Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5.

Myśli Kaia cały czas zatrzymywały się przy jednym - jak sprowadzić wszystkich w miejsce wskazane przez Joego.

Co planuje ten człowiek?

Czy warto to robić?

Nie zdołał przywiązać się do żadnego z nich w tak krótkim czasie dlatego oszukanie ich za pieniądze wydawało mu się naprawdę sensownym rozwiązaniem.

W czasach, gdy nikt Ci nie ufa, a najdrobniejsza kropla wody kosztuje wiele - pieniądze mogą świadczyć o wszystkim.

To trochę takie być albo nie być.

Mimo wszystko...

Czuł, że mógł wśród nich znaleźć przyjaciół...

Przyjaciele to coś najważniejszego.

Bardzo ciężko ich znaleźć, kiedy jednak się już ich ma...

Wziął wdech.

Życie jednak...

Było ważniejsze.

Jakie ma jednak gwarancje, że nie zostanie oszukany?

Ile to już razy zaufał komuś, po paru sekundach żałując tej decyzji?

Był tak bardzo zamyślony, że nie zauważył nawet kiedy idąc dobił do pleców Hakiro.

Wszyscy się zatrzymali.

Kai zdrętwiał trochę.

Nie chciał, aby wszyscy zatrzymywali się z jego powodu.

- Uważaj trochę. - burknął ciemnowłosy i przykucnął przy leżącym na ziemi chłopaku.

Dareth opadł na trawę, dysząc ciężko.

- N-nie idę dalej! - sapnął przeraźliwie.

Jego twarz przybrała kolor przypominający pomieszanie fioletu i bieli.

Język wyciągnął na zewnątrz, ślina była gęsta.

Nie przypominała zwyczajnej cieczy, wyglądała trochę jak ścinające się białko.

- Ohyda. - burknął Ronin.

- Ta podróż wywiera na niego zły wpływ. - powiedział Zane, dokładnie sprawdzając puls leżącego na ziemi chłopaka. - Uważam, że powinniśmy się rozdzielić.

- Rozdzielać? - Morro pokręcił głową. - To najgłupsze co do tej pory usłyszałem od Ciebie. Chcesz się rozdzielić kiedy tylu ludzi tu chodzi, mając nas na celowniku. To nie jest mądre. - spojrzał na wszystkich zebranych. - Skoro jednak chcecie skazać się na śmierć...

Hakiro westchnął cicho.

- Z jednej strony Zane ma rację, z drugiej jednak zgodziłbym się z Morro... - zaczął krążyć. - Nie możemy jednak pozwolić na jego śmierć. To powinien być nasz priorytet. - uderzył pięścią o otwartą dłoń. - Zane musi zostać i sprawdzać jego stan. - stanął. - Jednak... To on najszybciej dotarłby do kwiatu.

- To już niedaleko. - odrzekł Nindroid podnosząc się. - Morro i Lloyd dadzą radę odnaleźć kwiat. - Reszta tu zostanie.

- Oh, mam wybrać się z blondaskiem? - uśmiechnął się i dmuchnął w grzywkę z zielonym pasemkiem. - Obserwowanie jego śmierci będzie boskie!

Hakiro przerwał jednak wywód wyższego, odwracając się do blondyna.

- Dacie radę?

Zielonooki lekko skinął głową.

- Czytałem kiedyś z mamą o takich magicznych roślinach w jej księdze... - zaczął dość niepewnie. - Myślę, że wiem jak wygląda ten kwiat.

Kai natomiast stał osłupiały od czasu gdy usłyszał imię Lloyd.

A gdyby tak wzbudzić jego zaufanie?

Łatwiej można by ich sprowadzić.

Do niego.

Wydaje się na zagubionego...

Z takimi jest najłatwiej...

Uśmiechnął się pod nosem, ponieważ jego plan wydał się doskonały.

Mimo, że nie do końca dopracowany...

- Ja też pójdę. - zadeklarował się. - W trójkę pójdzie łatwiej.

Lloyd słysząc jego słowa uśmiechnął się lekko, ponieważ przebywanie sam na sam z Morro nie było jego najprzyjemniejszym wspomnieniem.

- Naprawdę? - oczy blondyna zdawały się błysnąć iskierkami szczęścia.

Chłopak w starej kurtce skinął głową z uśmiechem.

- Chodźcie. - skinął na nich Morro.

Po tych słowach ruszył prosto przed siebie.

Blondyn posłusznie ruszył za nim, Kai zaczął obmyślać jak zdobyć zaufanie chłopaka.

Po chwili drgnął jednak.

Miał dostarczyć wszystkich.

Żywych.

Oznaczało to, że nikt nie mógł zginąć...

Przełknął ślinę dość nerwowo.

Trzeba zdobyć ten cholerny kwiat.

Dareth zaczął mocno kaszleć.

Nie był to objaw nowy, jednak tym razem towarzyszyła temu czerwona ciecz.

Jay spoglądał na to nerwowo.

Zerknął na kropkę na swojej dłoni.

Musiał mu powiedzieć...

Lekko pociągnął Cole'a za ramię.

- Boję się... - szepnął. - Jest coś czego Ci nie mówiłem...

Ciemnowłosy spojrzał na przyjaciela i lekko odsunął go od siebie.

- Niepotrzebnie. -mruknął. - Później powiesz...

Leżący na trawie, lekko podniósł się do siadu.

Oczy wszystkich zebranych skupiły się na nim.

Widok ten był okropny i odrażający.

Nikt jednak nie wspomniał o tym.

- Jason... Weź tu podejdź na moment. - wyjęczał, ponownie zanosząc się kaszlem.

Niebieskooki zamarł na te słowa.

Wszyscy przenieśli spojrzenia na najniższego z nich.

Serce Walkera biło jak oszalałe, na widok krwi robiło mu się niedobrze...

Nie był jednak w stanie odmówić.

Kucnął przy nim, ignorując to jak bardzo drżał.

- Tak..? - szepnął starając się nie okazywać słabości.

Dareth pochylił się nad jego uchem.

- Dasz mi tą przyjemność? - wyszeptał.

Jego oddech był odstraszający, można było wyczuć posmak krwi.

Jay poderwał się nerwowo.

Poczuł jak każdy jego mięsień się napina.

Nie chciał tego robić.

Cole natomiast zacisnął lekko dłonie w pięści i stanął dość blisko gotowy obronić młodszego.

Nogi chorego ugięły się i upadł na ziemię.

- A wiecie..? - szepnął cicho. - Muszę wam to powiedzieć. - sapnął. - Kiedyś uciekłem z domu...

Cisza.

Widać było, że osoby stojące przy nim było lekko zmieszane.

- Tak Ci tam było źle, stary? - kucnął przy nim Hakiro i lekko dotknął jego czoła z niepokojem stwierdzając, że gorączka jest coraz wyższa.

Zane zaczął szukać czegoś w apteczce.

Dareth odwrócił głowę w drugą stronę.

- Nikt nawet nie zauważył, dlatego wróciłem... - odparł.

Spojrzeli na niego z lekkim współczuciem.

Hakiro lekko złapał jego dłoń i pogłaskał dla uspokojenia.

- Spokojnie... - zastanowił się na moment. - Wyjdziesz z tego. - szepnął przekonująco.

Większość z nich spoglądała na niebieskookiego.

W takich sytuacjach to zawsze on służył mądrym słowem i radą.

Zawsze się uśmiechał.

To zawsze on podnosił na duchu.

Hakiro spojrzał na niego błagalnie, szukając wsparcia.

Milczał.

Jay nie potrafił powiedzieć nic przekonującego.

Bał się.

Był zestresowany.

Co kilka sekund zasłaniał kropkę rękawem zbyt dużej bluzy, by po chwili znowu na nią spojrzeć.

- Jay... - odezwał się ktoś z zebranych. - Powiedz coś.

Co jeśli przeze mnie Dareth zginie?

To przecież ja zepchnąłem tego komara...

Co jeśli przeze mnie ja zginę?

Co jeśli Cole mnie nie wysłucha?

Jak zawsze...

Ja nie chcę umierać...

Nie w ten sposób.

Miałem przecież pomagać.

Zaczęła w nim wzbierać panika.

Ogromna panika.

Oddech był szybki.

Potrzebował czyjegoś wsparcia...

Oczy jego utkwione były jednak w jeden punkt.

Spokojnie, Jay.

Spokojnie...

Wyjdziesz z tego...

Nie masz żadnych z tych objawów...

Spokój...

Po kilku wdechach, poczuł jak czyjaś chłodna dłoń łapie jego rękę.

Przed nim stał chłopiec.

Dość niski.

Jego piegowata twarz, wydawała się roześmiana, a ciemne, mokre włosy opadały na oczy.

Był mokry...

Bardzo, bardzo mokry.

Śmierdział wodą z jeziora.

Walker poczuł ulgę.

Nie jestem w tym sam...

Rozejrzał się.

Chłopiec był sam.

- Co ty tu robisz? - kucną, zapominając o chłopaku na ziemi, przyjaciołach, Cole'u, śmierci.

Strach gdzieś odszedł.

- Zgubiłem się trochę... - odparł cichutko, wtulając się w jego bok. - A teraz jest mi zimno... - szepnął.

Niebieskooki otulił go swoją bluzą.

- Jak to zgubiłeś? - Jay wyglądał na zatroskanego.

- Nie pozwól, byśmy zginęli... - szepnął. - Dobrze, Jay?

Jay otworzył oczy szeroko.

- Nie możemy zginąć. - zapłakał cicho. - Proszę Cię...

Niebieskooki wstrzymał oddech.

- Nie pozwól...

- Jesteś pewien, że to będzie tam? - Kai wpatrywał się w szparę w ziemi.

- Tak. - Lloyd zajrzał w głąb. - Te kwiaty rosną w takich miejscach.

- To zbyt ryzykowne. - Morro zdmuchnął kosmyk włosów z oczu. - Trzeba wrócić się po linę.

Blondyn przeniósł na niego wzrok.

- Nie możemy. To zajmie za dużo czasu. - zmarszczył brwi. - On umiera.

- A jeśli to głębokie? - warknął ciemnowłosy.

Lloyd zamilkł.

- Co jeśli my zginiemy? Wtedy zginie i on, i my. To za duże ryzyko. - kontynuował.

Garmadon wstał.

- Masz rację... - odparł cicho. - Chodźmy po linę.

- Było zabrać ją, gdy ruszaliśmy. - Kai uśmiechnął się kpiąco.

- Taki jesteś mądry? - Lloyd zrobił krok w jego stronę.

Stało się.

To był moment.

Jeden krótki moment.

Noga osunęła się, skałki posypały.

- Lloyd! - krzyknął Morro, na wrzask blondyna.

Spróbował go złapać, jednak chłopak zniknął w ułamku sekundy.

Zajrzał w głąb.

Ciemność.

- Cholera jasna! - wstrzymał oddech.

Kai wyciągnął z plecaka latarkę.

Nie wydawało się jednak, by był tym przejęty.

Zaświecił.

- Nic nie widać. - odparł po chwili. - Zbyt głęboko i ciemno.

Ciemnowłosy złapał się za skronie.

- Idziemy po linę. - ruszył w drogę powrotną.

Zdobyć zaufanie...

- Odpada. - chłopak w starej kurtce zaczął ostrożnie stawiać nogi na skałkach. - Idę sprawdzić czy przeżył.

Morro zatrzymał się.

- Jesteś walnięty.

- W takich sytuacjach liczy się czas. - spojrzał groźnie. - Więc za przeproszeniem nie pieprz tylko idź po linę. Zrzucisz nam później.

- Palant... - odparł, po czym pobiegł w stronę reszty.

Kai wziął wdech.

Z a u f a n i e . . .

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro