Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🐺Jak to wszystko się zaczęło - Prolog🐺

Kolejne uderzenie...

Kolejny płacz....

Wrzask....

Krzyk....

I śmiech.....

Siedziałem na swoim "łóżku", tak naprawdę to było kilka desek i koc z poduszką. Pokój taki mały jak składzik na miotły, a może mniejszy, przez co mieściło się w nim tylko łóżko i lampka na gaz. Okno z kratami, pozabijane deskami. A ja miałem na sobie brązowy, poobdzierany krótki rękawek i czarne spodenki z dziurami. Czułem się tam jak we więzieniu... Była zima, a ja cały zmarznięty. Starałem się okryć kocem, ale nic to nie dawało, a z każdym oddechem, z moich ust wydobywał się mały obłok. Byłem jedynie kurą domową... Kurą, którą każdy może pomiatać... Ale mam tylko 8 lat, więc postawić się nie mogłem... Bałem się to zrobić.

Takie zachowania były w tym domu.... Już nie mogłem tego znieść... Za samo źle powiedziane słowo byłem bity, przez co mam blizny na ciele. Tak chciałbym, żeby mama tu była... Ale nie... Ona już nie żyje... Zostałem sam... Z tą przeklętą macochą, jej córką i synem... Chcę od nich uciec... Tylko jak?? To pytanie krążyło, mi w umyślę przez pewien czas.

Krok za krokiem....

Głos za głosem...

Ból za bólem.

Już nie dawałem sobie z tym rady... Moje kruczoczarne włosy długie, do ramion, brudne i tłuste. Tak samo z ciałem brudne, chude. Sama skóra i kości. Nie pamiętam kiedy ostatni raz się myłem, a co dopiero jadłem coś pożywnego. Zazwyczaj resztki ze śniadania czy obiadu, kolacji nie miałem. Na dworze mróz i śnieżyca. Mieli już mnie dość, widziałem to w ich oczach.

- Zbieraj się !!! - usłyszałem krzyk macochy-.

Wykonując polecenie, owinąłem się w koc i zszedłem na dół. Siwa kobieta czekała na mnie przy wielkich, mosiężnych, drewnianych drzwiach prowadzących na główny plac. Gdzie tym razem mam iść?? To pytanie krążyło po mojej głowie. Jednak nie miałem czasu, aby się zastanawiać, bo zostałem siłą wypchnięty na zewnątrz. Zimno przeszło mnie jeszcze bardziej. Nie miałem zbyt dużo siły, przez co nie utrzymałem równowagi i runąłem w biały puch. Kiedy tylko udało mi się stanąć na nogach, cały zacząłem dygotać z zimna, przez mokre ubrania.

- Już. Idziemy - odparła, swoim grubym głosem staruszka. Ubrana w piękne, ciepłe ubrania z wilczego futra.

Jak można tak skrzywdzić zwierzęta?? Przeszło mi przez myśl. Podążyłem za nią do karocy, do której były zaprzężone białe jak śnieg konie. Weszliśmy do środka, siadając naprzeciwko siebie.

- Ruszaj... - Powiedziała kobieta oschłym głosem do woźnicy i tak się stało, ruszyliśmy.

Oparłem głowę o szybę. Przez całą drogę podziwiałem, zmieniający się co jakiś czas krajobraz. Oprócz śniegu mijaliśmy również drzewa, okryte białym puchem. Krzaki i inną roślinność. Ciekawiło mnie, gdzie zmierzamy, pewnie gdzieś daleko, bo droga się straszliwie dłużyła. Po jakimś czasie zaczęły się pojawiać, widoczne gołym okiem góry i łąki, na których pasły się Konie i Owce.
Niby taki przyjemny krajobraz, ale nie dla mnie. Bałem się, co mnie czeka.
Zamyślony nawet nie zauważyłem, że stanęliśmy.

- Wysiadaj! Prędko! - Pogoniła mnie starucha.

Wstałem z drewnianego siedzenia i wyszedłem z czarnej karocy, stawiając swoje gołe stopy w zimnym, białym puchu. Szliśmy w stronę starej i dwóch poniszczonych budynków, zrobionych z drewna. Jednak budowle były solidne, więc nie było szans, że się jakaś zawali. Wokoło domu dwa ogrodzenia i brukowana ścieżka od chaty do głównej bramy. Na pastwiskach obok drugiego budynku, pasły się czarne i białe owce, niektóre nawet miały łaty.
Szedłem obok macochy, w stronę chaty z czerwoną dachówką. Kobieta zapukała w drewnie drzwi, po chwili owa rzecz się otworzyła. Ujrzałem w nich grubego mężczyznę, w podeszłym wieku. Zadarty nos, siwa broda i niebieskie oczy wyróżniały się na jego twarzy. Nosił ciepły płaszcz, grube spodnie i czarne buty.

- Dzień dobry Pani Saro.... Co Panią do mnie sprowadza?? - przywitał się, Całując ją w dłoń.

- Dzień dobry... Wysłałam już dwa dni temu wiadomość z informacją.

- Ach tak. Pamiętam... - popatrzył na mnie, ilustrując mój wygląd, uśmiechając się. Ja natomiast patrzyłem na niego zimnym głosem - To on??

- Tak. Jest trochę nieznośny, ale za to umie sprzątać, gotować.

- Mh...

- Więc?? - zapytała, a ja nie wiedziałem, o co chodzi.

- Zgadzam się... Przyda mi się pomóc... - odpowiedział twierdząco, na co moja opiekunka się uśmiechnęła.

Gdy załatwili swoje sprawy, macocha odjechała. Nie pożegnałem się z nią, nawet nie chciałem tego zrobić. Odwróciłem się do bacy, na co ten westchnął. Poczułem starach, cały się trzęsłem, jednak tym razem nie z zimna.

- Wejdź, inaczej zmarzniesz...

Wszedłem do środka, domek był dość specyficzny. Były w nim dwa pojedyncze łózka, pomiędzy tymi łóżkami, przy ścianie zapalony, kamienny kominek, w którym był duży metalowy kocioł. Pod oknem z zachodu była komoda, a po jej lewej stronie stał stół z czterema krzesłami. Na podłodze dywan z futra, a na ścianach były obrazy zwierząt. Nie daleko głównego wejścia natomiast były drzwi za pewnie do łazienki.

- Dlaczego tu jestem?? - zapytałem.

- Twoja macocha cię mi oddała, czyli zostałeś na moim utrzymaniu - mówił, wlewając zupę z kotła do dwóch misek - proszę - podał mi jedną miskę z łyżką.

Usiadłem przy stole i zacząłem jeść. Nim się obejrzałem, zjadłem wszystko. Gorąca zupa miło ogrzała moje zimne ciało.

- Jestem Harold... A ty??

- Tobio... - odpowiedziałem cicho. Nie lubiłem wymawiać swojego imienia.

- Co ona z tobą zrobiła?? Widać ci żebra, czarne cienie pod oczami....

I w tym momencie się wygadałem. Opowiedziałem mu wszystko, co mnie spotkało w tamtej rodzinie. Gdy się popłakałem, przytulił mnie i dodał otuchy. Porozmawialiśmy jeszcze trochę. Harold był pasterzem i potrzebował pomocy przy wypasaniu owiec. Zgodziłem się na pomoc, nawet pozwolił mi nazywać go wujkiem. Potem dał mi ubrania, które ubrałem w łazience, były zrobione ze skóry, co dodawało ciepła. Położyłem się spać na swoje łóżko, nie minęło zbyt długo, abym oddał się w ręce morfeusza.

~2 lata później~

- Wróciłem... - powiedziałem, wchodząc do domu.

Było podejrzanie cicho, zbyt cicho... Coś mi tu nie grało. Poszedłem głębiej w dom, podchodząc do łóżka, ujrzałem śpiącego Harolda. To była norma, jednak coś mi kazało go obrócić i tak też zrobiłem. To, co zobaczyłem, zmroziło mi krew w żyłach. Mój "Wujek" miał zmasakrowaną twarz. Jak na zawołanie zacząłem płakać, upadając na kolana. Kto mógł mu to zrobić?! Słysząc kroki, szybko schowałem się pod jednym z łózek, do pokoju weszło pięciu, może sześciu mężczyzn.

- Gdzie jest ten mały??!

- Widziałem, jak tu wchodził...

- Macie przeszukać całą okolicę! Musicie mi go znaleźć!

- Tak jest! - odezwał się chór głosów i wybiegli.

Jeden został i podszedł do łóżka, pod którym się chowałem. Przeszły mnie ciarki, ale nic nie pisnąłem, bojąc się o swoje życie. Gdy wyszedł, szybko wyskoczyłem spod łóżka. Miałem w głowie tylko jedno, musiałem uciec jak najdalej. Zdjąłem skórzaną kurtkę i spojrzałem na Harolda.

- Spoczywaj w spokoju, dziękuje ci za wszystko - szepnąłem, zamykając mu oczy, po czym zasłoniłem kurtką jego twarz.

Nie myślałem długo, uciekłem z domu niemal natychmiast. Pomimo ubranego samego krótkiego rękawka, spodni i butów biegłem ile sił w nogach do lasu i jeszcze dalej. Byle by mnie tylko nie znaleźli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro