1
Nina wpatruje się we mnie trochę dziwnie, jakbyśmy były sobie obce, a przecież znamy się od kilku lat. Nie wiem czym ją przekonać, że wszystko ze mną okay. Widzisz? Tak to potem wygląda, twoje życie jest do niczego, ludzie się od ciebie odwracają. Tak jak ode mnie teraz. Odwołałam wyjście do kina, nie mogę z nią pójść. Nasz mały, osobisty, urodzinowy rytuał. To do mnie nie pasuje, to nie ja, co się dzieje? Właśnie o to chodzi Nina, że nie mogę ci powiedzieć, chyba, że nie chcesz mnie już więcej widzieć.
-Jakoś ci się odwdzięczę, serio. Musisz mi wierzyć, że to sprawa nie cierpiąca zwłoki.
-Jakoś ci nie wierzę - burczy pod nosem. Cholera.
-To musisz zacząć - mówię i wychodzę z łazienki. Kieruję się w stronę głównego wyjścia. Mijam masę znanych mi twarzy. Nie minął rok, a jestem już w stanie rozpoznać każdego. Przez kilka miesięcy zapamiętałam kilkaset twarzy. A ja myślałam, że pamięć mnie zawodzi.
Odwracam się tylko raz. Doświadczenie nauczyło mnie, że nie powinnam zwracać na siebie uwagi ciągłym odwracaniem się i sprawdzaniem, czy aby na pewno podążam ciemną ulicą sama. Teraz nie jest ciemno, ale jest wystarczająco nieprzyjemnie. Nie lubię jesieni. Jest ponuro, a to sprawia, że z cienia wychodzą potwory. Prawdziwe potwory, realnej wielkości. Idę właśnie, by z jednym z nich zamienić kilka kruchych słów. To kruche słowa, bo myślę, że ktoś z nas rozkruszy się w prochu Glocka. Mijam wieżowce wypakowane ludźmi po brzegi, nigdy nie chciałabym tu mieszkać. Tutaj nie jest się anonimowym ani trochę, każda ściana słucha, wszyscy wszystko widzą i cię znają, choć ty nie znasz ich. Wolę moje małe osiedle. Jestem dziś trochę zmęczona, to bardzo źle. To potwornie źle. Mam nadzieję, że sobie poradzę, każdy ma przecież czasem gorsze dni. Dziś nadszedł czas na mnie. Poradzę sobie, mówię na głos wślizgując się do autobusu. Patrzę na plakat, pomiędzy konturami roześmianego studenta, zapraszającego na kursy podyplomowe, widzę samochód. Zapalają się światła. Rusza. Podąża za autobusem. Mam ogon i wbrew pozorom nie jest on puszysty, ani trochę przyjemny. Spiczasty i w kolorze czarnym. Wypolerowany i lśniący. Przypadek? Nie. Nie wierzę w nie odkąd się urodziłam. Serio. Zapytaj kogo chcesz, ale taka jest prawda. Przybliżam głowę do plakatu, ależ ze mnie zainteresowana studentka, która nawet nie skończyła jeszcze liceum. Przez papierowy plakat widzę wyraźnie rejestrację. Opieram się o automat z biletami i szybko kreślę na kartce kilka liter i cyfr. Rejestracja samochodu czasem się przydaje. Przynajmniej wiesz czy w pobliżu nie znajdują się jacyś oni. Jacyś, bo jest ich wiele rodzajów. Uwierz mi, że nie chciałbyś poznać żadnego z nich.
Przyglądam się ekranowi, który pokazuje, że jeszcze dwa przystanki do celu. Muszę coś wymyślić. Cholera. Myśl, myśl, myśl. Stoję w miejscu, przełykam ślinę. Skupiam się jak mogę. Co by tu wymyślić? Jak ich zgubić? Rozglądam się po autobusie i szukam osoby, która mogłaby choć trochę przypominać mnie, widzę dziewczynę. Wzrost podobny, włosy identyczne. Trochę inny kształt twarzy, ale to nic. Ma na sobie czapkę, uśmiecham się i wiem już, że to dobry pomysł. Przybliżam się trochę. Upewniam się, że mnie nie zauważyła. Podnoszę rękę i puszczam się barierki, delikatnie uderzam ją w głowę, jej czapka spada. Podnoszę ją i nakładam jej na głowę, uśmiecham się przepraszająco.
-Już leży jak leżała, wybacz mi. - posyłam uśmiech. - A tak przy okazji, naprawdę ładny płaszcz. Od kilku miesięcy szukam podobnego, gdzie go kupiłaś jeśli mogę wiedzieć?
-Reserved, na wyprzedaży trzy lata temu - uśmiecha się. - Nie sądzę byś go jeszcze znalazła.
-Racja, ale mimo wszystko dzięki, już wiem gdzie poszukiwać. - trzeba było tę sytuację jakoś rozbić. Nie mogła się zorientować. Niemożliwe. Autobus się zatrzymuje, chowam się za automatem i przyglądam się akcji. Przepraszam dziewczyno, wybacz mi. Dziewczyna od czapki wysiada i kieruje się przed siebie. Jak gdyby nigdy nic podąża swoją drogą. Autobus rusza. No dalej, złapcie się na to. Proszę. Mijamy zakręt. Patrzę. Udało się, skręcają. Pojechali za nią. Zakup tej czapki był udany, potrafi zwrócić uwagę. Jedyne o czym pomyślisz, gdy spojrzysz na mnie to czapka. Czerwono jaskrawa. Rzuca się w oczy nawet w ciemności. Przylgnie do twojego oka i gdy tylko zobaczysz kogoś podobnego do mnie w tej czapce... Pomyślisz, że to ja. Oni to zrobili. Idioci. Jej czapka wcale nie trafiła na głowę, siedzi w jej rozpiętej torebce i idzie razem z nią. Oby jej nie zwinęli tylko. Nie chcę mieć nikogo na sumieniu. Nikogo niewinnego.
Jak zawsze jest tu ludzi, a ludzi. To miejsce nie oddycha, nie ma wytchnienia. Nawet w nocy ludzie przychodzą tu do klubu, który mieści się na górze. Nawet w nocy ktoś przebywa w centrum handlowym. Całodobowy monitoring. Kilkadziesiąt kamer i trzy wyjścia ewakuacyjne. Znam każde z nich na pamięć. Podziemne korytarze też są mi znane i nie uwierzysz, ale nie dzieją się tam normalne rzeczy. To prawda - każdy wie, że jest tam sklep z bronią, ale nikt ze zwykłych wyjadaczy chleba nie zdołał zapuścić się dalej. Przejść obok tych metalowych drzwi i przeciąć długi, ciemny korytarz. Tam dzieją się dziwne rzeczy, spotykają dziwni ludzie. Naprawdę. Dziwi cię to. Wiem, bo kto by pomyślał, że członkowie zorganizowanej grupy przestępczej mogliby spotykać się w podziemiach centrum handlowego. I niech cię podświadomość nie zmyli, to nie wytatuowani mężczyźni, to nie ciemnoskórzy, to nie mięśniacy. To faceci, którzy często przechadzają się obok ciebie. To oni. Faceci w garniturach. Biznesmeni? Też, ale również szoferzy, przedstawiciele handlowi, twoi ojcowie, twoi dziadkowie. Ludzie, którzy w jakiś sposób pragną zdobyć trochę kasy z czarnego rynku. Kasa. I kolejny raz ci coś podpowiem, wchodzą głównym wejściem. Nie kryją się, a wiesz dlaczego? Bo to centrum handlowe należy do nich. A ja dostałam misję i muszę coś zdobyć. Coś co podobno jest bardzo ważne. Łącznik przekazał mi tylko krótką wiadomość. "Siedemnasta. Centrum handlowe. Czerwona teczka na biurku u grubasa. Uważaj na spiczastych. Są wszędzie."
Idzie za mną. Jakiś typek przyczepił się do mnie i siedzi mi na karku. Skręcam w korytarz i wpadam do łazienki. Tutaj przecież nie wejdzie. Siedzę tu chwilę i wychodzę. Nie ma go. Zniknął. Ale wiem kim był, dokładnie wiem. Łazi z siatką i prezentuje swój piękny garnitur. Udaje jakiegoś pieprzonego kupującego, a tak naprawdę jest tylko ochroniarzem, którego wynajęli źli ludzie. Idę dalej. W głąb korytarza, zanurzam się w jego głębokości. Jest niezmiennie długi i niezmiennie ktoś się w nim kręci. Wyglądam zza rogu. Mężczyzna opiera się o ścianę i pyka w ekran telefonu. Idioto patrzę na ciebie. Nagle się porusza, wręcz zrywa i zaczyna iść szybkim krokiem w moją stronę. Chowam się za białym słupem i udaję, że mnie nie ma. Jeżeli udaję, że mnie nie ma, to na pewno mnie nie zauważy. Tak jak mówiłam, idiota pognał gdzieś z wściekłością. Może dowiedzieli się, że tu weszłam. Może zobaczyli kogoś podejrzanego. Tylko, że ten podejrzany ktoś mignął wam pod nosem. Jakież to jest proste.
Stawiam powolne i ciche kroki. Schody wydają się nie kończyć. Słyszę co chwilę jakieś rozmowy, ktoś przeklina. Ktoś krzyczy. Coś się święci. Boję się. Serio się boję, nie jestem z kamienia. Mam szesnaście lat i rozchwianą psychikę, jak mogłabym się nie bać? Ale dzięki temu trzyma mnie adrenalina, myślę bardziej racjonalnie. Boże, dlaczego mnie wybrali? Just do it, Marika. Już, już tylko dotrę do drzwi. Wyciągam rękę, drzwi się otwierają. Przygniatają mnie do ściany.
-Popierdoliło cię do reszty, tutaj nie można palić.
-Nie wytrzymam.
-Jest akcja, nie próbuj się teraz wywinąć. Co się tak spinasz?- wchodzą na schody, drzwi się zamykają. - Wszedł tu, a my musimy go dorwać, rozumiesz? Tak jak mówił stary, idziemy. Trzymaj - podaje mu podrobioną koszulkę z jaskrawym napisem ochrona. Poszli, nie zauważyli mnie. Wyciągam serce z gardła i otwieram drzwi. Kto tu wszedł? Pomylili mnie z mężczyzną? Przecież ani trochę go nie przypominam, no dobra, to dziwne. Korytarz. Na ścianie - Sklep z bronią palną. Idę w jego stronę, trzeba jakoś odwrócić uwagę faceta, który tam sobie siedzi i popija kawę. Przeczołgać się po ziemi? Czemu nie, kucam i powoli przenikam po śliskiej podłodze.
-Kto tam? - serce prawie mi się zatrzymuje. Gość wstaje. Jego kroki się zbliżają, wstaję i zaczynam biec. Mężczyzna też. Zatrzymuję się, biorę głęboki oddech i naciskam na spust. Facet pada momentalnie. Wyobrażasz to sobie? Szesnastolatka zabiła mężczyznę pistoletem. Szesnastolatka umie posługiwać się pistoletem. Niesamowite? No właśnie. Pamiętaj, chodzi o to byś nie mógł sobie tego wyobrazić. Zaciągnęłam ciało i ruszam dalej. Tłumik sprawił, że nikt więcej nie usłyszał strzału. Wkładam kartę sprzedawcy i drzwi się otwierają. Nie ma tu nikogo, jak to możliwe? Co się dzieje? Czuję jak budzi się we mnie instynkt. Przetrwania? Nie, coś ty. Instynkt morderczy. Ruszam. Przeczesuję pomieszczenia w poszukiwaniu czerwonej teczki. Nagle światło przygasa, nie ma prądu, ale po sekundzie wszystko znowu jest na swoim miejscu. Co się dzieje na górze? Słyszę krzyk przede mną i szybko wpadam do pomieszczenia ze sprzętem dla sprzątaczek. Biegną, krzyczą, są przerażeni. Coś się dzieje i ja nie wiem co. Wcale nie szukają mnie, oni nie mają świadomości, że ja tu jestem. Czyżby przybyli znajomi z odsieczą? Nie ważne, muszę zdobyć teczkę. Opieram się o ścianę i próbuję być niesłyszalna. Niewidzialna. Tak jakbym była duchem. Bo słyszę. Słyszę powolne oddechy. Zatrzymuję się opierając się plecami o zimne, białe ściany. Wtedy czuję na ramieniu dotyk. Jestem martwa.
-Kim...-uderzam go w twarz, a że moja siła jest niewystarczająca, uderzam go Glockiem. Wiruje w powietrzu jak tancerz, a potem teatralnie upada na ziemię z jękiem. Już wiem o czym zapomniałam. Ostatni moment. Przeładowuję i odwracam się. Strzał jeden, a potem drugi. Dwóch mężczyzn pada. Kto by się spodziewał, że zabije ich szesnastolatka? To takie niepozorne, to takie nierealne. W świecie mężczyzn znalazła się szesnastolatka. To nieprawdopodobne.
-Halo, odbiór, co się dzieje...do cholery słyszycie mnie... idzie do was...zmywajcie się...cholera - trzask, a potem śmiech. Gorzki, długi śmiech. Kto ich zabił? Ciarki otaczają mnie wszem i wobec. Ciało prawie odlatuje, staram się utrzymać przy życiu, nie mogę zemdleć. Nie teraz. Musi mi się udać, muszę przeżyć. Nie mam żadnego wyjścia. Przełykam gorzką ślinę i wpadam do już niestrzeżonego pomieszczenia. Gruby podnosi wzrok i patrzy jakby zobaczył ducha.
-A co ty.. Co pani tu robi? Proszę wyjść, ochroniarze pani nie zatrzymali?!
-Tak się składa, że udali się na odpoczynek.
-Jak to?
-Oj proszę pana, czasem się tak zdarza. Może to znak, może to los. Po prostu wie pan - wyciągam Glocka .- niebiosa wzywają ludzi zbyt wcześnie - przerażenie w jego oczach jest namacalne, gruby się trzęsie. Pierdolony dyrektor myślał, że dwa graniaki przed drzwiami coś pomogą. - Biorę co moje i spadam, jakieś sprzeciwy? - sięgam ręką po czerwoną teczkę, a facet się wzdryga, odruchowo próbuje mi ją wyrwać. Przystawiam mu do czoła lufę. - Miałam pana nie zabijać, ale mogę to zrobić. Wie pan, wypadek przy pracy - rozglądam się po pomieszczeniu i zauważam to co chciałam. - A teraz czas by pan się trochę pomęczył. Podchodzę do niego, chyba ma zawał, uderzam go pistoletem w skroń. Zamyka oczy. Chyba zasnął, oby nie na wieki. Przyczepiam mu rękę kajdankami do rury wystającej ze ściany. Nie do oderwania. Naciskam guzik przeciwpożarowy i wymykam się z pomieszczenia. Staję twarzą w twarz z mężczyzną. Serce znowu ląduje w moim gardle. Bez wahania zaczynam biec, niczego się nie boję. Odwracam się do tyłu, on dalej tam stoi. Uśmiecha się. Naciskam klamkę wyjścia ewakuacyjnego i ponownie wpatruję się w jego osobę. Stoi nieporuszony i niezwykle opanowany.
-Jeszcze się zobaczymy. - mówi. Wybiegam, biegnę ile sił w nogach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro