Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33

-Wiktoria... krew ci leci z nosa. -mówi i gwałtownie wstaję z miejsca.

-To z osłabienia. -mówię nerwowo dotykając nosa.

-Poczekaj, polecę szybko po chusteczki. -mówi i biegnie w stronę kiosku.

***

-Ładny akademik. -zaśmiał się.

-Dzięki. -również się zaśmiałam.

-Z chęcią bym tu posiedział, ale muszę już spadać. -mówi i podchodzi do drzwi.

-Alex...jeśli cię kocha wybaczy ci... może nie od razu, ale warto się starać.-mówię, a on lekko się do mnie uśmiecha.

-Chyba nie mam odwagi...

-Bedziesz żałował jak nie spróbujesz...

-Okej, ale ty też masz to zrobić.

-Iść do twojej. -nie dokonczyłam.

-Nie... -zaśmiał się.- ty twojego byłego i starać się to naprawić. -mówi, a ja biorę powietrze w płuca.

-Bądź tego pewien.

***
-Tak właśnie mam kupiony bilet i jutro lecę do domu.-mówię do Nathana.

-To dobrze, odrobinę sobie odpoczniesz.

-Wiesz... zbytnio nie jestem taka zmęczona, ale dawno nie widziałam mamy... przyjaciół i tęsknię... szkoda, że cię nie będzie miałam nadzieję, że się spotkamy.

-Dobrze wiesz Wiki, że bardzo bym chciał, ale praca i te sprawy... -mówi.

-Wiem i doskonale to rozumiem.

-Wiktoria, robie naleśniki chcesz? -krzyczy z kuchenki Ivy.

-Tak...Czekaj jest dwudziesta, a ty robisz naleśniki?-marszcze brwi.

-No co? Jak nie chcesz to nie...

-Chcę chcę. -mówi i widzę rozbawioną minę Nathana.

-Nie jedz na noc, bo gruba będziesz.-mówi i się śmieje.

-Nathan kolacja!- słyszę w tle mame Nathana.

-Nie jedz na noc, bo gruby bedziesz.- mówię robiąc przy tym zwycieska minę.
Nathan na te słowa przewraca oczami.

-Ja w przeciwieństwie do ciebie jutro pójdę na siłownię i to spale.

-Hmm ja zapewne jutro zjem bardzo dużo dań które przyszukuje moja mama więc to, że zjem teraz naleśniki nic nie zmieni bo jutro zjem jeszcze wiecej więc...

-No tak kobiety uwielbiają jeść.

-Oo tak, pamiętaj o tym gdy zaprosisz dziewczynę na randkę.- mówię i puszczam mu oczko.

-Gotowe! -krzyczy Ivy.

-Zapamiętam. -zasmial się. -to smacznego.

-I wzajemnie. - mówię i wyłączam Skype.

***
-Witaj w domu! -krzyczy uradowana mama.

-Czy...

-Tak, zmieniłam delikatnie wnętrze -mówi uśmiechając się. - podoba się?

-Umm tak...

-To się cieszę, chodź już do kuchni, bo przyszykowałam tyle jedzienia, że musimy to zjeść. -zaśmiała się.

-Wiedzałam. -mówię i idę za mamą do kuchni.

***

-Nic ci tu nie ruszyłam. -mówi gdy wchodzimy do mojego pokoju. -może czasem weszłam jak się nudziłam. -mówi nerwowo się uśmiechając.

-Okej, nie długo będziesz mogła zrobić tu co chcesz...

-Co to ma znaczyć? -marszczy brwi mama.

-No mam 20 lat i po szkole pójdę pewnie mieszkać gdzies indziej. -mówię, a mama patrzy na mnie z otwartą buzią.

Nagle coś zaswędziało mnie w nosie dotknięłam go delikatnie, a na dłoni pojawiła się krew.

Co znowu?!

-O Boże... szybko do łazienki. -mówi mama.

-Daj spokój, to tylko krew... pójdę po papier i...

-Ale od czego... uderzyłaś się czy co? -pyta zmartwiona idąc za mną do łazienki.

-Wiesz, to nie pierwszy raz kiedy mi leci... ale to chyba z osłabienia, nie przejmuj się.

-Powinnaś iść do lekarza...-mówi poważnie mama.

-Do lekarza? -pytam gwałtownie się odwracając... przecież nic takiego mi nie jest.- powiedziałam wycierając nos papierem.

-Wiem, ale może przepisze ci jakieś tabletki...

-Mamo, nie rób z tego takiej szobki. -mówię, a mama patrzy na mnie w milczeniu.

-Zapiszę cię. -mówi nagle.

-Mamo! Daj spokój.

-Nie, kiedy ostatni raz byłaś u lekarza na jakich kolwiek badaniach? No słucham??

-Ja...no...

-Tak myślałam. -mówi i znika z łazienki.

***

Puk puk

-Dzień dobry. Można? -pytam lekarza.

-Była Pani umówiona?

-Tak tak...

-To zapraszam. -mówi.- a więc co Panią do mnie sprowadza? -pyta.

-Wie doktor, od niedawna leci mi krew z nosa. Wydaję mi się, że to z osłabienia, ale tak na sto procent nie jestem pewna.

-Yhmm... dobrze dobrze. Olga! -krzyknął.

-Tak doktorze. -pojawiła się jakaś kobieta.

-Pobierz Pani krew i zrób rutynowe basania.-mówi.

-Dobrze, zapraszam Panią.-mówi szeroko się uśmiechając.

Daleko nie musiałam iść, ponieważ pobranie było tuż za drzwiami.

-Proszę położyć rękę i ją mocno napiąć. -mówi, a ja robię tak jak powiedziała. Poczułam delikatne ukucie, ale to tylko przez sekundę.

-Yhm dobrze gotowe. -mówi po chwili następnie udaliśmy się na resztę badań.

***

-Umm kiedy będę mogła odebrać wynki? -pytam.

-Z dzisiejszym rozwojem to zaledwie kwestia kilku godzin.

-Czyli będę mogła je odebrać jeszcze dzisiaj? -pytam.

-Tak.

-Aha, no dobrze, dziękuję.-mówię i wychodzę.

***

-No i pocałowaliśmy się... ja chyba się zakochałam Wiktoria... Peter jest ochh! Taki słodki... kochany i takie z niego ciacho. -mówi Maja, a ja cicho się śmieje.- a u ciebie jak tam? -pyta.

-U mnie wszystko po staremu. -mówię wzruszając ramionami.

-No nie gadaj, że nie poznałaś żadnego ciacha.-mówi przymykając lekko oczy.

-Chcę wrócić do Chrisa!-mówię nagle, a Maja wypluwa sok przez co wszyscy dookoła na nas patrzą

-C-co? -pyta.

-Popełniłam błąd wyjeżdżając wtedy... tak bez pożegnania. -mówię smutna.

-Widziałaś się wtedy z nim?-pyta ciekawa.

-Tak i mu wybaczyłam, ale nagle uniosłam się dumą i...uciekłam. Wiesz może czy on jest w mieście? -pytam.

-Nie... ale postaram się dowiedzieć. -mówi lekko się uśmiechając.- nie martw się, na pewno jak cię zobaczy to już nie puści. -zaśmiała się.

-Boję się z nim spotkać.-mówię prawdę.

-Dasz radę...no przecież tu chodzi o Chrisa, twoją pierwszą i jak widzę jedyną miłość. -mówi delikatnie mnie przytulając.

-Nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła. -mówię.

-Oj tam... ja to bez ciebie już dawno bym zginęła. -mówi i razem wybuchnęłyśmy śmiechem.

***

-Witam, ja przyszłam po wyniki badań.

-Imię i nazwisko.

-Wiktoria Parker.

-Wyniki są u lekarza u którego była pani wcześniej. Proszę się do niego udać gabinet numer 126.

-Dobrze, dziękuję.-mówi i idę na górę. Gdy dotarłam na piętro po tych nieszczęsnych schodach trochę dysze. Więc zanim weszłam do środka musiałam uspokoić oddech.

-Witam ponownie Doktorze.-mówię gdy wchodzę w końcu do gabinetu.

-O Pani Parker, zapraszam. Proszę usiąść. -mówi wskazując na fotel.

-Nie, ja tylko po wyniki.

-Niech Pani usiądzie. -mówi poważnie więc robię jak każde.

-Przejrzałem Pani wyniki i... czy w Pani rodzinie ktoś na coś chorował.

-Nie... znaczy mój tata... miał raka, ale tak to nikt nie... ale czemu doktor pyta? - mówię nic nie rozumiejąc. -przez chwilę zapadła cisza, ale w końcu doktor zabrał głos.

-Przykro mi, ale ma Pani raka. -mówi, a ja cała blednę, a moje tętno przyspiesza.

Ja chyba śnie.

Poprawione przez: @cvtiepie97




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro