Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7.

Dziękuję, jeśli ktoś jeszcze tu jest i to czyta <3  
Przed rozpoczęciem rozdziału zachęcam zajrzeć do poprzednich części, by przypomnieć sobie kilka wydarzeń
No i nie przedłużając...
Zapraszam do czytania!

★★★

Zbudować zaufanie jest równie ciężko, jak nauczyć się stawiać pierwsze kroki, bądź jak wypowiadanie swoich pierwszych słów.

Człowiek bowiem, musi pokazać się z jak najlepszej strony, starając się przy tym pozostać jak najbardziej sobą.

Ciężka kwestia...

Zaufanie do nowych osób buduje się z czasem, ten okres czasem bywa krótszy, czasem dłuższy; jednak zazwyczaj nie buduje się ono w ciągu tygodnia.

Jest również podważane w momentach zagrożenia.

Nic więc dziwnego, że obozowicze, cisnący się w zaledwie dwóch namiotach, rozważali czy chłopak w czerwonej kurtce, przyniesie kwiat.

Morro wraz z Lloydem, wrócili już kilka godzin temu.

Byli na miejscu na tyle długo, iż Lloyd zdążył poczuć się dobrze.

Czekali.
Powinien już wrócić.

Z drugiej strony, co tak właściwie obchodził ich ten chłopak, który został w jaskini?

Dareth był martwy, a Kai w żadnym wypadku nie był dla nich istotny.

Chyba, że dla niego.

Właściwie to Lloyd nie potrafił pojąć dlaczego, czuł owe przywiązanie.

Był osobą skrytą, która zaufanie budowała niezmiernie długo.

Tym razem...

Nie mógł jednak zasnąć, gdyż myśl o chłopaku była niezmiernie silna.

Usiadł na śpiworze - który dostał jedynie on i Ronin, przynajmniej tak przypadło na dzisiaj - spoglądając w stronę wyjścia z namiotu.

– Czemu, aż tak, ci na tym zależy? – odezwał się głos należący do Hakiro.

Zielonooki drgnął lekko

– No bo... – chłopak lekko się zmieszał, zaraz naciągając rękawy na dłonie, by zbudować chwilowe poczucie bezpieczeństwa. – Ma przynieść kwiat...

– Lloyd, Dareth nie żyje. – powiedział brunet, a jego spojrzenie zrobiło się chłodne.

– Wiem, on... – pokręcił głową. – Znaczy, ten kwiat... – poprawił się dość szybko. – Może się po prostu przydać.

Nastolatek westchnął ciężko.

– Po prostu idź już spać. Jutro ruszamy na południe. Zane wykrył, że znajduje się tam jakaś bezpieczna przystań, czeka nas długa podróż. – wygodniej położył się na ziemi, o ile dało się wygodnie na niej leżeć.

Przymknął oczy. 

Lloyd zakopał się głębiej w swoim śpiworze, jednak nie zamierzał spać.

Martwił się.

Właściwie to chłopak w czerwonej bluzie najbardziej dążył do tego by mu pomóc.

Wydawał się też dość zaradny i... porywczy?

Chociaż porywczość do zalet nie należała, blondyn czuł, że to on może odmienić ich losy.

Zacisnął dłoń na swojej bluzie, zaraz podnosząc się i chcąc wyjść z namiotu.

Ktoś jednak go wyprzedził, na co Lloyd momentalnie się speszył - ponownie wsuwając się do śpiwora.

Okazało się, że nie tylko blondyn miał problemy ze snem.

Na końcu namiotu spał, bowiem Cole, który zazwyczaj wykorzystywał każdą okazję na sen.

Nie należał do śpiochów, jednak przeważnie to on zostawał posyłany na każdą wartę nocną, dlatego taka noc jak ta, była dla niego na wagę złota.

Nieustannie analizował jednak słowa rudowłosego chłopca. Czuł się okropnie z myślą, że go oszukał.

Gdy ten pokazał mu ową plamkę na ręce, starał się zachować zimną krew.

 Przede wszystkim jednak wiedział, że to Jay jest osobą, która powinna zachować spokój.

 Nie czuł się dobrze, że kłamał akurat jego...

Kiedy Dareth poczuł się gorzej, Zane momentalnie wyjawił Cole'owi, że zakażenie jest kojarzone z owej plamki — którą można przez przypadek zmazać — bagatelizując tym sposobem najbardziej rozpoznawalny objaw.

Wiedział, że okłamywanie Jaya nie było dobre, jednak chłopak w czerwonej bluzie miał przecież dostarczyć kwiat.

Można było go podstępem podać rudzielcowi i uratować mu życie...

Westchnął.

Czuł, że mimo wszystko nie powinien był tego robić.

Podniósł się z ziemi, kierując się w stronę wyjścia.

Wcześniej zabrał jednak koc.

Przed namiotem panowała głucha cisza, można było usłyszeć jedynie słodkie, acz zarazem gorzkie, odgłosy cykad.

Siedział tam.

Wpatrywał się w gwiazdy.

Cole sam nie wiedział dlaczego, jednak było w tym widoku coś niesamowitego.

Siedział spokojny, a jego rude kosmyki lekko opadały na oczy.
Taki drobny i delikatny.

Stanął za nim chcąc lekko otulić jego ramiona kocem, choć nie był on znany z tego rodzaju gestów.

On jednak odezwał się jako pierwszy.

– Gwiazdy są jak takie iskierki nadziei, czyż nie? – zaczął. – Są tam, pomimo mroku, pozornie dając światło, chociaż tak naprawdę niewiele z tego światła należy do nich. Mimo wszystko potrafią przynieść pewnego rodzaju ulgę. – przeniósł wzrok na niego. – A wiesz, że do trzynastego roku życia wierzyłem, że spełniają marzenia?

– Wiem, że to czas na sen, a nie na filozofię. – mruknął Cole, delikatnie otulając go kocem.

– Kiedy nie mogę! –pisnął chłopiec, otulając nim również swoje kolana. – Jestem taki szczęśliwy, że ta plamka okazała się fałszywa, chociaż równocześnie boli mnie śmierć Daretha... – stanął, spoglądając na niego. – Ale mimo wszystko jestem taki szczęśliwy!

Cole uśmiechnął się cierpko.

Czasami kłamiemy, gdyż chcemy uchronić bliską nam osobę, jednak może to skutkować utraceniem zaufania.

To zaś skutkuje tym, że czasem tracimy je na zawsze. 
Jednak czy w tym momencie miało to sens?

Jay i tak był zakażony, a Cole nie dość, że go okłamał, to na dodatek na początku nie chciał wierzyć jego obawom.

Poczuł jak mięknie przez nagłe poczucie bezradności i winy.
Kai musiał wrócić...

Musiał wrócić z kwiatem.

Usiadł przy nim, lekko go otulając, chociaż nigdy wcześniej tego nie robił.

Niebieskooki wydawał się być niezmiernie zdziwionym ową sytuacją, jednak postanowił skorzystać ostrożnie zamykając oczy.

– Dobranoc, Cole. – mruknął. – Jutro będzie dobry dzień.

★★★

Kai natomiast udał się w stronę kwiatu.
Nie zależało mu na nim, jednak zdobycie zaufania wiązało się z wieloma kwestiami.

Kiedy był już gotowy zerwać roślinę usłyszał piękny, unoszący się kobiecy głos.

– Nie zrywaj mnie... – szepnął, a czyjeś delikatne dłonie zaczęły muskać opuszkami palców szyję chłopaka. – Jeśli mnie nie zerwiesz... Spełnię jedno twoje życzenie. Możesz życzyć sobie czego tylko chcesz.

– Czego chcę? – chłopak rozluźnił się na ten ruch, a z jego ust wyrwał się cichy mruk.

– Czego chcesz. No prócz zakończenia wojny, przenoszenia w czasie, miłości...

Chłopak zastanowił się na chwilę.

– Ale mogłabym złapać dla ciebie grupkę młodych ludzi, tak abyś znowu mógł być wolny.

– Mogłabyś to zrobić? – oczy chłopaka błysnęły lekko.

– Oczywiście! – postać dziewczyny wsunęła dłoń w jego włosy. – Wystarczy, że mnie o to poprosisz...

Kai zatrzymał się dopiero przy namiocie. Natknął się na wrogie spojrzenie Cole'a - jednak jego lęk minął w momencie, gdy zauważył, że śpi na nim rudzielec.
W takim stanie nie mógł mu nic zrobić.

Smith niezmiernie pragnął wykorzystać życzenie, by złapać ich wszystkich albo by odnaleźć swoją zaginioną siostrę.

Z jakiegoś powodu, chciał jednak zbudować zaufanie nowej grupy, a może chciał przestać być samotny? Z resztą i tak miał ich wydać.

Spojrzał na kwiat trzymany w dłoni. Czuł, że powinien zatrzymać go dla siebie. 
W końcu zostawili go tam samego...

Kucnął przy swoim plecaku, chowając go jak najlepiej umiał.

Wtem usłyszał za sobą głos.

– Udało się?

★★★

Dziękuję Richie0412 GingerYTube AMIIIII1 za cierpliwość i zapytania kiedy coś wstawię

Bardzo mnie to zmotywowało 
To dzięki wam powstał ten rozdział

Dziękuję <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro