Rozdział 2
Podróż nie sprawiała większych trudności Fexiusowi. Szedł już kilkadziesiąt godzin, a choć te minęły niepostrzeżenie na twarzach jego i reszty oddziału można było zauważyć drobne zmęczenie.
Na swojej drodze nie spotkali jakichś większych przeszkód. Droga ta jak na Rithrańskie standardy w rankingu drugi(gdyby tylko ktoś taki prowadził) plasowała się na wysokim miejscu, jednak dużo
brakowało jej do zadbanych, brukowanych traktów po drugiej stronie rzeki w obcym państwie.
Nie przeszkadzało to jednak żołnierzom - pogoda dopisywała, nigdzie nie zauważono Cevaińskich patroli, a jeniec, Croomwell nie zachowywał się podejrzanie...
Krótko mówiąc, jak na niespokojne czasy ta chwila była wprost cudowna.
Skoro już o jeńcu mowa, został wcześniej przywiązany do wierzchowca Fexiusa i zmuszony do pospiesznego spaceru obok konia. Jednakże biedne zwierzę objuczone prawie ponad swoje siły i już nie pierwszej młodości nie mogło truchtać, a nawet iść przyspieszonym tępem, co sprawiło, że szybkość podróży, była nawet znośna dla niezbyt wypoczętego Cevaińczyka. Mimo to, Fexius czuł się trochę winny z powodu tak niedżentelmeńskiego traktowania tego względnie młodego i względnie niewinnego człowieka. Nie wątpił, że osoba o takich magicznych zdolnościach cechowała się pokojowym nastawieniem.
Fexius i Croomwell nie rozmawiali ze sobą od czasu utrary przytomności tego drugiego jeszcze w obozie. Po tamtym zajściu, Cevaińczyk został zabrany do lazaretu, gdzie nakarmiono go pożywną grochówką i napojono wodą. Stanął o własnych siłach, gdy tylko wychłeptał ostatni łyk. Fexius nadal nie mógł się nadziwić że rana, którą zadano Croomwellowi na jego własne życzenie tak po prostu zniknęła, jakby nigdy jej nie było. Udowodnił, że magia może być przydatna w codzienności, a nie jest tylko jakąś iluzjonistyczną sztuczką wykożystywaną do zabawiania społeczeństwa.
Nawet jeśli przyjmował do wiadomości sam fakt uzdrowienia, nadal nie wiedział skąd pochodzą nadprzyrodzone zdolności więźnia.
Podporucznik zastanawiał się, jak wiele musiał przejść Croomwell by opanować magię, o surowych przepisach prawnych odnośnie używania jej poza Rithrem nie wspominając. Te wszystkie fakty trudno było Fexiusowi połączyć w logiczną całość, mimo iż trochę o magii słyszał. Za dzieciaka dorastając w Angroth, czasem widywał ulicznych prestidigitatorów, zabawiających przechodniów niegroźnymi magicznymi sztuczkami, zbierając przy tym niemałe datki za swoje pokazy. Magia nie była jednak sztuką, którą byle kto mógł opanować do perfekcji. Do tego żaden ze wspomnianych magików nigdy nie znajdował poważniejszego praktycznego zastosowania dla swoich czarów, w przeciwieństwie do Croomwella. Co ważniejsze, pochodził przecież z Cevain, a praktykowanie magii groziło tam więzieniem. Dręczony przez narastającą falę pytań, Fexius przełamał się i zagadnął:
-Reginaldzie, to czego dokonałeś w obozowisku przekroczyło wszelkie moje przypuszczenia. Spodziewam się jednak odrobiny wyjaśnień. Skąd pochodzą twoje umiejętności?
Reginald Croomwell uśmiechnął się pod nosem, znudzony nieco podróżą i chętny na pogawędkę:
-Mój ojciec przyszedł na świat w Rithrze, matka jest Cevainką. Ja natomiast urodziłem się i wychowałem na obrzeżach Kevrtu. Jednego dnia, kiedy spacerowałem wśród baobabów, parę godzin drogi na południe od miasta, dziwna kobieta pozdrowiła mnie, a ja odpowiedziałem tym samym, choć wpierw myślałem, iż jest rozbójniczką.
Ona jednak szybko ujawniła się jako przemiła i czarująca osoba władająca magią. Zwierzyła się mi, jakoby miała należeć dawniej do Kevrckiego Podziemia. Zaprosiła mnie do swej chaty i z nią spędziłem resztę wieczoru. Nie powinno was zdziwić, że z czasem składałem jej coraz częstsze wizyty, podczas których odkryła mój potencjał w zakresie wiedzy tajemnej; nauczyła mnie zatem magicznie leczyć rany. Niełatwa była to sztuka, jednak jej zdaniem przyszła mi ona nadzwyczaj szybko, aczkolwiek jej użycie było i jest wymagające. Użycie tej magii nadwyrężało znacząco moje siły, więc przez lata ćwiczyłem wciąż to samo, dopóki nie zostałem zmuszony do opuszczenia kraju i mojej nauczycielki.
A jeśli martwi was, podporuczniku, moja utrata przytomności, wiedzcie, iż była ona wynikiem wyczerpania i niedożywienia, a raczej próby użycia magii w tym stanie. W mieście zagrożonym rychłym oblężeniem, pożywienie było już racjonowane, a przepłynięcie na wskroś lodowatej rzeki nie jest tak orzeźwiające jakby się mogło wydawać. - to usłyszawszy, Fexius pokiwał głową z aprobatą, chociaż natychmiast przyszło mu do głowy inne pytanie.
-No dobrze, Reginaldzie. Ale jak dokładnie wylądowałeś w Cevain? Wysoka Rada i jej prawo nie patrzą przychylnie na magię i jej użytkujących... - Uśmiech Croomwella przygasł, a on sam odezwał się
-Gdy ludzie Króla dowiedzieli się o mariażu mojego ojca z cudzoziemką, został oskarżony o zdradę i skazany na śmierć przez ścięcie, ponoć z bezpośredniego rozkazu Króla. Przeprowadziliśmy się z matką do Cevain, w obawie przed prześladowaniami. Byłem wtedy w wieku lat dziewiętnastu. Podjąłem się pracy w polu aby zapewnić nam lepszy byt na te trudne czasy. Po piętnastu latach przyzwoitego życia w małej wiosce o nazwie Derwa, zostałem siłą zaciągnięty do Cevaińskich Sił Zbrojnych. Wierzę, iż resztę historii znacie, podporuczniku.
Fexius, poruszony przez opowieść Croomwella zastanowił się przez chwilę nad filozofią wojny. Tacy utalentowani i potencjalnie szalenie przydatni ludzie byli wysyłani prosto na front, bez litości, ponieważ ich umiejętności uznane zostały za „niepraworządne” przez tych u władzy. Pycha Cevain mogła z pewnością być zwiastunem ich ostatecznej porażki. Jednakże cevaińska armia nadal dobrze się trzymała, pomimo ich niepowodzenia w bezpośredniej inwazji na wareńskie ziemie. Wojna obecnie toczyła się głównie naprzemiennie na południu Wareny i w należącej do Cevain Groviańskiej Dolinie, gdzie zresztą zamieszkiwał przed wojną Fexius. Ta wojenna ospałość miała się zakończyć gdy Rithro ostatecznie dołączyłoby do konfliktu. Jako nacja, historycznie zawsze pokonywali swoich sąsiadów z północy i Fexius nie miał powodu aby powątpiewać, że tym razem będzie tak samo. Jego myśli odpływały jeszcze dalej, jednak z zamyślenia wyrwał go znów czyjś głos.
-Podporuczniku! - krzyknął żołnierz. - Jeden z rolników oddał naszemu plutonowi wierzchowca, by ulżyć w naszej podróży!
Rithrańscy cywile z reguły czuli mocną więź z wojskiem; wynikiem czego darowizny takie jak te nie należały do rzadkości.
Fexius uśmiechnął się.
-Dobre wieści, Reginaldzie. Będziesz miał na czym usiąść.- Croomwell stłamsił swoje zdumienie i zapytał
-Czy to czyni mnie teraz pożądanym gościem po tej stronie rzeki?
-Zdecydowanie. Jesteś w końcu pół-Rithrańczykiem, nie wspominając o tym, że Generał Cafarelli we własnej osobie będzie bardzo zainteresowany twoimi zdolnościami. Rithro to zresztą twoja jedyna szansa jeśli chcesz nauczyć się praktycznie wykorzystywać swoje umiejętności do pomocy innym. Nie wspominając o tym, że jesteś teraz wśród faworytów nadchodzącej wojny.
Fexius przerwał, widząc nadchodzącą z przeciwka postać, zbliżającą się do jego karawany. Z każdą mijającą sekundą mógł dopatrzeć się coraz więcej: mężczyzna ogromnej postury w błyszczącej, zielonej zbroi, z długim mieczem schowanym w ozdobnej, żółtej pochwie. Intuicja podpowiadała podporucznikowi, że zbliżający się człowiek nie ma dobrych zamiarów. Fexius rozkazał zatem kilku ludziom trzymać się blisko. Po paru minutach, samotny rycerz dotarł przed oblicze Fexiusa i przywitał Rithran:
-Bądźcie pozdrowieni, żołnierze! Jacob Toblestein, cevaiński łowca przygód, do usług! Poluję obecnie na przestępców, zwłaszcza tych, którzy zdecydowali się w potrzebie porzucić nasz piękny kraj! Jeśli napotkaliście jakiekolwiek tchórzliwe facjaty, które przekroczyły rzekę uciekając przed wojną, z dziką przyjemnością wymierzę im sprawiedliwość!
Toblestein zasalutował po cevaińsku, by podkreślić jego oddanie sprawie jego kraju. Fexius skrzywił się i odparł
-Jestem podporucznik Ilario Fexius, a ty opóźniasz przemarsz maszych wojsk. Zejdź z naszej drogi i pozwól nam przejść, gdyż nie znaleźliśmy nikogo kto mógłby cię zainteresować.
Nieznacznie zbity z tropu, Toblestein posłusznie zszedł na pobocze, jednakże zauważył Croomwella, który miał na sobie znajomo wyglądający, świeżo pozszywany, zielono-żółty mundur. W mgnieniu oka rozpoznał dezertera z Cevain.
-Takich jak on szukam! Zostanie zaciągnięty z powrotem do kraju, gdzie zostanie poddany sądowi za odmowę służby wojskowej! Cóż moglibyśmy postawić przeciwko Warenie, gdyby wszyscy nasi ludzie walczyli kiedy chcieli? Oddajcie go mnie, w przeciwnym razie będę zmuszony odbić zdrajcę siłą!
Toblestein dobył miecza, który w istocie był dłuższy od połowy Croomwella. Co więcej, niemrawo pobłyskiwał na fioletowo. Zaklęta broń. Czy magia nie była czasem nielegalna w Cevain? - pomyślał Fexius.
Nie było czasu na użeranie się z Cevaińczykami, musieli przecież dostarczyć Croomwella przed oblicze generała. Fexius pstryknął palcami i Toblestein został w mgnieniu oka otoczony przez czterech strzelców na koniach, z łukami gotowymi do strzału.
-Schowaj broń i wracaj skąd przybyłeś. Ostatnie ostrzeżenie, Toblestein.
Otoczony Cevaińczyk rozejrzał się gniewnie bardzo chciał poczęstować Fexiusa i jego ludzi zimną stalą, jednak niezbyt był chętny ryzykować życiem dla jednego wymoczka. Widząc, że przewaga liczebna nie jest po jego stronie, schował miecz i obrócił się na pięcie.
-Jeszcze o mnie usłyszycie, poruczniku. Kiedy chcę czyjejś głowy, prędzej czy później trafia do mojej kolekcji trofeów. Nie zapomnę tej obrazy. Spotkamy się ponownie.
Żołnierze Fexiusa opuścili łuki i wszyscy rozeszli się w swoją stronę.
Tymczasem, przy wschodnim brzegu Łzawej Oazy, zachodzące słońce odbijało się w płaskiej jak lustro wodzie, tworząc zapierający dech w piersiach widok.
Spokojny pejzaż kontrastował z rithrańską armią obecną w okolicy. Namioty rozstawione po sam horyzont dawały tymczasowe schronienie paru tysiącom żołnierzy. W najelegantszym z nich, Król Pern, jego żona Rosilia, generał Cafarelli i ich doradcy wojenni zastanawiali się nad kolejnym posunięciem wojsk. Cafarelli objaśniał sytuację władcy:
-Większość naszych wojsk dotrze tutaj w przeciągu doby; będziemy wtedy gotowi aby wyruszyć. Zdaję sobie sprawę, że będą chcieli chwilę wypocząć po długiej wędrówce, lecz nie mamy na tyle czasu, aby czekać na wszystkie plutonu. Zgodnie z raportami, w obozie stacjonuje obecnie trzy tysiące i osiemdziesiąt wojaków gotowych do walki. Im dłużej zaczekamy, tym więcej wojsk będzie miało czas, by nadejść. Zwłaszcza ci, których wysłaliśmy wcześniej by osłaniali wschodni odcinek granicy; mają bowiem najdłuższą drogę do przebycia. Współczuję tym biednym oficerom którzy wracają, marnując siły i zasoby na podróż z której natychmiast zmuszeni byli powrócić. Moją sugestią jest zaczekać na wszystkich żołnierzy zanim wyruszymy.
Król Pern wstał i uderzył pięścią o stół.
-Podczas gdy my tracimy tu czas, Wareńczycy zdobywają całą chwałę dla siebie! Niedługo odeprą Cevaińczyków ze swoich ziem i zaczną kontrofensywę! I ci szubrawcy jeszcze mają czelność prosić nas o pomoc? Phi! Jutro w samo południe rozpoczynamy przygotowania do drogi. Do zachodu słońca będziemy już po cevaińskiej stronie rzeki!
Królowa Rosilia przytaknęła mężowi. Cafarelliemu nie pozostał zatem wybór.
-Dobrze więc. Zmobilizuję wojsko. Osobiście wyślę do Cevain posłańca z naszym wypowiedzeniem wojny. Zawsze ich pokonywaliśmy i tym razem również tak będzie. Chwała Ci, mój panie i dobrej nocy.
Cafarelli opuścił namiot i jął wydawać odpowiednie rozkazy odpowiednim ludziom. Gdy podniósł wzrok, ujrzał sztandar Czwartej Wschodniej Kompanii na horyzoncie. Szybko się zebrali.. Zamienię słówko z oficerami kiedy tylko staną do raportu. Generał usiadł na suchym pniaku i wpatrywał się w jezioro, odprowadzając wzrokiem zachodzące słońce.
***
Hej hej hej!
Rozdział autorstwa: @FishInTheBarrel
Tłumaczony przez:
@FishInTheBarrel
Betowany przeze mnie... :)
Mam nadzieję, że się podobało...
Nie mam dziś żadnych dodatkowych informacji, więc...
Komentujcie, gwiazdkujcie, ja się żegnam... Pa!
Magda:D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro