Rozdział 5.5
Dla każdego wieczór kończył się o innej godzinie i w różny sposób. Koniec końców, wszyscy wylądowali w swoich komnatach, na wygodnych łożach, pod delikatnymi jedwabiami. Prawie wszyscy. Eryk siedział na skraju łoża, opierając się plecami o jedną z rzeźbionych kolumn podtrzymujących baldachim. Jego wzrok przesuwał się wolno po nagim, częściowo odkrytym ciele Ardeny. Opuszkami palców musnął jej policzek, przesunął dłoń w dół, delikatnie wodząc nią po piersiach królowej. Składając delikatny pocałunek na jej policzku, podniósł się bezszelestnie.
– Już się wymykasz? – cichy, leniwy szept Ardeny przyłapał go, gdy nasuwał koszulę.
– Sądziłem, że twardo śpisz – odparł z delikatnym uśmiechem.
– Nie, czułam wszystko – odpowiedziała uśmiechem, obracając się na bok – Co cię trapi, Eryku?
– Wiesz, że jako wampir jestem potężną istotą magiczną – zaczął, a Ardena przytaknęła. – Wyczułem...erupcję magii. Była tak potężna, a jednocześnie tak subtelna, że łatwo ją przeoczyć. Nie wiem czy Cedrik też to poczuł, ale na pewno Liam z jego talentem tak. – Zrobił pauzę. – Muszę z nim porozmawiać. Chcę się upewnić, czy wyczuł ją w tym samym miejscu.
Zakończył zapinać koszulę, podszedł do łoża i pochylił się, zamykając usta Ardeny w czułym pocałunku.
– Dobranoc – wyszeptał, prostując się.
– Teraz już chyba nie jest taka dobra – odparła z bladym uśmiechem, odprowadzając Eryka wzrokiem, aż zniknął za drzwiami jej komnaty.
***
– Przypuszczałem, że cię tu znajdę.
Eryk pokonał ostatni stopień, przekraczając próg drzwi. Obcasy jego butów zastukały o kamień na baszcie. Wiatr poruszył jego rozpuszczonymi włosami. Pod jego wpływem zafalowały, a ich biel upodobniła je do mgły. Kontrastowały z czarną burzą na głowie Liama. Skrzydlaty nawet nie drgnął, słysząc głos Eryka. A przecież hipnotyzujące tony wampiry niejednokrotnie działały też na mężczyzn.
– Niech zgadnę – zaczął skrzydlaty – Też wyczułeś w nocy to co ja?
Flaga zatrzepotała na wietrze, zagłuszając kroki wampira. Przeszedł w mgnieniu oka odległość dzielącą go od Liama i stanął u jego boku, kładąc dłonie na omurowaniu baszty.
– Chcę się upewnić, że dobrze wyczułem kierunek.
– Wschód.
– Tego się obawiałem.
Wampir wbijał wzrok w tamtą stronę, jakby próbował przebić nim horyzont i sięgnąć do czegoś, co znajdowało się poza nim. Jakby próbował przebić morze i odnaleźć tam ląd.
– Najwyższy Monarcha ruszył tam ze swoją ekspedycją – powiedział.
– Wiem.
Liam założył ręce na klatce piersiowej. Pozwolił sobie na rozłożenie skrzydeł nieco bardziej niż miał w zwyczaju podczas przechadzania się po zamku. Na szczycie wschodniej baszty wiał przyjemny wiatr od morza, a on uwielbiał czuć go prześlizgującego się po piórach jego skrzydeł. To było takie czyste, kojące uczucie.
– Też czuję, że to jest jakoś ze sobą powiązane – podzielił się swoimi domysłami skrzydlaty.
Ciszę, która zapadła przerwał Liam, odwracając głowę ku swojemu rozmówcy.
– Nie muszę ci chyba mówić, że na wschodzie...
– Wiem – przerwał mu Eryk z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Liam wiedział, że wampiry potrafią zachować kamienny wyraz, zupełnie jakby ich twarze były wyrzeźbione w kamieniu. Lecz tym razem to było coś innego. – On tam zginął.
– Tak – dyplomata przytaknął. – Od twojej szpady.
***
Gdzieś ponad tym wszystkim, w miejscu o którym śmiertelni i nieśmiertelni mieszkańcy Valtharn mogli tylko śnić, w domu panteonu valtharńskich bogów, oczy kilkorga z nich skierowane były na pogrążonych we śnie Oświeconych.
– Co o nich sądzisz? – namiętny głos pełen pokus i obietnic rozszedł się po komnacie.
– Słabi, lękliwi, niepewni. Daleko im do swoich poprzedników – odpowiedział jej lodowato zimny, przepełniony groźbą głos, którego dudniący ton byłby w stanie wstrząsnąć górą. – Nie widzę wśród nich wojowników. Żałosne.
– Baalu, to, że nie dostrzegasz mogących rąbać mieczem szeregi nieprzyjaciół, nie znaczy, że nie ma wśród nich wojowników – odezwał się trzeci, nieco syczący głos.
– Nasz Memo chyba znalazł sobie ulubieńca – bogini o kuszącym głosie zachichotała.
– Być może, droga Eolis – odparł Memo. – Ci atakujący z cienia, zwodzący, niewidoczni dla swych wrogów potrafią siać strach równie wielki, jak galopujący Hasseri. A twoje piękne oczy wypatrzyły kolejnego kochanka?
Eolis zachichotała, otoczyła ramionami potężne barki Baala i przytuliła się do jego szerokiej klaty.
– Można tak powiedzieć – cmoknęła w policzek rosłego boga.
– Dobrze, że nie przyprawiasz mi rogów ze zwykłymi śmiertelnikami. Wybierasz chociaż takich, którzy coś znaczą – burknął gniewnie Baal.
– Tym razem mój wybór przypadnie ci do gustu, kochany.
Eolis pogładziła po policzku boga wojny, by zamknąć mu usta namiętnym pocałunkiem. Przerywając go, znów zerknęła na śpiących Oświeconych.
– Za jednym z nich podąża twoja siostra, kochany. Czyżby Pani Wiecznej Ciszy zaczęła interesować się śmiertelnymi?
– Nonsens – sprzeciwił się udobruchany pocałunkiem Baal. – Ale fakt. Śmierć odcisnęła na nim swoje piętno. Wypatrzyła go na samym początku.
– Eddron też już ma swojego ulubieńca wśród Oświeconych – dopowiedział Memo. – A to jest równie niezwykłe jak to, że Śmierć poświęca tyle uwagi jednemu z tych śmiertelników wywyższonych do roli półbogów.
– To my czynimy z nich półbogów, Memo – odparł Baal. – I ciekaw jestem, co przyniesie temu cherlakowi zainteresowanie mojej siostry.
– I co się zmieni, skoro on powrócił – Memo powiedział na głos to, o czym myśleli wszyscy bogowie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro