Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4.1

Jak przez mgłę słyszała odgłosy, które do złudzenia przypominały pianie koguta. Nie była pewna, czy słyszy ich kilka, czy zwodzą ją jej własne zmysły. Pewna była tylko ciepłych ust przesuwających się po jej udach ku górze i burzy włosów pod palcami, gdy sięgnęła dłonią ku głowie jednego ze swoich kochanków.

Wędrujące wolno pocałunki dotarły tam, gdzie chciała tego Raina i przez jej ciało przeszedł dreszcz przyjemności, a spomiędzy warg dobyło się ciche jęknięcie. Zacisnęła mocniej dłoń we włosach jednego z mężczyzn, odruchowo szukając dłonią drugiego. Natrafiła na zarysowane pięknie ciało, które było jednak chłodne. Nie tylko to kazało jej przypuszczać, że tym, na którego torsie spoczęła jej dłoń był Eryk. Choć nie można mu było odmówić pięknej sylwetki, to Shin miał ciało typowego wojownika z idealnie zarysowanym każdym mięśniem twardym niczym stal.

Kiedy kolejna fala przyjemnych dreszczy przeszła po jej ciele, otworzyła nieznacznie powieki. Eryk wciąż spał i to Shin okazał się tym, który w przyjemny sposób powitał ją o poranku.

Dopiero kilka chwil później zerknęła w bok, by przesunąć wzrokiem po sylwetce spoczywającego obok wampira. Leżał nieruchomo, nawet jego klatka piersiowa nie unosiła się i nie opadała, co świadczyłoby o oddechu.

– Nie martw się, żyje. Po prostu zawsze tak wygląda jak śpi.

Głos Shina dobiegł z innej części komnaty. Gdy spojrzała na niego, wciągał właśnie spodnie. Chyba specjalnie robił to tak wolno.

Gdyby nie Shin, prawdopodobnie serce dziewczyny nadal galopowałoby z iście przerażającą prędkością. Tymczasem dzięki jego wyjaśnieniom uspokoiła się do tego stopnia, że odzyskała odwagę. Dłoń dziewczyny powróciła na tors Eryka, sunąc ku dołowi.

– Śniadanie zapewne już jest na stole. Biorąc pod uwagę co cię dzisiaj czeka, radziłbym jak najszybciej wyjść spod jedwabi i się ubrać.

– Jesteś pewny – zaczęła leżąca na plecach Raina – że nie chcesz na chwilę wrócić do łóżka? – dokończyła pytanie, lekko rozchylając nogi.

Nie czekała na odpowiedź. Obróciła się na brzuch i podparła na łokciach, sunąc ustami po śladach zostawionych wcześniej przez jej dłonie. Wyczuła jednak, kiedy łóżko ugięło się pod ciężarem dodatkowego ciała.

Niedługo po tym obudził się Eryk, który chętnie przyłączył się do rozpoczętej gry.

***

Wygodne łóżko i intrygujące towarzystwo w nim były wystarczającymi powodami, by Raina nie spieszyła się z opuszczeniem przydzielonej komnaty. Pozostanie w niej przez cały dzień wydawało się dość kuszącą opcją, jednak niewiele zmieniłoby w sytuacji dziewczyny. Tymczasem o ile wczoraj mogła ignorować dziwne wydarzenia, których stała się czynną uczestniczką, o tyle rzeczywistość coraz bardziej dopraszała się uwagi. Przede wszystkim jednak Raina chciała wiedzieć, ile przyjdzie jej zapłacić za coś, co wcześniej uważała za doskonały sen, a obecnie za pułapkę. Kto ją zastawił i dlaczego? Na te pytania chętnie poznałaby odpowiedzi.

Pukanie do drzwi stało się dobrym pretekstem do opuszczenia łóżka. Narzuciwszy na siebie ubranie, dziewczyna poszła zobaczyć, kto zakłóca jej przyjemne chwile.

Młody chłopak w bezbarwnych ubraniach skłonił się nisko, po czym zaprosił ją na śniadanie.

– Idziecie? – rzuciła w kierunku łóżka, na którym znowu leżał Eryk, a Shin jedynie przysiadł.

– Dołączę później – obiecał czerwonowłosy.

– A Eryk?

– To zdecydowanie nie jego pora na śniadanie, ale też wkrótce dołączy – odparł z dwuznacznym uśmiechem Shin.

Raina wolała nie drążyć tego tematu ani też dość dobrej znajomości Azjaty nawyków żywieniowych wampira. Zamiast tego zajęła się szybką toaletą.

Dziewczyna pojawiła się w jadalni bardziej rześka niż pozwalałaby na to pracowita noc. Zawdzięczała to głównie zimnej wodzie, którą doprowadziła się do względnego porządku i w miarę niewinnego wyglądu – w miarę, bo biała bluzka nadal nosiła ślady spotkania z ziemią, a stanik ciągle pozostawał w sferze aktualnie nieosiągalnych marzeń. Nie zdążyła go naprawić, przez co w obecnym stroju wyglądała trochę jak... cóż, jak ona, czyli osoba w każdej chwili gotowa wskoczyć do łóżka i to nie z myślą o spaniu.

W przestronnej sali nie była pierwszą osobą. Właściwie pojawiła się jako jedna z ostatnich gości królowej Saljan. Na miejscu zastała pałaszującego już Oslava, który powitał wszystkich uniesieniem ręki trzymającej kufel z piwem. Colin siedział obok krasnoluda. Przy stole towarzyszyli im także elfka i skrzydlaty. Nigdzie jednak nie było Ardeny i Skalli. Dołączyła za to do nich na oko dwudziestokilkuletnia dziewczyna o pszenicznych włosach. Powitała wszystkich promiennym uśmiechem, przedstawiając się jako Yalein, dowódca gwardii królewskiej. Niedługo po niej pojawił się także Eryk.

Stoły uginały się od jedzenia. Śniadanie przypominało bardziej wystawną ucztę niż pierwszy posiłek dnia, który ma napełnić brzuchy. Jak się jednak szybko okazało, nawet ten dobrobyt nie był w stanie pozbawić Colina złego humoru i wyrazu dezaprobaty na widok Rainy.

– Jestem zaskoczony, że do nas dołączyłaś – przyznał.

– Uznałam, że dalsze wylegiwanie się w łóżku nie byłoby na miejscu.

– Wylegiwanie się... – powtórzył powoli. – Wątpię, żebyś się wylegiwała.

– Zazdrosny? – odparła z radosnym uśmiechem.

Colin żachnął się na podobny pomysł.

– Tak czy inaczej, jeśli moje źródła nie kłamały – a raczej nie miały powodów, by to robić – to później możemy nie mieć czasu na rozmowy, Colinie. A skoro już przy poważnych tematach jesteśmy, muszę przyznać, że może to miejsce w chwili obecnej przypomina raj, ale wątpię, żebyśmy dotychczasowym życiem zasłużyli na znalezienie się w raju, a już na pewno nie ja. Co oznacza, że są inne powody akurat naszej obecności w tym miejscu. Jeśli to nie przypadek, jeśli istnieje jakaś prawidłowość, to być może znajdziemy sposób na powrót do naszego świata. Innymi słowy, autoprezentacja jest w naszym wspólnym interesie.

– Nie wiem, co mógłbym powiedzieć – zaczął z wahaniem Colin. – Nie jestem nikim niezwykłym.

– Czym się zajmujesz na co dzień? – podsunęła Raina.

– Jestem menadżerem działu handlowego. Nie mam żadnych umiejętności ani koligacji, które tłumaczyłyby moją obecność w tym miejscu. A co z tobą?

Zawahała się.

– Podobnie. Zajmuję się woltyżerką w cyrku i nie widzę powodu, dla którego akurat ja miałabym tutaj być. Chyba że weźmiemy pod uwagę ogromną miłość do koni, przez którą przeszłam przez tamten... portal.

– Czyli nadal mamy więcej pytań niż odpowiedzi – skwitował Colin.

Raina zdążyła jedynie skinąć głową, nim drzwi do jadalni otwarły się z impetem i wpadł przez nie tłum roztrajkotanych kobiet w różnym wieku, przeważnie słusznej postury. Pozornie zdawały się nie zwracać uwagi na siedzących przy stole Oświeconych i ich towarzystwa, jednak wszystko wskazywało na to, że kobiety zbliżały się właśnie do stołu. Tłum zbliżył się do Oświeconych, a najbardziej tęga ze wszystkich, o jasnych włosach związanych w dwa grube warkocze i oczach koloru trawy po zimie, która mogła mieć już około czterdziestu lat, bezceremonialnie i niezbyt delikatnie chwyciła Colina, który do najdrobniejszych przecież nie należał, i bez żadnego wysiłku podniosła z miejsca. Co więcej, odsunęła go nieznacznie od stołu i, już delikatniej, pchnęła bliżej innych kobiet. Te zaraz zaczęły mierzyć długość rękawów, obwód pasa i brać wszelkie inne potrzebne miary.

Gdy część zajmowała się Colinem, pozostałe już brały miary Rainy. Ta najmniej delikatna ze wszystkich kobiet przedstawiła się jako Helga. Pełniła ona funkcję nadwornej krawcowej i była mistrzynią w tym fachu. Na sam koniec mierzenia, co trwało niezwykle szybko i sprawnie, poinformowała, że pierwszy zestaw stroju na co dzień, jak i wyjściowych otrzymają na wieczór, a kolejne jutro i w następnych dniach. Po tym krawcowe wyszły równie szybko i gwarnie, jak się pojawiły, zostawiając nieco ogłupiałych Oświeconych i ich rozbawionych towarzyszy.

– Pora zejść na dół. Trener już na was czeka – stwierdził Eryk, któremu najlepiej ze wszystkich poszło ukrywanie rozbawienia.

Oświeceni, wraz z towarzyszącym im przedstawicielstwem, opuścili jadalnię. Ze względu na to, iż Ardena przyjmowała ponoć kogoś w sali tronowej, musieli wyjść na plac inną drogą. Na szczęście Eryk podjął się roli przewodnika, jednak każde pytanie dotyczące ich trenera, czy samego treningu zbywał (podobnie jak pozostali) stwierdzeniem, że sami wkrótce się przekonają.

Gdy pokonali ostatnie stopnie, znaleźli się w przestronnym przedsionku. Poza schodami, były z niego dwa wyjścia. Jedno z nich zamykały ciężkie drzwi z grubego drewna wzmacnianego metalem. Dzięki temu, że były nieco uchylone, do pomieszczenia wpadały wąskie promienie światła. Drugie wyjście stanowiła z kolei gruba zasłona. Trudno było stwierdzić, co się za nią kryło – czy kolejne pomieszczenie, czy może jakiś korytarz. Sam przedsionek bez problemu pomieściłby jeszcze z tuzin ludzi, a poza Oświeconymi i ich towarzystwem, znajdował się w nim obecnie stojak na broń i półka. O stojak oparte były włócznie i dwie halabardy, a na ścianie obok niego wisiały także dwie metalowe, okrągłe tarcze z wyrytym na nich symbolem królowej – sową z mieczem w szponach. Na półce leżały zaś, ułożone w równe stosiki, ubrania.

– Ze względu na to, że wasze stroje będą gotowe na wieczór, a nie chcemy by te noszone przez was zostały uszkodzone – zaczął Eryk, biorąc do ręki jeden stos ubrań – mamy dla was stroje specjalnie do treningów.

Wręczył jeden komplet Rainie i drugi Colinowi. Ten drugi otrzymał skromny pakunek, którym były jedynie spodnie. Długie, wiązane w pasie rzemykami, z materiału, którego nie potrafili rozpoznać. Strój Rainy, poza podobnymi spodniami, składał się także z lekkiej tuniki i cienkiego paska.

– Droga pani – zaczął wampir z delikatnym uśmiechem, wskazując na zasłonę – tam możesz się przebrać. Jaśniepanie, tobie pozostaje przebieranie się tutaj.

Raina sama nie wiedziała, dlaczego pozwala sobą tak sterować. Zrób to... Idź tam... Załóż to... każde polecenie wykonywała praktycznie bez sprzeciwu. Absurdalność sytuacji, w jakiej się znalazła, z trudem pozwalała na mniej lub bardziej czynny opór. Tymczasem wraz z każdą kolejną informacją dziewczyna czuła się coraz mniej pewnie. Zupełnie jakby powoli pogrążała się w szaleństwie. Swoistą ostoją dla niej było coś namacalnego, fizycznego... coś lub raczej ktoś. Dlatego tak lgnęła do mężczyzn, którzy zapewniali znajome doznania.

Gdy ponownie zebrali się w przedsionku, już w odpowiednich strojach, czekał na nich tylko Eryk. Wampir spojrzał na każdego krytycznym wzrokiem, jakby oceniał dopasowanie stroju do ich sylwetek. W przypadku Colina nie było właściwie zbyt wiele do oceniania (a przynajmniej dla Eryka). Mężczyzna stał z odsłoniętym torsem, dając Rainie sposobność bliższego przyjrzenia się swojej sylwetce. Musiał przynajmniej raz na jakiś czas odwiedzać siłownię, o czym świadczyły lekko zarysowane mięśnie.

Ku ironii losu, Raina była znacznie bardziej zasłonięta. Nawet tunika miała rękawy sięgające nieco za łokcie i przylegające ściśle do ciała.

– Gotowi czy nie, Olaf już nie może się was doczekać – skomentował w końcu Eryk, uśmiechając się radośnie i bez wysiłku pchnął drzwi, wyglądające na znacznie cięższe, niż pozwalała na to sądzić lekkość, z jaką otworzył je wampir.

Za drzwiami rozciągał się widok na plac, który z natury musiał być przeznaczony do treningu. Znajdowały się na nim manekiny ćwiczebne, w które powbijanych było kilka krótkich mieczy, a same manekiny zaś nie były niczym więcej, jak dwoma złączonymi ze sobą pniakami wysokości średniego wzrostu człowieka. Oprócz manekinów dostrzec można było tarcze strzelnicze. Podłoże placu treningowego stanowiła ziemia, mocno zakurzona, co dało się zauważyć przy stawianiu kroków, czy mocniejszych podmuchach wiatru, a w niektórych miejscach leżało sporo siana – prawdopodobnie by łagodzić upadki.

Omiatając wzrokiem plac treningowy, Raina w końcu natknęła się na stojące przy jednym z manekinów dwie postacie. Obaj mężczyźni rozmawiali o czymś, oparci o drewniane ćwiczebniaki, a na ich nagich torsach perlił się pot od ciepłego, niemal upalnego dnia. Jednym z nich był Shin, którego czerwone włosy luźno opadały na ramiona i plecy.

Jego kompan przewyższał go o prawie głowę, chociaż Shin do niskich nie należał. Łysy mężczyzna z brodą musiał mierzyć więc około, jeśli nie ponad, dwóch metrów. Był także znacznie masywniejszy i bardziej barczysty niż Shin. Elementem łączącym obu wojowników były nieznacznie do siebie podobne tatuaże zdobiące ich ciała, a także surowość w wyrazie twarzy i spojrzeniu. Nieco dalej, skryci w cieniu, znajdowali Eln'ial, Oslav i Liam. Krasnolud, siedząc na stogu siana, wesoło machał nogami i pykał fajkę. Elfka siedziała obok niego. Z jedną nogą pociągniętą pod klatkę piersiową i brodą wspartą na kolanie przyglądała się Oświeconym.

Skrzydlaty Liam stał tuż za nimi, oparty plecami o belkę zadaszenia i zerkał w zupełnie inną stronę niż para jego kompanów. Wędrując za wzrokiem anioła, natrafiało się na coś, co przypominało owłosiony w kilku miejscach kamień. Jednak po bliższych oględzinach i dostrzeżeniu regularnego unoszenia się jednej części, dochodziło się do wniosku, że to na pewno nie był kamień. Raina mogła stwierdzić, że nie tylko wyglądało na zwierzę, ale także pochodziło z rodziny psowatych. Oceniając po rozmiarze "kamienia", doszła do wniosku, że jest wielkości doga niemieckiego.

Niestety bliższa ocena była niemożliwa, gdyż stworzenie w ogóle nie zareagowało na ich przybycie, za to zrobił to brodaty olbrzym. Łypnął kątem oka na Oświeconych, przesunął wzrokiem po Oświeconych. Nic jednak nie powiedział do czasu, aż nie wyszedł im naprzeciw. Gdy zaś stanął przed przybyszami z innego świata, górował nad wszystkimi.

– Więc to was bogowie zsyłają nam tym razem – stwierdził ciężkim, szorstkim głosem. – Jestem Olaf i jeszcze dzisiaj mnie znienawidzicie – stwierdził bez ogródek. – I od razu uprzedzam, że nie będę tolerował unikania treningów, wymigiwania się z nich i bezczelnego zachowania na nich. Bez względu na to, czy jesteście Oświeconymi, czy nie, okazujcie szacunek. Okażecie go mnie, ja okażę go wam. Zamek i całe Saljan może i należy do Ardeny, ale to miejsce, ten plac treningowy, to moje królestwo i macie tu słuchać tego co mówię i robić to, co wam każę.

Olaf obrzucił wszystkich surowym spojrzeniem, po czym oddalił się dwa kroki. Wyciągnął rękę do Shina, który rzucił mu coś. Gdy Olaf ponownie wrócił do Oświeconych, trzymał w ręku drewniany miecz.

– Wolę założyć, że żadne z was nie potrafi walczyć. Powinienem zacząć od podstaw, ale nie jestem tu po to, żeby głaskać was po główkach i całować w czółko, tylko nauczyć was jak nie zginąć na samym początku walki. A w walce nie zawsze masz pod ręką broń, więc zaczniemy się szkolić w obronie, rozbrajaniu i wykorzystywaniu broni przeciwnika przeciwko niemu.

– Masz zamiar okładać nas tym kawałkiem drewna wmawiając, że to dla naszego dobra? – zapytał z powątpiewaniem Colin. – Ciało nie ma szans w starciu z bronią.

– Doprawdy? – Olaf jedynie uniósł brew. Zerknął w stronę Shina. – Rzuć jeden.

Azjata, bez najmniejszego zawahania, ujął rękojeść jednego z krótkich mieczy wbitych w manekina i rzucił go Olafowi. Kolos złapał go bez problemu, okręcił wokół nadgarstka, a następnie podał Colinowi.

– To spróbuj mnie choć trafić... panie.

Na twarzy mężczyzny pojawił się cień zawahania, gdy przejmował od kolosa miecz. Mina nieco mu zrzedła, kiedy poczuł jego ciężar, ale szybko uniósł go w rękach i zamachnął się na Olafa. Ten zareagował znacznie szybciej, niż można by sądzić po jego posturze. Zszedł nisko na nogi i wykonał ruch w kierunku mężczyzny. Na uniesione w górę lewe przedramię spadły ręce Colina. Cios został zatrzymany tak nagle, że miecz wyleciał z jego rąk. Nie był to jednak koniec, gdyż ułamek sekundy później, pięść Olafa trzasnęła Oświeconego w szczękę. Siła uderzenia była tak duża, że niemal poderwała Colina z ziemi. Padł na plecy z cichym jęknięciem, a uderzenie serca później zasyczał z bólu, kiedy poczuł jak czubek ostrza krótkiego miecza rozcina mu skórę na klatce piersiowej.

– Udowodniłem jednocześnie moją i twoją rację – stwierdził oschle Olaf, odrzucając miecz Shinowi. – A teraz wstawaj, nie marudź i zacznij w końcu robić to, co mówię.

– Cóż – zaczął Shin, podchodząc bliżej Olafa i reszty Oświeconych z drewnianym mieczem w ręce – mieliście pokaz brutalności Nimanów. Zero finezji, tylko brutalna siła.

– Grunt, że skuteczna – odciął się Olaf.

– Tak, w walce z żółtodziobem – Shin prychnął, podając Olafowi drewniany miecz.

– To stawaj!

Olaf z okrzykiem ciął w kierunku Shina. Drewniane ostrze przeszyło jednak tylko powietrze w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą znajdowała się głowa Azjaty. Shin zręcznie uniknął także kolejnego cięcia i zakładając ręce za sobą, wił się niczym wąż, pokazując swoją zwinność. Cięcie za cięciem i pchnięcie po pchnięciu były przez niego idealnie unikane, a w powietrzu falowały jedynie jego czerwone włosy. Kolejne pchnięcie, Shin wybił się mocno, uniknął ostrza i przetoczył się po plecach Olafa, by zakończyć manewr kopnięciem w zgięcie kolanowe i delikatnym szturchnięciem barkiem, po którym Olaf zmuszony był przetoczyć się po ziemi, by nie skończyć rozłożony na łopatki.

– To było kolejne udowodnienie, że i bez broni można sobie poradzić – stwierdził Olaf, kiedy podniósł się, kończąc przedstawienie. – Teraz pokażemy wam proste uniki i podstawowe ataki mieczem, byście używali go jak należy, a nie machali nim jak cepem – mówiąc to, rzucił ukradkowe spojrzenie Colinowi.

Raina otrzymała drewniany miecz, który wcale nie był tak lekki, na jaki wyglądał, a Colin miał wykonywać ruchy pokazane przez Shina. Było to zwykłe uchylanie się na boki. Ciosy zadawane drewnianą bronią również należały do podstawowych, ale, jak wyjaśnił Olaf, chodziło najpierw o przyzwyczajenie ciała do tych ruchów. Nawet on nie kazałby im na samym początku iść na całość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro