Rozdział 12
Mija jeszcze jeden dzień aż wreszcie otrzymuję pozwolenie na wyjście z łóżka. Oczywiście wcześniej muszę znieść wizytę wyjątkowo zgryźliwego lekarza. Udaje mi się nie zwracać uwagi na jego niemiłe uwagi o niższych klasach społecznych i wreszcie mogę rozprostować kości.
Pierwszą rzeczą jaką robię nie jest gra na fortepianie. Mam dość siedzenia w czterech ścianach dlatego wkładam spodnie do jazdy konnej i w towarzystwie Petera- stajenniego, idę do stajni. Peter to sympatyczny starszy człowiek, który bardzo dokładnie opowiada mi o stajni, potrzebnym sprzęcie do jazdy i swoich podopiecznych. Oprowadza mnie też i mówi o okolicy gdzie będziemy jeździć.Budynek jest imponująco duży i czysty. Do tej pory jeździłam tylko w skromnej szkółce jeździeckiej nauczyciela ze starej szkoły i dobrze mi szło choć koń w rzeczywistości był starym kucem więc jestem bardzo podekscytowana.
- Ile koni znajduje się w tej stajni?- pytam Petera, który opowiada o koniach żeby ułatwić mi wybór.
- Tylko piętnaście, panno Wonder.
Tylko? W takim razie ciekawi mnie ile jest ich w innych posiadłościach braci Hadbrige.
- Wszystkie są bardzo piękne- mówię.
- To najlepsze sztuki w królestwie- informuje Peter z nieskrywaną dumą. Widać, że bardzo kocha swoją pracę. Pewnie poświęcił jej całe życie.
- Czy może mi pan polecić spokojniejszego konia?- proszę.- Dawno nie jeździłam.
- Tego się nie zapomina. Ale oczywiście wybiorę dla panienki odpowiedniego wierzchowca- zapewnia. Dziękuję mu uśmiechem. Chwilę później otwiera boks, w którym czeka urocza, gniada klacz. Na tabliczce widnieje imię Frances.
- Piękna- szepczę głaszcząc jej grzbiet.
- To bardzo dobrze ułożona klacz. Ma temperament ale jest posłuszna.
Peter dalej opowiada o Frances ale przestaję go słuchać. Zamiast tego szepczę cicho do klaczy. Jest bardzo piękna. Mam wrażenie, że między nami nawiązuje się jakaś nić przyjaźni.
- Jeśli panienka pozwoli to przygotuje Frances- oferuje Peter. Posłusznie wychodzę i przy okazji przyglądam się pozostałym z koni. Niedaleko boksu Frances znajduje się boks Doris. Siwa klacz z przygląda mi się z zaciekawieniem. Dalej pochrapuje biały ogier o imieniu Diuk ale to jego sąsiad przykuwa moją uwagę najbardziej. Podchodzę bliżej by przyjrzeć się ciemnej sylwetce potężnego ogiera. Jego boks nieco różni się od pozostałych bo ma trzy zasuwy w drzwiach. Patrząc na niespokojne zachowanie ogiera rozumiem dlaczego. Mam ochotę go dotknąć ale brakuje mi odwagi więc po prostu obserwuję go przez dłuższą chwilę.
- Wasza Wysokość! Jak miło cię widzieć- słyszę entuzjastyczny okrzyk Petera. Odwracam się choć już wiem kogo zobaczę.
- Czy Furiat jest gotowy?
Obserwuję jak Hayden rozmawia z Peterem. Po chwili stajenny wskazuje na mnie i książę spogląda na mnie. Nie trwa to długo i nie wiem czemu ale czuję się zraniona tym jak mnie zlekceważył. Nawet się nie przywitał. Zamiast tego wziął sobie za cel zniszczenia mi zaplanowanej przyjemnej przejażdżki.
- Dobrze się składa. Z chęcią potowarzyszę pannie Wonder w zastępstwie za ciebie.
Lepiej być nie mogło.
Czemu nie jestem zdziwiona gdy okazuje się że ten niespokojny czarny ogier to właśnie Furiat- ulubiony wierzchowiec Haydena. Przecież idealnie do siebie pasują.
- Jak dobrze radzisz sobie w siodle?- pyta Hayden gdy bez pomocy Petera dosiadam Frances.
- Kilka lat temu miałam okazję poćwiczyć. Myślę, że dam sobie radę- burczę.
- W tym stroju z pewnością- mruczy w odpowiedzi. Pewnie miałam tego nie usłyszeć. Gdy wyjeżdżamy ze stajni korzystam z nieuwagi księcia i zerkam na swój strój. Sprane spodnie dżinsowe i ciepły wełniany sweter w porównaniu z jego wytwornym strojem jeździeckim wyglądają gorzej niż sądziłam. Nic dziwnego,że drwi sobie ze mnie.
- Jeśli pozwolisz to ja będę prowadził- mówi książę. Przytakuję tylko bo nie ufam swojemu głosowi. Przy Haydenie moja pewność siebie spada niemal do zera, a już zwłaszcza w świetle naszej ostatniej rozmowy.
Przejażdżka trwa już jakieś pół godziny i o dziwo Hayden wymienia ze mną tylko kilka grzecznych uwag na temat okolicy. Napięcie między nami jest wyczuwalne ale żadne z nas nie porusza drażliwego tematu.
- Może przyspieszymy?- proponuje książę. Znów przytakuję i gładko przechodzę w niespieszny galop. Hayden wyprzedza mnie dzięki czemu bez przeszkód mogę go obserwować. Wygląda jakby urodził się w siodle. Furiat przy nim jest całkowicie spokojny. Na szczęście Frances i ja świetnie się rozumiemy. Nie muszę jej zmuszać do czegokolwiek. Peter bardzo dobrze zna się na koniach. Cieszę się że miałam okazję go poznać.
Po kilku minutach idę w ślady księcia i zwalniam do ślimaczego tempa. Hayden czeka na mnie, a gdy udaje mi się z nim zruwnać zaczyna mnie obserwować.
- Czy coś nie tak?- pytam starając się być uprzejmą.
- Nie. Tylko...nie sądziłem, że tak dobrze sobie poradzisz- wyznaje.
- Pewnie byłeś przekonany, że ktoś o tak niskim pochodzeniu nigdy choćby nie widział konia.
Hayden nie odpowiada i nie musi bo odpowiedź jest wypisana na jego twarzy.
- Zapewne byłeś też zdziwiony, że potrafię grać na fortepianie- atakuję go. Tym razem nie zbywa mnie milczeniem.
- Właściwie to nie. Słyszałem jak grałaś gdy myślałaś, że nikt nie usłyszy.
- Szpiegowałeś mnie?!- najeżam się.
- Oczywiście, że nie- śmieje się.- Trudno było nie słyszeć gdy przechodziłem obok saloniku.
Milczę mając nadzieję, że skończy ten temat ale on nie zamierza tego zrobić.
- Myślę, że masz talent.
- Mam się czuć wyróżniona?- burczę kpiąco. Jakoś nie potrafię zachować spokój. Mam wrażenie, że on przez cały czas ze mnie drwi.
- Czy tak trudno ci przyjąć szczery komplement?- pyta zrezygnowany.- A może po prostu nie wierzę w twoją szczerość? I nic od ciebie nie chcę.
Hayden wygląda jakby o czymś poważnie myślał. Marszczy przy tym czoło co zwraca moją uwagę.
- To dlatego nie grasz na fortepianie, który ci podarowałem?
Moje oczy otwierają się szeroko. Że też musi o tym mówić akurat teraz, gdy jest tak dobrze. Mogłam się domyślić, że to cudo jest prezentem od niego. Tyle, że sobie na niego nie zasłużyłam. Z tego powodu nie chcę żeby był taki...przygnębiony.
- Nie mogłam. Moje pokojówki pilnowały żebym nie wyszła z łóżka bez powodu- tłumaczę. Obserwuję jak usta Haydena drgają w lekkim uśmiechu. Sama też się uśmiecham.
- Są wyjątkowo troskliwe- zauważa.- Dlatego cieszę się że byłaś pod ich opieką.
Ta uwaga stawia mnie w niezręcznej sytuacji. Czekam aż Hayden znów zacznie temat uczuć do mnie ale on gładko zmienia temat.
- Co słychać u Robin?
Dziwi mnie, że pamięta imię mojej siostry choć jest to miłe. Co mogę mu powiedzieć żeby nie naruszać prywatności moich bliskich?
- Wszystko u niej w porządku. Wciąż doprowadza mamę do białej gorączki- nie mogę przestać się uśmiechać. Wszystko co związane z Robin zawsze mnie rozwesela.
- A twój ojciec? Jak się miewa?
- Z tego co pisze Robin ma się dobrze- w mój głos wkrada się nić niepokoju. Tata miał niedawno problemy ze zdrowiem. Polepszyło mu się ale musiał wrócić do pracy w fabryce co może oznaczać dalsze kłopoty.
- Tęsknisz za nimi- bardziej stwierdza niż pyta więc nie odpowiadam.
Klepię Frances pieszczotliwie i uśmiecham się gdy prycha jakby w podzięce.
- Jak to jest?- pyta nagle książę.
- Z czym?- nie bardzo rozumiem o co mu chodzi.
- Jak to jest spędzać każdą wolną chwilę z bliskimi?- chrząka jakby czuł się niezręcznie. Pytanie mogłoby wydawać się śmieszne ale nie jeśli chodzi o Haydena. Biorąc pod uwagę, że stracił rodziców to pytanie jest zrozumiałe. Według Maksymiliana nawet w dzieciństwie rzadko widywali rodziców. Nie wyobrażam sobie takiego życia. Bez szalonych pomysłów Robin, upartego charakteru mamy i dobrych rad taty moje życie byłoby puste.
- To miłe chwile, które można z kimś dzielić. Bywa, że rodzina staje się męcząca ale to jest dobre- mówię.- Bez tego życie nie byłoby tak...kolorowe.
Myślę o tym co powiedziałam. Jest mk trochę głupio, że tak to pojmuję ale wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Moi bliscy po prostu zawsze byli obok.
- Rozumiem- odpowiada krótko.
- A jak jest między tobą, a Maksymalnem?
Właściwie to wiem już, że nie są ze sobą zbyt blisko. Maks twierdzi, że Hayden ma zbyt dużo na głowie i zapomniał jak to jest być po prostu szczęśliwym. Teraz widzę, że coś w tym jest.
- Nie jesteśmy jakoś specjalnie zżyci- śmieje się trochę nerwowo.- Właściwie to od dawna nie rozmawialiśmy o czymś poza sprawami królestwa.
- Ale łączy was więź- zauważam.- To widać gdy ze sobą przebywacie. Nie żebym miała okazję często widywać ich razem.
- Wiesz...jesteś inna niż z początku sądziłem- mówi uśmiechając się zaczepnie. Postanawiam przyjąć wyzwanie.
- To znaczy? Jaka jestem?
Hayden ściąga wodze żeby zatrzymać Furiata. Robię to samo z Frances i staram się wytrzymać jego spojrzenie.
- Obawiam się że dałaś mi jasno do zrozumienia, że nie chcesz słuchać o moich uczuciach- mówi wreszcie.- A musiałbym się do nich odwołać. I na tym kończy się uprzejma konwersacja.
Po powrocie z przejażdżki, która skończyła się szybciej niż wcześniej planowałam, ukrywam się w zaciszu swojej sypialni. Siadam przy fortepianie i naciskam klawisze bez sensu. Powinnam się cieszyć. Hayden zdał sobie sprawę, że nic do mnie nie czuje. Dlaczego więc czuję się tak źle?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro