Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6.1

Rainę otulił szum liści na wietrze, który przyniósł woń leśnej ściółki. Dziewczyna drgnęła w łóżku i uniosła powoli powieki. Zaskoczona, otworzyła szeroko oczy, widząc tuż przy łożu łeb znanego jej już tęczowego konia.

Zaskoczenie urosło jeszcze bardziej, kiedy uświadomiła sobie, że koń jest jedynie malunkiem na czarnej tarczy. Wodząc wzrokiem od niej ku górze, ujrzała silne ramię. Było ono, podobnie jak szeroki tors, odziane w skóry, które nachodziły na siebie warstwowo. Ta, która zajmowała najwięcej miejsca, była barwy igieł świerku. Na nią nachodziła skóra barwiona na zieleń oliwkową. Z nią przeplatała się skóra o odcieniu koniczyny. Górną warstwę, wraz z kapturem, wydawało się że utkała sama noc, taka była ciemna.

Raina poczuła, że oddech zamiera jej w piersi. Spod kaptura wyzierały te cudowne oczy, w których można było się zatracić, osadzone w przystojnej twarzy. Dziewczyna znała też każdy centymetr ciała, które kryło się pod ubraniem. Ileż to razy widziała go nagiego? Ile razy czuła na swoim ciele jego ciężar? Ale trudno było jej uwierzyć w to, że Caine stał przy jej łożu, tu w Valtharn, kiedy powinien przebywać na Ziemi.

– Wciąż otoczona mężczyznami – stwierdził dźwięcznym głosem, który wywoływał dreszcze. – Wciąż od nich... uzależniona – zaśmiał się perliście. – Wciąż uciekasz przed swoim losem, ale wiesz, że uciec nie możesz. Przecież wiesz, co oznacza twoje imię. Wiesz, po co się urodziłaś. Desiree – jego głos zabrzmiał niczym szept. – Jesteś godna pożądania i nic ponad to. Jesteś stworzona dla dawania przyjemności.

Kolejny wybuch jego śmiechu sprawił, że wizja rozwiała się.

Wiatr, który wcześniej przyniósł zapach lasu, teraz dmuchnął piachem prosto w twarz Oświeconej. Zamknęła oczy zaledwie na sekundę, a gdy je otworzyła, zobaczyła błysk stali.

Zareagowała instynktownie. Ostrze potężnego topora świsnęło o centymetr od jej twarzy, wbijając się w ziemię. Ubrany w zielono–czarną zbroję rycerz szarpnął bronią, wyrywając kawałki ziemi i trawy. Wykonał zamach do kolejnego cięcia, kiedy celnie wymierzona strzała trafiła w niewielki otwór jego przyłbicy, kończąc żywot mężczyzny. Ten ciężko zwalił się na ziemię.

Raina odwróciła głowę w stronę, z której nadleciała strzała, niewątpliwie ratując mu życie. Dostrzegła chłopca z łukiem, który naciągał kolejną strzałę na cięciwę. Był młody. Zbyt młody, by znajdować się pośród walczących wojowników.

Raina powiodła spojrzeniem po najbliższym otoczeniu. Przed nią rozciągała się łąka jednak kiedyś zielone połacie, teraz zabarwione były krwią. Na polu bitwy dostrzegła znajome osoby. Z rąk Colina wyleciało coś w postaci energii. Pocisk trafił jednego z wojowników, posyłając go na ziemię.

Chciała krzyknąć, ostrzec Colina o mężczyźnie z mieczem, który znajdował się tuż za nim, ale nim zdążyła to zrobić, stały się dwie rzeczy. W tym samym momencie, w którym ostrze przeszyło ciało Oświeconego, tęczowy koń pojawił się znikąd i stratował Rainę.

Obudziła się w pustym łożu, sama w swojej komnacie. Wyczerpane treningami ciało zaprotestowało bólem przed nagłym podnoszeniem się.

***

Świt powoli przeganiał noc, zwiastując poranny trening. W powietrzu wciąż czuć dało się wyczuć chłód. Ubite podłoże placu treningowego było wilgotne, ale poza tym nic się nie zmieniło od ich ostatniego treningu. Raina i Colin, oboje zaspani i zmęczeni, stali z drewnianymi mieczami przed Olafem. Nimani wyglądał na wypoczętego i tak jak na próżno było szukać na jego twarzy śladów zaspania, tak samo próżno było szukać choćby cienia uśmiechu. Był zimny i obojętny jak głaz.

– Wbrew pozorom, to nie jest karny trening – zaczął, okręcając miecz wokół nadgarstka. – Zasłużyliście na nagrodę – zrobił krótką pauzę. – Pozycja podstawowa, już!

Kiedy zaczęli ruszać się niemrawo, zamarkował cios. Ręce obojga, choć wolniej niż powinny, uniosły się w górę.

– Jeszcze zabrakło nóg. Z taką pozycją po przyjęciu ciosu, poszatkowalibyście się sami. Pozycja, już!

Kiedy w końcu zrobili to, co kazał, w takim tempie jakie go zadowoliło, Olaf przeszedł do czegoś, czego się nie spodziewały. Zaczął im pokazywać nowe ruchy. Wyglądały jak sekwencja. Były kontynuacją tego, co prezentował im na treningu dzień wcześniej. Sekwencja kończyła się sztychem i nie należała do skomplikowanych, ale płynne powtórzenie każdego ruchu było wyzwaniem. Zwłaszcza dodanie nowych do tych, które już im pokazał wczoraj. I na tym skupił się cały ich trening. Ćwiczenie nowych ruchów w połączeniu z poprzednimi. Wdrażanie ich wyraźnie szło lepiej Rainie, robiła to nieco szybciej. Acz na koniec treningu Olaf wyglądał na zadowolonego z obojga. Choć w jego przypadku zadowolenie polegało na wyrazie twarzy, który mógłby zniechęcić rakietę do wybuchu zamiast, jak zwykle, bombę atomową.

Odpoczynek musieli połączyć ze śniadaniem. Tylko tyle czasu dostali od Olafa, zanim jedna ze służek poinformowała, że Nimani czeka już na placu treningowym. Musieli się pospieszyć i zdecydowanie przed czasem skończyć posiłek, przez co Raina zaczęła się zastanawiać, czy ten status prawie bogów nie oznacza aby bóstwa głodu.

Tak, jak powiedziała służka, Olaf już na nich czekał. W dłoni trzymał drewniany miecz, dłuższą wersję tych, którymi trenowali. Potężne ciało Nimani osłaniało coś, co wyglądało jak skórzana zbroja. Minę miał posępną i mierzył zabójczym wzrokiem Oświeconych. Tak złego jeszcze go nie widzieli.

Nie były to jednak jedyne zmiany. U stóp Olafa leżały częściowe zbroje, przypominające lekki pancerz jaki miała na sobie Eln'ial, kiedy ją poznali. Obok nich leżały też ochraniacze na uda, naramienniki i karwasze, a także hełmy z przyłbicami. Obok elementów pancerza spoczywały ich miecze treningowe. Wszystko było przygotowane w dwóch kompletach.

– Zakładajcie – rozkazał krótko, nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Plany na dzisiejszy trening i na cały okres waszego pobytu się zmieniły – ciągnął, kiedy Oświeceni brali kolejne części zbroi. Dzięki waszej lekkomyślności, udowodnię wam, że nie jesteście gotowi, do walki póki ja nie powiem, że jesteście. – Zrobił pauzę – Hełmy włóż i przyłbice opuść! – wydał rozkaz. – Uważacie, że jesteście gotowi, by wziąć udział w prawdziwej bitwie? Żadne z was nie wie, co to naprawdę oznacza. W bitewnym zamęcie, kiedy nacierają na was wrogowie będąc jedną masą ciał – kiedy to mówił, zrobił krok w tył. Brama, przez którą wjechali magowie, otwarła się, podobnie jak drzwi przez które weszli Oświeceni. Z obu tych miejsc wylały się okute w zbroje ciała kobiet i mężczyzn uzbrojonych w drewniane miecze – gdzie stajecie naprzeciwko zwykłych piechurów, jak i elit – gdy kontynuował, piechota zaczęła otaczać Oświeconych, którzy odruchowo stanęli plecami do siebie. Na słowo elit, spomiędzy ubranych w jednakowe zbroje wojsk, wychynęli Eln'ial, Oslav, Jessum i Olaf. Wszyscy w swoich pancerzach, każde uzbrojone w drewniany miecz. Krąg się zacieśniał.

– Gdzie przyjdzie wam walczyć z niespodziewanym zagrożeniem. – Spomiędzy wojsk wyszedł Eryk. Jako jedyny nie miał zbroi, lecz uzbrojenie to samo co wszyscy. – I z wrogiem atakującym z zaskoczenia. – Potężny cień przesłonił niebo, by chwilę później Liam świsnął tuż nad ich głowami, strącając hełm Colina. – Technika na nic się nie zda, bo pojawia się strach!

Było to hasłem, po którym fala ciał zalała otoczonych Oświeconych. Bojowy okrzyk dziesiątek gardeł, szelest płyt pancerzy, trzepot skrzydeł Liama nad ich głowami, wszystko zmieszało się w jedno. W ścisku jaki powstał nie byli w stanie choćby się poruszyć, nie mówiąc nic o obronie przed zmasowanym atakiem. Wszystko trwało chwilę. Kiedy ciała atakujących się rozstąpiły, Oświeceni padli na kolana.

– A przeciwnik nie daje chwili wytchnienia!

Raina nie miała szans na reakcję. Mogła tylko odczuwać. Dała się porwać atakującej fali, instynktownie wyczuwając, że opór nic nie da. W inych okolicznościach Zapewne doceniłaby pokaz, gdyby nie znajdowała się w centrum wydarzeń.

Kolejny okrzyk Olafa rozszedł się po placu, a fala ciał raz jeszcze zalała Oświeconych. Gdy się rozstąpiła, atak został ponowiony. W ciągu trzech minut, kilkadziesiąt ciał natarło na Oświeconych chyba z dziesięć razy. Po ich broni nie został nawet ślad, acz pancerze były bez zadrapania i nikomu nie stała się krzywda, choć byli obolali.

Serce Rainy biło coraz szybciej, a głowa bolała coraz bardziej. Była już u kresu wytrzymałości, gdy Nimani wreszcie odesłał pozostałych.

– Właśnie na to, chcieliście się już zdecydować. – Olaf rzucił miecz na ziemię, co widocznie było znakiem, bo dziesiątki żołnierzy, Eln'ial, Oslav, Eryk, Liam i Jessum zaczęła odchodzić, zostawiając tylko Oświeconych i ich trenera. – Zastanówcie się, nim ktokolwiek z was powtórzy tę głupotę.

Splunął na ziemię.

– Macie dziesięć minut. Ściągnąć zbroję i wziąć nowe miecze.

Raina podeszła do trenera spokojnym krokiem. Nic nie zwiastowało tego, co nastąpi. Gdy stała już o krok od niego, jej ręka uniosła się, a sekundę później opadła na policzek mężczyzny z głośnym klaśnięciem. Skóra na dłoni piekła ją, ale ręka nie zadrżała.

– Karanie tych, którzy na karę nie zasłużyli, jest najgłupszym, co do tej pory zrobiłeś. Wyżywanie się na nas za... nawet nie wiem sama za co. O ile wcześniej sądziłam, że możesz być dobrym trenerem, o tyle teraz w to wątpię – wycedziła wściekła przez zęby. – Poza tym – zaczęła się odwracać do niego plecami – potraktuj to jako zapłatę za tamte klapsy – dodała, zdradzając, że nawet w chwilach złości nadal jest w niej wiele Desiree. Może nawet więcej niż twierdził Caine.

Olaf nie zareagował. Nawet nie uniósł ręki do zaczerwienionego policzka.

Po przerwie rozpoczął się trening, który wyglądał już niemal tak samo, jak poprzedniego dnia. Najpierw powtarzali te ruchy, których nauczyli się dzień wcześniej. Na to poświęcili godzinę, podczas której Nimani uważnie się wszystkim przyglądał, podchodził do każdego i korygował pozycję, dawał uwagi. Później przeszli do nauki kilku nowych ruchów. W ich skład wchodziły cięcia na wysokości bioder, szybkie cofnięcie się i błyskawiczne pchnięcie. Były to sekwencje, które miały swój początek w końcówce tego, co opanowywali od wczoraj.

Po ciężkich czterech godzinach treningu, podczas tórych poświęcili całą uwagę walce mieczem, dowiedzieli się że na dziś to koniec jakichkolwiek zajęć. Mieli więc wolne nie tylko do obiadu, ale i cały dzień aż do następnego poranka. Tą informacją Olaf zakończył trening, samemu kierując się do jednej z bram. Na odchodne powiedział, że jeśli któreś z nich będzie chciało porozmawiać, to po obiedzie znajdzie dla niego czas.

Raina była skonana. Tylko tak dało się opisać zachowanie osoby, która powłóczyła nogami i nawet nie dała rady ucieszyć się na wieść, że reszta dzisiejszego dnia jest już do ich wyłącznej dyspozycji. Zdołała jednak odnotować to w myślach, na plan pierwszy kładąc kąpiel, a na drugi bardzo, bardzo długi sen.

Zmierzała właśnie schodami, gdy coś przykuło jej uwagę. Od bramy w kierunku placu, na którym dwa wieczory wcześniej zatrzymały się ich powozy, ciągnął się sznur konnych odzianych w ciężkie zbroje. Nosili barwy podobne do barw Ardeny, lecz czerwień była może o odcień jaśniejsza. Wśród nich znajdowali się konni noszący barwy wiśni.

Jasnym stało się, że nadjeżdżają osoby wysoko urodzone i to przynajmniej dwie, skoro ku placowi, na którym czekały wraz ze swoją obstawą Ardena i Skalla, zmierzał dwubarwny orszak. Kiedy konni zbliżyli się na tyle, by można było bliżej przyjrzeć się im twarzom, jeźdźcy zatrzymali się, a cztery rumaki wysunęły się naprzód.

Tylko dwaj jeźdźcy musieli być wysoko urodzonymi gośćmi. Pierwszym, który zsunął się z siodła był wysoki blondyn o chłodnym spojrzeniu i długich do ramion włosach. Miał na sobie lekką zbroję, którą częściowo zasłaniał płaszcz. Kiedy odwrócił się plecami, by pomóc zsiąść drugiemu jeźdźcowi, wyraźnie było widać wyszyty na płaszczu herb. Drugi z młodych gości podziękował kompanowi za pomoc przy zsiadaniu.

Obaj raźnie ruszyli przed siebie, w kierunku Ardeny i Skalli. Księżniczka jednak nie dała rady wyczekać, aż obaj podejdą i, podciągając suknię, puściła się biegiem ku nim. Widząc nadbiegającą księżniczkę, blondyn odsunął się na bok i ukłonił się lekko, a Skalla zaś wpadła w ramiona tego drugiego. Zdawała się nie reagować na ewidentny brak dłoni mężczyzny, kiedy witała go czułymi pocałunkami.

Raina poczułą się głupio, obserwując scenę pomiędzy zakochanymi. Ruszyła do pokoju, gdzie zaledwie chwilę później spełniła swoje marzenie o odpoczynku. Ledwie przyłożyła głowę do poduszki, a już spała snem dziecka wyczerpanego zabawą. Jednakże to, co do tej pory robiła, niewiele miało wspólnego z dziecięcą rozrywką, choć machanie drewnianym mieczem ucieszyłoby zapewne niejednego chłopca. Raina wolała jednak inne zajęcia, których części była obecnie pozbawiona. Dlatego zasypiała z ulgą i beztroską wywołaną bezgranicznym zmęczeniem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro