Rozdział 5
Beatrice i Geneview długo się nie zjawiają i zaczynam się nudzić. No bo co można robić gdy się przebywa w czterech ścianach bez książek i telewizji. Chcę iść napisać list do Robin ale nie wolno mi samej wyjść. Głupia zasada. Przecież nic mi się nie stanie ani nikomu nic nie zrobię. Ostatecznie znajduję sobie zwykłą sukienkę do kolan. Jest biała i prosta tak jak lubię. Wymykam się i biegnę do saloniku. Po drodze spotykam tylko lokaja, który patrzy na mnie jak na wariatkę. Uśmiecham się gdy docieram na miejsce bez przeszkód. Siadam przy biurku i sięgam po kartkę. Przez chwilę nie wiem od czego zacząć. Ale w końcu piszę przecież do Robin, nie do burmistrza.
Kochana Robin,
Dotarłam bezpiecznie. Podróż była krótka i większość przespałam. Mogłabym ci opowiedzieć ze szczegółami jak wygląda posiadłość księcia i moja sypialnia ale zabrakło by mi kartek. Wszystko to wygląda nieco przesadnie i wiem, że ty byłabyś zachwycona. Co do księcia to zdążyłam już spędzić z nim trochę czasu i uważam, że jest bardzo miły i zabawny. Nie sądzę jednak, że jesteśmy w stanie poczuć do siebie coś więcej. Uznaliśmy, że będziemy przyjaciółmi. Mam nadzieję, że mama mnie za to nie zabije.
Oprócz mnie przyjechały jeszcze trzy kandydatki. Szczególnie polubiłam Sindy, z którą chyba się zaprzyjaźnię. Co do pozostałych dwóch to Elizabeth wróciła do domu odesłana przez księcia, a Gloria jest bardzo...sztuczna. Widać, że zależy jej na pieniądzach i rozgłośnie. Nie lubię jej i myślę, że ty też byś jej nie polubiła.
Ogólnie podoba mi się dom i ogród, mogę też pojeździć konno i grać na fortepianie. Mam też dwie bardzo miłe pokojówki i piękne suknie na każdą okazję...
Przerywam zastanawiając się co jeszcze chcę dodać. Nie będę pisać o Haydenie bo wiem, że Robin ma bardzo wybujałą wyobraźnię i zaraz snułaby przemyślenia, które nie spodobałyby się mamie.
Jedzenie jest pyszne i dają go tyle, że starczyłoby nam na miesąc. Smakowałyby ci owoce i sałatki, które podają na deser. To dopiero drugi dzień więc nie wiem jak będzie potem. Będę pisać co kilka dni. Obiecuję.
Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku. Nie tęsknijcie za mną za bardzo. I ucałuj ode mnie rodziców. Powiedz tacie, że tęsknię za wspólnymi spacerami i siedzeniem przed telewizorem. Tutaj niestety nie ma kablówki. Nie znalazłam też ani jednej ciekawej książki. Za to mieszkańcy posiadłości potrafią dostarczyć ciekawszych rozrywek.
Mam tu na myśli zwiedzanie z Maksymilianem i dziwne zachowanie Haydena, które nie pozwala mi myśleć.
Uściskaj mamę i przekaż, że tęsknię za jej ciasteczkami z kremem. Mogłaby mi wysłać kilka. Tęsknię za wami i bardzo was kocham. Napisz do mnie szybko i uważaj na siebie.
Twoja Sara!
Odkładam pióro i jeszcze raz analizuję cały list. Jak na pierwszy list wystarczy. Wkładam kartkę do koperty i adresuję ją. Teraz wystarczy tylko zanieść list na pocztę i gotowe.
Nie chcę wracać do pokoju i znów patrzeć w sufit więc siadam przy fortepianie, który stoi przy oknie. Nie jest tak okazały jak ten z sali balowej ale o wiele lepszy niż ten na którym uczyłam się grać w szkole. Dawno nie grałam więc przez chwilę się waham. Sprawdzam jeszcze czy nikogo nie ma w pobliżu choć to głupie bo jestem tu sama. W końcu zaczynam grać pierwszą melodię jaka przychodzi mi do głowy. Jest to kołysanka, którą nuciła nam mama przed snem. Moje palce suną po klawiszach z wprawą. Mogłabym grać z zamkniętymi oczami przez cały dzień. Bardzo to lubiłam gdy jeszcze chodziłam do szkoły. Potem niestety nie miałam już na czym ćwiczyć.
Kończę grać kołysankę i przypomina mi się piosenka, którą uwielbia tata. Uśmiech nie schodzi mi z ust gdy staram się ją odtworzyć z pamięci. Przerywam bo nie pamiętam jak zagrać dalej a wtedy...słyszę brawa i śmiech Sindy.
- Nie wiedziałam, że ktoś jest w pobliżu- tłumaczę. Bardzo krępuje mnie gdy ktoś słucha jak gram.
- To było świetne! Nauczysz mnie?- siada obok. Ma taką nadzieję w oczach jak Robin gdy chce moją porcję ciastek.
- No dobrze. Daj mi ręce.
Uczę ją w ten sam sposób, w który mnie na pierwszej lekcji uczył nauczyciel w szkole. Kładę jej dłonie na moich i zaczynam grać.
- W ten sposób nauczysz się w jaki sposób poruszać palcami. Wsłuchaj się w dźwięki fortepianu.
Gram krótką melodię, a Sindy uważnie obserwuje moje dłonie.
- Kto cię nauczył grać?
- Uczyłam się w szkole na lekcjach muzyki. Rodziców nie stać żeby kupić fortepian. Mamy ważniejsze wydatki.
- Moje rodzice też nie są bogaci. Często brakowało nam na czynsz i raz przez tydzień mieszkaliśmy na ulicy- zwierza się. Uśmiecham się pokrzepiająco.
- To niesprawiedliwe, że ktoś taki jak Gloria żyje w luksusach gdy inni...
- Może kiedyś sytuacja się odwróci. Ale nie wiem czy mógłbym wyobrazić ją sobie w starych spodniach pracującą w fabryce.
- Taa...płakałaby przy każdym złamanym paznokciu- parska Sindy. Dołączam do niej i wybuchamy jeszcze głośniejszym śmiechem.
- Za chwilę podadzą obiad. Zjesz w jadalni z księciem Haydenem i Glorią? Maksymilian zaprosił mnie na taras.
Uśmiecham się pod nosem. Sindy jest z tego powodu bardzo szczęśliwa.
- Cieszę się. Zasługujesz żeby to ciebie wybrał.
Sindy patrzy na mnie zszokowana.
Ona naprawdę myśli, że mogę być zagrożeniem.
- Ty nie chcesz żeby cię wybrał?
- Nie. Właściwie to nie chciałam tu być. To było marzenie mojej mamy.
- Elizabeth też nie chciała. Ale nie chcę żebyś wróciła do domu. Będę tu zbyt samotna.
- Nie martw się. Zostanę przez jakiś czas. Maksymilian i ja zostaliśmy przyjaciółmi. Zrobię co mogę żeby to ciebie wybrał.
Nie wiem czy uda mi się dotrzymać tej obietnicy. Sindy natomiast chyba wierzy, że tak będzie. Rzuca się na mnie i przytula mocno. Chyba właśnie zostałyśmy przyjaciółkami.
- Napisałaś już do rodziny?- pyta gdy się ode mnie odkleja.
Pokazuję jej kopertę.
- To prawda, że ludzie umierają przez chemikalia z fabryk?
Widzę, że jest jej głupio, że o to pyta bo wie, że tam pracują moi rodzice. Ja też będę po powrocie do domu.
- Tak. Tyle, że nikt o tym głośno nie mówi.
- Może jeśli książę Hayden zostanie królem to się zmieni- przypuszcza. Nie wiem czy rzeczywiście tak będzie. Od początku zastanawia mnie jedno. Dlaczego to on nie szuka żony skoro już niedługo ma zostać królem. Maksymilian raczej nie wygląda na żądnego małżeństwa.
- Może...- wzdycham- lepiej wrócę do siebie. Moje pokojówki nie wiedzą gdzie jestem.
Sindy chichocze cicho.
- Te zasady są bez sensu- mówi. Uśmiecham się zanim wychodzę. Nie spieszę się. Idę spacerkiem, po drodze podziwiam obrazy. Jestem tak zamyślona, że niemal na kogoś wpadam. Podnoszę wzrok i odskakuję od Haydena jak poparzona.
- Wszystko w porządku?
On się martwi? Rzeczywiście wygląda jakby tak było.
- Tak- mamroczę. Mam ochotę uciekać do bezpiecznej sypialni ale to by było głupie.
- Czemu Wasza Wysokość pyta?
- Wyszłaś sama z sypialni. Myślałem, że przedstawiono wam zasady.
- Noo tak...- nie wiem jak to wytłumaczyć. Usta Haydena wykrzywia kpiący uśmiech. Wraca ten zadufany Hayden Hadbrige.
- Czyżbyś się wymknęła? Zamierzałaś uciec?
Mam go dość. Znów mnie złości.
- Dla twojej wiadomości Wasza Wysokość- warczę.- Nigdzie się nie wybieram. Po prostu się nudzę.
Uśmiech Haydena poszerza się.
- W takim razie...chętnie dotrzymam ci towarzystwa. Przy obiedzie.
Czy ja śnię? Błagam niech się okaże, że to sen. Zamykam oczy i mam nadzieję, że obudzę się z wyjątkowo złego snu ale gdy je otwieram on wciąż stoi przede mną. Czuję nawet jego ciepły oddech na swoim czole. Hayden jest trochę wyższy od Maksymiliana. Z moim wzrostem sięgam mu ledwo do brody i muszę stać z twarzą w górze żeby patrzeć mu w oczy.
- Uprzedzam, że nie przyjmę odmowy. Jakoś nie mam ochoty jeść sam, a Gloria źle się czuje więc...
No tak. Oczywiście, że gdyby mógł by mnie nie zaprosił. Przynajmniej jest szczery.
- Dobrze- burczę.
- W takim razie przygotuj się. Przyślę po ciebie kogoś.
Odchodzi jakby nigdy nic. Nigdy nie zrozumiem takich ludzi jak on.
- Gdzie się podziewałaś?! Czy wiesz jak się martwiłyśmy? Nie wolno...
- Tak, wiem. Przepraszam- mamroczę gdy w progu naskakuje na mnie Beatrice. Naprawdę jest zła.
- Nudziłam się. Poszłam do saloniku napisać list...
- Nie rób tego więcej.
- Dobrze. Pomożesz mi? Za chwilę mam zjeść obiad z bratem Maksymiliana.
- Oczywiście- idzie do garderoby szukać sukni.- Dlaczego właśnie z nim?
- Bo przyłapał mnie na wymykaniu się i tak zaskoczył, że nie mogłam odmówić. Nie przepadam za nim ale chyba jakoś to przeżyję.
Słyszę śmiech Beatrice.
- Książę Hayden jest trochę arogancki- mówi. Tyle, że ja to już wiem.
- Ta będzie idealna- wychodzi z garderoby z kremową sukienką do kostek, która ciasno opina mnie w talii. Jest bardzo ładna choć trochę bardziej odważna jak na mój gust. Nie zamierzam się jednak kłócić z Beatrice. To ona jest specjalistką.
- Szkoda,że nie ma Geneview. Musi usługiwać tej nadąsanej bogaczce Glorii- marudzi.
- Czy Gloria nie ma pokojówki?
- Ma ale widocznie jej mało. Koło tej dziewuchy od śniadania skacze kilka osób.
No tak. W domu pewnie wszyscy czekają na jej rozkazy. Nawet nie chcę myśleć co będzie przeżywał Maksymilian jeśli to ją wybierze.
- Przebieraj się. Książę Hayden nie lubi spóźnialstwa- pogania mnie. Wkładam sukienkę i cieszę się że jestem szczuplejsza niż kilka lat wcześniej bo dzięki temu materiał mnie nie uwiera.
- Dobrze, że nie trzeba ci układać włosów. Bardzo ci ładnie gdy są rozpuszczone.
- Dziękuję.
Na dźwięk pukania do drzwi Beatrice wpuszcza kamerdynera.
- Jego książęca mość przysłał mnie po panienkę.
- Oczywiście, jestem gotowa.
Idę za kamerdynerem przez prywatne skrzydło rezydencji. Wszystko wygląda tak samo ale nie wiem gdzie idziemy. Maksymilian nie oprowadzał mnie po tej części.
Wciąż nie wierzę, że zamierzam jeść obiad z Haydenem. Mam ochotę uciec ale jest za późno.
- Książę czeka w szklarni- informuje mnie kamerdyner wskazując oszkolone drzwi.
- Dziękuję- odpowiadam. Mężczyzna patrzy na mnie jak na wariatkę i odchodzi.
Wchodzę do szklarni i aż zapiera mi oddech.W środku jest gorąco. Wszędzie rosną kolorowe kwiaty. W życiu nie widziałam tak żywych kolorów i egzotycznych zapachów. Wyciągam dłoń żeby dotknąć jaskrawo czerwonego kwiatu ale zatrzymuję się w połowie drogi.
- Ostrożnie. Ich pył jest trujący- Hayden pojawia się nagle. Moje ciało się spina przez jego bliskość. Stoi tuż za mną. Jego ciało niemal dotyka mojego.
- Jest piękny- szeptam. Nie wiem czemu mówię tak cicho. Bliskość Haydena działa na mnie onieśmielająco. O ile mnie nie złości.
- To prawda. Ale gdybyś go dotknęła, a pył dostał się do oczu lub ust...
Odwracam się przodem do niego.
- To co wtedy?
Patrzę mu w oczy. Są niebieskie jak niebo. Takie przyciągające i ciepłe. Zupełnie niepodobne do Haydena.
- Dostałabyś gorączki, a potem zapadłabyś w śpiączkę- kończy.
Przełykam głośno slinę. Na szczęście mi przeszkodził.
- Tu będziemy jeść obiad?- szybko zmieniam temat. Jakoś nie mam ochoty dalej kontynuować tego tematu. Poza tym Hayden stoi zdecydowanie za blisko.
- Nie. Pomyślałem tylko, że ci się to spodoba. Chodź za mną.
Nie czeka aż za nim pójdę. Sprawnie omija liście i kwiaty kierując się gdzieś w głąb szklarni. Ja oczywiście muszę zachaczyć o każdy wystający liść czy kwiat. Mam nadzieję, że żaden z nich nie jest trujący.
Wreszcie Hayden zatrzymuje się i czeka na mnie. Okazuje się, że wyszliśmy na korytarz w gdzieś niedaleko jadalni.
- To dość stary dom. Pełno tu ukrytych przejść- informuje mnie Hayden. Zwalnia dzięki czemu teraz idziemy obok siebie.
- Myślałam, że coś takiego można znaleść tylko w starych zamkach- stwierdzam.
- Można powiedzieć, że ten dom powstał właśnie częściowo z zamku. Po tym jak połowa zamku spłonęła pradziadek mojego dziadka kazał odbudować całe wschodnie skrzydło.
- A więc ponad połowa domu to zamek? Nie wygląda.
- Jak byłem mały też w to nie wierzyłem. To dlatego, że mama lubiła nowoczesność i namówiła ojca na zmiany.
Ta rozmowa schodzi na niebezpieczne tory. Nie chcę rozmawiać z Haydenem o rodzinie. Na szczęście lub nieszczęście docieramy do jadalni. Stół jest nakryty tylko dla nas. Obiad już czeka. Zapach jest tak kuszący, że z ochotą siadam przy stole.
- Poprosiłem o jabłka w karmelu na deser. Wiem, że je lubisz.
Podnoszę wzrok do jego oczu. Hayden coś kombinuje. Inaczej nie byłby taki miły. Zero docinek i kpiny to niepodobne do niego.
- To miłe. Ale nie myśl sobie, że dzięki temu zmianię zdanie o tobie- mówię zanim mogę się powstrzymać. Zasłaniam usta z zażenowania.
- Prosze mi wybaczyć Wasza Wysokość. Nie chciałam być niegrzeczna tylko...
- Szczera?- podpowiada. Uśmiecha się lekko. Chyba nie jest zły. Jestem pewna, że moja twarz jest czerwona jak burak. Nawet jeśli go nie lubię to nie powinnam mówić tego głośno.
- Więc jakie jest twoje zdanie o mnie Saro?- pyta. Pochyla się do przodu przez co jest bliżej. Czuję się jeszcze bardziej niezręcznie. Ten arogancki głupek doskonale wie jaki wpływ ma na mnie i chce to wykorzystać. Nie dam mu tej satysfakcji. Opieram się wygodniej na krześle i wnoszę twarz w górę żeby patrzeć mu w oczy.
- Jeśli mam być szczera to nie przepadam za tobą. Od początku jesteś arogancki i zarozumiały. Nie znam cię zbyt dobrze, a już wiem, że nigdy nie chciałabym się z tobą zaprzyjaźnić.
- Po części nawet mnie to cieszy- odpowiada. On się uśmiecha. Ja go krytykuję, a on się śmieje. Hayden jest chyba obłąkany.
- Nie rozumiem.
- Masz taki zwyczaj oceniania ludzi na podstawie pozorów. Przynajmniej jesteś szczera i nie boisz się mówić co myślisz. W tej sytuacji meczy mnie gdy zwracasz się do mnie oficjalnie. Skoro już masz odwagę mnie krytykować to przynajmniej mów do mnie po imieniu. Tak będzie łatwiej.
Nic nie rozumiem. On naprawdę oszalał.
- To nie jest dobry pomysł.
- Więc mam cię złościć żebyś to robiła? Proszę cię o to jako twój przyszły król. Co ty na to?
- Nie jesteś jeszcze królem więc nie możesz mi rozkazywać- warczę.
- Właśnie o tym mówię- stwierdza. Rzeczywiście gdy jestem zła nie zwracam uwagi na słownictwo. Całe szczęście, że nikt jak dotąd tego nie wie poza Haydenem.
- Jeśli się zgodzisz wybaczę ci znieważenie mnie- kusi. Gromię go wzrokiem ale ostatecznie przytakuję.
- Więc jedzmy- szczerzy się jak dziecko i zaczyna jeść. Wzdycham z ulgą, że wreszcie nie muszę z nim rozmawiać.
Tylko te jego ukradkowe, kpiące spojrzenie sprawia, że czuję nieprzyjemne mrowienie. Jeśli tak dalej pójdzie to powiem mu parę słów więcej niż zamierzałam.
O dziwo obiad mija w miłej atmosferze. Hayden nie porusza tematu eliminacji ani żadnych innych, które mogłyby mnie rozzłościć. Opowiada o rezydencji i wspomnia zabawne anegdoty z dzieciństwa. To dziwne ale naprawdę dobrze się bawię. Oczywiście nie dam się zwieść pozorom.
- Odprowadzę cię- upiera się książę gdy tematy do rozmów się kończą.
Zgadzam się niechętnie. Mam wrażenie, że Hayden prowadzi mnie okrężną drogą bo idziemy już jakiś czas. W tym czasie wypytuje mnie o rodzinę.
- Twoja siostra nie jest do ciebie podobna- stwierdza nagle. Uśmiecham się pod nosem.
- Tak samo jak mama. Jestem jedyną blondynką w rodzinie. Jako dziecko podejrzewałam, że zostałam adoptowana.
- Czy...bardzo za nimi tęsknisz?
- Nie aż tak bardzo. Jestem tu zbyt krótko. Napisałam już list do Robin. Mam nadzieję, że za kilka dni przyjdzie odpowiedź.
Hayden zwalnia gdy okazuje się że zbliżamy się do mojej sypialni. Stajemy przed drzwiami i po raz setny zapanowuje niezręczna cisza. Unikam wzroku Haydena ale wiem, że intensywnie się we mnie wpatruje.
- Dziękuję za zaproszenie- zaczynam. Podnoszę wzrok do jego oczu i to jest błąd. Są tak niebieskie i cudowne, że nie mogę odwrócić wzroku. Zostaję złapana w pułapkę jego spojrzenia i nie reaguję gdy przyciąga mnie do siebie i pochyla się żeby złożyć pocałunek na moich ustach. Nie sprzeciwiam się też gdy pogłębia pocałunek. Jego usta zmuszają mnie do odwzajemnienia. Nie mam doświadczenia w tych sprawach ale jemu to chyba nie przeszkadza. Pocałunek z niepewnego i delikatnego staje się władczy i zachłanny. Jęczę w jego usta usiłując się odsunąć ale za sobą mam drzwi.
- Hayden- mówię między pocałunkami. W końcu książę odrywa się ode mnie. Oboje głośno dyszymy i nie spuszczamy z siebie wzroku.
- Ty...- nie mam pojęcia co chcę powiedzieć. Robię to co przychodzi mi do głowy. Otwieram drzwi i uciekam do swojej sypialni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro