Rozdział 2.1
Końcówka sierpnia okazała się znacznie cieplejsza niż można było się spodziewać po brytyjskim klimacie. Z tego powodu dyrektor cyrku nie był zadowolony, gdy Raina odmówiła przedłużenia występów o kolejne dwa tygodnie. Nie zdradziła mu jednak prawdy. Nie zrozumiałby, chociaż mógł domyślać się powodów. Pragnienie wzbogacenia się było zbyt silne, by chciał zobaczyć to, co widzieli już wszyscy w otoczeniu Rainy: jej matka potrzebowała specjalistycznej pomocy. To z kolei oznaczało, że cyrk tracił w tym samym momencie dwie cenione artystki.
Jednym z powodów, dla których Raina nie chciała przeciągać pożegnania, był Caine. Chociaż zirytował ją wzmianką o ucieczce, jego słowa miały w sobie wiele prawdy. Jeszcze więcej po ostatniej wspólnej nocy. Częściowo mylił się jedynie co do powodów ucieczki. On sam nie zdołałby wypłoszyć dziewczyny z miejsca, które uważała za swój dom.
Oczywiście wczoraj było wspaniale. Było nawet więcej niż wspaniale, ale to tylko utrudniało wszystko. Wolałaby, żeby było źle, kiepsko, a nawet tragicznie. Znacznie by jej pomogło, gdyby Caine chrapał czy zabierał jej miejsce na łóżku, ale on nawet przez sen potrafił ją oczarować. Gdy spał, rysy jego twarzy wygładzały się, co nadawało mu bardziej chłopięcego uroku. Za każdym razem, kiedy widziala w nim cień dawnego przyjaciela, z trudem powstrzymywała się od dotknięcia go. Między innymi dlatego wstała rano wściekła, z rozpaczliwą potrzebą utwierdzenia się we wcześniej podjętej decyzji. Musiała odejść, zostawiając życie, które dotychczas znała.
Wszystko ustalili kilka miesięcy wcześniej. Jej babka, matka ojca, mieszkała na wsi. Przytulny domek, zielone pola, a także dużo przestrzeni sprawiały, że dziewczyna mogła u niej zamieszkać. Do czasu. Dom babci był w rzeczywistości przystanią, w której Raina miała zatrzymywać się w przerwie od nauki. Plany dziewczyny obejmowały znacznie więcej niż sielskie życie na wsi. Przynajmniej do czasu aż będzie w stanie je realizować.
Dostanie się na studia było niemałym osiągnięciem, zważając na wędrowniczy tryb życia rodziny dziewczyny. Uczyła się sama i zdawała kolejne egzaminy w przerwach między występami. Przywykła do tego jak i do faktu, że nie istniało na żadnej mapie miejsce, które mogłaby nazwać domem. To jednak miało się wkrótce zmienić. Wiejski domek babci mógł stać się przystanią nie tylko dla Rainy, ale też dla Raela.
Ciepła pogoda sprawiła, że ulice Londynu zapełniły się przechodniami. Wiele osób wybrało spacer zamiast męczącej podróży w środkach masowego transportu. Raina doskonale ich rozumiała. Sama również zdecydowała się na piesze przemierzanie ulic. Miała czas. Nikt jej nie poganiał i nigdzie się nie spieszyła.
Początkowo Raina miała udać się do babci wraz z Raelem. Ostatecznie jednak koń podróżował w asyście jednego z pracowników cyrku. Dziewczyna natomiast postanowiła wykorzystać wolny czas i oczyścić myśli przed zamknięciem jednego z ważniejszych rozdziałów w jej życiu.
British Museum wydawało się odpowiednim miejscem do pożegnania się z przeszłością.
Raina postawiła stopę na pierwszym stopniu, gdy coś odwróciło jej uwagę od przestronnego wejścia do muzeum. Piękny, śnieżnobiały koń z grzywą i ogonem o lekko złotym zabarwieniu zmierzał tymi samymi schodami ku górze. Jego sierść zdawała się opalizować w promieniach słońca. Ciało konia, niczym pryzmat, załamywało światło, odbijając je w postaci wielu tęczowych kolorów. W przeciwieństwie do pozostałych złudzeń – nie był przezroczysty. Wydawał się zupełnie materialny.
Koń kierował się majestatycznie do wejścia muzeum. Bez trudu pokonywał kolejne stopnie.
W pewnym momencie obrócił łeb w kierunku Rainy. Spojrzenie ciemnych oczu zdawało się zapraszać dziewczynę, by podążyła jego śladem. Dziewczyna posłuchała tego niemego polecenia. Wystrczyło zaledwie kilka niepewnych kroków, by znalazła się przy ogierze i dotknęła jego ciała. Było ciepłe i delikatne. Zdawało się nierealne, a jednak Raina wyczuwała, że w koniu drzemie niezwykła siła. Nie wiedziała skąd, ale była tego pewna.
– Kim jesteś? – zapytała cicho.
Ogier ruszył powoli w kierunku wejścia do muzeum, ignorując jej pytanie. Palce Rainy przesunęły się po jego boku, gdy ją mijał, ale dziewczyna nie ruszyła się o krok. Nie wiedziała, czy podążyć za dziwnym zwierzęciem, które znajdowało się już dobre dwa metry przed nią.
Nim zdążyła podjąć decyzję, zza jej pleców dobył się ryk.
Odwróciła się gwałtownie. Ciemny kształt przebiegł w tym samym momencie tuż obok niej. Zobaczyła smukłą, kocią sylwetkę, która ruszyła śladem ogiera. Ten zaś zaczął biec do wnętrza muzeum. Wyglądał, jakby unosił się kilka centymetrów nad schodami. Kiedy jednak dotarł do ich szczytu, Raina wyraźnie usłyszała stukot końskich kopyt.
Ogier wbiegł do budynku, goniony przez ogromną czarną panterę. Jej cel był oczywisty. Mniej jasne natomiast było to, dlaczego nikt inny nie zareagował na pościg zwierząt. Zwiedzający spokojnie wchodzili lub opuszczali teren muzeum. Zdawali się nie dostrzegać ogiera, jak i goniącej go pantery.
Jedynie częściowo świadomie, a znacznie bardziej kierując się instynktem, Raina ruszyła biegiem za koniem. Nikt jej nie zatrzymywał. Stała się niewidzialna dla innych zupełnie jak zwierzęta wbiegające do muzeum. Nawet strażnicy pilnujący wejścia i bileterzy zignorowali dziewczynę.
Tylko jedna osoba zerknęła na nią przelotnie. Mężczyzna z aktówką, który mógł mieć w okolicy trzydziestki, rzucił zaciekawione spojrzenie Rainie. Zignorowała go jednak, usiłując dogonić ogiera.
Minęła kilka sal, aż znalazła się w pomieszczeniu, w którym przygotowano cykliczną wystawę. Zgromadzone eksponaty były powiązane ze wszelkiego rodzaju sztukami magicznymi. Nie iluzjami, ale tym, co dawniej uchodziło za magię. Czarodziejskie grymuary, sakiewki i torby z ziołami, fiolki z eliksirami – to tylko nieliczne eksponaty, które skłoniły Rainę do dzisiejszych odwiedzin w British Museum. Najwyraźniej nie tylko ją, bo ogier i pantera również znalazły się w tym miejscu.
Ten pierwszy zatrzymał się tuż przed zamkniętymi drzwiami. Napis na nich głosił, że za ciężkim skrzydłem znajduje się część budynku pozostająca obecnie w remoncie. To jednak nie powstrzymało konia. A może do kolejnego ruchu zmusił go ryk pantery, która jednym susem zmniejszyła odległość między nimi.
Ogier pobiegł prosto na zamknięte drzwi. Nim się jednak z nimi zderzył, masywne skrzydło rozjaśniło się. Spodziewany dźwięk ciała uderzającego o drewno nie nadszedł. Koń znikł w świetlistym portalu, a tuż za nim znikła także pantera.
Raina nie miała już władzy and własnym ciałem. Podobnie jak wcześniej impuls zmusił ją do pogoni, tak i teraz coś innego zdawało się kierować jej krokami. Początkowo niepewnie, teraz coraz szybciej zmierzała w kierunku portalu. W końcu, nim zdążyła o tym pomyśleć, zrobiła kolejny krok i weszła w światło.
Wydawało jej się, że spada. Nie powoli i jednostajnym ruchem, ale wirując niczym we wnętrzu huraganu. Nie było ścian, podłogi czy sufitu muzeum. Nie było nawet światła. Unosiła się w czarnej pustce i chociaż dziewczyna była pewna, że krzyczy, do jej uszu nie docierały żadne dźwięki.
W końcu, zupełnie jak we śnie o upadku z dużej wysokości, z której wyrywa nagłe przebudzenie, poczuła szarpnięcie. Nie uderzenie, ale gwałtowne zatrzymanie się. W tej samej chwili, gdy jej ciało zareagowało szarpnięciem, zaczęła odczuwać solidne podłoże pod ciałem. Leżała płasko na brzuchu, wtulona policzkiem w miękką trawę. Do jej nozdrzy docierał zapach kwiatów i lasu. Do uszu natomiast dobiegł trel ptaków.
I parsknięcia co najmniej kilku koni.
Gdy otworzyła oczy, dostrzegła nie tylko trawę. W niedużej odległości od jej twarzy znajdowały się kopyta czarnego rumaka. Raina podążyła spojrzeniem znacznie wyżej, aż natrafiła na jeźdźca. Była nim smukła kobieta o długich brązowych włosach, które opadały na lśniącą zbroję. Idealnie wypolerowaną, lśniącą zbroję, w którą nieznajoma była ubrana od szyi po stopy. Jej twarzy nic nie zasłaniało, dzięki czemu Raina mogła dostrzec młody wiek kobiety.
Nieznajoma uważnie przyjrzała się Rainie.
– Czy ich nie miało być więcej? – zapytał gburowaty głos z lewej. – Tylko dwójka to mniej niż połowa.
Raina nie wiedziała, na co w pierwszej chwili patrzeć. Nie zdążyła dokładnie przyjrzeć się nieznajomej, gdy inna osobliwa istota przyciągnęła jej uwagę. Właścicielem głosu okazał się bowiem rudowłosy mężczyzna o krępej budowie ciała. Stał obok kobiety w zbroi, przez co wydawał się jeszcze mniejszy. Z drugiej jednak strony, i bez kontrastu w postaci konia, Raina była pewna, że rudzielec jest od niej niższy o co najmniej głowę. Nie śmiałaby z niego żartować i w jakikolwiek sposób komentować jego wzrostu nie tylko z powodu marsowej miny, ale też dlatego, że w dłoni mężczyzny znajdował się potężny topór. Nie wyglądał na ozdobę.
Nietypowego wyglądu mężczyzny dopełniało ubranie. Wyglądało na żywcem wyciągnięte z czasów średniowiecza lub fantastycznego filmu. Właściwie każdy z nieznajomych nosił coś, co w świecie Rainy uchodziłoby za dobrze wykonane przebranie.
Raina przeniosła wzrok na drugą osobę, o której musiał wspomnieć rudowłosy. Dziewczyna nie była bowiem jedyną osobą, która najwyraźniej bała się od razu podnieść. Wtulanie się w trawę stało się udziałem również napotkanego wcześniej przed muzeum mężczyzny. Dopiero gdy ten usiadł, mogła mu się w pełni przyjrzeć.
Raczej nie pomyliła się co do jego wieku. Najpewniej był w okolicy trzydziestki. Musiał też wracać z pracy, gdy się spotkali. Świadczyła o tym aktówka, którą nadal ściskał w dłoni. Była dla niego taką samą tarczą, jak dla Rainy torebka z telefonem, portfelem i kluczami. Dziewczyna podejrzewała, że oboje mają taki sam znikomy pożytek z posiadanych przedmiotów. Włosy mężczyzny w ciemnym kolorze blond pozostawały nieco zmierzwione na skutek niespodziewanego lotu. Mimo to prezentował się schludnie w jeansach, koszuli i casualowej marynarce.
Nieznajomy powoli się podniósł, mierząc pozostałych nieufnym spojrzeniem. Raina podążyła jego śladem, uświadamiając sobie, że dzieli ich znacznie więcej niż wiek. Dziewczyna była średniego wzrostu. Smukłe ciało zostało natomiast ukształtowane wieloma godzinami treningów. Podkreślało to ubranie, które na sobie miała. Obcisłe jeansy, a także asymetryczna bluzka z lejącego się materiału, odsłaniająca ramiączko stanika, nie były najlepszym strojem na... na to miejsce, w którym się znalazła.
– Gidarze, okaż Oświeconym należny im szacunek.
Delikatny, niemal ledwo słyszalny, a jednak przepełniony mocą i siłą głos dobiegł zza kobiety na potężnym wierzchowcu. Chwilę później przybyszom ujawniła się blondynka na śnieżnobiałej, delikatnej klaczy. Ona, w przeciwieństwie do poprzedniej dwójki, miała na sobie znacznie bardziej skąpą zbroję, a przez plecy przewieszony miecz. Poza niezwykłym głosem i przyciągającą wzrok urodą, kobieta wyróżniała się niemal hipnotyzującym spojrzeniem. Zaskoczeniem były jednak spiczaste uszu, których końcówki wyraźnie przebiły się przez linię włosów.
Na przód wyforsowała się jeszcze dwójka jeźdźców. Pierwszy z nich, bez żadnej zbroi, a jedynie w podobnym do barwnego kimona ubraniu, na pierwszy rzut oka przypominał Azjatę. Co prawda jego włosy były koloru płomiennej czerwieni, a ciało na czole i klatce piersiowej zdobiły tatuaże, ale nie to było dziwne. Wyróżniał się kolor jego oczu. Były żółte, a ich spojrzenie lodowate i niezwykle głębokie.
Chociaż każdy z nieznajomych był na swój sposób egzotyczny, to ostatni z nieznajomych zdecydowanie zrobił największe wrażenie. Wysoki na niemal dwa metry, o smukłym ciele i pięknie zarysowanych mięśniach przyciągał spojrzenia. Raina na pewno nie przeszłaby obok niego obojętnie. Jego twarz była nad wyraz przystojna, a długie, proste włosy w ciemnym kolorze aż prosiły się o dotknięcie. Nie to jednak zwróciło teraz uwagę dziewczyny. Nieznajomy miał bowiem skrzydła. Duże, śnieżnobiałe skrzydła, które wyraźnie odcinały się za jego plecami.
Wyglądał jak anioł. Sądząc z figury – zdecydowanie niegrzeczny. Sugerując się natomiast wyrazem twarzy – raczej dobrotliwy.
– Oświeceni – zaczęła kobieta o brązowych włosach. Zsunęła się ze swojego rumaka i skłoniła się im nieznacznie. – Jestem księżniczka Skalla i mam zaszczyt być jedną z pierwszych, która wita was w Valdaan.
Raina i mężczyzna z aktówką spojrzeli po sobie. Na twarzach mieli ten sam wyraz zupełnego braku zrozumienia sytuacji, w jakiej się znaleźli. A jednak mężczyzna zdawał się całą sytuację przyjmować dość spokojnie.
– Czy... To miejsce... Gdzie jesteśmy? – wyartykułował wreszcie pytanie.
– To już nie jest Ziemia, nie jesteście już w waszym świecie. Trafiliście do Valdaan, jak wszyscy inni Oświeceni. To proces, który powtarza się średnio co tysiąc lat i zawsze zwiastuje coś ważnego. To...
– To długa historia – przerwała jej elfka. – I nie my powinniśmy ją opowiadać. Dlatego wsiądźcie do powozu, żebyśmy mogli udać się do zamku.
Mężczyzna rozejrzał się zagubiony po otoczeniu. Z jednej strony znajdował się gęsty, nieprzenikniony las. Z drugiej natomiast wzniesienia utrudniały dostrzeżenie czegoś, co mogło być dalej. Musiałby być jednak ślepym, żeby nie zauważyć pięciu zamkniętych powozów, które czekały w pobliżu.
To sen, pomyślała Raina z nadzieją, podnosząc się na nogi. To się jeszcze nie stało, a ja tylko śnię. Gdy się obudzę, znajdę się w swoim łóżku. Śnię.
Wszystko na to wskazywało. Ciemność, uczucie spadania, to miejsce, a także nagromadzenie mężczyzn, którzy stanowili kwintesencję grzechu. Przynajmniej niektórzy z nich.
– To sen – powtórzyła na głos, chociaż cicho.
Musiała przekonać samą siebie, że zostało jej jeszcze trochę czasu. Śniła o Valdaan jak wtedy, gdy była dzieckiem. Myślała o tym na tyle intensywnie, by samej zacząć w to wierzyć.
Stanęła wyprostowana, wygładzając długie do połowy pleców proste włosy w kolorze ognistej czerwieni. To właśnie z powodu tej oryginalnej barwy zawsze wybierała krwistoczerwoną szminkę. Pomalowane nią usta odcinały się na tle jasnej karnacji dziewczyny. Pełne, umalowane wargi rozciągnęły się w uśmiechu pełnym aprobaty dla snu, w którym się znalazła.
Podeszła do czerwonowłosego, który może o ton ustępował jej pod względem koloru włosów. Pod pewnymi względami zdawali się bardzo do siebie podobni, chociaż mężczyzna był od niej wyższy więcej niż o głowę. Jeśli podobieństwa sięgały znacznie dalej niż tylko wygląd, Raina wiedziała, co robić.
Zamierzała w pełni wykorzystać ten sen zanim się obudzi. Dlatego stanęła naprzeciwko Azjaty.
– Muszę przyznać, że jesteś najprzystojniejszym z moich dotychczasowych snów erotycznych – powiedziała, patrząc prosto w surowe oblicze.
Testowała go i marzenie senne, w którym się znalazła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro