Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6

  Oczy. Wcale nie są zwierciadłem duszy, przynajmniej teraz nie są. Widzę w nich tyle zła ile dobra. Zimnem mnie otaczają, ale z jednej strony, gdy w nie patrzę czuję ciepło. Taka przeciwność wszystkiego i niczego. Stoi przede mną niewzruszony i zapatrzony. Jego kukiełka praktycznie umarła, ale tak naprawdę wciąż tu jest. Byłam pewna, że umarłam. Byłam pewna, że kula tak szybko mnie trafiła, że nawet jej nie poczułam. Nie ruszałam się przez dobre pięć minut, patrząc przed siebie. Nie zauważyłam nawet, że oddycham i mrugam. Zapomniałam, że żyję, że jestem. To nie ja zginęłam, ale czułam, jak dusza odeszła. Pierwszy raz czyjaś śmierć mnie ruszyła. Może dlatego, że go znałam? Gdy zabijałam jakiś typków nigdy nie myślałam o tym kim są i co robią, wiedziałam, że są źli. Nie było mi ich żal, w końcu i tak by zginęli. Zapominałam o nich po jednym dniu. Nawet w sekundzie, gdy pociągałam za spust, nie miałam wyrzutów sumienia. To tylko napakowane typki, które z reguły strzegą tych mocniejszy i większych od nich. Może im się wydaje, że są czymś, ale wprawdzie, tak samo jak i ja, dla tamtego świata są niczym. Cholera, jaki on jest dziwny. Wzbudza we mnie masę różnych uczuć. Boję się go, ale się nie boję, bo wiem, że mnie uratował. Cholera, ten facet uratował mi życie, a ja nie znam jego imienia. Patrzy na mnie od dziesięciu minut i się nie odzywa. Może myśli, że zaczynam rozumieć. A zaczynam?

-Coś się zmieniło? - tak, zaczynam rozumieć, ale nie powiem mu, zabawmy się. - Hm, Marika?

-Jak masz na imię, o ile je w ogóle masz? - wymierzam pogardliwe spojrzenie i czekam na reakcję.

-Czajenie nie idzie ci najlepiej, ale chyba załapałaś choćby odrobinę. - uśmiecha się niezgrabnie.

-Myślę, że imię mojego wybawcy powinno mi być dane znać, nie uważasz?

-Myślę, że próbujesz ograć wygranego. Gra nie jest skończona moja droga, nie ma tak łatwo. - schyla się do mnie. - Powiedz mi, dlaczego się tak boisz? Boisz się mnie, boisz się prawdy, ale skryłaś się pod tak ciężką skorupą i naprawdę trzeba być uważnym, by zauważyć twoją słabość. Każdy ją ma, ale tobie naprawdę mistrzowsko udaje się ją ukryć. Czasem jesteś nieuważna i to jest twoją zgubą. Powinnaś była zajrzeć do tamtej teczki, może byś zrobiła coś innego, może inaczej by to wyglądało.

-Ja dalej do końca nie rozumiem dlaczego. Dlaczego tu jesteś? Dlaczego mnie przetrzymujesz? Skoro ci nie zagrażam i skoro nie chcesz mnie zabić, to dlaczego jestem związana?

-Procedury są jasno określone, ale nie dziś. Ja rządzę, a ty musisz się przystosować do mnie, do zasad. Posłuchaj, jesteś w takim wieku, że ciężko jest przewidzieć czy za chwilę nie wsadzisz mi palca w oko i nie uciekniesz jak wróbel w sidła. Skąd możesz wiedzieć kto jest prawdziwy? Z pewnością jesteś świadoma, że nie powinnaś ufać nikomu, więc będziesz chciała uciec. Boisz się mnie, więc spróbujesz tego. Masz już taki charakter. Ja nie pozwolę ci popełnić samobójstwa. Oni tam czekają, żeby cię dopaść. Chciał cię zabić, ale to już wiesz. Wiesz dlaczego? Tak, w ogóle, to bardzo bym prosił byś uczestniczyła w debacie.

-Oczywiście panie ktosiu, nigdzie się nie wybieram.

-To wspaniale. - siada na krześle, ze stolika obok bierze herbatę i podaje mi do ust. Od razu lepiej. - Byłaś na liście. Lista była długa. Bardzo długa. Nie ty jedna dla nich pracujesz, to znaczy pracowałaś. Byłaś tylko pionkiem, ale wiesz o tym z pewnością.

-Wiem. Dlaczego byłam na liście?

-Naprawdę się nie domyślasz? Wiedziałaś już trochę, może za dużo jak dla nich, a może byłaś zbyt skuteczna i zbyt czająca jak dla nich. Bali się, że ich wystawisz, że coś wykombinujesz. Oni biorą do siebie ludzi, którzy nie do końca są świadomi tego co się dzieje. Ty stałaś się mądrzejsza z czasem i niebezpieczna dla nich. Wiedzieli, że mogłaś się odwrócić.

-Ale bym tego nie zrobiła.

-Nie wiesz, różni ludzie chcieli się z tobą skontaktować. Nie udało się im, bo ci twoi zawsze byli o krok przed wszystkimi.

-Oprócz ciebie. - jest mi niewygodnie, cały czas poruszam nerwowo rękami.

-Tak, oprócz mnie. Byli przebiegli, ale chyba nikt się nie spodziewał, że aż tak się do ciebie zbliżę i w taki sposób. Naprawdę podziwiam ich tępotę. Obserwowali cię całymi dniami i nocami, ale mnie nie widzieli. Nie zauważyli. Wiesz, że gdy mówiłaś im o mnie, stwierdzili, że próbujesz ich zmylić? Że to już spisek. - śmieje się. - Zabawne jak bardzo ci nie wierzyli, dobrze, że zjawiłem się w porę. Inaczej by cię dorwali. Specjalnie pozwoliłem im, żeby mnie znaleźli, żeby ci udowodnić, że nie możesz im ufać.

-Tobie też nie powinnam.

-Nikomu nie można ufać, trzeba być zdanym na siebie. Nie musisz ufać mi, nie musisz ufać im. Ale możesz współpracować. Współpraca jest ważna, a ja jestem przekonany, że jeszcze chcesz trochę pożyć. Obiecuję ci, że już nigdy, przenigdy nie będziesz mieć normalnego życia. - patrzy uśmiechnięty wprost w moje oczy i oblizuje suche usta. Popijamy herbatę i dławimy się ciszą. Nie wiem o czym myślę. Chcę go słuchać, chociaż nienawidzę jego głosu. - Wracając do listy. Jak to się tam mówi? No tak, lista do odstrzału. Lista, na której byli wszyscy ci, których należało wyeliminować. Oni wtedy nie wiedzieli jeszcze, że ty na niej jesteś. To ten facet w biurze cię tam wpisał. To szef. Z nim też współpracowali. Dziwne prawda? Jest tyle pionków, jest jedna gra, ale nie ma w niej stron. Strony to pojęcie względne i nie istniejące w hierarchii przestępczości. Tam gdzie jest korzyść, tam jest piłka. Wrogowie z poderżniętymi gardłami będą witać się w piekle ze swoim oprawcą, dziękując mu za naostrzony nóż. Tak to wygląda. Tam nie ma zasad, zresztą to już wiesz.

-Wiem.

-Widzisz, dużo wiesz. Kojarzysz fakty, myślisz i analizujesz. Im to przestało pasować. Byłaś zagrożeniem. Zwykła dziewczyna ze zwykłego liceum i normalnego domu, agentka, która potajemnie pomagała wielkim panom świata. Ich małego przestępczego świata. Agentka przestała być tylko wykonawczynią zadań, agentka stała się problemem i zagrożeniem. Widzisz, możesz być dumna, bali się ciebie. Cieszysz się, co?

-Co teraz? Zamierzasz mnie tu trzymać, aż nas znajdą? - rozlega się huk i strzał.

-Właściwie to nie zamierzam trzymać cię tu ani chwili dłużej - nożem przecina sznury i podaje mi do ręki pistolet. Patrzy mi w oczy, jakby widział w nich coś cudownego. Czuję się dziwnie, dosłownie jakby patrzył mi w oczy jakiś walnięty psychol. - Idziemy, Marika. Idziemy, trzeba posprzątać. - patrząc mi w oczy, wyciąga lewą rękę i strzela w mężczyznę. Nawet na niego nie spojrzał. Podaje mi rękę i wychodzimy. Cholera. Wiesz co jest dziwne? Że ja chcę tam iść i wpakować komuś soczystą kulę w łeb, a potem pójść dalej za psycholem. No dobra, psychopatą. Chcę.

Nie sądziłam, że można być tak zręcznym i wytrzymałym. On potrafi w jednej sekundzie zabić czterech mężczyzn. Z moją pomocą, czy bez i tak by sobie poradził. Przed chwilą złapał mnie za rękę i wystrzelił z niej dwa strzały, jednocześnie strzelając ze swojej drugiej ręki w stronę dwóch kolejnych typów. W ten sposób udało nam się uciec z płonącego budynku. No właśnie, płonącego... Umiał też w kilka sekund wysadzi połowę kamienicy. To był minutę temu, naprawdę, a my już siedzimy w aucie i słuchamy Five Finger Death Punch. Mają nawet fajne piosenki, ale nie wszystkie do mnie przemawiają. Zatrzymujemy się. On jest spokojny, jakby nic się nie stało, ja się nadal trzęsę i nie mogę opanować emocji. Jeszcze nie ostygłam, a on już wyciąga mnie z auta. Mruży oczy i się uśmiecha.

-Z czym chcesz hot-doga? - pyta, gdy wchodzimy na stację benzynową. - Przed nami długa droga, najedz się. - chcę coś powiedzieć, ale gdy zbiera mi się na krzyki i gniew stoimy już przed sprzedawcą. - To co wybierasz? Ostrego czy może raczej łagodnego? - nie mówię nic, tylko tępo patrzę na niego. - Dobra, skoro chcesz ostrego, to niech będzie. - wychodzę ze stacji niewzruszona i słyszę jeszcze w tle jak śmieje się ze sprzedawcą. Ciekawe jak on by się czuł, gdyby był na moim miejscu. Czemu zawsze muszę trafiać w jakieś chore sytuacje? Czasem chciałabym być normalną nastolatką, tępą dziewczyną, która umawia się ze znajomymi i pali marihuanę. Ale już za późno. Już nie jestem taka. Podnoszę głowę do góry i widzę nadjeżdżający autobus. Tuż obok stacji jest przystanek. A może... Naprawdę zastanawiam się właśnie czy nie zacząć biec, czy nie uciec. Przyglądam się wypełnionym ludźmi autobusowi, stojącemu na światłach jakby za długo. Może to znak... Spoglądam na pojazd tuż obok autobusu. Czarne auto, uśmiechnięty mężczyzna. No może on ma się z czego śmiać, ja nie. Auto rusza i w tym momencie zauważam, że nie ma rejestracji, że to oni. Padam na ziemię jak wariatka. Nie widział mnie, nie widział mnie, powtarzam sobie w myślach i zamykam oczy. Cholera, jak to musi wyglądać na kamerach. Żeby nie wyjść na dziwną udaję, że czegoś szukam i wtedy ktoś za mną staje. Nie wiem, czy się odwracać, czy nie zacząć uciekać. Nie ważne kto to jest. Może jeszcze jest szansa na normalne życie.

-Nie mają pojęcia, że tu jesteśmy, no już, wstań. - podaje mi rękę, ale nie łapię za nią. Sama wstaję i maszeruję w stronę auta. - Obraziłaś się czy co? Mam dla ciebie hot doga, wiem, że lubisz ostre, proszę. - podsuwa mi pod nos, ale nawet nie tykam tego kawałka mięsa zapakowanego w grubą bułkę. Co mam mu powiedzieć, że myślę o ucieczce? Cholera, to już nie ja. Co się ze mną dzieje? - Jak chcesz, kładę go tutaj, jak zgłodniejesz to sobie weź. - odpala silnik i ruszamy. Muszę to zrobić.

-Gdzie jedziemy?

-Musimy załatwić kilka spraw, spokojnie nie uprowadzam cię przecież, chyba chcesz żyć, prawda?

-Już sama nie wiem.

-Słucham? - prawie krztusi się hot dogiem z musztardą i ketchupem. - Kochana, to wysiadaj z auta i poczekaj aż cię dorwą. Zabiorą do ciemnego samochodu, założą ci na głowę kaptur i zawiozą do drewnianej chaty na odludziu. Tam pomogą ci długo i spokojnie umierać. Lubią się znęcać. Obetną ci palce, chyba, że wbiją pod paznokcie gwoździe. To już będzie zależało od ciebie. Wiesz, zawsze możesz chcieć uciąć całą rękę lub tylko stopę. A może wyjmą ci oko i powieszą tuż przed tobą, byś mogła się na nie wpatrywać, dokąd się nie wykrwawisz. Oni to lubią, jak ty też lubisz, proszę bardzo, wysiadaj, droga wolna, a wybór należy do ciebie. Jesteś już prawie dorosła, potrafisz już podejmować życiowe decyzje, więc zdecyduj. - zapada długa, spokojna cisza. Nagle przechodzą mnie odprężające ciarki. To ironiczne, ale jakbym nagle poczuła spokój, taką błogość. Słyszę jego oddech i to mnie uspokaja, choć gdzieś wewnątrz mnie wciąż mam ochotę wpakować mu kulkę w łeb i działać na własną rękę. Zobaczę co da się zrobić. Na razie muszę chwilę odpocząć. Czuję, że za nami jadą, że gdzieś w pobliżu są, ale w stanie ciągłej ekscytacji i wysokiego tętna nie potrafię myśleć logicznie. Nadal nie jestem co do niego przekonana.

-Powiesz mi w końcu? - pytam.

-Dowiesz się jak będziemy na miejscu, spokojnie. - wzdycha i nie odrywa wzroku od drogi.

-Nie o to mi chodzi - patrzę na niego. - Jak masz na imię?

-Mam wiele imion.

-A imię dla mnie? Jakie wymyśliłeś?

-Jeśli chcesz, możesz je sama wymyślić, nie będę miał nic przeciw. - śmieje się gromko i dotyka mnie prawą ręką. Mam ochotę strzelić go z placka prosto w twarz, ale się powstrzymuję.

-Naprawdę jesteś aż tak zakłamany, że nie jesteś nawet w stanie przyznać się do swojego imienia? Ja rozumiem, że w dzieciństwie wyzywali cię i nie lubili, ale imię wcale nie musiało być powodem. Och, a może jednak? Miałeś takie durne imię, że aż do dziś, gdy o tym myślisz robi ci się źle. Dlatego byłeś już Markiem, Tomkiem i kim tam jeszcze? - cisza rozbrzmiewa pomiędzy nami, czyżbym trafiła w ten słaby punkt? - Nie załamuj się, już na zawsze będziesz namaszczony tym imieniem.

-Bernard. - powiedział i oboje zamilkliśmy. Wcale nie jest takie złe. Nic nie powiedziałam, bo cóż miałam mówić? Chciałam po prostu wiedzieć jak mam się do niego zwracać w myślach. Dobrze, więc Bernard jest przeciwko nim. Ale tak właściwie dlaczego chce mnie ochronić? Jest taki bezuczuciowy, ale ja jestem wyjątkiem? Coś mi tu śmierdzi. Skoro potrafi za jednym razem zabić czterech mężczyzn i dalej pozostać nieporuszonym, to znaczy, że śmierć go nie wzrusza. Dlatego nie rozumiem, kim jestem ja, że zabrał mnie ze sobą do miejsca mi nieznanego. Dlaczego chce załatwić jakieś sprawy ze mną, dlaczego nie zrobi tego sam. On szuka w tym wszystkim jakiejś korzyści. To musi z czegoś wynikać. Ja jestem kartą przetargową, jestem tego pewna. Dzięki mnie coś osiągnie, ale gdy już to osiągnie ja będę bezużytecznym śmieciem, z którym się rozprawi przy pierwszej lepszej okazji. Co ja w takim razie muszę zrobić? Zmusić go do mówienia, jeżeli nie powie mi nic, co mnie zadowoli będę musiała to zrobić. Nie wiem jeszcze jak, ale będę musiała uciec. Może go zabiję? Tylko, że... Co potem? Przecież tam nie wrócę, nie mogę, bo zabiją mnie i moją rodzinę. On wykorzystał tę sytuację, od początku wiedział, że jestem w pułapce. Ja jestem częścią jego planu, który skrupulatnie od dawna planował. Został moim nauczycielem, zbliżył się na taką odległość, że widywał mnie codziennie. Podglądał, podsłuchiwał i już wiedział jaka jestem, co zrobię i jak. Słyszał również ich. Wiedział co planują i dlatego zechciał się zabawić. To dla niego gra, z której chce czerpać korzyść. Pewnie chodzi o jakiś tajemny sejf i masę pieniędzy lub o jakiś dysk, na którym są ważne informacje. Nie wiadomo. Na pewno nie jestem mu do tego potrzebna. Cholera i to jest punkt zwrotny. Bo dlaczego mnie porwał? Dlaczego mnie zabrał im? Skoro oni chcą mnie zabić, to nie jestem mu potrzebna. Czuję jak zaczynam się ponownie denerwować. Chwytam hot doga i zjadam go migiem. Myśl, myśl. Cholera jasna. Dalej nic nie rozumiem. To chyba nie jest do zrozumienia. Muszę go zapytać.

-Shit.- krzyczy i nagle zmienia pas, mija nas samochód z naprzeciwka. Widzę w lusterku, że prawie wpada do rowu. - Jadą za nami, rozepnij pasy. - patrzę na niego zdziwiona.

-Jak to mam rozpiąć pasy? - no niepoważny człowiek. Przyśpiesza, na liczniku jest już grubo ponad sto kilometrów na godzinę. Czuję jak serce podchodzi mi do gardła.

-Broń jest w drzwiach, naładuj i wiesz co robić. - gwałtownie skręca w prawo. Trafiamy na pola, puste, odludne pola. Ręce mi się trzęsą, sięgam po pistolet i powoli otwieram okno.

-No nie wiem...

-Wiesz. Nie widziałaś nigdy na filmach? - skręca, samochód zarzuca. - Cholera. - prawie wpadamy do rowu. - Nie bój się, strzelaj, teraz! - strzeliłam. Dwa, trzy razy. Nie wyrobili się, wpadli do rowu, który my ledwo wyminęliśmy. Uśmiecha się i patrzy na mnie w końcu. Jednak, gdy ja chcę spojrzeć wprost w jego oczy, odwraca wzrok. - Gratuluję, to twój pierwszy raz pewnie. Ciężko jest strzelać w czasie jazdy, ale to przyjemne. - nie, to nie jest przyjemne. Chyba, że ktoś lubi, gdy wiatr prawie wyrywa mu gałki oczne. To było bolesne.

-Powiesz mi w końcu?

-Powiedziałem jak mam na imię, to nie był żart. Wybacz, ale czasem potrafię być szczery. - uśmiecha się, znowu, wiecznie się uśmiecha i wiecznie nic go nie wzrusza.

-Nie, nie chodzi mi o imię. Nigdy nie chodziło. - nabieram powagi, a z jego ust schodzi głupi uśmieszek. - Posłuchaj, wiem, że masz masę argumentów, żeby mi nie mówić, ale chciałabym wiedzieć. Nie jest łatwo żyć jak nie ma się gruntu pod nogami. Zrozum mnie. Chcę wiedzieć dlaczego tu jestem, dlaczego nie pozwoliłeś mi umrzeć? Jestem ci nie potrzebna.

-Mylisz się.

-Co chcesz osiągnąć? Nie jestem głupia, wiem, że chcesz mnie wykorzystać i że jestem jedynie twoją pożywką, dla twych psychopatycznych pragnień. Wiedz, że nie zawaham się odejść. Prędzej czy później zabijesz mnie ty lub oni.- zatrzymuje gwałtownie auto. Stajemy w środku jakiegoś lasu, na totalnym odludziu. Boże, czy on to teraz zrobi? Niech zrobi to szybko. Niech mnie zabije jeżeli już musi. - No nie kłam, przestań kłamać. Chcesz mnie zabić, wiem o tym. Ja już jestem martwa. - wysiada z auta. Jest jakiś nieobecny, jakby wstąpił w niego diabeł. Ściskam mocniej broń. Nie chcę go prowokować i unosić jej do góry. Czyżby zapomniał, że ją mam? Podchodzi do moich drzwi i je otwiera. Wyciąga mnie za bluzkę. - Wiedziałam, wiedziałam. - uśmiecha się. Siada za kierownicą i otwiera szybę.

-Niestety, mylisz się - zaczyna się śmiać. - Nie wiedziałaś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro