12
I am ready for this. Patrzę na sufit gładząc pistolet. Mogłabym teraz przycisnąć Bena do ściany, wypytać o wszystko. Jak mi powie, mogłabym go zabić. Ale tego nie zrobię. Wydaje mi się, że może mnie oszukać. Pana X nie oszuka. Pan X wyciągnie z niego wszystko. Ja muszę tylko zaprowadzić zagubioną owcę do jamy wilka, by ten rozszarpał ją na kawałki. Owce są z reguły naiwne, ale czy ta owca mi zaufa? Czyli ja w tym wszystkim jestem pasterzem, który błąkał się razem z owcą. W końcu jednak pasterz znalazł drogę i już wie jak iść. Pasterz zmądrzał.
Patrzy na mnie z dziwnym uśmieszkiem. Odwzajemniam go, podnoszę się z łóżka i staję przed nim.
-Jestem gotowa.
-O to mi chodziło. - podchodzi do blatu przy kuchni. - Proszę, zjedz zanim wyjdziemy. Nie wiem ile czasu tam spędzimy. - siadam. Jemy. Patrzymy w różne dziwne miejsca. Jemy. Przełykamy ślinę. Oboje coś ukrywamy. Gramy w grę kłamstw. Ale dalej jemy. To obiad, zrobił dobre kotlety schabowe, ugotował ziemniaki. Może nie jest mistrzem gotowania, ale to mu wyszło. W zasadzie, co można tutaj popsuć? Zwykły polski obiad. Jest już po południu, spałam ponad dziesięć godzin i dalej nie jestem wyspana. Za długo spałam, to dlatego. Skończyłam jeść, on również. Zastanawia się nad czymś trzymając w ręku widelec, obraca go, bawi się nim. Co jeśli zaraz wbije mi go w szyję? Wstaję nagle od stołu i wyglądam przez okno.
-Gdzie my w ogóle jesteśmy?
-Obrzeża Moskwy. Mam znajomych, którzy pomogli nam wjechać na teren kraju, jakby coś mi się stało numer do nich leży na lodówce w kuchni. To Polacy, którzy tu mieszkają. Znajomi z dawnych lat, takie znajomości czasem się przydają. - staje obok mnie. - Byliśmy tu kiedyś z twoim ojcem. Zwiedzaliśmy Moskwę. Jest piękna. Jeśli będzie czas zabiorę cię tam i pokażę ci najważniejsze miejsca, ale teraz - obejmuje mnie, czuję mdłości, żal i smutek, a jednocześnie rządzę zemsty. - Idziemy. Ubieraj się, żeby nie zastała nas noc. Niedługo zrobi się ciemno. - stoję jeszcze przez chwilę patrząc na mieszkania przede mną. Ci ludzie nie wiedzą o niczym. Ludzie nigdy nic nie wiedzą. Żyją i udają, że nic się nie dzieje. Jestem przekonana, że ktoś mnie widział, że ktoś widział jak wyglądałam i nic z tym nie zrobił. Nikt nie zadzwonił na policję, gdy garniturki mnie goniły. Wszyscy milczą, bo się boją. To straszne.
-Na co czekasz? - odwracam się do niego, mam chęć zapytać go o wszystko, ale gdy widzę jego wyraz twarzy odechciewa mi się wszystkiego. On cały czas kłamie. Nie widzę w nim ani trochę skruchy. Jak może to robić? Biorę pistolet do ręki i wychodzę z Benem. Opuszczamy kamienicę.
Auto rusza, patrzę w lusterko na kobietę z dzieckiem, która obserwuje nas. Prawdopodobnie widzi mój strach, może jest czuła na takie rzeczy albo po prostu z kimś nas kojarzy. Jej spojrzenie było takie matczyne, wrażliwe. Łza pociekłam mi z oczu. Rodzina. Matka. To najważniejsze co mam i nie mogę tego stracić, oni nie mogą stracić mnie. Wyobrażasz sobie jaki to byłby dla nich cios? Najpierw ojciec, potem córka. Oboje zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Nikt nie wiedziałby gdzie jestem i jak zginęłam. Nikt nie przypuszczałby, że jestem w Rosji, na obrzeżach Moskwy. Nikt nie domyśliłby się, że byłam tajną agentką. Ludzie by cierpieli, nigdy by nie zapomnieli, ale ich ból byłby nie do zniesienia. Sama to znam. Teraz jest już lżej, bo przynajmniej mam pewność co się stało. Ale te pięć lat... Ten ból jest nie do opisania. Kolejna łza. Szturcha mnie.
-Marika? - spoglądam na niego i zdaję sobie sprawę, że od kilku minut próbuje się ze mną porozumieć. - Chciałem ci coś powiedzieć, ale już nie ważne. Gdzie mam jechać? - patrzę na skrzyżowanie. No dobrze, to skąd ja przyszłam? Niech skręci w lewo, a potem powiem, że jednak trzeba było pojechać prosto. Pan X musi nas namierzyć.
-W lewo. - terenowy samochód Bena gwałtownie zakręca. Patrzę w lusterko. Nie widzę ich samochodu. Nic. Ale czuję ich obecność, są gdzieś tam i obserwują. Czuję, że Ben patrzy na mnie wymownie. Rozglądam się dookoła - Wiesz co? Chyba trzeba było pojechać prosto... Wtedy na skrzyżowaniu. - Zawracamy. Nic nie mówi, chyba się trochę zdenerwował. Nie ważne. Dojeżdżamy ponownie do skrzyżowania, kiwam głową, że w lewo. I jesteśmy na drodze, którą przeszłam. Za jakieś pół godziny miniemy przystanek, potem zostanie nam tylko godzina i będziemy na miejscu. Ale nie mówię mu tego.
-Teraz cały czas prosto? - potakuję mu i zanurzam się w siedzeniu. Niemalże się w nie wbijam. Widzę gdzieś przed nami w oddali światło samochodu. Światła gasną. Ciekawe czy Ben to zauważył, bo ja już jestem pewna, że to oni. Czekali na nas. Przełykam ślinę. Oby tylko Ben nie zauważył mojego przejęcia. Sprawdzam czy mam zapięte pasy. Ben nie ma. Kurde, a oni chcą go żywego. Jeśli dojdzie do jakiegoś wypadku, to Ben wyleci przez okno.
-Ben, czy mógłbyś się zapiąć?
-Prawie bym zapomniał o tym. - zapina się. - Dzięki, że mi przypomniałaś. Myślisz, że mogą nas wytropić? Bo jakoś mi się nie wydaje. Nie mają jak nas namierzyć. Ale środki bezpieczeństwa są ważne.
-Nigdy nic nie wiadomo, jakby co mamy dobre auto. - i zapada cisza. Niezręczna, głęboka cisza. Opieram głowę próbując się rozluźnić, ściskam w ręku pistolet. Jak gdyby był najcenniejszą rzeczą w moim życiu. Dziś chyba jest. Oby tylko wszystko poszło po naszej myśli.
Minęliśmy przystanek jakieś półgodziny temu, a to oznacza, że zostało jeszcze półgodziny do celu. Patrzę w lusterko i momentalnie drętwieje. Widzę światło. Daleko, ale to jest światło samochodu. Nie jestem w stanie z takiej odległości zobaczyć czy to ich samochód, ale mam przeczucie, że to oni. Ciemność jest nieprzeciętna. Nie widać nic. Zupełnie jakby zamknęli cię w ciemnicy, nieskończonym świecie czerni. Chwilami z nieba spadają płatki śniegu, ale po kilku minutach ustają. Zaczynam wiercić się w siedzeniu, widzę, że Ben na mnie spogląda. Jego oczy przyglądają mi się, patrzę na niego. On coś wyczuwa. Jestem tego pewna. Mam wrażenie, że próbuje mi coś przekazać podświadomie, telepatycznie, że on wie co się stanie, że on wie. Co z tym zrobi?
-Marika, muszę ci coś powiedzieć... - uderzenie. Potem drugie. Auta zaczyna świdrować po śliskiej ulicy, Ben ledwo łapie kierownicę. Przyspieszamy. Oni też. Czuję jak moje serce zaczyna skakać do mojego gardła, próbuje się wydostać, ale ja na to nie pozwolę. Nie czas na refleksje, nie czas na uczucia. Teraz trzeba wykonać pracę, którą mi powierzono. Zadanie ponad wszystko. Potem będzie nagroda, jak zawsze. Wyciągam pistolet na wierzch. Ich auto jest tuż za nami. Ostre światło Nissana razi mnie w oczy.
-Cholera. - mówi. Strzały. Tylko tego brakowało. Tylna szyba rozpada się na miliony kawałków, chowam głowę między nogi. Czuję, że drżę. W dodatku nie mam nad niczym kontroli, to nie ja prowadzę, tylko Ben. On może nas zabić. Kurde. Ciężko się połapać w tej grze. Kto jest celem, Ben czy ja i Ben? Mam nadzieję, że nie wyręczą mnie w morderstwie. Ja chcę to zrobić. Pan X musi to zrozumieć, nie ważne co mu Ben zrobił. Fuck, są tuż obok. Widzę rozwścieczoną twarz i drwiący uśmiech. Szyba w ich samochodzie się otwiera. Schylam się. Pada strzał. Ben gwałtownie skręca w jakąś nieznaną drogę. Nieuczęszczana droga przez las. Świetnie. Auto podskakuje na wybojach, co chwilę nurzamy się w wielkich dołach, by potem wyskakiwać do góry i mierzyć się z grawitacją. Zniknęli. Nie ma ich. Nie widzę świateł.
-Wszystko okej? - pyta mnie. Potakuję, nie mogąc złapać oddechu. Utraciłam mowę. Nigdy mi się to nie zdarzało. Jeszcze nie byłam w takiej sytuacji. To zawsze ja miałam zabijać, nie byłam celem w swoich misjach. Wyjeżdżamy nagle na puste pole. Droga się kończy.
-Co teraz?! Do cholery, co teraz?! - powtarza trzęsąc się. Ja trzęsę się razem z nim.
-Jedź przed siebie, może dotrzemy do drogi. - naciska pedał gazu z całej siły. Auto ślizga się po rozkopanej ziemi. Boże, tylko żebyśmy się nie zakopali. Łapię oddech. Próbuję się uspokoić. Jestem tu z ważnego powodu. Zgodziłam się na to, wiedziałam jak będzie to wyglądać. Pędzimy po polach. Wszędzie panuje ciemność, w dodatku zaczyna coraz bardziej padać. Wieje wiatr, który wyczuwalny jest nawet wewnątrz auta.
-Jest! Droga! - krzyczy. Wjeżdżamy i w tym samym momencie w nasze auto uderzają oni. Zarzuca nami i znajdujemy się na prostej. Ruszamy. Jedziemy tak szybko jak nigdy. Oni wjechali w pole. Zostali w tyle. Śnieg spada z nieba w zatrważającym tempie. Robi się naprawdę nieprzyjemnie. Pogoda nam nie sprzyja. A co jeśli dziś nas nie złapią? Kiedy będzie kolejna szansa?
-Kurwa... - moje oczy prawie wychodzą z orbit. Światło strzela nam w oczy. Samochód pojawił się jak duch. Tuż przed nami. To jest moment. Ben skręca kierownicę i auto wbija się w powietrze. Czuję stan nieważkości, jakbym była na wesołym miasteczku. Widzę ciemność, ale czuję, że auto unosi się w powietrzu i powoli opada. Mój żołądek podchodzi mi do gardła. Auto przekręca się w powietrzu. Potem czuję ogromny ból. I nagle jest ciemno. Tak ciemno jeszcze nie było.
Kręci mi się w głowie. Otwieram oczy. Patrzę przed siebie i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że auto leży do góry nogami, a ja zwisam. Widzę też jakieś światło. Mieni się w ciemności. Rozświetla wszystko. Samochód? Nie... Cholera, to ogień! Odpinam się i uderzam całym ciężarem ciała o dach samochodu. Gdzie jest Ben? Do cholery, gdzie on się podział? Wszystko mnie boli, ale nie poddam się. Nie w takim momencie. Nie ma mowy. Czołgam się i jestem już na zewnątrz. Widzę ślady krwi, które ciągną się gdzieś w pole. Odwracam się do tyłu i widzę światła, postacie, ale oni są bardzo daleko. Idę za śladami, wyciągając z kurtki pistolet. Odbezpieczam go. Ciągnę za sobą swoją nogę, której prawie nie czuję. Ból paraliżuje całe moje ciało. Upadam, ale od razu się podnoszę. Jestem silna, mówię na głos. I widzę go. Leży na ziemi i patrzy w moje oczy. Jest zaskoczony. Zaskoczony, że przeżyłam. Staję przed nim i wymierzam w niego broń.
-Wiedziałem - wzdycha. - Mogłem się domyślić, że tak to się skończy. Okłamali cię, wprowadzili w błąd.
-Nie kłam już, proszę. Przynajmniej w tym momencie powiedz mi prawdę. - przybliżam się do niego, by celnie trafić, gdy zajdzie taka potrzeba. Widzę, że się boi, ale widzę coś jeszcze. Widzę łzy. - Powiedz mi kurwa, co zrobiłeś z moim ojcem?! No co?!
-Ja? - jest zaskoczony. - Ja nie zrobiłem nic. Dowiedziałem się dziś. Chciałem ci o tym powiedzieć, ale cały czas coś mi przeszkadzało. Bałem się jak zareagujesz na to, bałem się czy będziesz chciała ze mną jechać... Twój ojciec nie żyje - patrzę na niego i nie mam zamiaru schować broni. - Twój ojciec nie był hydraulikiem. Twój ojciec był agentem wywiadu polskiego. Dowiedział się o bardzo złych rzeczach dotyczących Rosji. Związanych z Yuriyem i jego działalnością. Chciał zebrać dowody, ale oni mu przeszkodzili. Zabili go - spogląda gdzieś w dal. - Gdybym powiedział ci o tym wszystkim wcześniej mogłabyś być w szoku. Bałem się, że to cię wykończy. Wcale nie chciałem cię okłamać, to po prostu było konieczne.
-Dlaczego powiedziałeś, że oni chcieli mnie zabić?
-Właśnie dlatego. Dlatego, że chcieli ci powiedzieć coś co nie jest prawdą. Przez pięć lat szukałem dowodów. Byłem naprawdę blisko. Odkryłem twoją tajemnicę. Znalazłem drogę dzięki, której mogłem się dowiedzieć co się stało. Chciałem to wiedzieć, choć byłem przekonany, że to wszystko co się stało nie będzie przyjemne... Oni na mnie polowali. Ciebie wykorzystali byś mnie zwabiła. Dobrze to wiedzieli. Ja... Ja już jestem martwy, oni mnie zabiją, a jak nie oni, to ty. Wiem zbyt dużo. Marika... - kaszle, jest ranny. - Słyszysz mnie? To Yuriy zabił twojego ojca. Zrobił to z zimną krwią i uwierz mi, że zabije nas oboje. Ale jest jeszcze szansa, możesz teraz uciec. Ale najpierw - krztusi się krwią. - Najpierw mnie zabij. Marika - wyciąga do mnie rękę. - Zabij mnie i uciekaj. To jedyna szansa dla ciebie i dla mnie. Wiesz i tak zbyt mało by mieli cię potem szukać. Masz jeszcze szansę, zabij mnie Marika - widzę w jego oczach nagły strach. - Marika, przepraszam.. - rozlega się świst. Przecina zimne powietrze i zatapia się w sercu Bena. Odwracam się. I stoję przed nim. Patrzy na mnie. On wie. Wie, że ja wiem. Mam przewagę. Mierzę do niego, patrzę prosto w jego oczy. Kłamstwo. Jak mógł mnie okłamać? Jak ja mogłam w to wszystko uwierzyć? Czuję, że płaczę. Iskry w jego oczach płoną, zło jest wręcz widzialne. Ten człowiek zabił mojego ojca. A teraz stoi przede mną, twarzą w twarz. Nic go nie wzrusza. Nic się nie stało?
-Dlaczego zabiłeś mojego ojca?
-Nie musisz tego robić. - przez moją rozpacz przedziera się uśmiech. Zabawne. Jak można być kimś takim? Nie wierzę... Teraz już w nic nie wierzę.
-Muszę, dla mojego ojca. - naciskam na spust. Kula przelatuje przez jego czoło. W jednej sekundzie leży już na ziemi. Upadam na kolana. I patrzę na martwe oczy mordercy mojego ojca. Nie wiem co czuję. Nie wiem kim jestem. Po prostu płaczę. To już jest koniec. Wszystko się skończyło. Dźwięk obcego języka wyrywa mnie ze snu na jawie. Dla mnie to wciąż sen. Ale czy się z niego obudzę? Czy uda mi się zapomnieć o tym śnie? Czy kiedykolwiek odetchnę? Zaczynam biec. Jak zawsze. Uciekam przed wszystkim. Uciekam przed złem. Biegnę w świetle ognia, płatki śniegu opadają na moje gorące ciało. Biegnę w świetle zemsty. Bo wszystko było kłamstwem, nawet moje dotychczasowe życie, nawet ja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro