3
Nie każdy ma okazje stać się pogromcą niewidzialnego zła, które skrupulatnie ukrywane jest w podziemiach ludzkiej psychiki. Może nie zwyciężam zła, a przyczyniam się do jego zmniejszania. Ci, z którymi współpracuje z pewnością nie są dobrzy. Nikt tu nie ma dobrych zamiarów, każdy chce dla siebie i każdy dąży do swoich korzyści. Mimo to, pomagam im i nie kieruje się chęcią życia, tylko cholernym instynktem. Wykształcił się we mnie sam, znam go teraz znakomicie. Jest niezawodny. Każdy go ma, ty też. To nie jest proste by go znaleźć, by umieć odczytać wiadomości ze świata, które docierają do podświadomości, ale po pewnym czasie znajdziesz drogę do siebie. Ja znalazłam i teraz znam siebie bardziej niż kiedykolwiek. Wiem kiedy zło jest blisko. Czuję to. Czuję to teraz, przenika to moją skórę. Buzuje w żyłach i jest gdzieś w pobliżu. Spoglądam przez okno, w które uderzają tysiące kropli deszczu. Nie ma nic piękniejszego od szkolnej ławki i deszczowego dnia, po prostu rozpłynąć się w obłokach chmur i w stanie ogromnej relaksacji. Innymi słowy, dzień jest do bani. Jest bardzo zły i niemiły. Szczególnie dlatego, że ostatnio zbyt często zmieniają nam się nauczyciele. Teraz otrzymaliśmy nową nauczycielkę od włoskiego i nauczyciela od angielskiego. Nauczycielka jest naprawdę słaba i kompletnie nieczająca. Może to i lepiej. Nauczyciel próbuje nas czegoś nauczyć, ale chyba nie pozałatwiał spraw z żoną, bo często się denerwuje. Myślę, że jest cholerykiem. No i właśnie trwa angielski. Znowu jestem myślami w zupełnie innym miejscu. Obok mnie toczy się jakaś inna bajka, jakiś inny świat, w którym nie uczestniczę. Bo w świecie nastolatków, w świecie licealnym, nie ma mnie. Jest tylko manekin postawiony na środku sali, wpatrzony w tablicę i we wszystko byle nie w nauczycieli. Taka marionetka, którą mogą pomiatać. Chciałam tego, chciałam wykształcić w sobie możliwość zmieniania się jak robot. Bo w szkole jestem bezużyteczną i nic nie znaczącą osobą, która na każdej przerwie siedzi ze swoją rozgadaną koleżanką, której boją się wszyscy poza mną. Zgrałyśmy się niesamowicie. Bo ani ona, ani ja nie czaimy niczego poza odległymi światami. Ona żyje w świecie fantasy, a ja w świecie bardziej niż realistycznym, ba! Ja przeszłam na kolejny poziom realizmu. Przekroczyłam granicę niemożliwości. Ona jeszcze zatrzymała się w pewnej części wyobraźni. Ja wyobraźni nie potrzebuję, bo ja wyobraźni już doświadczyłam. Może stać się wszystko, o czym byś nie pomyślał. To prędzej czy później się stanie. I ja o tym wiem, i on o tym wie. Bo on jest gdzieś tu w pobliżu, w pobliżu szkoły. Pewnie dziwi się, że ktoś tak niepozorny jak ja, może pracować dla tak złych ludzi. No nie do uwierzenia. Ja też w to nie wierzyłam, ale z prawdą trzeba się pogodzić. Nie ma innej opcji. Dlatego właśnie musiałam się zaprogramować. Ukrywać prawdę jak najdalej, gdy w pobliżu mnie są ludzie, których znam i którzy są moją osłoną. Muszę wtedy ze zdeterminowanej zabójczyni, zmieniać się w nieśmiałe dziwadło z ostatniej ławki. On pewnie już rozpracował moje metody, już z pewnością wie, że to jest genialne. Genialne ukryć w szesnastolatce morderstwa, przestępstwa i tajemnice. Zastanawiam się tylko gdzie. Gdzie teraz jest. Czy patrzy na mnie zza okna, któregoś samochodu na parkingu przed okoliczną restauracją, czy może ukrywa się jeszcze bardziej. A może siedzi w restauracji? Popija spokojnie kawę i czeka aż wyjdę ze szkoły. Może też obmyślać plan z ekipą uzbrojonych mężczyzn. Bo chce mieć informacje i chce je dostać mimo wszystko. Wiem już o tym, bo sam fakt, że włamał się do mojego domu mówi, że jest przebiegły i nie posunie się przed niczym. Moja rodzina mogła się obudzić, sąsiad... Wszyscy. Ale on wszedł i jestem pewna, że teraz jest gdzieś blisko i czeka na moment.
-To trzeci warunek, ostatni pani Mariko. - nauczyciel momentalnie wyrywa mnie ze snu na jawie, wpatrzony we mnie jak w ducha, wymownie zwraca uwagę na moje złe zachowanie. - Powiedz nam co wyniesiesz z tej lekcji. Dalej będziesz to robić? - lepsze to niż patrzenie na twoją twarz, teraz żałuję, że odwróciłam wzrok i spojrzałam na niego. Żałuję, że w ogóle przyszłam dziś do szkoły. Popieprzony dzień. - Jak uważasz, ale nie myśl sobie, że potem będzie lżej. Oceny cię dopadną i nie będzie wtedy patrzenia w okno. Weź się za siebie. - powiedziałabym mu co myślę o jego osobie i w ogóle o całym świecie, ale jest przecież tak nerwowy, że chyba bym dostała sierpowego prosto w twarz i umarłabym na miejscu, zabita przez nauczyciela furiata. Tacy ludzie nie powinni uczyć. - Wracając więc do lekcji moi drodzy, nie macie dziś pracy domowej, ale zastanówcie się nad trzecim warunkiem. - dzwoni dzwonek. Biorę do ręki torbę i zaczynam dosłownie biec do drzwi, słyszę chrząkanie za plecami. Nina. Patrzę na nią i już wiem, że dalej jest zła. A cóż mam powiedzieć? Że teraz jestem w zupełnie innym wymiarze i nie mam siły na skupianie się na tym co ludzkie i tutejsze? Nie, ja wolę być w tym innym wymiarze. Rzucam jej więc suche spojrzenie i wychodzę. Potrzeba nam czasu, a przecież go do cholery nie ma. Przecież nie ma czasu. Nie ma.
Wbrew pozorom mam też życie. Prywatne, prawdziwe i to ukryte, nierealne. Czasem cieszę się z możliwości bycia kimś innym. Mam dwie postacie wewnątrz siebie, dobrą córkę rodziców i samotną zabójczynię. Nie zawsze mogę tak łatwo wybierać pomiędzy życiami, bo niestety ale często między misjami jest sporo czasu. Czasem miesiące. Wówczas odczuwam ogromny niedosyt, bo mam dość ciągłej monotonności. A nic nie podnosi mi adrenaliny jak taniec na granicy życia i śmierci. Jednak nie tylko z tego składa się moje życie, bo chodzę też do szkoły, a poza tym żyję z rodziną i codziennie budzę się i jem śniadanie. Nie myślę każdego dnia o ludziach, których zabiłam lub zabiję. Myślę o sprawdzianie z fizyki i kartkówce z matematyki. Przejmuję się teraźniejszością. Żyję normalnie, choć pod przykrywką. Ciężko to zrozumieć, prawda? Ja też tego nie rozumiem. Zadawałam sobie pytania, typu: dlaczego ja? Ale to na nic, bo nie słyszę żadnej odpowiedzi. Oni mi nie powiedzą, oni są ze świata, z którym nie potrafiłabym rozmawiać. Tam nie ma pytań, tam są tylko zadania i pieniądze. Więcej nie powinno mnie podobno obchodzić, ale często wychodziło tak, że przy okazji dowiadywałam się wiele. Przykładowo o urzędnikach miasta, którzy uwielbiają małych chłopców. Zachowałam to dla siebie, po co psuć to przedstawienie, kiedyś się wszyscy dowiedzą, czekam na ten moment. Wszystko w końcu wyjdzie, oby jak najszybciej. Niech te szopki się skończą. Powinna zapanować sprawiedliwość. Ale takie jest życie, sprawiedliwość nie zwycięża, a dobro dławi się złem. Tak to wygląda, bo w zasadzie nie ma żadnego zarysu. Każdy jest marionetką. Nawet ty.
Chmury zniknęły z ciemnego nieba. Księżyc powoli wschodzi, prawie go widzę zza kamienic. Mknę ulicą tak szybko jak potrafię, nie mogę biec, bo rzucę się w oczy. Tutaj mieszka wielu świrów, jeszcze któryś przywali mi pałką i zaciągnie w ciemny kąt. Kiedyś miałam taką sytuację, ale obronili mnie. Los chciał, że oni byli blisko i rozwalili główkę dwóm łysolom spod sklepu, a ja uciekłam. Teraz ich nie ma, choć na pewno wyznaczyli kogoś do kontrolowania sytuacji. Przynajmniej mnie zapewniali, że zawsze ktoś będzie w pobliżu. Teraz szczególnie powinien ktoś być. Patrzę na ekran telefonu. Dwudziesta pierwsza. Jak to możliwe, że o tej godzinie idę po ulicy i to jeszcze sama. Literki w telefonie pokazują mi, że powinien padać deszcz i powinny być niesamowite chmury. Spoglądam jeszcze raz w górę. Który dziś jest? Oby nie czwarty. Zaczynam liczyć, wczoraj była niedziela, w środę był trzydziesty pierwszy. Słyszę za sobą szmer samochodu, dźwięk kół. Podrywam się do biegu. Czwarty, dziś jest czwarty. Czyste niebo. To znak. Czysta karta, czyste pole. Cztery. On tu jest, zaraz mnie dorwie. Numerologia nie kłamie. Cholera. Biegnę pomiędzy dwoma kamienicami, w zasadzie sama nie wiem gdzie zmierzam. Czuję już ból, ból w klatce piersiowej. Zimne powietrze uderza mnie swym majestatem wprost w czerwone policzki. Tracę ciepło. Że tez wcześniej to do mnie nie doszło. Nie powinnam była iść do Niny, nie powinnam była oddalać się od domu. Jest źle. Zatrzymuję się za rogiem i nasłuchuję. Żadnego dźwięku. Próbuję zidentyfikować gdzie jestem, chwila, to już blisko domu. Przebiegam na drugą stroną jak strzała i zamieram. Słyszę kroki. Chowam się w ciemności, w bramie pomiędzy mieszkaniami. Nie widzę nic. Jest kompletnie ciemno, widzę jedynie ulicę. Nic po za tym. Wyłaniają się dwie postacie. To dzieciaki. Śmieją się i przeklinają. Stawiam krok w tył. Czuję coś na plecach, tak jakbym oparła się o ścianę. Przełykam głośno ślinę, sięgam do kieszeni i czuję, że na mojej ręce spoczywa czyjaś ręka. Moje serce się zatrzymuje, puls zamiera. Patrzę przed siebie, ale nie widzę nikogo, próbuję cofnąć się w tył i wtedy zdaję sobie sprawę, że ktoś za mną stoi. Jego zimny oddech okrywa tył mojej głowy, ciarki przechodzą po moim ciele. Co jest? Czemu nie mogę się ruszyć? Zdrętwiałam. Gdy próbuje mnie złapać, wyrywam się i uciekam. Biegnę i nie zważam na to gdzie dotrę, jakie to ma znaczenie? Ważne, żeby nie w jego szpony. Kim on jest i czego chce? Przecież ja nie mam żadnych ważnych informacji. Jestem bezużyteczna, chyba, że on nie ma takiej świadomości. Myśli, że jestem ich najważniejszym pionkiem, a ja jestem tylko nieważnym pomocnikiem w grze. Nieważnym konturem na planszy cieni. Ja jestem niczym wewnątrz wszystkiego. Naprawdę. On się myli, ale nie wie tego i jeśli mnie dorwie, to mnie zabije. Prawie potrąca mnie samochód. Biegnę i biegnę, docieram do skrzyżowania. Po drugiej stronie jest moje osiedle. Wystarczy, że przebiegnę przez skrzyżowanie. Nie ważne czerwone światło. Nic nie jest ważne. Podrywam nogi do biegu o życie, wiatr przeciwstawia się moim zmaganiom. Czuję jakbym nie biegła, jakbym leciała, bo gdyby nie adrenalina z pewnością dawno bym upadła ze zmęczenia. Wciąż biegnę. W oddali widzę światła samochodu, pędzi jak oszalały. Zbliża się z zawrotną prędkością. W sekundzie jest tuż przede mną, rzucam się na trawnik i ląduję na brzuchu. Czuję tylko wiatr samochodu. Gdzieś za mną rozlegają się krzyki. Słyszę radiowozy, policja nadchodzi. Cholera, muszę się zmywać. Wstaję i otrzepuję dłonie. Zaczynam iść, po drugiej stronie widzę mężczyznę. To tylko zarys. Może on, może nie on. Nie wiem, ale zatrzymał się i patrzy. Przyspieszam i zaczynam biec. Po pięciu minutach jestem już na osiedlu. Zamykam za sobą bramkę i podchodzę do drzwi klatki. Opieram się i staram się nabrać powietrza. Spokojnie, już po wszystkim. Zgubiłaś go, zgubiłaś, mówię do siebie i wdycham powoli powietrze. Przymykam oczy. On mnie pewnego dnia dorwie, znajdzie moment, by mnie zabić. Jestem pewna. Wciskam kod i wchodzę do klatki. Światło jest zapalone, czekam chwilę. Nie gaśnie. Ktoś musiał je zapalić przed chwilą. Słyszę cichy oddech, mam dobry słuch. Ktoś szura butem. Biegnę, wylatuję wręcz z klatki i rzucam się do ucieczki. Nie wiem gdzie zmierzam, ale muszę znaleźć jakieś wyjście. Tu nic nie jest łatwe, trzeba walczyć do końca, trzeba umieć zachować twarz w tej grze. Wszystko jest skomplikowane, nawet bardziej niż matematyka. To jest nie do odgadnięcia. Tu nawet spojrzenia są szyfrem. Odwracam głowę i widzę, że ktoś wychodzi z klatki. Serce bije mi mocno. Mocniej niż zwykle. W biegu widzę, że to nie on. To moja sąsiadka. Uderzam w czyjeś gorące ciało i upadam na ziemię. Zaczynam czołgać się po ziemi w ogromnym strachu, niemalże krzycząc. Nie widzę jego twarzy. Jest zbyt ciemno. Wyrywam trawę z ziemi i czołgam się, nie mogę wstać. On stoi w miejscu. Patrzy, choć nie widzę jego oczu, po prostu to czuję.
-Mówiłem, że się zobaczymy. - mówi, nagle słyszę jak ktoś biegnie i coś krzyczy. To koniec. Zamykam oczy. Zabije mnie. Nastaje cisza. Boję się otworzyć oczy, boję się zobaczyć jego twarz. Co jeśli stoi tuż nade mną i uśmiecha się jak oszalały? Ktoś dotyka mojego ramienia.
-Agentko, Marika, już wszystko dobrze. Uciekaj do domu. - otwieram oczy, to tylko łącznik. - Uciekł, ale było blisko. Uważaj na siebie bardziej i nie wychodź o tej godzinie. Dostaniesz wsparcie. Jeszcze dziś pod blokiem pojawi się agent. Wstawaj - podaje mi rękę, wstaję i nie mówiąc nic biegnę do klatki. - Trzymaj się. - krzyczy. Trzymam się. Kurwa, trzymam się cienkiej linii, która z prędkością światła ciągnie mnie w otchłań, z której jedynym wyjściem jest śmierć. Ale tak kurwa, trzymam się i się trzymać będę. Tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro