Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10


Zamek ma pozłacane ściany, czerwone dywany w rozmaite wzory. Ikony wiszą na ścianach i patrzą na każdego kto przechodzi. Obserwują go uważnie. Gdzieś wewnątrz zamku przesiaduje król, który ma władzę nad wszystkimi stworzeniami. Zwierzętami, owadami, ludźmi, robotami. Ten król ma też uczucia, ale czasem jego bezlitosność bierze górę i król traci głowę, a gdy król traci głowę, ktoś na pewno zginie. Korytarze są wszędzie, labirynty korytarzy prowadzące do niezidentyfikowanych pomieszczeń. Zaraz za korytarzem głównym jest korytarz z salami dla gości. Rzeźby próbują się poruszyć i przywitać z przechodniami. Nikt jednak się z nimi nie wita, wszyscy, którzy tutaj są mają ważny cel i jego ważność stawiają ponad wszystko. Zabawne, że przy każdy drzwiach stoją uśmiechnięte od ucha do ucha matrioszki. Przy matrioszce z czerwonymi ustami, w zielonej sukience i z niebieskim cieniem na oczach, zatrzymujemy się. Mężczyźni otwierają mi drzwi. Pokazują jednym ruchem, żebym weszła. Jeden z nich rozkuwa mnie i podaje do ręki kopertę. Wchodzę do pokoju i zostawiają mnie zupełnie samą w pokoju z wielkim łóżkiem, ze szklaną ścianą na świat zewnętrzny. Patrzę na bezkres lasów. Widzę w oddali ambonę, na której ktoś siedzi. To utwierdza mnie w przekonaniu, że stąd nie ma ucieczki. Dlatego mnie rozkuli, dlatego się nie boją. Ja zresztą bym nawet nie próbowała. To zbyt ryzykowne. Zasłaniam firankę, zapalam średniowieczną lampkę i siadam na czerwonym fotelu. Otwieram kopertę.

O siedemnastej kolacja. Rozgość się.

X

Król zaprosił bezbronną niewiastę na kolację. Cóż za zaszczyt. Czuję się taka niedoceniona, nieważna. Jakbym była tylko nastolatką, która nie jest w stanie nikogo skrzywdzić, bo tak nie wolno. Może nie dorównuję tutejszym strażnikom, ale przecież myślę. Myślenie w ucieczce i walce jest rzeczą pierwszą. Potem są umiejętności. Umiejętność walki, biegu, wytrzymałość fizyczna. Większości mi brakuje, ale dzięki sprytu w sytuacja dramatycznych często wychodziłam z opałów cało. Nie bez powodu mnie zresztą wybrali. Choć w zasadzie teraz to już nie wiem dlaczego mnie wybrali. Czy Ben może mieć rację? Nie wiem, nie przekonuje mnie jego wersja. Patrzę na zegarek. Szesnasta. Ile czasu byłam nie przytomna? Gdzie byłam? Gdzie jestem? Gdzie jest Ben? Na pewno nie ma go tutaj, ale czy to o nich mówił, o tych ludziach, którzy mnie uprowadzili? Zakładając, że tak, właśnie znalazłam się w centrum tego, co Ben potrzebował. A oni potrzebowali mnie. Mają mnie, ale dlaczego nie chcą mnie zabić? Dlaczego nie zrobili tego wtedy, tylko zapraszają mnie teraz na kolację. A w zasadzie zaprasza, Pan X. Król, władca. Tylko ciekawe czym włada, czym się zajmuje, jak złe jest to o czym myśli. Myślę, że nie chciałabym znać odpowiedzi na te pytania, myślę, że nikt nie chciałby wiedzieć, co takim ludziom chodzi po głowie.

Jestem w łazience. Jest przestrzenna, choć wcale nie jest ogromna, po prostu ktoś potrafił rozplanować umeblowanie i sprawił, że łazienka wygląda na dużą. Wszystko jest czyste i wypolerowane, z pewnością droższe od całego mojego mieszkania w bloku. Nie mam czasu na myślenie o moim domu, choć wszystko mi przypomina o mojej rodzinie, która na pewno o mnie myśli. Jeszcze bardziej boli mnie o to, że nie wiedzą, że dzieje się coś bardzo złego. I już nigdy się nie dowiedzą. Schylam się nad umywalką i przemywam twarz zimną wodą. Orzeźwia mnie to i podbudowuje. Patrzę sobie prosto w oczy, buduję w sobie napięcie. Patrzę na siebie jakbym miała zaraz uderzyć w szybę. Stwarzam tym napięcie, rozbudzam adrenalinę w sobie. Nakręcam się jak mogę. Nie jestem tutaj, żeby się poddać. Jeśli będzie trzeba będę walczyć o życie, jeśli będzie trzeba zachowam się bardzo nieprzyzwoicie. Tutaj trzeba być nieprzewidywalnym i odważnym. Przybliżam się do lustra, dotykam go nosem i mówię do siebie: Zabiję was wszystkich. I wtedy rozlega się pukanie. Słyszę, że ktoś otwiera drzwi. Wychodzę z łazienki, przy drzwiach do pokoju stoi dwóch mężczyzn. Rodzaj ochroniarzy garniturków. Tych posągów, które stoją jakby ich w słup soli ktoś zamienił, jakby nie mieli żadnych uczuć. I pewnie nie mają. Kto wie. Wychodzę z nimi i znowu jesteśmy na tym korytarzu cieni. Ilu złych ludzi przeszło tędy? Ty też jesteś zła. Głosie, niestety masz rację, jestem bardzo zła. Zaczynamy iść. Ich jak zawsze nie wzrusza nic, ja czuję się jakbym szła na ostateczne spotkanie ze śmiercią, z Bogiem i Szatanem, którzy rozstrzygną czy polecę do nieba, czy spadnę do piekła. Czuję się jakbym szła na rozstrzelanie lub do jamy, w której siedzą wygłodniałe węże i agresywne wilki. Do tego wszystkiego czuję się obserwowana z każdej strony, jakby ktoś zaglądał do mojej głowy za każdym razem, gdy przejdzie tam nieodpowiednia myśl. Kiedy patrzę na te twarze na ścianach mam wyrzuty sumienia. Naprawdę. Tylko nie wiem skąd, może mam do siebie żal, że dalej patrzę, że idę, a nie uciekam. Coś od początku mówiło, że powinnam uciekać, ale w głębi czuję, że lepiej poczekać na rozwój sytuacji. Czemu mam uciekać przed czymś czego nie znam. Na razie poczekajmy. Wchodzimy na korytarz główny, gdzie widzę kolejnych garniturków. Wszyscy wpatrzeni w coś niewidzialnego, choć cały czas skupieni. Widzą mnie, choć na mnie nie patrzą. Może to nie są ludzie. Może to są roboty, które potrafią czytać w myślach i są zaprogramowane do ataku. Zatrzymujemy się w przy wielkich drzwiach, przypominają wejście do niebiańskich piekieł. Do samego wnętrza dobra i zła. Spoglądam na swoje nogi, nie wiem czy mam im pozwolić iść czy nie. Zauważam, że moje dłonie drżą. One już wiedzą. Moje ciało już wie, że cokolwiek się stanie nie będzie dobre. Mężczyźni w garniturach delikatnie otwierają drzwi, rozlega się cichy jęk zawiasów. Czuję zapach jedzenia, po moim żołądku przejeżdża głód. Stoję, a mężczyźni patrzą na mnie z wymową, jakbym nie miała się nad niczym zastanawiać. Ale nie mam wyboru. Stawiam nogę, przekraczam próg i widzę ogromną, rozległą salę. Zacznijmy grę, myślę idąc w stronę stołu. Nikogo tu nie ma. Na razie. Patrzę na dwa przygotowane miejsca przy stole dla kilkudziesięciu osób. Król przyjmuje tu chyba cały personel lub nie. Może spotykają się tu najgorsi z najgorszych obradując nad złem i złem złym. Nie wiem gdzie mam usiąść. Staję w miejscu. Patrzę przez chwilę, potem ktoś dotyka mojego ramienia. Dotyk jest delikatny, ale czuły. To dziwne.

-Proszę, usiądź - odsuwa mi krzesło, a sam usadawia się tuż obok. - Szef kuchni przygotował dla ciebie łososia w zielonej herbacie i z kokosowym ryżem. Spróbuj, nie zawiedziesz się - mężczyzna uśmiecha się do mnie tak spokojnie, jakbyśmy byli przyjaciółmi a to byłoby spotkanie towarzyskie. Kolacja jest skromna, prostokątny talerz a na nim mały kawałek łososia, bielutki ryż położony na czymś w rodzaju kapusty, ale to na pewno nie jest kapusta. Zaczynam jeść, ale jedzenie z trudem przechodzi przez moje gardło. Ten mężczyzna, to znaczy Król, Pan X czy coś w tym stylu, przyprawia mnie o ciarki. Jego spojrzenie jest przenikliwe i ostre, gdy na ciebie patrzy masz wrażenie, że wie o tobie wszystko. Ma władzę i tą władzą żyje, poi się nią jak winem, które stoi obok niego. Założę się, że jest miłośnikiem win, przynajmniej na takiego wygląda. Nie patrzę na niego, on nie patrzy na mnie. Jemy w ciszy, ale nie jest to zwykła cisza. To z pewnością cisza przed burzą. Co Pan X ma mi do powiedzenia? Dlaczego wciąż żyję, skoro Ben twierdził, że chcą mnie zabić? Coś mi tu nie pasuje. Chyba, że to nie są ci sami "oni", może to są ci inni. Chociaż Ben wyraźnie powiedział, że to tutaj jest kierownictwo, prezesi. Królowie wszystkiego. Sama już nie wiem, ale zaraz się dowiem. Widzę, że chce coś powiedzieć, ale czeka. Czeka aż zacznę go słuchać. Przestaję jeść i patrzę w przestrzeń przed siebie. Czuję, że moje ciało boi się jak cholera i z wielką chęcią uciekłoby stąd, ale mój umysł mówi, że to nie jest dobry pomysł. Trzeba tu zostać. Mężczyzna i jego królestwo. Pułapka.

-Smakowało ci? Bo miałem wątpliwości czy smak ci się spodoba. Wiem, że jadasz czasem łososia, w końcu to twoja ulubiona ryba i słusznie. - czuję, że nie jest do końca Polakiem, ale polski dobrze mu wychodzi. - Co? Nie smakowało ci? - to nie jest pytanie, na które powinna pojawić się cisza. Ja muszę odpowiedzieć.

-Smakowało, Panie X - uśmiecha się promiennie, prawie się śmieje. Jest to psychopatyczny śmiech, zadufany w sobie i kompletnie niezrozumiały. On kocha ten swój śmiech, ale nie wiem co chce nim udowodnić.

-Jestem Yuriy - wyciąga do mnie rękę, ściskam ją, uważnie wpatrując się w jego oczy. Otchłań jest głębsza niż myślałam. Wsysa mnie, muszę przestać tak nieustannie patrzeć, odrywam nagle wzrok. - Marika, chciałbym coś wyjaśnić. Otóż nie jestem tutaj by cię zabić, chyba się domyśliłaś, prawda? Prawdopodobnie miałaś sprzeczne informacje, ale to nie ma teraz znaczenia .- a właśnie, że ma Panie X - Domyślasz się dlaczego tutaj jesteś?

-Siedzę tutaj, żeby się tego dowiedzieć Panie X - uśmiecha się, chyba nie lubi, gdy tak do niego mówię. Ale mi się to podoba.

-Powiedziałem, że jestem Yuriy. Mariko nie jesteśmy tutaj z błahego powodu, tu chodzi o coś ważnego. Z pewnością ważnego dla ciebie. Chodzi o twojego ojca - czyli jednak od początku chodziło o niego, ale po co to wszystko, czy on żyje? - Napij się wina, czerwone, wytrawne.

-Mam szesnaście lat - mówię z wyrzutem - I nie piję alkoholu.

-Łyk po jedzeniu jest nawet wskazany, moja droga.

-Nie jestem twoja - wybucha śmiechem, odezwała się we mnie nieprzeciętna buntowniczka. I bardzo dobrze, niech nie myśli, że będę przed nim klękać i robić wszystko na jego zawołanie. Może i bym się napiła, ale honor mi nie pozwala. Gra mi nie pozwala. Uśmiecha się z dziwnym podnieceniem. Ciekawe ile ma lat. Jak na moje oko jest dobrze po czterdziestce, koło pięćdziesiątki. Nie więcej.

-Mariko, nie musisz już udawać twardej, przecież wiem, że jesteś niesamowicie wrażliwa. Widzę to w twoich oczach. Jesteś do mnie podobna, oboje jesteśmy stworzeni z ukrytej ciemności, wewnątrz pozornego światła. To dobrze, bo ta odrobina światła sprawia, że mamy w sobie harmonię, której brakuje zwykłym ludziom. - patrzy na mnie. Lub nie. Chwila, on patrzy w coś co jest za mną, choć koło mnie. Wygląda to dziwnie, tak jakby rozmawiał z duchem, jakby odleciał na moment. - Wiesz co to znaczy honor i walka, ale to nie sprawia, że schodzisz na drogę zatracenia wewnątrz siebie i ideałów, które stworzyłaś. Ale popełniasz błędy, wiele błędów. Zdajesz sobie z tego sprawę? - on oczekuje odpowiedzi. Przyznać się do własnych błędów? To zdecydowanie nie ja. On chce wyprowadzić mnie z równowagi. On chce poczuć się władczy. Mogłabym z nim walczyć, droczyć się, ale to do niczego nie prowadzi. Nie wiem czy chcę mu udowadniać coś, czego nie ma. Jestem silna i dobrze o tym wiem. A z nim toczę grę. Bardzo ważną grę.

-Marika, powiedz czy zdajesz sobie z tego sprawę, bo w przeciwnym razie nasza rozmowa nie ma sensu. - poważnieje, nagle widzę w nim bezwzględność. Zło. Potworne zło. Muszę uważać, by nie obudzić bestii.

-Yuriy, myślę, że każdy zdaje sobie z tego sprawę, tylko większość nie jest w stanie się do tego przyznać. Ja się przyznaję. Błędy są po to, by je naprawiać.

-Lub im zapobiegać, wiesz Mariko? - odpowiadam mu ciszą, do czego zmierzasz kolego? - Ty się zapomniałaś. Popełniłaś potworny błąd, być może teraz by cię tu nie było. Byłabyś w lepszej pozycji, a teraz co? Musisz udawać, musisz zagrać ważną rolę, do której cię przygotuję. A wszystko przez to, że nie pomyślałaś wcześniej, ślepo posłuchałaś się kogoś, kogo widziałaś raz na oczy. Do niczego to cię nie doprowadziło, mam nadzieję, że masz tego świadomość. Ktoś cię wykorzystał. Wodził za nos. Wiesz kto?

-Ben - mówię krótko i patrzę się na okno, za którym prószy śnieg. Jest już ciemno. Zapadła cisza. Co teraz?

-Twój ojciec... myślę, że przeczuwałaś to, myślę, że podskórnie wiedziałaś. Podświadomość wie takie rzeczy, czuje je i bezwzględnie podcina skrzydła. - czuję, że to co za chwilę powie nie będzie przyjemne, przełykam ślinę i czuję, że gdzieś we mnie coś się napina. Serce? - Wszystko przez niego. Gdyby nie on nie byłoby cię tutaj teraz, wiesz? - zacina się. Jakby nie wiedział jak ze mną rozmawiać, jakby szukał słów. Chyba wiem co chce powiedzieć.

-Powiedz to, powiedz mi to w twarz, proszę. Życie w nieświadomości nie jest przyjemne. - teraz to ja zerkam w jego oczy, teraz to on topi się w moich oczach. Pewnie widzi tam łzy, widzi ból. Ale jego to nie wzrusza.

-Twój ojciec został zamordowany, nie żyje od pięciu lat. Zaginął, gdy miałaś jedenaście lat i wtedy też został zabity. Zabójca jak dotąd jest nieznany, ale znam osobę, która wie co wtedy się stało. Wie jak zginął twój ojciec, a może nawet sam go zabił. To nieprawdopodobne jak ludzie potrafią być pozbawieni skrupułów. - i kto to mówi, myślę przełykając ślinę przez suche gardło. Walczę. Walczę, powtarzam do siebie w myślach, nie mogę się rozpłakać. To nie ja. - Ben. - mówi i wytrąca mnie ze skupienia. Chwila, ale co Ben?

-Co Ben?

-Ben wie jak zginął twój ojciec. Był przy tym. Ma te informacje. A może w tym uczestniczył? Prawda, że te pytania są warte odpowiedzi? Sprawca morderstwa twojego ojca musi zapłacić za swoje czyny. - podaje mi szklankę z wodą. - Ben cię wykorzystał. Użył by dostać się do mnie, wiedział, że wcale nie chcemy cię zabić, wiedział, że chcemy ci powiedzieć prawdę. Chciał cię ukryć przed nami. Prawie mu się udało, ale zmądrzałaś. Uciekłaś od niego. Wiedziałem, że w końcu to zrobisz - dotyka mojego ramienia, już mnie to nie wzrusza. Nic mnie nie wzrusza. Czuję się wykończona. Chcę być sama, ale chcę też, żeby Ben poczuł smak bólu. Jak mógł to zrobić? - Teraz zapamiętaj sobie, że człowiek, który chce pomóc może okazać się czarną kartą, w grze o całą talię białych. On chce zabić mnie, bo mu przeszkadzam, bo jestem niewygodny, bo znam prawdę. Wielu już wyeliminował. Teraz pnie się po linie prosto do mnie, ciągnąc ciebie za sobą, taplając cię w błocie, które sam stworzył - popijam wodę, moje ręce się trzęsą. Jak Ben mógł w ogóle to zrobić? Jak mógł uczestniczyć w zabójstwie własnego brata? Pan X wpatruje się we mnie jak w posąg. Jest taki bezwzględny. I to w nim cenię. Nie powiem mu tego, ale bardzo mi się to podoba. Zło, które jest słuszne i nie ma skrupułów. Tego się nauczyłam przez ostatnie kilka miesięcy, teraz wiem, że to jest droga. Droga, którą warto iść. Nie ważne ile psuje się przy tym, ważne, że finalnie można być wyżej.

-Przez pięć lat Ben ukrywał się w niewiadomym miejscu, zaszył się w jakiejś norze i walczył ze swoim sumieniem. Bał się, że policja wpadnie na trop lub bardzo źli ludzie. Stawka była ogromna. Ukrywał się, ale byłaś na jego celowniku. Znalazł to złote sedno - ciebie. Dowiedział się, że pracujesz dla nas i wykorzystał cię by tutaj dotrzeć. Marika - przybliża się do mnie, czuję jego oddech, powiew zimna i niesłychany gorąc, który bije z jego oczu, łapie mnie za rękę. - Musisz go nam wystawić. Musisz to zrobić dla swojego ojca. Ben wie, a my dowiemy się co. Gdy my dowiemy się jak zginął twój ojciec powiemy ci o tym. Innej drogi nie ma. On się naprawdę dobrze kamufluje, a mamy szansę by ten kamuflaż zniszczyć. Wierzę, że uda ci się to zrobić. - dotyka mojej twarzy, drżę, ale nie wiem czy ze strachu. Nie wiem. Ten człowiek mnie zahipnotyzował, bo ma rację. Ma bezwzględną rację. - Chcesz by Ben zapłacił za swoje? No powiedz.

-Chcę. - szepczę do niego. Uśmiecha się. Znowu ten władczy, wywyższający się uśmiech, mówiący, że i tak nie miałabyś wyboru. Ten wybór będzie słuszny, tak mówi moje serce, a serce czasem ma rację. Teraz chodzi o mojego ojca. Nie chcę wiedzieć jaki związek z tym wszystkim ma Pan X, ale chcę wiedzieć dlaczego Ben to zrobił. Dlaczego. Chcę wiedzieć jak zginął mój ojciec i z jakiego powodu. Czas go pomścić, cokolwiek by się nie stało. Nie zatrzymam się.

-To świetnie, dziś nad ranem około czwartej wstaniesz i wyjdziesz ze swojego pokoju, wyjdziesz z terenu posiadłości. Potem wsiądziesz do samochodu. Moi ludzie zawiozą cię na autobus, którym pojedziesz, na trzecim przystanku wysiądziesz i pójdziesz prosto. Cały czas. Dotrzesz do tamtej ulicy. Biegnij, wyobraź sobie, że nam uciekłaś, że ci się udało i teraz chcesz się ukryć. Dasz radę, prawda? Siądziesz przed drzwiami jeżeli nie będzie go w środku. Nie wie, że znamy jego kryjówkę. Jestem pewien, że wróci tam choćby na moment. Jak wróci musisz mu powiedzieć, że uciekłaś. Było ciężko, ale ci się udało. - uśmiecha się.

-To mało prawdopodobne, ale niech będzie. - odwzajemniam uśmiech.

-Marika, pamiętaj, że on nie może się domyślić. Rozumiesz?

-Tak, jak chcecie go schwytać?

-Opiszesz mu posiadłość, pokażesz drogę. Z pewnością będzie chciał się tu udać. W pułapkę. Musisz go zmylić, musicie błądzić. Znajdziemy was i zaczniemy akcję odbijania. Zapnij pasy, bo będzie jazda, a nie chcę, żebyś zginęła. - nie obchodzi mnie czego chcesz, ważne jest to czego chcę ja. Nie zawaham się przed niczym. - Czy wszystko jest jasne?

-Oczywiście. Zastanawiam się tylko czy on mi uwierzy. A co jeśli się domyśli i wyciągnie ze mnie prawdę, a potem mnie zabije? Musicie mi dać pewność, że tego nie zrobi. To jest warunek. Bądźcie w pogotowiu.

-Tak zrobimy. Nie obawiaj się, jesteś przebiegła. Wiem, że ci się uda - wstaje od stołu. - A teraz idź do łóżka, wyśpij się. Musisz być jutro silna psychicznie i fizycznie. - wstaję i zaczynamy kierować się do drzwi. Idę przed nim. Chwyta mnie za rękę. - Marika, uważaj na niego. - posyłam mu spojrzenie, które mówi, że wszystko jest jasne. Bo jest. Teraz jest, w końcu jest. Wcześniej nie było takie jasne, takie prawdziwe. Zrobię to, dla mojego honoru i dla mojego ojca. Ze mną się nie pogrywa. Tak się po prostu nie robi. Nie ze mną. Niech świat o tym wie, że ja, nie żartuję. Prawie nigdy.

Mój ojciec nie żyje. Jest trzecia w nocy. A mój ojciec nie żyje od pięciu lat. Przez pięć lat miałam nadzieję, przez pięć lat wyobrażałam sobie nasze spotkanie. Myślałam, że po prostu gdzieś się zawieruszył, jak gdyby to była rzecz i mogła się zgubić. Myślałam, że nawet jeśli zrobił coś złego, wybaczyłabym mu. Wszystko bym przebaczyła. Jemu tak. Nie potrafię się pozbierać, nie umiem odetchnąć z ulgą, coś jakby siedziało na mojej klatce piersiowej i wgniatało mnie w materac wielkiego łóżka. Cała rodzina, znajomi, przyjaciele. Wszyscy mieli cholerną nadzieję, że zobaczą tą roześmianą twarz mojego ojca. Nie dociera do mnie to co się stało, nie chcę tego zaakceptować. I nie zaakceptuję, póki nie zabiję tego, kto zabił mojego ojca. Mam tyle pytań, ale wiem, że w tej grze pytania mogą być śmiertelne. Chcę tylko wymierzyć sprawiedliwość za mojego ojca, który był zwykłym człowiekiem, hydraulikiem. Tak mało zarabiał, a starał się bym miała wszystko... O nie. Nie, nie, nie. Zapalam nocną lampkę. To się nie dzieje naprawdę. Ja nie mogę płakać, ja nie płaczę. Nie. Ścieram z siebie znak słabości i siadam na łóżku. Nie zasnę. Nie ma mowy o spaniu, gdy przede mną jedna z najważniejszych decyzji jakie dokonałam.

A może to wszystko była przykrywka? Boję się zadawać takie pytania. Zapytałabym o to Pana X, ale jestem przekonana, że jedyne co bym usłyszała to ciszę. Lub wymijanie. To w jego stylu. Za pięć minut przyjdą po mnie garniturki i wyfrunę z gniazda bestii, pomknę na tajną misję. Znowu dla nich działam, w pewnym sensie znowu mam tę pracę. W tym momencie nie wiem czy dalej będę to ciągnąć i czy oni dalej będą mnie chcieli. Pukanie do drzwi. Ale może jeszcze wrócę do zabijania. Wstaję z łóżka i kroczę w stronę drzwi. Patrzę jeszcze raz na ogromny pokój, w którym spędziłam jedną noc. Nasz Pan X musi być kimś bardzo ważnym w branży przestępczej, że dorobił się takiego majątku. Ciekawe czy ma rodzinę. Córkę? Żonę? To są zawsze najsłabsze punkty, o których się nie mówi. Chciałabym to wiedzieć. Wiedzieć coś więcej o nim. O moim szefie. Garniturki witają mnie lekkim skinieniem głowy, przyglądają mi się przez chwilę jak gdyby się obawiali. Nie zastrzelę was, spokojnie, nie mam w paznokciach tajemnej broni. Choć byłoby to ciekawe. Ktoś musi to wymyślić. Prowadzą mnie w inną stronę niż poprzednio, w tamtej części domu jeszcze nie byłam. Korytarze są te same. Pozłacane. Szczegóły tutaj też są ważne. Dużo czerwonego i złotego. Pan X to chyba rzeczywiście w pewnym sensie Król. Król przestępczości? Prawdopodobnie. Tym razem idąc z panami w garniturach czuję się inaczej. Tym razem czuję się jakbym szła na sprawdzian z matematyki, który zależy od tego czy zdam do kolejnej klasy. Żartuję. Tak naprawdę czuję się wspaniale. Bo tak powinnam się czuć idąc wymierzyć sprawiedliwość. Fantastycznie, pozytywnie, spokojnie, przyjemnie. Zabijanie potrafi być uosobieniem dobra, naprawdę. Czas nas chyba nagli, bo mężczyźni pędzą w zwariowanym tempie. Co chwilę skręcamy coraz to w nowe korytarze. Zgubiłabym się tu z pewnością, bo każdy korytarz wygląda tak samo. Zatrzymujemy się w dużym salonie z widokiem na ogród. Za szklaną ścianą widzę mgłę, która otacza ścieżki zieleni, fontannę, z rzeźbą wewnątrz.

-Podoba Ci się mój ogród? - głos wbija mnie w podłogę, nie spodziewałam się, że jeszcze się zobaczymy. - Długo nad nim pracowałem. To istny labirynt. Labirynt, w którym można się zgubić, bo ja sam raz się w nim zgubiłem. Uwierz mi, że ogród może być odzwierciedleniem duszy. Ten właśnie jest. Zieleń wszędzie, kwiatów nie jest za wiele, ale za to są wielkie drzewa i rozrośnięte krzewy. Chodzi mi o to, że życie każdego z nas jest labiryntem, w którym można się zgubić.

-Jak długi jest twój labirynt?

-Nieskończony - uśmiecha się. - Ale akurat ten, w moim ogrodzie, ma dwa hektary.

-To niemały.

-Z pewnością nie dla kogoś kto jest w nim pierwszy raz. Powiedz Mariko, jesteś gotowa? Gotowa by zagłębić się w labiryncie.

-Jestem gotowa na wszystko. - patrzę mu prosto w oczy. Widzę lekkie drgnięcie jego ust, jak gdyby chciał się uśmiechnąć, ale nagle spogląda przed siebie.

-To wspaniale. Wiem o co chciałabyś spytać – ty bystrzaku, ale z ciebie jasnowidz. - Twój ojciec. Chciałbym ci tylko powiedzieć, że zgubił się labiryncie. Wielu z takich labiryntów po prostu nie wychodzi, on był jednym z takich. Czasem popełniamy błędy, ale o tym wiesz. Jeśli powiedziałbym ci więcej o tym co się stało, musiałbym cię zabić. - staje przede mną, jego oczy mnie dotykają gdzieś wewnątrz. Czuję wobec niego strach, przeraża mnie, tylko nie wiem czym. - Nie chcemy tego oboje. Ale wiem też, że to rozumiesz. Dużo się nauczyłaś, gdy dla mnie pracowałaś. Dużo ci brakuje do perfekcji, ale już jesteś silna. Tę siłę musisz wykorzystać dziś. To zaważy na wszystkim, pamiętaj - wyciąga coś z kieszeni, dotykiem przebudza mnie z transu, znowu złapał za moją rękę. On mnie naprawdę przeraża. - Nie masz przy sobie żadnej broni teraz, prawda?

-Nie zezwalam na rewizję osobistą, nie przy tych mężczyznach - śmieje się patrząc na mnie tym dziwnym spojrzeniem. Daje mi do ręki nóż. To ten nóż, który zabrałam od Bena.

-Schowaj go dyskretnie - ściskam go w rękach. - To tak na wypadek jakiejś nieoczekiwanej sytuacji. A teraz możesz już iść. Bądź dzielna Mariko, do zobaczenia. - żegna mnie lekkim uśmiechem. Patrzę mu w oczy jeszcze przez chwilę. A potem wychodzimy na ogród i idziemy w stronę bramy. Odwracam się do tyłu i widzę jak stoi przy szybie i przygląda się nam. Puszczam mu oko. Idziemy jednym marszem wprost do czarnego Nissana Navara. Mężczyźni odpalają silnik, obok mnie siada mężczyzna, któremu nóż do gardła przyłożyłam przy naszym ostatnim spotkaniu. Próbuje się do mnie uśmiechnąć, ale pewnie zabrania mu to jego honor. Prawie zabiła go dziewczyna. W dodatku nastolatka.

Jedziemy, choć przed nami nie widać nawet horyzontu. Tylko szara, gęsta mgła. Wracam do gry, Ben.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro