5
Najgorsze w ciszy jest to, że cisza zupełnie nic nie słyszy. Jest głucha. Jakby straciła słuch lub miała wygłuszające słuchawki na uszach. Cisza jest głucha i pochłaniająca. Przecież wołam, przecież krzyczę, ale czym krzyczę? Czy coś oprócz ciszy potrafi mi odpowiedzieć? Wołam, jakbym miała za chwilę umrzeć, jakby wbijali mi w dłonie gwoździe, a przecież nie wbijają. Krzyczę tak nienaturalnie i niewyraźnie. Oddycham. Teraz widzę jakieś światło, rozmazany obraz i znowu ciemność. Głęboka ciemność. Błysk światła, poruszające się kontury. Coś jakby tańczyło przed moimi oczami, próbowało pokazać mi coś, czego nie widzę. Próbuję wytężyć wzrok, wyostrzyć obraz niczym lustrzanka. Nagle zdaję sobie sprawę, że jest cicho. Ciszę znam, ale nie wiedziałam, że da się nią krzyczeć. Nikt nie usłyszał mojego krzyku, bo on był tylko w mojej głowie. Cholera, czy ja zaczynam tracić umysł? Moje gardło nie jest w stanie wydać z siebie najmniejszego jęku, zaschło mi w gardle i nie wiem co się dzieje. Gdzie jestem i jak długo? Gdzie on jest? Nadal nie potrafię odpowiedzieć na pytanie kim. Znam go, ale skąd? Chyba muszę przestać z tymi pytaniami, to już jest przesada. Teraz muszę się skupić na ucieczce, negocjacji. Trzeba coś ugrać. Chyba, że jest psychopatą, to już jestem martwa. Skrzypi coś. Zamieram. Czuję jak serce nagle podskakuje w mojej klatce piersiowej i sprawia, że okrywa mnie niewyobrażalny gorąc. Adrenalina nadaje wszystkiemu sens. To drzewa. Drzewa za oknem tańczą jak szalone, w rytm wiatru. On się zbliża. Niemalże czuje jego oddech. Słyszę go, jest miarowy i spokojny. Mam wrażenie, że się uśmiecha, że prawie się śmieje, nie może się powstrzymać. Dotyka mojego ramienia. Drętwieje. Z chęcią odgryzłabym mu rękę. Wtedy jego głos mnie uderza prosto w policzek.
-Jesteś gotowa? - kładzie swój długi palec na mojej szyi. - To nie jest mój prawdziwy głos. Musiałem go zmodyfikować. Zanim dowiesz się kim jestem, powiedz mi, czy jesteś na to gotowa? Przecież zawsze możesz odmówić i będziemy dalej rozmawiać tak niewidzialnie. W ukryciu. Wybieraj. - chcę mówić, ale nie mogę. Jak mu to przekazać? Zaczynam się wiercić. Przed nosem pojawia się szklanka wody z miętą. - Napij się, może to pomoże. - wypijam do dna, połykam listek mięty i głęboko oddycham.
-Gotowa. - powietrze mętnieje, cień przesuwa się obok i staje przede mną. Jego uśmiech jest połyskujący w martwym świetle pustego pokoju. Czuję ciarki na plecach, na nogach i wszędzie. Znam go, znam. Przynajmniej mi się tak wydawało. Teraz wszystko zaczyna nabierać sensu. Ta nagła zmiana. To nieprawdopodobne - Zabiłeś ją? - uśmiecha się, jest taki dumny. Jak mogłam się nie domyślić? - Zabiłeś ją tylko po to, żeby się zbliżyć do firmy?
-Nie do firmy, Marika. Do ciebie. Dokładnie do ciebie. To, że ją zabiłem jest kwestią do dyskusji, właściwie to sama pociągnęła kierownicą i zjechała w rów. Ale nie zginęła od razu, pomogłem jej. Nikt się nie spodziewał, ale jakie to ma znaczenie? Przecież jej nie lubiłaś, ja zresztą też. Znaliśmy się od pół roku - wyciąga skądś krzesło i siada przede mną, czuję się, jakbym patrzyła na zupełnie inną osobę. Ani przez chwilę nie pomyślałabym, że to możliwe. Wydawał się dziwny, ale tylko tyle - A ty powiedz, jakie były twoje myśli na pierwszej lekcji? Nie byłaś zadowolona ze zmiany? Widziałem, że się ucieszyłaś. Ja wiem, że to takie bezuczuciowe cieszyć się z czyjejś śmierci, ale w końcu jej nie znałaś i nie lubiłaś. Chyba nie masz do mnie urazy z powodu tego nieszczęśliwego wypadku?
-Nie mam, to znaczy nie wiem - chrząkam. - Nie jesteśmy tu chyba po to, żeby się nad tym zastanawiać. Przejdź do rzeczy. Zabijesz mnie czy będziesz torturować? Po co to wszystko?
-Jeszcze nie zrozumiałaś - śmieje się. - Ja tu przyjdę dopiero jak zrozumiesz. - wstaje i poprawia białą koszulę. Mój nauczyciel od angielskiego spogląda na mnie pogodnie i macha ręką.
-Czekaj - krzyczę. - Daj mi jakiś punkt zaczepienia.
-Oni - mówi i trzaska drzwiami. Oni? Czyli kto? Firma? Czyli jednak ja nie jestem tutaj w centrum uwagi? Cholernie mnie to wszystko denerwuje. Po co te gierki, po co to wszystko. Ja wiem, sprawia mu to przyjemność, ale mi nie. Nie jestem od tego by się zastanawiać, ja jestem od tego by działać, a potem myśleć. On chce się dostać do wewnątrz, ale mi się nigdy nie udało wejść dalej, niż w to co mogłam zobaczyć i przeczytać. Nie mam informacji, które mogłyby mu pomóc, musi o tym wiedzieć. Niemożliwe, żeby nie wiedział. Skoro wie, to po co mu jestem? Oni. Oni. Oni to co? Chwila, a może on chce wyłudzić pieniądze? Nie, to niemożliwe, przecież ja jestem nikim dla nich. Nie ma żadnych dowodów. Kasa jest gdzieś tam, ale nikt oprócz mnie nie wie gdzie jest to "gdzieś tam". Zatem o co w tym wszystkim chodzi. Czuję się głupia, dosłownie jakbym była jakaś otumaniona. Jakbym nie była jarząca. Nie widzę tu żadnych wyjść. Już taka jestem, przystosowałam się do rynku. Tam każdy nastawiony jest na zysk i każdy chce czegoś, w zamian za coś. Tam nigdy nikt nie przegrywa, każdy jest wygranym, no chyba, że ja dotrę tam i poruszę Glockiem. Ale co poza tym jest wśród ich hierarchii? Pieniądze, władza i pieniądze. Nie mogłam czegoś przeoczyć. Tak działają właśnie oni, a on do nich nie pasuje. On nie jest z nimi, on jest z innej beczki, ale jakiej? Kim ja jestem, żeby zadawać sobie te pytania? Mam tego dość. Spoglądam na wysokie drzewa, które kołyszą się tak agresywnie. Nie wiem nawet gdzie jestem. Czy to jest jego dom? Wolałabym być drzewem. No dobra, może nie, wolałabym być wiatrem. Nie chcę siedzieć na tym krześle, nie chcę być do niego przywiązana, nie chcę, żeby z oczu leciały mi niekontrolowane łzy. Czuję, że znowu się gdzieś zapadam. Musisz się trzymać, trzymaj się, szukaj, buszuj. Wszystko zawsze jest tak łatwo powiedzieć. Gdzie mam szukać odpowiedzi? Gdzie? Naprawdę mam tego dość. Coraz ciężej mi myśleć. Czuję się tak słabo, bo adrenalina mnie puszcza. Puszcza mnie i zostawia z bólem głowy. On mnie nie musi dotykać, żeby mógł mnie torturować. Samo to, że nie znam odpowiedzi jest bólem, a on mi go sprawia. Dobrze wie, że niczego się nie dowiem, że będę się błąkać. Pewnie teraz patrzy na mnie przez kamerę i przygląda się co robię. Patrzę na sufit, próbuję się odwrócić, ale nie mogę. Szukam w rogu pokoju, ale nie widzę nic poza nicością i bielą. Co za ironia. Nicość. Biel. To wszystko co teraz mam w głowie. Nie, w zasadzie jest coś jeszcze. Jestem jeszcze ja. Dokładnie jak w tym pokoju, jest coś jeszcze. Jakiś zalążek mądrości i rozwiązania. Rozwiązanie jest tu. We mnie. W tej nicości i bieli. Coś przecina światło. Pokój przez sekundę ciemnieje i potem znowu wraca do pierwotnej wersji. Patrzę w okno. Co to było? Czy ja jestem na jakimś zadupiu? Pewnie tak, a on się kręci gdzieś tam i dba o swoje chore roślinki lub zwierzęta. On musi być psychopatą, nic innego nie przychodzi mi do głowy. A skoro on jest psychopatą... Człowiek. Gardło robi się suche, chciałam z siebie wydać jakiś dźwięk, ale mi się nie udało. Tam był człowiek. Starsza kobieta przeszła z siatką z Biedronki. Jestem w środku miasta, może jest jakaś szansa. Znowu. Mężczyzna za oknem. Ruszam się z miejsca i ląduję na podłodze. Rozlega się gorzki śmiech.
-Uważaj, bo sobie coś zrobisz. - podnosi mnie razem z krzesłem. - Oni cię nie zobaczą, nie pomogą. - cały czas był w pomieszczeniu. Przechodzą mnie ciarki. - Pamiętasz czerwoną teczkę?
-Tak, co z nią?
-No tak, nie zajrzałaś do niej, gdybyś zajrzała sytuacja pewnie wyglądałaby inaczej. - staje przede mną. - Była tam lista.
-Jaka lista?! - czuję jak cierpliwość ucieka mi przez nos i usta.
-Jesteś głodna, bo mogę skoczyć do sklepu. Niedaleko jest MacDonald. Któż go nie lubi?
-Nie.. - prawie krzyczę, ale czuję, że nie mam siły.
-Nie lubisz MacDonalda, no nie mów, że nie. Czasem tam bywałaś. Spotkaliśmy się tam raz - robi mi się gorąco, ale nie ze strachu, tylko ze złości. On ze mną pogrywa.
-Dlaczego? - głucho pytam. Odpowiada mi cisza, a on wpatruje się we mnie jak w obraz. Skupiony. Podziwia. Ciekawe o czym myśli. Może o tym jak mnie zabije, albo jak się będzie mną bawić.
-O czym myślisz, Marika? - patrzy mi prosto w oczy, dotyka mojego policzka i zbliża swoją twarz do mojej. Zapach jego perfum jest delikatny, ale niezwykły. Czuję od niego niesamowite zimno, uśmiecha się i patrzy mi prosto w puste oczy. Czuję się bezbronna. On wie o czym myślę - To nie ja, wiesz?
-Co nie ty?
-To nie ja jestem tym kogo powinnaś się bać. Na świecie jest tyle złych ludzi - spogląda w sufit. - Ale w tym pustym pokoju, nie ma złych ludzi. Są tylko ci, którzy mądrzeją i mądrzy są. Zastanów się nad tym sufitem. Jest popękany i stary, ale od pięćdziesięciu lat dalej wygląda tak samo, to niesamowite. - Łapie za klamkę w drzwiach. - Idę do MacDonalda. - drzwi się zatrzaskują. Tym razem rzeczywiście poszedł. Patrzę w przestrzeń przed sobą i w zasadzie jej nie dostrzegam. Ten człowiek jest nieprzewidywalny. Ja niczego nie rozumiem. Straciłam ochotę do ucieczki. Nie poddawaj się, spróbuj rozwiązać ręce. Poruszam rękoma, nadgarstki płoną pod wpływem tarcia. Widzę jego twarz, uśmiecha się przed okienkiem i macha mi na pożegnanie. Potem idzie dalej. Próbuję jak szalona wyrwać się z tych sideł. Wolę być sama, niż zdana na kogoś. Muszę uciec, nie ma innej opcji. I tak mnie w końcu zabije. Powieki nagle robią się ciężkie. Co za lista? Czy trzymałam odpowiedź w rękach? Co tam właściwie było? Zamykam oczy. Widzę jakieś obrazy, postacie przecinające się. Wchodzę do snu. Biegnę jak oszalała, jestem wariatką, a on mnie goni. Potem mnie zatrzymuje, kładzie dłoń na policzku i powtarza, że nie mogę się poddać. Cały czas mówi jakieś imię i w kółko odwraca się za siebie. Jakby nie chciał być zauważony. Mówi do mnie, że oni tu są. Grzmot przecina powietrze. Widzę jakąś kartkę. Lista i słyszę szuranie. Szuranie butów. Otwieram gwałtownie oczy i słyszę jak powolnym dźwiękiem zamykają się drzwi za moimi plecami.
-Szybko wróciłeś, ten MacDonald to masz chyba naprzeciwko ulicy. - odpowiada mi cisza. Coś mnie drażni. Drażni mnie zapach. To nie jest zapach jego. To ktoś inny. Ciarki przechodzą po całym moim ciele. Ktoś rusza w moją stronę.
-To ja. - słyszę głos łącznika, to on. Jestem uratowana. Udało się, dzięki Bogu.
-Och, w końcu, ileż można czekać? No rozwiąż mnie - cisza, nieskończona cisza. Chwila, do cholery. On nie przyszedł mnie uwolnić. Czemu wciąż stoi? Cholera, cholera. Gdzie jest mój nauczyciel od angielskiego? Chcę krzyczeć pomocy, ale jest już za późno. Odblokowuje pistolet i mówi: Przepraszam. Pada strzał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro