Rozdział 21
-Pamiętasz jak mówiłem ci że chcę być twoją ostatnią miłością?-zapytał przeczując kosmyk moich włosów. Przytaknęłam w geście że pamiętam.
-W takim razie pozwól mi na to.-mówi cicho nachylając się.-Ja cię nie skrzywdzę.-dodaję.
-Wiem.-mówię również cicho.- ale jak ty sobie to wyobrażasz? Przecież ty mieszkasz na Florydzie a ja w Kaliforni a związek na odległość to nie jest dobry pomysł...
- Jeśli chcesz mogę zamieszkać tu na stałe... znaczy u mojej babci a może nawet wynajmę mieszkanie byleby być blisko ciebie.
Wpatruje się w niego intensywnie widać że mu naprawdę zależy mi również ale mamy pewien problem.
-Właśnie gdyby to było takie proste.-mówię.
-A nie jest? Dla mnie to żaden problem się przeprowadzić tylko żebyś ty tego chciała.
-Nathan to wcale nie chodzi o przeprowadzkę...
-W takim razie o co?-pyta marszcząc brwi.
-Chcę iść do Collegium... jeszcze nie wiem gdzie mnie przyjmą ale chciałbym się dalej rozwijać jeśli chodzi o naukę...-mówię a Nathan patrzy na mnie mega zaskoczony.
-Umm racja to komplikuje postać rzeczy...- powiedział i nerwowo przeczesał swoje włosy.-Dobra dam radę wytrzymałem 10 lat wytrzymam jeszcze trochę.-powiedzał i się do mnie uśmiechajął.
Nagle drzwi od domu się otworzyły a do środka weszła mama.
-Kochanie jes...- zawiesiła się kiedy zobaczyła mnie i Nathana stających milimetry od ciebie.
-Hej mamo.-mówię zakłopotana oddalając się od szatyna.
-To...twój kolega?-pyta mama podchodząc do nas bliżej.
-Umm...
-Tak Poznaliśmy się w wakacje na Florydzie.-mówi za mnie.-I dzień dobry.- przywitał się.
-Dzień dobry dzień dobry...-mówi z uśmiechem a ja tylko modlę się żeby nie zaczęła swojego przesłuchania.
-Mieszkasz tu? Czy...-zaczyna mama.
-Nie Przyjechałem tu na kilka dni.- mówi i spogląda na mnie z uśmiechem na twarzy.
-Tak... mamo...wiesz Nathan przyjechał tu ponieważ Poprosiłam go aby towarzyszył mi na balu...
-Nathan?-pyta i marszczy brwi.-Nathan Cross?-dodaję.
-Tak...-chłopak odpowiada i w tym samym czasie krzyżujemy swoje pytające spojrzenia.
- Boże jak ty wyrosłeś... pamiętam cię od takiego małego zawsze bawiłeś się z moją córką kiedy przyjeżdżaliśmy do mojej siostry na wakacje...ale ten czas szybko leci...
-Ma pani rację nawet nie zauważyłem kiedy przeleciało te 10 lat...-mówi Nathan.
- Tak to prawda czas leci nieubłaganie szybko...a co tam u twoich rodziców?-pyta mama.
-Umm..mamo my idziemy ma górę.- wtrąciłam bo nie chciałem żeby Nathan wspominał o swoich rodzicach. A tym bardziej kiedy zostawili go i jego siostrę.
-Praca praca i jeszcze raz praca.- powiedział Nathan bez żadnego entuzjazmu.
-Nathan idziesz?-pytam.
-Tak idę. Miło było.-mówi do mojej mamy i udał się za mną na górę.
Nie przekroczyliśmy próg mojego pokoju odwróciłam się do niego z przepraszającym wyrazem twarzy.
-Ech moja mama zawsze musi...
-Nic się nie stało.- przerwał mi i zaczął rozglądać się po moim pokoju.- No w końcu jestem w twoim pokoju... szczerze wyobrażem sobie go trochę inaczej...
-Niby jak?-pytam ciekawa.
-Nie wiem w różowych kolorach... plakaty Justina Biebera albo One Direction.- mówi z głupim uśmiechem.
-Co??!- prawie krzyknęłam.- Jak mogłeś tak myśleć w ogóle skąd ci to przyszło do głowy?
-Żartuje... ale twoja mina była tego warta.
-Ha ha ha...- powiedziałam ironicznie.
Nagle jego telefon chłopaka zaczął dzwonić a ten wypuścił głośno powietrze z ust po czym po prostu odebrał.
-No? Po co? Okej...yhm wiem dobra zaraz będę.- mówi i się rozłącza.- będę musiał spadać.
-W takim razie spotkamy się jutro jak skończę lekcję?-pytam.
-Jasne...- mówili podchodzi do mnie całując mnie tym razem w policzek na który zapewne wkradł się różowy kolor. - do zobaczenia jutro.- mówię i wychodzi z mojego pokoju.
To cudowne jak jedna osoba jest w stanie poprawić twój humor zaledwie w jedną sekundę. Mimowolnie podeszłam do okna i Ujrzałam wychodzącego szatyna który jakby na zawołanie spojrzał się w moją stronę i posłał mi buziaka w powietrzu i ja również zrobiłam to samo.
Czyżby to początek wielkiej miłości?
Nagle drzwi do mojego pokoju otwierają się i Odwracam się gwałtownie i widzę w nich swoją mamę.
-Wiktoria wiesz zapytam bezpośrednio...czy ty i Nathan czy między wami coś jest?-pyta.
-Mamo nie wi...tak...chyba tak.-mówię.
-To twoja sprawa ale...nie chce żebyś ponownie cierpiała.
-Spokojnie Mamo nikt nie jest w stanie zranić mnie tak jak zrobił to Chris...
***
-Panno Parker... Co dzieje się z Sarą? Nie mogę wystawić jej w ogóle oceny ponieważ nadal nie doniosła mi zeszytu ćwiczeń.
-Umm ja nie wiem chyba jest chora...
-Nie ma cię ze sobą żadnego kontaktu?-pyta Nauczyciel.
-Właściwie to próbowałam się z nią skontaktować ale bezskutecznie.
-Dobrze no to spróbuj ponownie bo jeżeli jutro nie przyjdzie to nie ma co liczyć na dobrą ocenę..- mówi j
a ja przytakuję.
Niespodziewanie zadzwonił dzwonek a ja od razu po spakowaniu się wybrałam numer do Sary.
Pierwszy sygnał drugi sygnał trzeci sygnał 4 sygnał 5...nic cholera dlaczego ona nie odbiera telefonu nie odpisuję na sms? Kurde... będę musiała do niej pojechać...
Nathan
O której kończysz lekcje? Mogę po ciebie przyjechać.
Ja
Nie nie trzeba muszę załatwić pewną sprawę więc jak będę wolna dam ci znać.
Nathan
To ty przez ten cały czas nie byłaś wolna?
Pokręciłam rozbawiona głową na jego smsa... Dlaczego chłopcy zawsze muszę znaleźć drugie dno? Tam gdzie go nie ma...
Ja
Zabawne. Dobra widzimy się później.
Nathan
Okej.
***
Stoję przed drzwiami ale nikt mi nie otwiera zrezygnowana wypuszczam głośno powietrze z ust i Odwracam się na pięcie w kierunku przystanku autobusowego aby wrócić do domu.
***
Czekając na autobus po drugiej stronie ulicy przy czarnym samochodzie dostrzegłam Alana z dwoma mężczyznami.
Gwałtownie wstaję z siedzenia...
Muszę do niego podejść...tylko on jedyny wie co z Sarą.
Akurat nic nie jechało więc bez problemu mogłam przejść przez ulicę na drugą stronę. Chłopak jak i reszta stał do mnie tyłem więc nie mogli mnie zobaczyć.
-Nie obchodzi nas to...wiszisz nam dużo hajsu.-usłyszałam idąc w ich stronę.
-Kurwa musicie go załatwić to wtedy dostaniecie te pieniądze.-mówi Alan a mnie zamurowało.
Kogo załatwić...czy oni są mordercami???!
-Posłuchaj Collins to twoja sprawa...czekamy ma hajs do soboty!-warknął do Alana jeden z tych typów. A ja stoję w miejscu nie dowieżając...co Alan chcę od Chirsa do kurwy?! I skąd w ogóle go zna?!!
Dwóch kolesi odjeżdża samochodem z piskiem opon...i właśnie w tym momencie Alan mnie zauważył.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro