą ciekawe. – Cała czwórka spojrzała się w tamtą stronę.
-Przecież to jest dla małych dzieciaków! – Krzyknął Prusy machając rękoma.
-Dla dorosłych też. Możemy przecież zobaczyć co to. – Stwierdziła Eliza i poszła w tamtą stronę. Pozostali przytaknęli na taki układ i poszli za nią. Poszli kupić bilety i ustawili się w kolejce, czekając na swoją kolej.
W końcu weszli. Zasiedli przy swojej filiżance i czekali aż to ustrojstwo ruszy. Gilbert był szczerze niezadowolony. On jest zbyt zajebisty by jeździć w jakiejś kolejce dla maluchów! Ruszyło. Najpierw jechało powoli, potem coraz szybciej, aż w końcu rozpędziło się do maksimum. Niby Gilbert był taki nie zadowolony, a zaczął się drzeć, jednocześnie doprowadzając pozostałych do śmiechu. Feliks śmiał się głośno, wyciągając ręce do góry, aż się skończyło.
Dochodziła godzina dwudziesta. Słońce już powoli zachodziło, a zostało jeszcze tyle atrakcji. Eliza była już bardzo zmęczona, więc odpuściła dalszej zabawie. Francis też stracił ochotę na dalsze szaleństwo. Feliks nadal chciał się bawić, za to Gilbert podchodził do tego neutralnie.
-Ej, Gilbert, chodźmy tam! – Polska wskazał na roller coaster z Indiana Jonesa.
-Czemu akurat ja? Idź sobie z Francisem.
-Ale ja chcę z tobą. No proszę~. – Polska zrobił minę zbitego szczeniaczka. Oczy mu się momentalnie zaświeciły co tylko utrudniało mu nie zgodzenie się. Dalsza walka była niemożliwa. Skapitulował.
-No niech ci będzie.
-Jej! – Polska złapał Prusy za rękę i pociągnął za sobą. Był tak szczęśliwy, że nie myślał o tym co robi.
Znaleźli się na roller costerze. Ruszył i jak zwykle na początku było spokojnie. Potem było coraz szybciej i szybciej. Polska zaczął powoli się śmiać. Czy on zawsze musi się śmiać w takich momentach? Kiedy kolejka rozpędziła się do końca Prusy zaczął piszczeć. To było naprawdę szybkie! Feliks zauważył panikę albinosa. Zaśmiał się jeszcze głośniej i złapał go za rękę. Gilbert spojrzał na niego zdziwiony i delikatnie się uśmiechnął. Znowu poczuł to dziwne uczucie w brzuchu. Nie. Nie zakochałem się w nim. Pomyślał sobie i sam zaczął się śmiać.
Po skończonej przygodzie w Dineylandzie wrócili do domu. Prusy walnął się zmęczony na kanapę, a Francja usiadł obok niego. Węgry poszła od razu się umyć, a Polska stwierdził, że zrobi to jutro i już poszedł spać. Było dość wcześnie bo po dwudziestej pierwszej, ale co się dziwić? Dużo się dzisiaj działo i się zmęczył. Francis spojrzał na Gilberta, który chyba powoli zasypiał.
-Ej, Gilbert. Nie śpij.
-Nie śpię. Po prostu się zmęczyłem.
-Jak ci się podobał dzień z Feliksem?
-Weź przestań bo nie chcę mi się słuchać twoich głupot. – Albinos wstał z zamiarem pójścia do pokoju, ale blondyn go zatrzymał.
-Po prostu się spytałem. Więc jak ci się podobało?
-Może być. Myślałem, że będzie gorzej. – Francja spojrzał zmartwiony na przyjaciela. Westchnął i spuścił wzrok. Nie wiedział jak ma mu to powiedzieć żeby się nie zdenerwował. Spojrzał na przyjaciela zmartwionym wzrokiem. Ten posłał mu pytające spojrzenie.
-Tak ładnie wyglądasz z Feliksem. Pasujecie do siebie. Naprawdę chciałbym żebyście zostali parą. Ja widzę, że on ci się podoba, a przynajmniej jesteś nim zainteresowany. Znam cię Gilbert i-
-Możesz, z łaski swojej, skończyć pierdolić głupoty?! – Prusy się zdenerwował. – Sugerujesz mi jakieś abstrakcyjne ścierwo, robisz wodę z mózgu i jeszcze zgrywasz dobrego przyjaciela. Proszę, skończ bo to robi się denerwujące.
-Gilbert, ja chcę ci tylko uświadomić pewne rzeczy. Sama Eliza powiedziała, że wkurza ją i wszystkich innych jak jesteś z Feliksem blisko i nic sobie z tego nie robisz. Od zawsze miałeś problemy ze zrozumieniem takich rzeczy, a ja jako dobry przyjaciel chcę ci pomóc.
-Sam mówiłeś, że będzie co będzie. Czas pokaże. Może tak jak mówiłeś niedługo się w Feliksie zakocham. Na razie jest tylko moim kumplem, rozumiesz? – Francis spojrzał zawiedziony na białowłosego. Przytaknął głową i usiadł na kanapie.
Polska z trudem powstrzymywał łzy. Wiedział, kurwa, wiedział, że Gilbert nie odwzajemnia jego uczuć. Zamiast odpuszczenia nadal wierzył, że coś jest na rzeczy. Nawet planował wyznać mu dziś swoją miłość, ale zabrakło mu odwagi. To lepiej. Tak to by się zranił. Chciał wziąć tylko swój telefon, a usłyszał coś tak raniącego. Czemu ktoś taki jak Gilbert miałby się zakochać w takim bezwartościowym gównie jak ty? To bez sensu. Lepiej żebyś się kompletnie wycofał. Zakończ swoje cierpienie jedną prostą czynnością.
Samobójstwem.
*** 13 kwietnia ***
Jedyne co kojarzyło się Polsce z Wersalem do Traktat Wersalski podpisany wiele lat temu. Był to 28 czerwca. Wszystkie personifikacje zebrały się po Wielkiej Wojnie. Po kilku latach zwanej Pierwszą Wojną Światową.
Do dziś pamiętał jak oficjalnie został okrzyknięty wolnym, niepodległym krajem. Pamiętał minę Rosji i Prus. Jedynie Austria godził się z faktem, że uzyskał niepodległość. Jedyne czego żałował, to to, że nie walczył bardziej o Gdańsk, przez co stał się oddzielnym bytem zależnym od aliantów. Nadal śmiał się na pamięc słow Ameryki.
''Kłócicie się o ten Gdańsk jak byłe małżeństwo o dziecko. Jeżeli nie umiecie dojść do poruzumienia Gdańsk pójdzie do wujków aliantów!''.
Lubił wspominać sobie dwudziestolecie międzywojenne. To był taki okres w jego życiu, w którym czuł się niezwykle szczęśliwym. Takim wolnym. Cieszył się z odzyskanych ziem, zadowolonych mieszkańców i ogólnie całego kraju. Każdego ranka budził się uśmiechnięty, a wieczorami szedł spać z wiedzą, że następny dzień będzie lepszy. Pamiętał te imprezy, muzykę, tańce do późnego rana, śmiech innych personifikacji. Uwielbiał wspominać sobie tamte czasy gdy był zdrowy, a jego życie było kompletne. Niestety wszystko kiedyś się kończy.
Utracił swoją wolność. Jego skrzydła znowu zostały ucięte. Wolność zabrana, chęci do życia zniszczone, ludzie zamordowani, cały kraj w strzępach. Warszawa doszczętnie zdemolowana. Nadal miał ten widok przed oczami. Miasto przerobione na pustkę. Więzienne kraty, walczenie o coś co i tak teraz jest niedoceniane, krew przelana, oddane życie za ludzi, którzy teraz jedyne co potrafią zrobić to emigrować do lepszych krajów i narzekać.
Skrzydła nadal mu nie odrosły. Miał tylko dwie podłużne blizny dające znak, że tu było kiedyś coś zwane wolnością, szczęściem, radością i szczerą miłością. Tu kiedyś był szczęśliwy człowiek, któremu chciało się żyć. Polska zmarkotniał. Węgry to zauważyła.
-Feliks, wszystko w porządku? Nie wyglądasz za dobrze. – Erizabeta podeszła do przyjaciela i złapała za dłoń. Feliks spojrzał na nią załzawionymi oczami. Już wiedziała co się stało. Przytuliła go mocno. Francja i Prusy zwrócili uwagę na blondyna.
-Hej, Feliks, co się dzieje. – Spytał Francis.
-Nic ważnego. Po prostu przypomniałem sobie tamte czasy. Czasy gdy byłem naprawdę wolny i nie martwiłem się kolejnym dniem. Potem przypomniałem sobie wojnę i o. – Francis pogłaskał niższego chłopaka po głowie. Prusy prychnął.
– Tęsknie za dwudziestoleciem. Było cudowne. Wszyscy byli tacy szczęśliwi. Nie to co teraz. Wtedy czułem, że moja egzystencja ma sens, że moja niepodległość jest prawdziwa.
-Bardzo dobrze mogłeś tej niepodległości nie odzyskiwać. Nawet nie umiałeś jej dobrze wykorzystać i po kilku latach znowu ją straciłeś. – Prusy uśmiechnął się triumfalnie, wiedząc, że trafił w czuły punkt Polski.
-Ja przynajmniej potem odzyskałem swój kraj, a nie jak idiota straciłem go na zawsze przez swoją słabość jak ty. – Feliks również się uśmiechnął, choć w środku czuł gniew.
-Proszę, kochani, nie kłóćcie się. – Powiedział Francja podchodząc do Prus.
-Ty to się w ogóle nie odzywaj! – Krzyknął Polska. – Między innymi przez ciebie straciłem swój kraj. Ty swój również straciłeś, również przez swoją głupotę!
-Nie krzycz na niego bo jesteście siebie warci w tej sprawie. Obydwoje poddaliście się po krótkim czasie walki. Pokazałeś jakim jesteś tchórzem, pchło. – Gilbert wyszczerzył się. W oczach Feliksa zaczęły się pojawiać łzy.
-Według ciebie miesiąc intensywnego bronienia się jest krótkim czasem?! – Feliks zaczął płakać. – Jak w ogóle możesz mnie porównywać do osoby, która oddała swój kraj z własnej woli po paru dniach walki?! Poza tym nie miałem szans na obronienie kraju. Zginęło wielu moich ludzi, zaczynało brakować amunicji, - Polska spojrzał na Francję. – sojusznicy mnie zostawili. Powiedz mi, jak miałem się obronić, mimo moich starań? – Gilbert zaczął zastanawiać się co odpowiedzieć. Feliks zadał dobre pytanie.
-Może powinieneś zacząć lepiej dobierać sojuszników? Może powinieneś zacząć dbać o swoje wojsko, bo aktualnie jest kompletnym gównem jak cały twój kraj. – Polska skulił się. Nie wierzył, że Prusy to powiedział. A było między nimi już tak dobrze. Odwrócił się i zaczął głośno płakać. Eliza podeszła do niego z zamiarem uspokojenia go i pocieszenia, ten jednak się wyrwał i zaczął biec w swoją stronę. Węgry próbowała go zatrzymać, ale nie udało jej się.
-Możesz być z siebie dumny. – Powiedziała poważnym głosem i zaczęła biec za przyjacielem. Prusy spuścił głowę. Definitywnie powiedział za dużo.
-Przepraszam, nie powinienem... - Zaczął mówić, przy tym nerwowo miętoląc kawałek koszulki.
-Nie mnie przepraszaj, mon cher. Lepiej idź do Feliksa.
-On też powinien mnie przeprosić. Również dużo powiedział na mój temat.
-Jedyne co powiedział to to, że straciłeś swój kraj przez swoją głupotę i słabość i tu miał rację. Właśnie dlatego nie ma cię teraz na mapach. – Gilbert spojrzał zszokowany na Francisa. Nie wierzył, że jego własny przyjaciel mu to powiedział. Francja poklepał go po plecach i odwrócił się idąc w stronę, w którą pobiegli Polska i Węgry.
Prusy już się zastanawiał jak przeprosić Polskę za swoje słowa.
***
NIE JESTEM DUMNA Z TEGO ROZDZIAŁU. UGH.
Rozdział jest do lipy. Nie chcę się nad sobą użalać, ani nic. Obiecuję, że następna część będzie o wiele lepsza. Słabość tej części jest spowodowana tym, że pisałam ją zaraz po opublikowaniu wczorajszego rozdziału, więc miałam bardzo mało czasu. Teraz mam go więcej bo następny pojawi się we wtorek.
Przypominam, że rozdziały pojawiają się we wtorki, czwartki, soboty i niedziele.
Żeby zachęcić was do przeczytania następnego rozdziału powiem, że Feliks i Gilbert pójdą na randkę. Oczywiście dla nich będzie to zwykłe wyjście do pięciogwiazdkowej restauracji w ramach przeprosin. Dla Francji i Węgier będzie to wspomniana randka i romanse.
W końcu kumple nie chodzą do restauracji zjeść kolację przy blasku świec, w drodze powrotnej nie trzymają się za ręce, a na dobranoc nie dają sobie całusa w policzek.
Więcej nie mówię!
Zachęcam do komentowania. Widzimy się we wtorek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro