Rozdział 4
Za 10 minut kończy się moja zmiana. Na początku myślałam, że 3 godziny to mało, ale teraz zmieniłam zdanie. Praca w barze na plaży pod gołym niebem jest naprawdę wyczerpująca i jeszcze to słońce, które cały czas świeci.
Dramat.
Nie marzę o niczym innym, jak o tym, żeby wyskoczyć do tej wody...
Ciocia miała rację, niby zwykłe zimne napoje, a ludzi tu jest multum... a zwłaszcza młodych.
W sumie nic dziwnego, są wakacje.
Emily i Sam udzielali mi wskazówek, zwłaszcza Emily. Bardzo fajna i miła z niej dziewczyna, od razu złapałyśmy wspólny język.
Kiedy nauczyłam się robić drinki robiłam je bez przerwy i muszę powiedzieć, że spodobała mi się ta praca.
Robie teraz kolejnego drinka z wódką i sokiem, gdy kończę podaje klientowi. Staję na chwilę w miejscu i przecieram ręką spocone czoło, kurde naprawdę jest tu mega gorąco... nagle do baru podchodzi kolejny klient. Spoglądam na niego i dosłownie wbiło mnie w ziemię. Stał tam tamten arogancki dupek z parkingu... Chłopak również na mnie spojrzał i uśmiechnął się szeroko.
- Wiedzałem, że jeszcze się spotkamy.- rzuca, a Emily zerka na mnie zaszokowana.
-Daruj sobie.- mówię zirytowana.
- Co ty taka wiecznie zdenerwowana?- zapytał poprawiając swoje okulary, które znajdowały się na głowie.
Spojrzałam na niego wrogo i w tej chwili podszedł do niego Sam.
- Co podać?- zapytał.
-Wódkę z sokiem.- odpowiedział szatyn nawet do niego nie patrząc, bo cały czas skupiony był na mojej osobie.
Nie zamierzam odpowiedzieć, więc zaczęłam kroić limonkę.
Niezły sposób na uniknięcie rozmowy... brawo ja.
-Powiesz mi chociaż jak masz na imię?- pyta z łobuziarskim uśmiechem.
Przestałam kroić limonkę i odłożyłam nóż. Jaki on jest irytujący!
-Posłuchaj.- podeszłam do niego i nachyliłam się nad blatem.- nie wiem jak tutejsze panienki reagują na twój podryw i seksowny uśmiech, ale uwierz mi, że na mnie to nie działa, więc odpuść sobie!- powiedziałam na jednym wydechu, a na jego twarzy widziałam zaskoczenie, odsunełam się od niego udając się do swojego stanowiska.
-A więc uważasz, że mam seksowny uśmiech?- zapytał szeroko się uśmiechając, a ja w myślach strzeliłam sobie w twarz.
Jak mogłam to powiedzieć?!?!
Chociaż nie powiem jest przystojny... ale na tą chwilę mam dość chłopaków.
Szatyn patrzył na mnie wyczekująco. A ja przegryzłam zdenerwowana wargę, bo kompletnie nie wiem jak mam mu odpowiedzieć.
-Nathan? Długo mamy czekać?- Krzyknęła jakaś dziewczyna.
-Papa blondyneczko.- powiedział i puścił mi oczko po czym zabierając ze stołu drinka, poszedł w stronę swoich znajomych.
-Kretyn.- Powiedziałam bardziej do siebie.
-Słyszałem!
Ups...
- Skąd go znasz?- zapytała nagle Emily.
Spojrzał na nią z podniesioną jedną brwią.
-Nie znam...
-Właśnie widziałam... -mówi.
-Och... proponował mi podwózkę tyle...- mówię.
-O jejku.- pisnęła.
Ja spojrzałem na nią jak na idiotkę.
-Wiesz kim on jest?- zapytała podekscytowana.
-Nie... niby skąd miałabym to wiedzieć.- powiedziałam zażenowana.
-To Nathan Cross, jest najprzystojniejszy w całej okolicy i jemu się nie odmawia.- zakcentowała ostatnie słowo.
Marszczę brwi na jej słowa i spoglądam w miejsce, gdzie udał się szatyn i widzę jak siedzi przy stolików większej grupki.
Lustruje wszystkich po kolei dziewczyny siedzą w samych strojach kąpielowych, a chłopcy tylko w krótkich spodenkach...
Nie mogę się do tego przyzwyczaić, ale tutaj tak jest i wszyscy prawie tak chodzą.
Przyglądam się lepiej szatynowi i właśnie w tym momencie ściąga z siebie czarną bokserkę, a potem jak by wyczuł mój wzrok na sobie odwraca się spoglądając na mnie.
Speszona szybko się odwracam. Emily widząc moje zakłopotanie zaczyna się śmiać, a ja spoglądam na nią z mordem w oczach.
***
-Podobało ci się w pracy?-pyta ciocia, kiedy wróciłam do domu.
-Tak, bardzo.- mówię prawdę.
-Cieszę się - mówi, lekko się uśmiechając.- chodź, zrobiłam obiad.- mówi i kładzie talerze.
-Oo tak, jestem mega głodna.-powiedzałam, a ciocia cicho się zaśmiała.
***
Po skończonym posiłku posprzątałyśmy po sobie. Wszystko byłoby okej...gdyby nie męczyły mnie wczorajsze słowa cioci. "Nie wszystko wydaję się takie jakim jest."
Wczoraj w nocy cały czas o tym myślałam i za cholerę ich nie rozumiem.
-Ciociu...-zaczynam.- wczoraj szepnęłaś mi coś do ucha i nie niezbyt rozumiem...-powiedziałam, nerwowo przegryzając wagę.
-Usiądź.- poprosiła mnie ciocia robiąc to samo. Zrobiłam jak powiedziała.
Nabrała głośno powietrza w płuca i spojrzała na mnie z troską w oczach?
-Mama powiedzała mi dlaczego tu przyjechałaś.-mówi, a moje wszystkie mięśnie się spieły.
Cholera tylko nie to...
-Nie mówiła nic ze szczegółami, bo sama nie wie jak to było... ale kiedy tu przyjechałaś widzałam, że coś jest nie tak... Miłość potrafi dać w kość. Wiem to po sobie.
-O tak i kiedy dowiadujesz się, że tylko ty coś czułaś, a on...ehh.-mówię załamanym głosem.
-Czemu tak uważasz?- pyta.
-Powiedział, że mnie nie kocha patrząc mi prosto w oczy... A potem zostawił.-mówię, a łzy spływają mi po policzkach.
-Może miał jakiś powód.
Spojrzałam na ciocie z niedowierzaniem.
-Bronisz go?- pytam wycierając łzy.
-Nie, po prostu wydaję mi się, że musiał mieć jakiś powód. Rozmawiałam z twoją mamą, kiedy byliście jeszcze razem i z tego co mi mówiła, zależało mu na tobie.
Zaśmiałam się nerwowo.
-Przez cały czas udawał.-powiedzałam prawdę.
Ciocia spojrzała na mnie ze smutkiem wymalowanym na twarzy.
-A co jeśli to nie prawda?
-Ciociu mogę tylko marzyć żeby to nie było prawdą...Ja tak bardzo go kochałam... nadal kocham i nie mogę o nim zapomnieć... nawet po tym słowach, które mi powiedział. Ja...ja nie potrafię.- mówię szlochając.-Może wyglądam na silną.
Może zachowuję się tak jakby nic mi nie było. Ale wewnętrzne mnie to wszystko rozwala. Tam w środku nie daję już rady.-wybucham głośnym płaczem.
Nagle czuję jak ciocia mnie przytula.
-Cii rozumiem cię kochana... ale nic nie zyskasz odwracając się za siebie.-powiedziała, a ja zdałam sobie sprawę, że ma rację.
Poprawione przez: @cvtiepie97
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro