Rozdział 20
Po tym jak rzucam pamiętnik gdzieś w kąt pokoju ściągam suknię i napuszczam wodę do wanny. Łzy nieprzerwanie płyną po moich policzkach. Nie patrzę w lustro w obawie, że ujrzę ból na swojej twarzy. Wyobrażam sobie Haydena w dwuznacznej sytuacji z Glorią i nic na to nie poradzę. Czuję się po prostu zraniona i zdradzona. Nie rozumiem go. Najpierw jest zły i wydaje się być zazdrosny o Thomasa, a potem wbija mi nóż w plecy wiedząc jak bardzo nienawidzę Glorii.
Wchodzę do lodowatej wody nie bardzo się tym przejmując. Głowa mnie boli i chyba mam gorączkę ale to też nie jest ważne. Chciałabym umieć wyłączyć się na te wszystkie koszmarne myśli, nie czuć nic...ale to niemożliwe. Musiałabym nie mieć serca. Kocham go. I właśnie gdy potrafię przyznać to przed samą sobą on mnie krzywdzi.
Nie wiem jak długo leżę w wannie. Budzi mnie szczęk własnych zębów. Wciąż leżę w wodzie zmarznięta i nieszczęśliwa. Nogi mi skostaniały przez co ciężko mi wyjść. Powinnam się wytrzeć do sucha ale tylko narzucam szlafrok i kładę się do łóżka. Płaczę całą noc. Dopiero nad ranem nie mam już czym.
Nie wstaję z łóżka do południa aż zjawia się Geneview.
- Och...- wzdycha na mój widok. Nie patrzę na nią ale i tak wiem, że na jej twarzy widnieje współczucie. Nie chcę tego. Nie chcę litości.
- Przyniosę ci śniadanie do pokoju- mówi i wychodzi. Najwyraźniej wie, że chcę być sama. Jednak nie na długo. Mija kilka minut gdy rozlega się nieśmiałe pukanie i ktoś wchodzi do środka.
- Sara?- niepewny głos Robin dociera do mnie jak przez mgłę.- Wszystko w porządku?
Pociągam nosem odwracając się do niej twarzą. Widok siostry w takim stanie widocznie ją zaskakuje bo od razu podchodzi i mocno mnie przytula. Tego właśnie potrzebuję.
- Czy...
- Nie pytaj. Nie chcę o tym mówić- przerywam jej chlipiąc.
- Jasne. Powiesz kiedy będziesz gotowa- składa pocałunek na moim czole. Sytuacja lubi się odwracać. Jeszcze nie dawno to ja zazwyczaj odgrywałam rolę pocieszyciela, a teraz to Robin, moja mała siostrzyczka, zachowuje się jak ta dorosła.
- I nie mów rodzicom- proszę.- Zwłaszcza mamie. Znasz ją. Nie da mi spokoju.
- Obiecuję- szepcze.
Nie wychodzę z pokoju przez cały dzień. W tym czasie pakuję swoje rzeczy. Nie ma tego dużo. Zabieram tylko to co sama przywiozłam. Nie chcę niczego co przypomina mi o Haydenie. Im szybciej zapomnę tym lepiej.
Zerkam tęsknie na fortepian. Zwalczam też ochotę na wymsknięcie się do stajni. W godzinę pakuję wszytko i zaczynam się nudzić gdy bez pukania wchodzi Maksymilian.
- Hej...co ty wyprawiasz?!- denerwuje się.
- Pakuję się- wyjaśniam rzecz oczywistą.
- Dlaczego?- pyta kpiąco.
- Bo wracam do domu. Bal się skończył, eliminacje też, nic mnie tu nie trzyma...
- Bzdura!- wykrzykuje żywiołowo gestykulując.- Uciekasz!
Biorę głęboki wdech żeby powstrzymać napływające łzy.
- Czas już wracać do domu Maks- chlipię. Twarz chłopaka łagodnieje. Kuca przede mną i unosi moją twarz żebym spojrzała mu w oczy.
- On cię kocha Saro- mówi.- Tylko jest zagubiony. Ma dużo na głowie..
- Rzeczywiście ma!- irytuję się.- Glorię!
Maksymilian mamrocze coś pod nosem zrywając się na nogi.
- Nie zatrzymam cię siłą ale uważam, że powinnaś zostać jeszcze kilka dni.
- Wracam dziś. Z rodziną- mówię ostatecznie. Maksymilian nie jest zachwycony ale nic więcej nie mówi tylko wychodzi.
W ciągu następnej godziny przychodzą moje pokojówki, Sindy i Robin, które usiłują mnie nakłonić do zmiany decyzji ale jestem nieugięta. To dom Haydena, a ja nie zostanę tu jeśli on tego nie chce. Wystarczająco dał mi do zrozumienia, że nic dla niego nie znaczę.
Wkładam jedną ze swoich własnych sukienek i idę do jadalni na ostanią wspólną kolację w tym miejscu. Robię to tylko dlatego, że dowiedziałam się o nieobecność Haydena i ze względu na Sindy.
Geneview towarzyszy mi po raz ostatni.
Zajmuję swoje miejsce ignorując pochmurne miny Sindy i Maksymiliana oraz zwycięstwo wypisane na twarzy Glorii. Nie może mieć młodszego to wzięła starszego. Naszych rodzin nie ma przy stole, zakładam więc iż Maksymilian chciał zjeść tylko z kandydatkami.
- Służba zniosła już twój bagaż do samochodu- burczy książę.
- Dziękuję- uśmiecham się smutno i biorę się za jedzenie. Na stole czekają moje ulubione potrawy ale biorę tylko sałatkę. Im szybciej zjem tym szybciej wyjadę. Cisza, która ciągle trwa jest przytłaczająca więc dłużej tego nie zniosę.
- Jak ci się podobał bal?- kieruję pytanie do Sindy. Jest tak zaskoczona moim swobodnym tonem, że przez chwilę patrzy na mnie jak na wariatkę.
- Było wspaniale- mówi bez entuzjazmu.
- Maksymilian ogłosił zaręczyny, a Hayden podarował mu dom nad morzem w prezencie urodzinowym- wtrąca Gloria z uśmiechem bazyliszka. Maks na swoje 21 urodziny dostał dom i wspaniałą narzeczoną. Ja pewnie dostanę tabliczkę czekolady od rodziców. Ale liczy się gest i będę się tym cieszyć bardziej niż czymkolwiek innym.
- Gratuluję- mówię bez przekonania. Naprawdę cieszę się ich szczęściem ale nie potrafię tego okazać gdy wciąż mam ochotę płakać.
- Chcę żebyś była moją druhną- wypala nagle Sindy. Dlawię się powietrzem. Minie długi czas zanim zdobędę się na przyjazd tutaj.
- Pomyślę o tym- mówię wymijająco. Nie wiem dokładnie jak toczy się rozmowa do końca kolacji bo wyłączam się i odpowiadam tylko półsłówkami. Nie mogę znieść uprzejmości ze strony Glorii nawet jeśli są choć trochę szczere. Ta wstrętna dziewucha przymila się Maksymilianowi ale on nie zwraca na to uwagi angażując mnie w rozmowy na bezpieczne tematy. Chwilę psuje wejście majordomusa.
- Przepraszam, że przeszkadzam wasza wysokość ale panienka Wonder powinna ruszać w drogę żeby zdążyć na pociąg.
- Oczywiście- mamrocze Maks wystając.- Odprowadzimy cię.
Cała trójka...niestety Gloria również towarzyszy mi w drodze na główny dziedziniec. Przy samochodzie czeka już moja rodzina, a przy schodach stoją moje pokojówki. Żegnam się z nimi wylewnie. Maksymilian zamyka mnie w klatce sowich ramion niemal mnie dusząc.
- Wiesz, że robisz błąd, prawda?- wciąż chce mnie przekonać do zostania. On się nigdy nie poddaje.
- Nie pierwszy raz to słyszę- uśmiecham się lekko i podchodzę do Sindy. Dziewczyna prawie płacze choć stara się jak może żeby do tego nie dopuścić.
- Będę pisać co kilka dni- obiecuję.
- I masz nas odwiedzić. I przyjechać na ślub- karze. Śmieję się z jej rozkazującego tonu. Sindy wreszcie nabrała pewności siebie.
- Tak zrobię- potakuję.- Czas na mnie.
Po raz ostatni zerkam na dom, ogród i moich przyjaciół. Będę za nimi tęsknić bardziej niż to możliwe.
Idę w ślady bliskich i wsiadam do samochodu. Przyciemniane szyby uniemożliwiają mi zobaczenie znikających przyjaciół ale i tak machamy z Robin jak głupie.
- To wszytko wydaje się być bajką- wzdycha mama.- Czar prysł i znów trzeba wrócić do rzeczywistości.
Pierwszy raz od 19 lat mojego życia w pełni przyznaję jej rację.
Na peronie panuje chaos. Ledwo udaje nam się znaleść odpowiedni wagon, który zarezerwował dla nas Maksymilian. Przez okno obserwuję przepychających się ludzi i w tym momencie pociąg rusza. Z każdą chwilą coraz bardziej oddala się od stacji i przykrych wspomnień. Za kilka sekund peron zniknie mi z oczu.
Jednak wciąż wpatruję się w ludzi, którzy czekają na swój pociąg. W zaledwie sekundę serce przestaje mi bić. Na peron wbiega tak dobrze znajoma mi postać. Hayden pochyla się żeby złapać oddech i patrzy w moją stronę ale wątpię żeby mnie zauważył. Obserwuję go aż znika mi z oczu. A więc przyjechał. Spóźnił się ale chciał mnie zatrzymać. Wybucham cichym szlochem jednocześnie się uśmiechając. Może to nie koniec tylko nowy początek. Hayden nie zdążył ale świadomość, że próbował daje mi siłę, która pozwoli mi zapomnieć. Bo mimo wszystko właśnie to zamierzam zrobić. Zapomnieć i żyć dalej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro