Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6.2

Nie pojawiła się na obiedzie. Wstała ponad dwie godziny po posiłku nadal nieco zmęczona, ale już nie wyczerpana. Chłodna woda pomogła jej odegnać resztki snu i odzyskać częściowo dobry humor. Jedna ze służących, najwyraźniej „przypisana" do jej pokoju, zaoferowała pomoc, ale dziewczyna nie przyjęła jej. Zasugerowałą jedynie, by służka zaczekała na nią w pokoju i pomogła z suknią, której niuanse nadal pozostawały poza pojęciem Rainy. Znacznie lepiej wychodziło jej pozbywanie się sukni niż jej zakładanie.

– Gdzie są wszyscy? – zapytała dość ogólnie, gdy młoda dziewczyna o ładnej, nieco pyzatej twarzy pomagała jej z ubraniem.

– Każde z Oświeconych zajęło się swoimi sprawami.

– Czyli nie zaplanowano dla nas żadnych obowiązkowych spotkać ani kolejnej porcji tortur? – upewniła się.

Palce dziewczyny musnęły biust Rainy, by zawiązać na jego wysokości supeł, który miał utrzymywać brzegi sukni. Dziewczyna zachowywała się bezosobowo, zupełnie jakby miała przed sobą manekina, a nie żywego człowieka, który zadrżał pod wpływem tego dotyku. Zapewne jej ciało zareagowałoby inaczej na dotyk mężczyzny, ale w tej sytuacji...

– Dziękuję, z tym już sobie poradzę – powiedziała miłym acz stanowczym tonem, odsuwając ręce służącej. – A książę Jessum? Gdzie teraz jest?

Być może nie powinna tak otwarcie o niego pytać, ale zmarnowała tego dnia już wystarczająco dużo czasu.

Przez twarz dziewczyny przemknął cień. W pierwszej chwili Raina nie była pewna czy to wina jej obcesowego być może zachowania, czy reakcja na pytanie, ale szybko rozpoznała znane symptomy: zaciśnięte usta, zmrużone oczy i niechętny ton głosu.

– Opuścił zamek razem z kapitan straży.

Zazdrość. Najczystsza forma zazdrości z trudem tłumiona przez wymuszony szacunek.

– Dziękuję za pomoc. Czy mogłabym mieć jeszcze jedną prośbę?

– Oczywiście, panienko. W czym mogę jeszcze pomóc?

Ślad zazdrości nie znikł, ale został dobrze zamaskowany. Kogoś innego dziewczyna byłaby w stanie oszukać, Raina dostrzegła jednak to, co służka usiłowała ukryć.

– Zaprowadź mnie do Liama – powiedziała po chwili bacznej obserwacji.

Tym razem dziewczyna lepiej ukryła swoje uczucia.

Chwilę później Raina stała przed drzwiami do komnaty Liama. Odczekała aż służąca znikła za rogiem, wracając do swoich obowiązków, po czym zapukała w ciężkie drzwi. Te otworzyły się stosunkowo szybko. Nie wiedziała, czy Liam znajdował się akurat koło nich, szykował się do wyjścia, czy może usłyszał kroki przed swoją komnatą.

Skrzydlaty miał na sobie dokładnie ten sam strój, w którym przybył ich powitać, gdy po raz pierwszy znaleźli się w Valtharn. Ramiona z dobrze zarysowanymi mięśniami były odsłonięte. Od połowy przedramienia do nadgarstka sięgały skórzane karwasze wiązane rzemieniami. Koszulka, bardziej przypominająca kamizelkę o głębokim dekolcie, odsłaniała częściowo klatkę piersiową mężczyzny, eksponując i podkreślając jego atletyczną sylwetkę.

Skrzydła miał częściowo złożone, jednak i tak ich rozmiar był imponujący, zajmowały bowiem większość przestrzeni za nim, stanowiąc miękkie, białe tło, kontrastujące z jego czarnymi włosami, spływającymi swobodnie po plecach i ramionach. Część grzywki opadała na twarz, przesłaniając lewe oko.

Liam powitał Rainę promiennym uśmiechem.

– Mogę w czymś pomóc? – zapytał uprzejmie.

Dziewczyna przesunęła badawczym spojrzeniem wzdłuż sylwetki skrzydlatego. Zbadała wzrokiem każdy fragment jego ciała – szczególnie nieosłonięte ubraniem części smukłego ciała. Jej wzrok nie krył myśli: zdradzał jak najbardziej pozytywną ocenę sylwetki Liama.

– Możesz, ale zapewne nie w sposób, w jaki najbardziej bym chciała – powiedziała automatycznie. Pewne nawyki były zbyt silne. – Chciałam porozmawiać.

Kąciki jego ust jakby drgnęły, chcąc powiększyć uśmiech, acz Raina nie mogła być tego pewna. Z tego, co dowiedziała się pocztą pantoflową, Liam był doświadczonym dyplomatą i potrafił panować nad reakcjami własnego ciała.

– Ależ oczywiście.

Odsunął się, by Oświecona mogła wejść. Kiedy przekroczyła próg jego komnaty, zamknął za nią drzwi i wskazał sofę, podobną do tej, którą Raina miała w swojej komnacie.

– Proszę się rozgościć. – Sam odszedł od drzwi, bliżej środka komnaty. – Może coś do picia?

– Poproszę – odparła, siadając na sofie. Nie spuszczała go z oczu, z przyjemnością oglądając jego ruchy. Poruszał się niezwykle lekko i miękko, zupełnie jakby nie tyle chodził, co unosił się kilka centymetrów nad ziemią. Jakby szybował.

Liam zniknął na chwilę za parawanem. Gdy zza niego wyszedł, niósł w ręce drewniany kubek. Płynnie pokonał drogę pomiędzy parawanem a sofą, podając kubek wypełniony wodą.

– Nie widziałem cię na obiedzie – zaczął, siadając obok niej. Jedno ze skrzydeł rozłożył, częściowo otaczając nim Oświeconą. – Czyżby jakiś dodatkowy trening?

– Raczej zmęczenie po poprzednim treningu.

Mimowolnie zaczęła gładzić koniuszkami palców otaczające ją skrzydło. W dotyku miękkich, gładkich piór było coś kojącego. Podobnie czuła się tylko w jednej sytuacji, w otoczeniu tylko jednej istoty.

– Jest wiele pytań, na które chciałabym poznać odpowiedzi. Ale możemy zacząć od informacji, którą przekazała nam Ardena. Mamy otrzymać własne ziemie? – Uniosła brwi.

Liam nie był w stanie ukryć delikatnego drgnięcia spowodowanego gładzeniem jego piór. Nie zrobił jednak nic, by przerwać Rainie, zaś na jej pytanie odpowiedział uprzejmym uśmiechem.

– Tak, każde z Oświeconych otrzymuje swoje ziemie. Jeżeli zdecydujecie się pozostać w Valtharn, gdzieś musicie osiąść. Ziem jest pięć, dla pięciu Oświeconych. Jednak was przybyła tylko dwójka, co oznacza, że podział będzie... ciekawy.

– Dlaczego? – ręka Rainy na chwilę znieruchomiała, ale szybko podjęła wcześniejszy ruch. – Czy to jakiś wabik? Dlaczego chcecie nas zatrzymać?

– Nie powiedziałem, że chcemy – pokręcił głową. – Jeśli zechcecie. To zostało zapoczątkowane milenia temu, kiedy przybyli pierwsi Oświeceni. Z wdzięczności za pomoc, ludy Valtharn ofiarowały im ziemie na której mogli osiąść. Ziemie te są przekazywane kolejnym Oświeconym. Nie macie jednak obowiązku się tam pojawiać, nie macie też w obowiązku zostawać w Valtharn. Waszymi ziemiami zajmują się namiestnicy.

– Nie chcecie... – powtórzyła z powątpiewaniem. – Oferujecie ziemię i większe bogactwo niż część z nas widziała kiedykolwiek na oczy. Oferujecie luksusy, szacunek i... inne korzyści – powstrzymała się przed powiedzeniem tego, co naprawdę miała na myśli, ale spojrzenie, którym obrzuciła Liama, było wystarczająco wymowne. – Może nie mówicie wprost, że chcecie nas tutaj zatrzymać, ale wszystko, co robicie, sprowadza się właśnie do tego.

– A jednak Oświeceni wracają do domu – odparł. – Nie każdy decyduje się, by zostać, jak Eryk.

– W takim razie jak to wygląda? Oświeceni załatwiają sprawę, z powodu której ich tutaj ściągnięto, i wracają do domu?

– Mniej więcej – odparł. – Jestem zbyt młody, by powiedzieć jak to dokładnie przebiega. Ale zdaje się, że gdy Oświeceni wypełnią już swoje przeznaczenie w Valtharn, mogą wrócić do domu. Wyrwy znów pojawiają się na krótki czas, by dać Oświeconym możliwość powrotu.

– Czy wiadomo, czym jest to przeznaczenie? Bo choć bardzo bym chciała, wątpię, by moim przeznaczeniem było zapewnienie rozrywki obecnym tutaj mężczyznom. Chociaż muszę przyznać, że to przyjemne zadanie.

Liam uśmiechnął się nieco szerzej.

– Oświeceni zawsze przynosili pokój. Często musieli sięgać po ostateczne formy zapewnienia go, ale nie wszystkie konflikty trzeba było żegnać mieczem. Jednak... – zawahał się. – Jednak po ostatniej nocy, nie jestem pewien, czy tym razem wystarczy dyplomacja.

– Co masz na myśli? – spoważniała, zabierając dłoń, którą oparła na jego udzie.

– Wyczułem...potężne uwolnienie magii, gdzieś na wschodzie. – Jego zielone oczy wpatrywały się intensywnie w poważną twarz Rainy. – Pomimo całej tej uwolnionej potęgi, ta...erupcja, była na tyle subtelna, że mogła mi umknąć. Zupełnie jakby ktoś chciał to ukryć. A jako, że Najwyższy Monarcha i jego ekspedycja ruszyli właśnie na wschód...cóż, może to oznaczać wszystko lub nic.

– Najwyższy Monarcha?

– To najwyższy status wśród wampirów. O ile Monarchów może być wielu, Najwyższy Monarcha jest tylko jeden, najpotężniejszy z wampirów. Tytuł zdobywany w wyniku nominacji po śmierci poprzednika.

– Jak długo tutaj zostaniemy? – zapytała, zmieniając nagle temat.

Liam uniósł brew pytająco.

– Masz na myśli Saljan?

– Tak.

– Zapewne do czasu opanowania podstaw magii i walki, a także poznania Valtharn od strony politycznej, nie tylko...biologicznej – uśmiechnął się porozumiewawczo do Rainy. – Myślę, że nie dłużej jak miesiąc.

– Oczywiście. Zajmę się innymi aspektami poznawania Valtharn jak już sprawdzę... możliwości innych ras. Każdy poznaje świat na swój sposób – ja preferuję poznawać różnice kulturowe i biologiczne, jak to ładnie ująłeś.

– Czy wolno zapytać jakie różnice kulturowe już poznałaś?

– Dama nie zdradza takich rzeczy – odparła z uśmiechem. – Mogę jednak powiedzieć, że nadal nie wiem czy w pewnych sytuacjach skrzydła bardziej przeszkadzają... czy też jest zupełnie odwrotnie.

Delikatnemu wzruszeniu ramion, towarzyszył nikły uśmiech

– To zależy. Mnie rzadko kiedy przeszkadzają.

– Moją największą wadą jest to, że nigdy nie wierzę tylko na słowo. Podobne informacje wolę sprawdzać osobiście.

Szmaragdowe oczy Liama przesunęły się po twarzy Rainy, jakby próbował ocenić czy to co mówi jest prawdą. Delikatny uśmiech wciąż nie znikał z jego twarzy.

– Chcesz... sprawdzić konkretne sytuacje?

– Powiedzmy, że przez myśl przeszło mi kilka sytuacji. A właściwie kilka... ułożeń. Powiedz mi... – dłoń Rainy ponownie przeniosła się na skrzydło Liama. – Jakie to uczucie? – wzrokiem wskazała na swoją dłoń gładzącą lśniące pióra.

Dyplomata podążył za jej spojrzeniem.

– Przyjemne – odparł, powracając wzrokiem do twarzy dziewczyny.

– A lot? Czy to uczucie można w ogóle opisać? – zapytała, obracając się na sofie, by ułatwić sobie dostęp do jego skrzydła. Musnęła palcami bark mężczyzny, po czym przeniosła dłoń na jego skrzydło, powoli przesuwając wzdłuż niego delikatnie palce.

Liam przymknął na chwilę oczy. Dotyk Rainy zdawał się być nie tylko przyjemny. To, co robiła, odprężało go.

– To coś...wspaniałego. Brakuje słów by opisać uczucie wiatru otulającego twoje ciało z każdej strony, szarpiącego włosy i prześlizgującego się po skrzydłach.

– Jaki jest największy ciężar, jaki zdołacie unieść podczas lotu?

Skrzydlaty musiał domyślać się do czego zmierza to pytanie. Pokręcił nieznacznie głową, z ciut większym uśmiechem. Spojrzenie jego szmaragdowych oczu prześliznęło się raz jeszcze po ciele dziewczyny, a dłoń odgarnęła kosmyk włosów opadający jej na twarz.

– Nawet się nie zbliżasz do niego – odparł nieco zmienionym tonem.

– A dokładnie? – zapytała, patrząc mu prosto w oczy.

– Angielli urodzeni do walki, zwłaszcza elita wojowników mojego ludu, nawet tonę. – Jego dłoń, jakby bezwiednie, zaczęła odpowiadać na pieszczoty palców Rainy, prześlizgujących się po jego skrzydłach. Wodził opuszkami po niezasłoniętym przez suknię ciele. – Ja uniosę w powietrze do dwustu kilogramów.

– To fascynujące – odparła szczerze. – I niezwykłe. Gdybym zatem poprosiła o krótką wycieczkę, zgodziłbyś się?

Przytaknął.

– To byłby dla mnie zaszczyt.

– Dla kogo naprawdę byłby to zaszczyt jest kwestią sporną. Wracając na chwilę do poznawania biologicznego... Czy podczas lotu... – zawahała się. – Możecie to robić?

Liam zawahała się przez chwilę, zbity z tropu pytaniem. Dość intymnym. Szybko jednak się opanował

– Tak, oczywiście, że tak. Acz wygodniej i bezpieczniej jest... cóż, kiedy partnerka też ma skrzydła.

– Rozumiem – odparła, ale ton jej głosu się zmienił. Była nieco zawiedziona i z trudem przyszło jej ukrycie tego. – Prośba o lot jest nadal aktualna, ale od ciebie zależy kiedy i dokąd.

Liam uśmiechnął się promiennie. Jego dłoń delikatnie spoczęła na policzku dziewczyny.

– To, że wygodniej i bezpieczniej, nie znaczy, że z partnerką bez skrzydeł jest niemożliwy – w jego ton wdały się nuty, które Raina znała aż za dobrze.

– Skoro już jesteśmy przy poznawaniu różnic biologicznych, czy mógłbyś na chwilę wstać?

Liam przytaknął. Podniósł się z sofy, acz niezbyt chętnie odsuwał skrzydło od gładzącej go dłoni dziewczyny. Nie musiał czekać aż Raina go poprosi o konkretną prezentację. Sięgnął dłońmi do wiązań po bokach, by zręcznie je rozsupłać, następnie sięgnął za plecy. Trwało to chwilę, ale w końcu pociągnął za przód swojej "kamizelki", zdejmując ją. Trzymając ją w opuszczonej luźno ręce, rozłożył skrzydła na całą imponującą szerokość.

Słońce wdzierało się przez okno, tańcząc na jego półnagim ciele, dodając mu jakiejś nietypowej aury szlachetności. To, co wcześniej skrywał ubiór, okazało się być atletycznym ciałem o zarysowanych wyraźnie mięśniach.

– Widzę, że nawet nie musiałam prosić, żebyś się rozebrał. Acz z chęcią zrobiłabym to sama – mówiła cichym, zmysłowym tonem, okrążając Liama. – Na szczęście nadal możemy to nadrobić. – Chłodne palce musnęły plecy skrzydlatego. – Nadal masz na sobie ubranie, które można w razie potrzeby zdjąć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro