Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4.2

Po jakichś dziesięciu, może piętnastu minutach treningu, kiedy Olaf nakazał wymianę w parach, usłyszeli jak drzwi się uchylają.

Kiedy Oświeceni podążyli spojrzeniami ku wyjściu z placu treningowego, doznali niemałego szoku. W ich stronę, niespiesznie, z wyprostowaną postawą i pewnym, sprężystym chodem, szła Ardena. Jednak nie ona sama była powodem szoku, ale strój jaki miała na sobie. Jej ubiór odsłaniał znacznie więcej niż suknia, którą miała na sobie, a królowa poruszała się w nim nadzwyczaj swobodnie, bez śladu skrępowania na twarzy.

– Wasza wysokość – zaczął Colin, puszczając drewniany miecz i ruszając w jej stronę – proszę wybaczyć śmiałość, ale w takim stroju prezentujesz się pani jeszcze piękniej niż wczoraj.

– Ćwiczenia są obecnie bardziej w cenie niż puste komplementy – rzuciła królowa, kierując się do Shina.

Razem z Azjatą odeszła na bok, a Olaf klaśnięciem skupił uwagę pozostałych na sobie.

– Zobaczmy czy się czegoś nauczyliście – stwierdził. – Wykorzystując tylko i wyłącznie podstawowy cios i unik, stoczcie ze sobą ćwiczebny pojedynek. Nie liczy się kto z was wygra, tylko to, byście wykonywali wszystko poprawnie.

Olaf wręczył miecz również Colinowi.

Okładanie się mieczami nie należało do tego typu rozrywek, które specjalnie cieszyłyby Rainę. Nie miała jednak wyjścia. Była właściwie pewna, że wszelki opór spotka się z jeszcze większą agresją ze strony kolosa. Dlatego posłusznie machała mieczem do czasu aż Olaf zarządził przerwę.

– Macie jako takie pojęcie o szermierce, ale to za mało. Lepiej zapomnijcie to, co gdzieś widzieliście, jeśli nie chcecie szybko stracić rąk albo głowy.

Władczym i niezbyt uprzejmym gestem powstrzymał od jakichkolwiek pytań, czy sprzeciwów. Nie miał chyba zamiaru i tak słuchać jakichkolwiek, gdyż ruszył w kierunku tarcz strzelniczych, dając tylko znać by poszli za nim.

– Na razie dam wam spokój z czysto fizycznym treningiem – zaczął, biorąc do ręki jeden z łuków leżących na stogu siana. – Eln'ial jest o wiele lepszym strzelcem, ale skoro już jej nie ma, to ja zajmę się demonstracją i nauką.

Oświeceni, niczym na komendę, zerknęli w miejsce, gdzie wcześniej siedziała elfka. Nie zauważyli nawet, kiedy odeszła. Najwyraźniej znikanie było dla niej czymś zupełnie naturalnym.

Kolos sięgnął po strzałę, naciągnął cięciwę i przyjmując odpowiednią pozycję, wymierzył. Odczekał chwilę, by następnie oddać strzał. Świst pędzącej strzały nie trwał długo, a zakończył się cichym puknięciem, gdy grot wbijał się w tarczę. Olaf trafił w sam środek, więc jeśli Eln'ial była lepszym łucznikiem, to co ona potrafiła? Zestrzelić muchę w locie?

To pytanie pozostało bez odpowiedzi. Także Olaf przechodzący do tłumaczenia odpowiedniej pozycji strzeleckiej musiał przerwać. Prowadząc ożywioną dyskusję, Ardena i Shin przechodzili wystarczająco blisko Oświeconych, by Ci mogli usłyszeć o czym rozmawiała ta dwójka

–... giem zajmuje się Olaf.

– Ty też po to tu jesteś. Wyobraź sobie, że sypianie z jedną z Oświeconych nie było...

– Zazdrosna? – przerwał jej Shin prychnięciem. – Z całym szacunkiem królowo, ale zostałem wysłany tu jako emisariusz. Jako emisariusz miałem też zająć się Oświeconymi, ale kiedy mój własny kraj mnie potrzebuje, to wyjeżdżam. Zwłaszcza w TAKIEJ sytuacji.

– Wiem, że miałeś ruszać by wziąć udział w bitwie. Miało to zająć nie więcej jak miesiąc. Ale te wieści sprawią, że twoja nieobecność może się przeciągnąć i to znacznie.

– Na zawsze jeśli zginę – stwierdził Shin, wzruszając ramionami. – Wybacz, Ardeno, ale mam swoje obowiązki. Wiem, że Oświeceni także się do nich zaliczają, ale on może zagrażać całemu Valtharn. To już nie tylko sprawa klanowa.

– Przemyśl to jeszcze, Shin – ton królowej stał się łagodniejszy i wdarło się w niego zwątpienie i rezygnacja.

Azjata pokręcił jednak tylko głową z delikatnym uśmiechem.

– Wyjeżdżam, gdy tylko ostatnie promienie słońca będą jeszcze sięgały ponad horyzont.

– Delaia i dwie inne Siostry wraz z drużyną lekkiej jazdy odprowadzą cię do granicy – stwierdziła, poddając się.

– Chin que, Ardeno – Shin ukłonił się nieznacznie.

– I tobie także, Shin – królowa poklepała Azjatę po ramieniu, a następnie ruszyła w kierunku wyjścia z placu.

Shin odprowadził ją tylko wzrokiem, by, nie spoglądając na Oświeconych, podejść do krasnoluda, Liama i Eryka. Cała trójka zaczęła o czymś cicho rozmawiać.

Shin wyjeżdżał.

Jeśli ktoś spodziewał się ujrzeć jakąś reakcję na twarzy Rainy, mógł się srodze zawieść. Wprawdzie dziewczyna nie była usłyszaną informacją szczególnie zachwycona, ale nie dała tego po sobie poznać. Wyjazd czerwonowłosego oznaczał ograniczenie możliwości i brak powtórki z poprzedniej nocy. Choć po tym dniu może to i lepiej. Raina wątpiła, by miała siły na coś więcej niż przytulenie się do łóżka.

Olaf nie pozwolił na długie przyglądanie się rozmawiającym. Głośny chrząknięciem ponownie zwrócił na siebie uwagę Oświeconych i zaczął znów tłumaczyć od początku. Następnie, gdy sami mieli przyjąć odpowiednią pozycję, chodził i poprawiał każdego, kto stał źle.

Przyjmowanie pozycji do strzału było żmudne, nudne i na dłuższą metę męczące. Olaf kazał im biec i na klaśnięcie przyjąć pozycję. Za chwilę kazał kucnąć, poruszać się kucając i na klaśnięcie przyjąć pozycję. Iść tyłem i na klaśnięcie przyjąć pozycję. Czołgać się i na klaśnięcie przyjąć pozycję. W jedną i drugą stronę, przez całą szerokość placu, a wąski to on nie był. Kiedy na sam odgłos klaśnięcia (niekoniecznie Olafa, Eryk kilka razy klasnął sobie dla żartu) wszyscy Oświeceni przyjmowali pozycję wyjściową, olbrzym stwierdził, że są gotowi, by przejść do kolejnej części. Każde z nich otrzymało swój własny łuk, póki co bez strzał. I kolejne dwadzieścia minut przyjmowali pozycję wyjściową, tym razem dodając do tego improwizowane nałożenie strzały na cięciwę i naciągnięcie jej. A każdy, kto tylko zaczął marudzić obrywał od Olafa krótkim, ale piekącym razem wymierzonym trzcinową pałką w uda.

– Ej! Niektórzy może i lubią takie zabawy w łóżku, ale na pewno nie ja – odparła oburzona dziewczyna, za co zarobiła raz jeszcze. Kolejne stwierdzenie przemilczała.

Następnym razem nie zdołała się powstrzymać i gdy Olaf „zasugerował", że jest za bardzo zgarbiona, rzuciła znowu:

– Przyznaj, że chcesz po prostu popatrzeć na wyprężone kobiece biusty. Wystarczyło popro... Ałć.

Odechciało jej się chwilowo żartów.

Olbrzym nie miał dla nich litości. Z początku na zarobienie sobie razu wystarczyło choćby jęknięcie, później obrywało się za zbyt wolne przyjęcie pozycji lub zbyt szybkie wyjście z pozycji. Z kolejnymi upływającymi minutami, kolejnymi strużkami potu ściekającymi po ich ciałach, kolejnych wykwitających siniakach, Oświeceni zaczynali zdawać sobie sprawę, że Valtharn to jednak nie jest raj na ziemi, a posiadanie statusu półboga nie zwalnia z ciężkiej pracy.

– Im bardziej będziecie na mnie psioczyć w myślach, im bardziej będziecie mnie nienawidzić, im więcej potu i krwi wylejecie tu, a nawet się porzygacie, tym więcej minut będziecie cieszyć się życiem na polu walki.

Te słowa Olaf powtarzał im jak mantrę przez kolejne dwie godziny, podczas których zaczęli już strzelać do tarcz. O ile oczywiście któraś ze strzał doleciała. Zmęczenie dawało im się we znaki, drgające mięśnie nie pomagały przy celowaniu, podobnie jak wlewający się do oczu pot.

Ciało Rainy zdradzało już nie pierwsze, ale setne oznaki zmęczenia. Gdy napinała łuk mięśnie jej ramion uwidaczniały się, zdradzając ciężką pracę, której wymagała podobna rzeźba. Jednakże nawet silne ramiona po jakimś czasie były wyczerpane powtarzanymi ruchami. Napięcie łuku i specyficzne ułożenie rąk to jednak coś zupełnie przeciwnego do ćwiczeń, które do tej pory wykonywała.

Gdy w końcu Olaf zarządził przerwę, Oświeceni powitali ją z radością. Wzrosła ona jeszcze bardziej, kiedy Liam wylądował pomiędzy nimi. Podmuch wiatru wywołany trzepnięciem jego potężnych skrzydeł przyniósł przyjemny chłód i ukojenie. Nie były to jednak jedyne dary od anioła. Wręczył każdemu bukłak z zimną wodą i po kawałku chleba.

O tym, jak bardzo wyczerpana była Raina, najlepiej świadczył fakt, że nie poprosiła Liama, by ich jeszcze trochę powachlował skrzydłami, choć byłoby to bardzo, bardzo mile widziane. Niestety na wypowiedzenie jakichkolwiek słów nie starczyło jej sił.

– Nie opychajcie się za bardzo – stwierdził Olaf, samemu robiąc łyk ze swojego bukłaka. Choć czerwień płynu, który pociekł mu po brodzie, kazała wątpić by także pił wodę – bo jeszcze z wami nie skończyłem.

– Ale teraz to ja się nimi zajmę, Olafie z Midleshaim – na placu rozległ się nieco skrzeczący i łamiący się, ale wciąż donośny męski głos.

Zarówno głos, jak i wygląd zdradzały sędziwy wiek. Opierając się o kostur, czarnoskóry starzec w długiej szacie zbliżał się do odpoczywających Oświeconych. Dobrotliwy uśmiech i ciepłe spojrzenie działały równie kojąco jak zimna woda czy podmuch wiatru.

– Heraldyku.

Ton Olafa zmienił się. Nie był już szorstki i opryskliwy. Teraz przebijał przez niego szacunek, który został podkreślony ukłonem.

– Nieuprzejmie jest kłaniać się komuś, kto nie może odpowiedzieć tym samym, chłopcze – starzec zaśmiał się wesoło i zakasłał.

Mijając Olafa, poklepał go po ramieniu niemal po ojcowsku, a następnie przybliżył się do Oświeconych, nie tracąc swojego ciepłego uśmiechu.

– Niech się wam przyjrzę, dzieci – oparł się mocniej o kostur i zaczął wodzić wzrokiem po odpoczywających. – Taak... a więc to prawda. Dwójka. – Uśmiechnął się dobrotliwie. – Widzę... determinację, zacięcie...lęk. Hmm...widzę też niepewność. Wielkich czynów dokonacie, moje dzieci. Na kolację będą gotowe wasze herby. Widziałem to, co powinienem, by je przygotować.

Poklepał jeszcze Colina po ramieniu i ruszył ponownie w kierunku wyjścia z placu.

– Nie zamęcz ich, Olafie bo pogonię cię kosturem – rzucił jeszcze na odchodne wesołym tonem.

Widocznie Olaf niezbyt przejął się ostrzeżeniem Heraldyka, bo jak tylko Oświeceni skończyli jeść i pić, olbrzym przegonił ich po placu treningowym, każąc powtarzać wszystko, czego nauczyli się tego dnia. W biegu poszły więc cięcia, uniki i pozycja strzelecka. I Olaf zapewne męczyłby ich tak jeszcze jakiś czas, gdyby nie otworzyła się brama, na którą wcześniej nikt nie zwracał szczególnej uwagi. Odpowiadały za to dwie strażniczki w niepełnych zbrojach, jednak to nie one skupiły uwagę wszystkich zebranych na placu. Zrobiły to natomiast trzy wierzchowce, które przejechały przez bramę, i ich jeźdźcy.

Czarny, zgrabny rumak, który wyglądał jak połączenie araba i sire, niósł na swoim grzbiecie odzianego w bogato zdobioną, długą szatę, starszego mężczyznę. Jego płaszcz spływał luźno po plecach, zasłaniając część siodła i zad zwierzęcia. Jednak tym, co naprawdę przyciągało uwagę w jego postaci, była laska ze zdobiącym ją wężem połykającym połyskujący na zielono kamień.

Zaraz za nim na znacznie mniejszej klaczy kremowej maści wjechała kobieta o gęstych brązowych włosach, opadających na ramiona i odsłonięty dekolt. Ona również trzymała w dłoni laskę zwieńczoną kamieniem. Ten jednak połyskiwał błękitem czystego nieba w słoneczny dzień. Ta, w przeciwieństwie do poprzedniego jeźdźca, z zainteresowaniem spojrzała na Oświeconych, witając ich szczerym, nieco figlarnym uśmiechem.

Pochód zamykał brązowy ogier, który jako jedyny nie był osiodłany. Dosiadająca go kobieta jako jedyna też nie posiadała żadnego bardziej widocznego atrybutu podobnego do poprzednich jeźdźców. Twarz nadal skrywała pod kapturem, a płaszcz zasłaniał sporą część ciała. Chociaż gdy wjeżdżała na plac, można było dostrzec jej smukłą sylwetkę, kiedy wiatr rozchylił poły jej płaszcza.

Cała trójka podjechała wolno do siedzących pod daszkiem Eryka, Oslava i Liama. Wampir i skrzydlaty podeszli do kobiet, pomagając im zejść z końskich grzbietów. Dama o brązowych puklach nie omieszkała wykorzystać okazji, by udać niezgrabność i przywrzeć do Eryka choćby na chwilę. Kobieta, której pomagał Liam, wykazała znacznie więcej klasy, skinęła jedynie głową w podziękowaniu. Zaś mężczyzna zszedł na ziemię bez niczyjej pomocy i bez słowa powitania od razu skierował się ku Oświeconym. Gdy pokonał już połowę odległości, w tą samą stronę ruszyły obie jego towarzyszki.

– Nie spodziewałem się takiego przedstawicielstwa Kolegium – stwierdził Liam, zakładając ręce na klatce piersiowej.

– Heh, chyba nie tylko ode mnie dostaniecie wycisk – prychnął Olaf, sięgając po bukłak.

Tymczasem mężczyzna stanął przed Oświeconymi. Okazał się być średniego wzrostu, o długich białych włosach sięgających do połowy pleców. Zmarszczki zdobiły jego twarz, co było drugą oznaką sędziwego wieku. Poruszał się jednak sprawnie, wciąż sprężyście jakby był młodzieniaszkiem. Surowe oblicze bez cienia uśmiechu i chłodne spojrzenie zdradzały, że czekało ich spotkanie z kolejnym pozbawionym poczucia humoru, za to obowiązkowym mężczyzną.

– Obyście mieli jakiekolwiek pojęcie o magii – zaczął bez ogródek takim tonem, jakby przyjechał tu za karę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro