7
Ludzie popełniają błędy. Niestety, ale ja jestem jedną z takich osób. Chciałabym być idealna i nigdy nie robić niczego źle. Chciałabym robić wszystko dobrze i poprawnie, ale tak się chyba nie da. Czuję się dziwnie, wcale nie miota mną strach, wcale nie miota mną złość. Teraz tylko wyrzuty sumienia i żal. Przez ostatnie pięć godzin wydawało mi się, że przyjedzie jeszcze, że jest szansa wydostać się z tego lasu. Dlatego przez pięć godzin siedziałam w jednym miejscu. Nie przejechał tędy żaden samochód. Teraz zaczynam iść, ale mam wątpliwości czy gdziekolwiek dotrę. Niby gdzieś tu niedaleko były jakieś zabudowania, ale to pewnie chaty zabite dechami i tyle. Czasem nie warto mówić tego co się myśli, ale ja nie lubię żyć pod znakiem zapytania. Nic z tego nie rozumiem, albo rozumiem tylko po prostu nie jestem w stanie się do tego przyznać. Gdzieś jest odpowiedź, ale nie muszę jej znać, on tego nie chce. Zresztą teraz to już mi zupełnie obojętne co będzie. Czuję się spłukana, słaba i wszystko zaczyna być bez sensu. On po mnie nie wróci, a tamci idioci mnie tu nie znajdą. Jeżeli będę mieć szczęście to przed zmrokiem dotrę do jakiejś wioski, ale co potem? Przerażają mnie myśli o tym co będzie później, no właśnie co będzie później? Co powiem własnej matce? Że porwał mnie jakiś mężczyzna, w zasadzie to z nim uciekłam, bo kilku innych chciało mnie zabić i jakoś tak wyszło, że im się nie udało i żyję i miewam się dobrze? Z pewnością powie mi, że wszystko rozumie i nie, wcale nie wyśle mnie do psychiatry. To już będzie im pachnieć schizofrenią. Cokolwiek będzie potem, z pewnością nie będzie przyjemne. A jeśli moja matka zgłosi zaginięcie? Facet ze stacji benzynowej na pewno nas zapamiętał, szczególnie mnie. Odruchowo szukam w kieszeni telefonu, ale nie znajduję nic. No właśnie. Chyba mam jakiś cel, może banalny, ale mam. Pójdę do najbliższej wioski, powiem, że muszę koniecznie zadzwonić, bo się z kimś umówiłam i bla, bla, bla. Dadzą mi telefon, muszą mi dać. Zadzwonię do matki, powiem, że wyskoczyłam gdzieś z koleżankami. Muszę się upewnić, że ona wciąż żyje. Że nie straciłam jeszcze wszystkiego.
Czuję, że moje nogi są coraz cięższe. Powoli kończy się ten cholerny las. Mrok zaczyna ogarniać wszystko dookoła. Nie wygląda to przyjemnie, jest strasznie i upiornie. Mięśnie dają się we znaki, bo zamiast adrenaliny zaczyna ogarniać mnie zmęczenie. Idąc prawie zasypiam. Dosłownie. Robi mi się tak zimno, że prawie się trzęsę. Patrzę na swoje ręce. Wcale mi się nie wydaje, ja się trzęsę, a wraz ze mną pistolet. Muszę schować spluwę, bo nie wiadomo co sobie o mnie pomyślą ci ludzie. Chowam pistolet do kieszeni. Chyba mi się wydawało, że widzę światło. Zaczynam biec. Nagle po prostu się zrywam, gdy widzę dom. Malutka chatka na totalnym zadupiu. Modlę się, żeby mieli telefon. Po pięciu minutach stoję już przed bramą domu. Tuż obok drzwi do ładnej chatki stoi stary, zardzewiały rower. To pewnie starsi ludzie. Klikam coś co wygląda mi na dzwonek. Firanka się porusza, przez szybę spogląda mnie starszy, siwy mężczyzna. Z pewnością doczekał się już wnucząt. Macham ręką. Mężczyzna znika i pojawia się w drzwiach wejściowych.
-Proszę wejść. - otwieram bramę. - Coś się stało? - pyta, nie jest przekonany co do mnie, bo nie wpuszcza mnie do środka. Patrzy z zaciekawieniem, jakby zobaczył ufoludka.
-Ja.. Szukam telefonu. Muszę zadzwonić, a swój zgubiłam i nie wiem co zrobić.
-Ale kim pani jest?
-Maja jestem, byliśmy ze znajomymi na wycieczce w okolicznych lasach, no i ja się zgubiłam, a teraz nie mam jak się do nich dodzwonić. Niech pan pomoże - robię niewinną minę. Facet się waha, ale po chwili wpuszcza mnie do środka. - Dziękuję.
-Ale ja ino mam stacjonarny telefon, przeszkadza to pani? - ściera kurz z przedwiecznego aparatu telefonicznego.
-Nie przeszkadza. - wykręcam numer. Zanim zaczynam dzwonić waham się jeszcze chwilę, ale dlaczego mam zwlekać? Słyszę sygnał. Od razu czuję się lepiej. Z niecierpliwieniem stukam palcami w stół, na którym stoi telefon i tępo patrzę przed siebie. W telefonie rozlega się sekretarka. W oczach pojawiają mi się łzy. Cholera, to już koniec. Co jeśli...
-Coś się stało, prze pani?
-Nie, nie. Może...
-Za chwilę oddzwonią, zrobię pani herbatę. - uśmiecha się pogodnie i zaprasza mnie do kuchni. Opowiada coś o swojej żonie, że umarła dziesięć lat temu i od tamtego czasu jest tu zupełnie sam. Rodzina go zostawiła, bo nie był im potrzebny. Stary, biedny mężczyzna, który walczy z różnymi chorobami. Zrobiło mi się go żal, ale cały czas myślami jestem z moją rodziną. To o nich myślę teraz. Jaki ból muszą znosić? Prawie zaczynam płakać, ale mężczyzna stawia przede mną pachnącą herbatę. Wypijam ją bardzo szybko. Mężczyzna opowiada o czasach wojennych, o pradziadkach, o przodkach. Facet dawno z nikim nie rozmawiał. Nie dziwię się, że jest samotny. Trzej sąsiedzi obok już się dawno zabrali i tylko on został z tej marnej wsi. Raz na tydzień jeździ do sklepu, który jest oddalony o dziesięć kilometrów. Jakoś sobie radzi. Przynajmniej próbuje, jak on to powiedział. Odkąd tu weszłam, ani razu nie przestał mówić. Jak nie o rodzinie, to o swoich zwierzętach, które hoduje. Bo żona zawsze powtarzała, że bez zwierząt nie ma rolnika. A on jest zagorzałym rolnikiem. Mówi, że kocha zwierzęta. Przygląda mi się przez moment, mówię, że go słucham i wtedy rozlega się dźwięk. W pierwszym momencie nie wiedziałam o co chodzi, ale teraz już wiem. To dźwięk telefonu. Rzucam się prawie z krzesła i chwytam za słuchawkę. Nie mówię nic.
-Halo? Kto tam? - moja matka, ona żyje, Boże dziękuję!
-Halo, mamo to ja! Przepraszam, że się nie odzywam.
-Wiem, wiem. Wszystko dobrze? Jak tam impreza? - zatyka mnie, dosłownie zatyka. Nie mogę przełknąć śliny. Nie mam kontroli już nad niczym. Ten człowiek wpieprzył się do mojego życia i już w nim poprzestawiał wszystko. Z mojego telefonu napisał do matki, że jadę na imprezę. Świetnie. W zasadzie chyba muszę mu dziękować, ale to nieładnie. Nic mi nie powiedział. W zasadzie nie pytałam...
-Impreza chyba się przedłuży, jakby coś będę dzwonić. Ale na ten numer już nie dzwoń, to... - patrzę na mężczyznę, który udaje, że nie słucha. - ...koleżanki. To znaczy, mój telefon się gdzieś zapodział. Mamo?
-Tak, kochanie?
-Czy wszystko okay? Angela w domu?
-Jeszcze nie wróciła, też gdzieś poszła. Miała jakieś spotkanie z koleżankami. Chyba ze starej szkoły. Baw się dobrze, ja muszę kończyć, bo zaraz spalę kolację. Miłej zabawy, pa! -odkładam słuchawkę i patrzę na mężczyznę, który spogląda zatroskany.
-Pani może zostać na noc, to nie problem dla mnie.
-Nie chcę sprawiać kłopotu, to niepotrzebne, przepraszam. Ja już wyjdę. - otwieram drzwi, a mężczyzna łapie mnie za rękę.
-Na dworze jest niebezpiecznie.. - po wyboistej drodze przejeżdża samochód. Stary i potłuczony. Zrywam się i zaczynam machać i krzyczeć. Coś w rodzaju: halo, halo, pomocy! Auto się zatrzymuje.
-Dziękuję panu za gościnność, naprawdę. Kiedyś się odwdzięczę, do widzenia. - Boże, co ja palnęłam. Facet umrze z tęsknoty. Będzie przekonany, że przyjadę, ale ja tego nie zrobię. Nie ważne. Podchodzę do okienka w starym polonezie. Mężczyzna w środku je otwiera. Wygląda na gościa po czterdziestce. Pewnie jakiś okoliczny.
-Czy mógłby mnie pan gdzieś podwieźć? Zgubiłam się. - kiwa głową i zaprasza na przednie siedzenie. Siadam. W końcu się udało. - Dziękuję panu. - zapada cisza. Chyba nie jest jakiś rozmowny. Mija dziesięć minut. Dopiero wtedy zauważam, że włączone jest radio. Ale nie takie zwykłe. Radio Maryja. Opieram głowę o siedzenie. Nie zapytał gdzie jadę. Patrzę na niego i chrząkam. Spogląda na mnie i się lekko uśmiecha.
-Wiem gdzie jedziesz, spokojnie.
-Przecież nic nie mówiłam, chodzi mi o jakieś miasto...-ponownie się uśmiecha. Pewny siebie i zarozumiały. Idiota. Nienawidzę takich.
-Miasto? To już niedaleko. - spojrzałam na niego. Auto się zatrzymało. Na ustach poczułam czyjąś rękę, na szyi lufę pistoletu. Idiota się znowu uśmiechnął. - Nie jedziesz do miasta - powiedział i wysiadła z auta. - Zobacz - otwiera moje drzwi i wskazuje ręką na wrak samochodu. - To jest to co się stało z tym twoim wujkiem, z nami się nie pogrywa, przecież o tym wiedziałaś. - uśmiecha się. Nienawidzę tych pierdolonych uśmiechów. No niech strzeli mi w łeb, niech wpakuje tę kulkę prosto w moje czoło, do cholery! -A teraz...- coś uderza mnie w głowę, potem słyszę strzały. Boże, ja umarłam. Ja jestem już kurwa martwa...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro