Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5.5

Dla każdego wieczór kończył się o innej godzinie i w różny sposób. Koniec końców, wszyscy wylądowali w swoich komnatach, na wygodnych łożach, pod delikatnymi jedwabiami. Prawie wszyscy. Eryk siedział na skraju łoża, opierając się plecami o jedną z rzeźbionych kolumn podtrzymujących baldachim. Jego wzrok przesuwał się wolno po nagim, częściowo odkrytym ciele Ardeny. Opuszkami palców musnął jej policzek, przesunął dłoń w dół, delikatnie wodząc nią po piersiach królowej. Składając delikatny pocałunek na jej policzku, podniósł się bezszelestnie.

– Już się wymykasz? – cichy, leniwy szept Ardeny przyłapał go, gdy nasuwał koszulę.

– Sądziłem, że twardo śpisz – odparł z delikatnym uśmiechem.

– Nie, czułam wszystko – odpowiedziała uśmiechem, obracając się na bok – Co cię trapi, Eryku?

– Wiesz, że jako wampir jestem potężną istotą magiczną – zaczął, a Ardena przytaknęła. – Wyczułem...erupcję magii. Była tak potężna, a jednocześnie tak subtelna, że łatwo ją przeoczyć. Nie wiem czy Cedrik też to poczuł, ale na pewno Liam z jego talentem tak. – Zrobił pauzę. – Muszę z nim porozmawiać. Chcę się upewnić, czy wyczuł ją w tym samym miejscu.

Zakończył zapinać koszulę, podszedł do łoża i pochylił się, zamykając usta Ardeny w czułym pocałunku.

– Dobranoc – wyszeptał, prostując się.

– Teraz już chyba nie jest taka dobra – odparła z bladym uśmiechem, odprowadzając Eryka wzrokiem, aż zniknął za drzwiami jej komnaty.

***

– Przypuszczałem, że cię tu znajdę.

Eryk pokonał ostatni stopień, przekraczając próg drzwi. Obcasy jego butów zastukały o kamień na baszcie. Wiatr poruszył jego rozpuszczonymi włosami. Pod jego wpływem zafalowały, a ich biel upodobniła je do mgły. Kontrastowały z czarną burzą na głowie Liama. Skrzydlaty nawet nie drgnął, słysząc głos Eryka. A przecież hipnotyzujące tony wampiry niejednokrotnie działały też na mężczyzn.

– Niech zgadnę – zaczął skrzydlaty – Też wyczułeś w nocy to co ja?

Flaga zatrzepotała na wietrze, zagłuszając kroki wampira. Przeszedł w mgnieniu oka odległość dzielącą go od Liama i stanął u jego boku, kładąc dłonie na omurowaniu baszty.

– Chcę się upewnić, że dobrze wyczułem kierunek.

– Wschód.

– Tego się obawiałem.

Wampir wbijał wzrok w tamtą stronę, jakby próbował przebić nim horyzont i sięgnąć do czegoś, co znajdowało się poza nim. Jakby próbował przebić morze i odnaleźć tam ląd.

– Najwyższy Monarcha ruszył tam ze swoją ekspedycją – powiedział.

– Wiem.

Liam założył ręce na klatce piersiowej. Pozwolił sobie na rozłożenie skrzydeł nieco bardziej niż miał w zwyczaju podczas przechadzania się po zamku. Na szczycie wschodniej baszty wiał przyjemny wiatr od morza, a on uwielbiał czuć go prześlizgującego się po piórach jego skrzydeł. To było takie czyste, kojące uczucie.

– Też czuję, że to jest jakoś ze sobą powiązane – podzielił się swoimi domysłami skrzydlaty.

Ciszę, która zapadła przerwał Liam, odwracając głowę ku swojemu rozmówcy.

– Nie muszę ci chyba mówić, że na wschodzie...

– Wiem – przerwał mu Eryk z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Liam wiedział, że wampiry potrafią zachować kamienny wyraz, zupełnie jakby ich twarze były wyrzeźbione w kamieniu. Lecz tym razem to było coś innego. – On tam zginął.

– Tak – dyplomata przytaknął. – Od twojej szpady.

***

Gdzieś ponad tym wszystkim, w miejscu o którym śmiertelni i nieśmiertelni mieszkańcy Valtharn mogli tylko śnić, w domu panteonu valtharńskich bogów, oczy kilkorga z nich skierowane były na pogrążonych we śnie Oświeconych.

– Co o nich sądzisz? – namiętny głos pełen pokus i obietnic rozszedł się po komnacie.

– Słabi, lękliwi, niepewni. Daleko im do swoich poprzedników – odpowiedział jej lodowato zimny, przepełniony groźbą głos, którego dudniący ton byłby w stanie wstrząsnąć górą. – Nie widzę wśród nich wojowników. Żałosne.

– Baalu, to, że nie dostrzegasz mogących rąbać mieczem szeregi nieprzyjaciół, nie znaczy, że nie ma wśród nich wojowników – odezwał się trzeci, nieco syczący głos.

– Nasz Memo chyba znalazł sobie ulubieńca – bogini o kuszącym głosie zachichotała.

– Być może, droga Eolis – odparł Memo. – Ci atakujący z cienia, zwodzący, niewidoczni dla swych wrogów potrafią siać strach równie wielki, jak galopujący Hasseri. A twoje piękne oczy wypatrzyły kolejnego kochanka?

Eolis zachichotała, otoczyła ramionami potężne barki Baala i przytuliła się do jego szerokiej klaty.

– Można tak powiedzieć – cmoknęła w policzek rosłego boga.

– Dobrze, że nie przyprawiasz mi rogów ze zwykłymi śmiertelnikami. Wybierasz chociaż takich, którzy coś znaczą – burknął gniewnie Baal.

– Tym razem mój wybór przypadnie ci do gustu, kochany.

Eolis pogładziła po policzku boga wojny, by zamknąć mu usta namiętnym pocałunkiem. Przerywając go, znów zerknęła na śpiących Oświeconych.

– Za jednym z nich podąża twoja siostra, kochany. Czyżby Pani Wiecznej Ciszy zaczęła interesować się śmiertelnymi?

– Nonsens – sprzeciwił się udobruchany pocałunkiem Baal. – Ale fakt. Śmierć odcisnęła na nim swoje piętno. Wypatrzyła go na samym początku.

– Eddron też już ma swojego ulubieńca wśród Oświeconych – dopowiedział Memo. – A to jest równie niezwykłe jak to, że Śmierć poświęca tyle uwagi jednemu z tych śmiertelników wywyższonych do roli półbogów.

– To my czynimy z nich półbogów, Memo – odparł Baal. – I ciekaw jestem, co przyniesie temu cherlakowi zainteresowanie mojej siostry.

– I co się zmieni, skoro on powrócił – Memo powiedział na głos to, o czym myśleli wszyscy bogowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro