~4~
Dust
— Dust! Trafiliśmy do nieba! — otworzyłem oczy.
— Co za debil wysłałby nas do nieba?! — Killer zamyślił się.
— Szef za karę? — ...
— Racja... — rozejrzałem się. Leżałem sobie na trawce, ale niestety nie tej fajnej... zwykła zielona trawa... nic więcej...
— Poza tym dostaliśmy obroże z naszymi imionami! — a to akurat fajne...
— W niebie nosi się obroże? — dotknąłem mojej pseudo szyi. Faktycznie. Mam coś na niej, ale to jest metalowe...
— Może zostaniemy czyimś pieskiem? — nie sądzę, ale co jeśli...
— A jeśli te obroże oznaczają, że w następnym wcieleniu będziemy psami?! — ja nie chce wąchać czyjegoś tyłka!
— ...to nie może się stać! — no dokładnie!
— Ale wy wiecie, że jesteśmy w Dreamtale? — spojrzeliśmy na Horror'a.
— Skąd wiesz? — westchnął i wskazał na stojącego obok nas zdezorientowanego Dream'a.
— Ty też umarłeś?! — obaj przywalili sobie w czoło.
—Przyszedłem was zabrać, ale... chyba Error i Cross gdzieś zniknęli... — dobrze wiem, że nie zależy ci na tamtym niemiłym gnoju...
— Są nadzy, więc ukryli się za tamtymi drzewami — Horror wskazał na trzy rosnące obok siebie drzewa. I faktycznie... zza jednego było widać bijące się dwa szkielety.
— Nadzy..? —
— Nie kurwa ubrani. Ślepy jesteś? Mają obroże, a dla psów to jak ubranie! — rzekłem bardzo mądre słowa.
— P-pójdziecie po nich..? —
— Dlaczego byśmy mieli cię słuchać? Jesteś martwym szkieletem, który zamieni mnie w psa! Poza tym chyba jesteś bratem mojego szefa... więc praktycznie powinniśmy cię zabić... — wstałem i wyciągnąłem przed siebie dłoń, Killer i Horror zrobili to samo.
— Żegnamy cię — pstryknąłem.
— .... — spojrzeliśmy na siebie.
— ODEBRALI NAM MOCE! KUŹWA! My serio umarliśmy! — usiadłem na trawie i przyciągnąłem kolana pod brodę.
— Nie umarliście! —
— Nie kłam! Jesteśmy martwi! A ja nawet nie pocałowałem Horror'a w usta! —
— Serio tym się teraz martwisz? — zerknąłem na mojego przyjaciela.
— Z Killer'em się całowałem... a z tobą nie... nigdy nie chciałeś... — patrzyłem mu w oczka smutno.
— Nie dziwię się, że nie chciałem... —
— Ej! — chciałem coś dodać, ale w tej chwili obok nas zostały wyplute dwa szkielety.
— Sz-szefie! — Cross zaczął się zakrywać trawą, a szefuńcio wzdychając podszedł do swojego chyba brata.
— Wszyscy zginęliśmy... —
— Spierdalam stąd! — i Error skoczył wywalając się twarzą na ziemię. Poprawiło mi to humor... — Co jest..? — chyba chciał się teleportować, ale...
— W niebie nie można używać magii... — spojrzał na mnie jak na debila.
— Tylko debil serio uwierzyłby, że trafiliśmy do nieba... my nawet na piekło nie zasługujemy... — hm...
— Ale dla nas piekło to byłby raj, więc niebo jest naszym piekłem... — zamyśliliśmy się.
— BACHORY WSTAWAĆ! — wykonaliśmy rozkaz, no prócz dwójki chowających się w trawie szkieletów — WY TEŻ! — i podniósł nagich, a ja jako dobry przyjaciel rzecz jasna gapiłem się na nich bez krzty wstydu.
— Dajcie mi jakieś ubranie! — Dream zdjął swoją pelerynę i podszedł do Cross'a zakrywając go w pasie zarumieniony — U-um dzięki... — w sumie już zapomniałem o tym żółtym.
— Szefie! Czy my umarliśmy?! — muszę to wiedzieć!
— Nie ty tępy idioto. Po prostu was tu zostawiam byście się nauczyli czegokolwiek pożytecznego. A kosztowało mnie to tylko oddanie Cross's w zboczone łapska Dream'a — spojrzałem na pisklaczka.
— N-nie jestem zboczeńcem! Poza tym ty lub- — nie dokończył przez wepchnięcie mu do buzi macki.
— Smacznego! —
— Widzisz szefie? Jesteśmy bardzo wychowani! Nie zostawiaj nas tu! —
— Wrócicie, gdy Dream uzna, że nadajecie się na dobrych pracowników. A teraz... WYPIERDALAĆ ZA NIM! — aż się wystraszyłem...
Szef zniknął zostawiając nas z uśmiechniętym i żółtym szkieletem. Coś czuję, że mamy przejebane...
***
Nie ma to jak pisać ten rozdział
słuchając depresyjnych piosenek na yt
XDDDD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro