Wybór Wiedźmy
Wodziłam oczami po eleganckim gabinecie, wsłuchując się w odgłos drukarki wypluwającej z siebie kolejne strony mojej kartoteki.
– Jaką mam pewność, że ojciec rzeczywiście dostanie miejsce w waszej klinice? – odważyłam się spytać, przesuwając wzrokiem po wciąż wyświetlanym przez rzutnik zdjęciu aparatury, która miała odmienić całe moje życie.
HEX3000E, wśród wtajemniczonych potocznie zwane „Wiedźmą”, wyglądało całkiem niepozornie. Nie znałam się na technice do tego stopnia, że w innych okolicznościach nie odróżniłabym go pewnie od większej kserokopiarki. Tymczasem kilka minut wcześniej zostałam pobieżnie zapoznana z budową tego urządzenia i – nieco bardziej szczegółowo – jego przeznaczeniem i funkcjonowaniem. Dzięki temu wiedziałam już, że kanciasta, srebrna skrzynia zawierała w sobie ogromne ilości danych, a mianowicie pełne kody DNA wszystkich obywateli Fallgardy.
– Oczywiście dostanie to pani na piśmie. Spiszemy stosowną umowę, którą podpiszą obie strony – odparł dyrektor ośrodka. Siedzący obok niego generał Heckmann kiwnął ledwo zauważalnie głową, nie odrywając ode mnie wzroku. Przyglądał mi się uważnie, odkąd tylko przekroczyłam próg gabinetu. – W umowie zawarta zostanie również kwota, jaką otrzymywać będzie miesięcznie pani rodzina.
Rozmawialiśmy o tym już wcześniej, ale dopiero gdy padło słowo „kwota”, dotarło do mnie, co właśnie robiłam. W pewnym sensie sprzedawałam siebie.
– Proszę spojrzeć na to, jak na swego rodzaju wyraz patriotyzmu – odezwał się niespodziewanie generał, najwyraźniej wyczytując te myśli z mojej twarzy.
Mówił zaskakująco kojącym tonem. Dotąd poza suchym powitaniem nie wypowiedział jeszcze ani słowa – tym bardziej zdziwiłam się, że zdecydował się zrobić to w tamtej chwili i to w dodatku wyraźnie w celu uspokojenia mnie.
– Dziękuję – odpowiedziałam cicho, nie bardzo wiedząc, jak zareagować.
Godzinę później wracałam do domu, do ojca i sióstr, z totalnym mętlikiem w głowie i schowaną głęboko w torebce wstępną wersją umowy.
***
Moja mama zmarła kilka lat wcześniej przy porodzie najmłodszej córki, więc nie mogłam się jej poradzić, tymczasem tata, jako patriota, powiedział mi dokładnie to samo, co generał Heckmann. Choć moja rodzina wywodziła się z ziem niemieckich, zarówno matka, jak i ojciec urodzili się już w nowym – wydzielonym z części terenów Rzeszy po II wojnie światowej – państwie i to Fallgarda od początku była dla nich prawdziwą ojczyzną.
– Idziesz tam w czwartek? – upewnił się tata, wyciągając ze szklanki torebkę herbaty. Kiwnęłam głową. – Poznacie się i wtedy zdecydujesz. Nie spiesz się, zastanów, zobacz, jaki on jest. Znam generała Heckmanna i wiem, że to porządny, bardzo kulturalny człowiek, więc po jego synu również nie spodziewam się, by miał być gburem.
Przełożył torebkę do drugiej szklanki ze wrzątkiem, a następnie do kolejnych dwóch. Emma poderwała się z miejsca i przeniosła herbaty z blatu na kuchenny stół.
– A jeśli on się wcale nie spodoba naszej Babette? – spytała siedmioletnia Greta, patrząc na ojca wielkimi, niebieskimi oczyma, jakie wszystkie cztery odziedziczyłyśmy po mamie.
– To będziemy dalej biedować – stwierdziła Anja i skrzyżowała ręce.
– Anja! – upomniał ją ojciec, obejmując mnie swym wciąż potężnym, pomimo wieku i choroby, ramieniem. – To wybór Babsi. To jej życie i ma pełne prawo o nim decydować.
Siostry zamilkły i jednocześnie zwróciły na mnie spojrzenia. Opuściłam głowę, w zamyśleniu wsypując do herbaty kolejną łyżeczkę cukru.
Tata się mylił. To nie mój wybór, a wybór „Wiedźmy”, która mnie wskazała.
***
Niepewnym krokiem weszłam do obszernego hallu willi generała Heckmanna. Natychmiast poczułam się przytłoczona przepychem i bogactwem, jakie rzucały się w oczy już od progu.
– Tędy. – Wysoki lokaj wskazał mi szerokie schody.
Poprawiłam nerwowym gestem splecione w ciasny warkoczyk włosy i wolno ruszyłam dalej, coraz bardziej onieśmielona.
– Proszę tu poczekać – powiedział mężczyzna, wprowadzając mnie do modnie urządzonego salonu, który w niczym nie przypominał naszego „pokoju dziennego”, natomiast rozmiarami zbliżony był do całego skromnego mieszkania mojej rodziny.
Stanęłam pośrodku pomieszczenia, nie wiedząc, czy wolno mi usiąść na jednej z dwóch obitych jasną skórą sof. Przygryzłam wargi, rozglądając się dookoła. U nas na niemal każdej płaskiej powierzchni stały stosy książek walczące o miejsce z licznymi zdjęciami ustawionymi w ramkach o wszelkich możliwych kolorach i kształtach. W tym miejscu książki wyraźnie miały swoje stałe miejsca na wysokim regale, z kolei zamiast fotografii na ścianie nad kominkiem wisiał jeden wielki rodzinny portret oprawiony w grubą, złotawą ramę. Bałam się ruszyć z miejsca, więc nie mogłam przyjrzeć się bliżej ani biblioteczce, ani obrazowi przedstawiającemu rodzinę generała, choć byłam ciekawa zarówno jednego, jak i drugiego. Kiedy jednak oczekiwanie się przedłużało, półświadomie zaczęłam powoli przesuwać się w stronę regału, od którego dzieliła mnie mniejsza odległość niż od kominka.
„Dżuma” Camusa, „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa, „Faust” Goethego – tyle zdążyłam odczytać z tłoczonych złotych liter na grzbietach pierwszych książek. Na kolejne nawet nie spojrzałam: odskoczyłam od regału jak oparzona, słysząc za plecami odgłos zamykanych drzwi.
– Nie przeszkadzaj sobie. – W pierwszej chwili pomyślałam, że to złośliwa przygana, lecz spojrzawszy na łagodną minę mężczyzny, zrozumiałam, że raczej nie zamierzał mnie zawstydzać. – Cieszę się, że „Wiedźma” wybrała dla mnie kobietę, która nie przechodzi obojętnie obok regału pełnego książek.
Na moment zabrakło mi tchu, gdy uświadomiłam sobie, że stojący przede mną człowiek był synem generała i mężczyzną, który – jeśli oboje podpiszemy umowę – miał zostać moim mężem.
Zauważywszy moje zakłopotanie, natychmiast podszedł bliżej.
– Wybacz, powinienem najpierw się przedstawić. André Heckmann. – Wyciągnął do mnie rękę, a ja nieśmiało ją uścisnęłam.
– Babette Fitz – powiedziałam, starając się patrzeć mu w oczy.
Wyglądał zupełnie inaczej, niż go sobie wyobrażałam. Wiedząc, że na wzór ojca przyjął się do szkoły wojskowej, spodziewałam się raczej potężnie zbudowanego mięśniaka o nieskalanej myślą twarzy. Pewnie to przesadnie stereotypowe, a może nawet odrobinę krzywdzące wyobrażenie, ale nie sądziłam, że rzeczywistość będzie aż tak odmienna. André owszem – był wysoki, ale przy tym bardzo szczupły, powiedziałabym, że wręcz wątły. Nie wyglądał na wysportowanego, prędzej sprawiał wrażenie wrażliwego mózgowca. Zwłaszcza ze względu na spojrzenie dużych ciemnobrązowych oczu, które nie należały do tych, jakie przyprawiałyby kobiety o szybsze bicie serca, ale z całą pewnością miały bardzo myślące spojrzenie.
Jego jasne włosy także nie były przystrzyżone jak u typowego żołnierza, a nieco dłuższe i starannie uczesane. Pomyślałam, że w tych przylizanych fryzurach i formalnych, totalnie pozbawionych wyrazu strojach, wyglądaliśmy jak para wzorowych uczniów w dniu rozpoczęcia nowego roku szkolnego.
– Babette, zanim cokolwiek powiesz, pozwól, że ja spróbuję pierwszy. – Spojrzałam na niego ze zdumieniem, ponieważ sama jeszcze nawet nie miałam koncepcji, co mogłabym powiedzieć. Przytaknęłam więc tylko, z zapewne dość głupią miną. – Wiem, jakie czekają cię konsekwencje w przypadku odmowy, więc domyślam się, jaka będzie twoja decyzja – kontynuował André. – Moja będzie identyczna, ponieważ to mój obowiązek wobec kraju. Postawi to nas oboje w dość trudnej sytuacji. Ponieważ jednak będziemy w tym razem, myślę, że możemy spróbować sobie wszystko jakoś ułatwić.
– Ułatwić...? – powtórzyłam.
– Wzajemne wsparcie – wyjaśnił. – Będziemy w takim samym położeniu, więc najlepsze, co możemy zrobić, to wspierać się i nie zatruwać sobie życia. Proponuję ci czysty układ oparty na wzajemnym szacunku i swego rodzaju partnerstwie.
Zamurowało mnie. Nie przypuszczałam, że miał jakiś plan i że w dodatku nie zamierzał skupiać się w nim tylko na sobie. Prędzej spodziewałabym się, że potraktuje mnie z góry, jak robiła to większość ludzi związanych z Armią. Stanowili oni elitę, a finansowa przepaść, jaka dzieliła ich od reszty społeczeństwa, sprawiała, że mieli się za bogów. I chyba nawet nie do końca bezpodstawnie, bo faktycznie ich władza zdawała się nieograniczona, czego przykładem była chociażby „Wiedźma”.
Ponieważ André nie udawał, że nie miał świadomości tego, iż odmowa prawdopodobnie skończyłaby się dla mnie obozem pracy, zaskoczył mnie również otwartością. Jego ojciec nie miał odwagi powiedzieć mi wprost, że to propozycja nie do odrzucenia.
– Więc... – zaczęłam niepewnie – ... jak konkretnie to widzisz?
André nieoczekiwanie szeroko się uśmiechnął.
– Może na początek trochę się poznajmy?
[...]
Całość tekstu zostanie opublikowana w antologii "Księga Czarownic. W kotle osobowości" (Czarownicezwatt, Wydawnictwo WasPos) ;)
Zysk Autorek zostanie przekazany na cel charytatywny - wsparcie Domu Dziecka ;)
Szczegółowe informacje na temat antologii znajdziecie pod linkiem:
https://m.facebook.com/wydawnictwoWasPos/photos/a.537646703268193/975732699459589/?type=3&source=57&ref=m_notif¬if_t=group_activity
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro