零 madness - tryin' to break the chains but the chains only break me 零
Opis
"Człowiek nie rodzi się szaleńcem(...)"
Czy słowa wypowiedziane przez Wei Wuxiana w Dolinie Końca i Początku były słuszne?
Zhu Moran miał w ogóle się nienarodzić, aby nie stać się zagrożeniem dla całego świata. Przepowiednia Baoshan Sanren została jednak zlekceważona.
Baoshan Sanren to nauczycielka Yanling Daorena, Cangse Sanren, po kilku latach wzięła pod swoje skrzydła także Xiao Xingchena. To były osoby, o których wiedział świat kultywacyjny, a zwłaszcza prominentne sekty, lecz potężna kultywatorka licząca kilkaset lat skrywała wiele sekretów, a jej największym z nich było ukrywanie Zheng Xianmei - kobiety obdarowanej talentem do walki mieczem, kultywacji, lecz także... przeklęta była szaleństwem.
Sanren utraciła Yanling Daorena, a także Cangse Sanren. Potężna kultywatorka wędrowała przez świat w poszukiwaniu kolejnych porzuconych dzieci, które chciała wziąć pod swoje skrzydła i przekazywać im talent. Nauczanie było jej przeznaczone, dlatego wyrzekła się ona ludzkich pragnień takich jak posiadanie domowego ciepła oraz rodziny. Sens jej życia i istnienia polegał na kultywacji.
Tak też myślała, gdy pewnego razu nie trafiła ona na wioskę pośród lasów. Roślinność była tam niezwykle rozwinięta, gatunki kwiatów niespotykane, ale cały raj otoczony był martwymi ciałami, a także krwią jaka splamiła także strumienie napływające z gór.
Baoshan na widok tej niecodziennej masakry postanowiła przyjrzeć się bliżej zabitym mieszkańcom lasu. Nie pochodzili oni z bogatych stron, ich ubrania były złożone z materiałów tkanin, ale nie należały one do tych wysokich lotów. Sanren chodziła pomiędzy zwłokami z rozszarpanymi kończynami, rozerwanymi szczękami, wydłubanymi oczami, a także wnętrznościami porozrzucanymi na oślep.
Sceneria ta prezentowała się rodem z najdrastyczniejszych koszmarów. Baoshan jednak spokojnie patrzyła na dzieci, kobiety i mężczyzn poległych w bitwie z tajemniczą siłą, która mimo wszystko przeraziła kultywatorkę. Próbowała ona dowiedzieć się prawdy, dostrzec jakiś znak, który doprowadzi ją do sprawcy, lecz podczas oględzin zwłok ujrzała ona w oddali czyjąś postać. Sanren podniosła się z ziemi jaka wchłaniała krew zamiast świeżego deszczu i przyglądała się ona młodej, filigranowej kobiecie.
Jak zawsze poważna, niewyrażająca emocji kobieta nagle poczuła coś w swym zamkniętym na innych sercu. Brwi kobiety drgnęły, a usta delikatnie się uchyliły, przyglądając się około siedemnastoletniej dziewczynie. Gdyby można było porównać czyjąś urodę do danego elementu występującego w naturze to Sanren od razu skojarzyła piękno nieznajomej do potoku krystalicznej wody, na którego spadały lśniące promienie słoneczne. Młoda dziewczyna była piękna, była najpiękniejszą istotą jaką kiedykolwiek widziała, pomimo krwi jaką miała na rękach, a także na swej twarzy.
Zaniedbana, młoda dziewczyna zaczęła ronić swoje łzy, gdy zaczęła przyglądać się Baoshan Sanren. Jej ciało trzęsło się, ale na pewno nie z zimna tylko z tego, co zobaczyła. Cała jej wioska została wymordowana i tylko ona, jako jedyna uszła z życiem. Kultywatorka nie miała żadnej wątpliwości, że to nieznajoma była osobą, która zaatakowała i wybiła co do jednego życia, lecz nie potrafiła jej ukarać. Zadać ostatecznego ciosu, widząc, że... siedemnastolatka nie miała pojęcia, co się stało.
— Czemu oni nie żyją? — pytała, choć jej paznokcie wbite były w twarz rosłego mężczyzny.
Baoshan zacisnęła zęby, czując drżenie swoich dłoni. Chciała ją zaatakować, ale coś sprawiało, że nie potrafiła tego zrobić. Zapragnęła jej pomóc, uratować ją od szaleństwa, które gdzieś w jej wnętrzu rosło wraz z poziomem jej kultywacji.
Sanren nie miała serca, aby stracić dziewczyny, dlatego też podeszła do niej i jednym ruchem ręki sprawiła, że piękność o długich aż do kolan włosach zasnęła, padając w ramiona kultywatorki.
— Zaopiekuje się tobą — szepnęła do nieprzytomnej dziewczyny i zabrała ją z wioski, która została unicestwiona.
Baoshan Sanren wzięła pod swoje skrzydła młodziutką dziewczynę, z którą razem przemierzała świat. Kobieta nie powiedziała jej kto był odpowiedzialny za masakrę w jej wiosce i robiła ona wszystko, aby blokować jej szaleństwo. Potężna kultywatorka wiedziała, że nigdy przedtem nie miała ona styczności z tak potężną, czarną magią. Nie znała ona także pochodzenia tak niebezpiecznej zarazy, która raniła umysł oraz duszę tak niewinnej, pięknej i dobrej dziewczyny.
Zheng Xianmei - takie nosiła nazwisko kobieta, która została przyjęta pod opiekę przez Baoshan.
Dostała ona od Sanren wszystko, czego zapragnęła. Naukę, możliwość praktykowania dobrej ścieżki kultywacji, panowanie nad swymi mrocznymi cechami, nie brakowało jej jedzenia, ani czystych ubrań, lecz w zamian nie mogła ona jej nigdy opuścić. Taki jedyny warunek postawiła jej Baoshan Sanren.
— Czemu idziemy do tej krainy? — zapytała, zrywając kolejnego dmuchawca rosnącego obok ścieżki, po której obie wędrowały.
Baoshan uśmiechnęła się delikatnie.
— Kraina ta posiada wielu uzdolnionych kultywacyjnie mieszkańców. Energia duchowa jest silna, a niektórym z nich trzeba wskazać właściwą drogę. Czuje tutaj życie, zagubione życie, które weźmiemy razem ze sobą na górę. Musimy nauczać, czerpać z kultywacji tylko to co najlepsze — odpowiedziała, a wtedy poczuła na swojej twarzy kilka drobnych latawców, które zdmuchnęła na nią Xianmei.
Kobieta, gdy tylko otworzyła swoje oczy ujrzała przed sobą roześmianą twarz młodej uczennicy. Zheng była psotna, zabawna i pełna radości, a to sprawiało, że Baoshan czasem zapominała o tym jak ten anioł wymordował całą wioskę. Aparycja dziewiętnastoletniej już Xianmei sprawiała, że Sanren jeszcze bardziej pragnęła ją chronić i nie dopuścić do tego, aby ktoś wyrządził jej krzywdę.
— Chodźmy dalej — powiedziała, chwytając Xianmei za dłoń. Młoda kobieta przytuliła się do ramienia kultywatorki i ucieszona trwała przy jej boku.
Przynajmniej tak było jeszcze przez kilka dni...
Będąc w Krainie Słońca Zheng Xianmei poznała tam o kilka lat starszego Zhu Yutiana. Od razu między dwojgiem kultywatorów zaiskrzyło, a Baoshan Sanren patrzyła tylko na nich z boku. Kilkusetletnia kobieta nie mogła uwierzyć w obraz jaki przed sobą widziała, jak między dwojgiem ludzi szybko narodziło się uczucie, które rosło z każdym dniem. Sanren wierzyła jednak w przysięgę swej uczennicy i miała nadzieję, że mimo wszystko odejdą one razem, gdy tylko odnajdą zagubionego chłopca, sierotę o ogromnym potencjale i talencie kultywacyjnym.
Baoshan szukała chłopca w wioskach położonych na płaskich terenach Krainy Słońca, natomiast Xianmei spędzała czas z Yutianem, który nie wyobrażał sobie życia bez młodej, pięknej kultywatorki. Kiedy Sanren wróciła do wynajmowanego domostwa wraz z zagubionym, samotnym chłopcem ujrzała ona przy schodach dwójkę kultywatorów. Kiedy tylko zobaczyli oni Baoshan od razu wstali ze schodów i przywitali oni mistrzynię. Sanren miała złe przeczucia dlatego poprosiła jedną z gospodyń o to, aby zadbała o młodzieńca. Kazała mu go umyć, ubrać i nakarmić, aby niczego mu nie brakowało, natomiast sama została na zewnątrz z dwójką młodych ludzi.
— Mistrzyni — zwróciła się do niej młoda uczennica, która oddała pokłon kobiecie trzymając w rękach własny miecz. — Proszę wybacz mi, pani, lecz nie mogę dalej podążać z tobą jedną drogą — wyznała, po czym wyprostowała swoją postawę, a jej długie, czarne kosmyki sunęły po gładkiej, pięknej szacie.
— Chcesz złamać swoją przysięgę? — spytała, patrząc na Xianmei wzrokiem pełnym rozczarowania.
— Wybacz mi...
— Nie zgadzam się — jasno postawiła na swoim Baoshan, a wtedy młoda kobieta podeszła do niej, a w jej spojrzeniu można było dostrzec kryształki nienawiści.
W ciele pięknego anioła wciąż tkiwło szaleństwo.
— Kocham Zhu Yutiana! Chcę z nim zostać w Krainie Słońca! Pragnę żyć jak każda kobieta!
Baoshan na słowa wyznania miłości poczuła mocne ukłucie w swej klatce piersiowej. Nie zaznała ona nigdy tak potężnego uczucia, aż do teraz... Mogła śmiało przyznać się, że kochała Zheng Xianmei, jednak wiedziała, że wybrała życie samotnej kultywatorki. Nie łamała zasad, nawet w imię tak pięknego uczucia.
— Nie możesz zostać bez mojej opieki — zaczęła tłumaczyć, ale wtedy Xianmei wtrąciła się w jej słowa.
— Boisz się, że znów stracę nad sobą kontrolę, tak? — zapytała i widząc szok Baoshan Sanren uśmiechnęła się lekko. — Wiem co zrobiłam tamtej nocy... Jak wiele żyć pozbawiłam. Przypomniałam sobie o tym, ale milczałam, nie chcąc martwić swojej mistrzyni — wyznania Zheng były dla Sanren szokiem. — Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś, ale już jestem w stanie radzić sobie sama.
Kilkusetletnia kultywatorka wiedziała, że Zheng Xianmei czekała kara za opuszczenie jej góry, a także nauk. Każdy kończył tak samo, każdego czekała straszna śmierć z dniem wyrzeknięcia się jej pomocy.
— Wybierasz złą ścieżkę — ostrzegała. — Nawet ja nie mam pojęcia czym jest ciemność, która w tobie tkwi. — przyznała. — Zostań ze mną, a może znajdziemy środek na szaleństwo. Nie narażaj tych ludzi, nie narażaj mężczyzny, którego kochasz!
— On wie o mojej przeszłości i dopóki będziemy razem, nic złego nam się nie stanie.
Słowa Xianmei brzmiały dla Sanren tak bardzo naiwnie. Kultywatorka wiedziała, że szaleństwo mogło być dziedziczne, dlatego też bała się o potomków tej dwójki w przyszłości. Wiedziała, że jeśli tylko kobieta się zakocha i powije dziecko, będzie ono potężnym wrogiem całej ludzkości.
— Twoje dziecko może także być skażone tą ciemnością — Baoshan popatrzyła na brzuch swojej młodej uczennicy, do której po chwili podeszła.
Dotknęła dłonią jej łona, w którym wyczuła rosnące już życie. Baoshan Sanren zamknęła swoje oczy, będąc rozczarowana lekkomyślnym zachowaniem Xianmei, lecz po chwili wyczuła coś dziwnego. Otworzyła swoje powieki i popatrzyła w czarne tęczówki Zheng, z której szaleństwo zaczęło uchodzić. Ciemność i najstraszniejsze cechy dziedziczyło dziecię Zheng Xianmei oraz Zhu Yutiana.
— To dziecko nie może się narodzić — powiedziała, a wtedy Yutian wyciągnął swój miecz z pochwy i zasłonił ukochaną własnym ciałem.
— Odejdź stąd — wypowiedział przez zaciśnięte zęby, ale wtedy Xianmei znów znalazła się obok Sanren i patrząc w jej oczy, rzuciła własny miecz i zrozpaczona krzyknęła :
— Jeśli chcesz mnie powstrzymać to mnie zabij! — łzy zaczęły płynąć po policzkach, do których smutek kompletnie nie pasował. Słabością Sanren była Zheng Xianmei, która znaczyła dla niej więcej niż własne życie.
Kobiety patrzyły sobie w oczy, badając wzajemnie swe uczucia. Baoshan Sanren czuła jak jej serce kruszyło się jak kryształ, natomiast Zheng Xianmei wierzyła, że mogła ona zapanować nad ciemnością swego nienarodzonego dziecka.
— Ja wierzę... Wierzę, że będę w stanie je ochronić — powiedziała, a wtedy do Baoshan dotarło, że nie potrafiła ona cofnąć decyzji jaką podjęła Zheng.
— Powstrzymaj zło, które w tobie rośnie — Sanren wypowiedziała te słowa z olbrzymim bólem, a następnie odwróciła się i odeszła z chłopcem, którego zabrała na górę.
Kilka miesięcy później nowożeńcy Zhu Yutian oraz Zhu Xianmei świętowali nie tylko własne małżeństwo, ale także narodziny ich pierwszego dziecka.
Moran - tak nazwali pierworodnego.
Baoshan Sanren ostrzegała swoją byłą uczennicę przed szaleństwem jakie przeniosła ona z siebie na bezbronnego chłopca. Lata jednak mijały, ale dziecko nie wykazywało żadnych objawów choroby nieznanego pochodzenia. Jego matka - Xianmei - czuła w nim duży potencjał kultywacyjny, a także przewidywała niezwykłą przyszłość przed synkiem.
Czterolatek biegał po podwórku za kurczętami, matka zaś wywieszała pranie, a ojciec pojechał odwiedzić swoją chorą babcię. Xianmei nie chciała z nim jechać ze względu na Morana, u którego mimo wszystko obawiała się przebudzenia ciemności. Jej obłęd był momentem zapomnienia, nie była świadoma popełnianych czynów i nie mogła dać sobie ręki uciąć, że zamordowała tylko ludzi ze swojej wioski... Przez lata była tym przerażona, świadomością posiadania w sobie pierwiastka tak okrutnej mocy, lecz pomogła jej Sanren. Mistrzyni, z którą podróżowała przez niespełna dwa lata otworzyła jej ścieżkę, którą stąpała samotnie. Nabrała pewności siebie, uwierzyła, że jej energia duchowa była na tyle silna, aby wygrać z ciemnością, a raczej przenieść ją na niewinnego chłopca... Nie była świadoma tego czynu, ale nie było już odwrotu.
Kobieta schyliła się po kolejną z tkanin aż nagle upuściła ją na ziemię słysząc jak kury zaczęły gdakać jeszcze głośniej. Część z nich uciekła na drugą stronę, a niektóre schoroniły się w kurniku trzęsąc się i szamotając.
— Moran? — zawołała czterolatka, ale ten nie odpowiadał.
Kobieta przestraszona ruszyła za ich dom, a tam zobaczyła obraz, który do końca życia zapamięta. Jej synek, jej maleńki chłopiec ukręcił łby kilku kurczakom, a w jednego wgryzał się jak w soczyste mięso. Czerwona ciecz płynęła po jego podbródku i swoimi okrągłymi oczyma patrzył na rodzicielkę. Xianmei była zszokowana, w swoim umyśle ujrzała jedynie przebłyski masakry, którą spowodowała...
Bez chwili zastanowienia podbiegła do syna i wzięła go na ręce. Starannie, jak prawdziwie kochająca matka. Miała wyrzuty sumienia, tak bardzo żałowała tego, że przez takie samo cierpienie musiał przechodzić jej syn.
— Mamo? Czemu to zrobiłem? Czemu słyszę ten głos? — kilka pytań padło z ust czterolatka, a Xianmei złapała Morana pod pachą i spojrzała mu w oczy. Spojrzenie jego było takie niewinne, ale bardziej zastanawiało ją to... Dlaczego on pamiętał o tym co uczynił?
— Jaki głos? — zapytała.
— Tu — pokazał na swoją główkę i nieco krwi zwierzęcej spłynęło na jego włosy. — W głowie słyszałem głos. Mówił, żeby... żeby zabić te kury, bo chciał krwi. Był głodny... Przepraszam, mamo.
Xianmei przyciągnęła go do swojej piersi i ucałowała go. Nie wiedziała dlaczego, ale szaleństwo jej syna było inne niż jej. Ona nie miała świadomości mordu, nigdy nie słyszała żadnego głosu... Zaczęło do niej docierać to, że to jej ciało było słabe... Moran był silniejszy i dało się go wyleczyć!
Nie miała wyboru, musiała stracić syna, aby go uratować dlatego bez powiadomienia męża po prostu wskoczyła na swój miecz i pofrunęła na górę Baoshan Sanren. Jej nadziei.
— Mistrzyni! — nawoływała kobietę, która była jej ostatnią nadzieją.
Xianmei posiadała wielką siłę, ale nie mogła ona równać się z kilkoma setkami lat praktyki. Sanren była kultywatorką najwyższej klasy.
— Mistrzyni! To ja! Zhu Xianmei! Twoja była uczennica! Proszę, ukaż mi się! — wołała ją przez długi czas, słysząc jak jej malutkiemu synkowi burczało w brzuchu. Kobieta obawiała się, że znów łaknął krwi, lecz nie tym razem. Czterolatek prosił o zwykły ryż, nic więcej.
Po pewnym czasie Xianmei nagle uśmiechnęła się, gdy z góry zeszła Baoshan Sanren trzymając za rączkę małego chłopca, był nieco starszy od Morana, ale na pewno nie miał jeszcze ośmiu lat. Panienka Zhu nie zwracała jednak uwagi na nowego podopiecznego, którego przygarnęła Sanren, ale patrzyła na kobietę.
— Mistrzyni — padła na kolana i ukłoniła się jej z nadzieją na ratunek.
Moran patrzył z niepokojem na swoją rodzicielkę i nie wiedział dlaczego jego mamusia tak postępowała. Gdzieś w głębi jego duszy i umysłu zaczął czuć niepokój, a także zalążek nienawiści do dostojnej, eleganckiej kobiety, przed którą kłaniała się Zhu Xianmei.
Baoshan spojrzała zaś na matkę chłopca i poczuła, że jej dawne uczucia znów obudziły się na nowo. Widziała jak jej bezmyślna decyzja ją zniszczyła, spowodowała, że miłość do młodzieńca z klanu Zhu narodziła małego potwora. Krew na ubraniach chłopca nie była ludzka, ale skoro potrafił w wieku czterech lat dopuścić się zabójstwa to za parę lat będzie mordował innych.
— Nie bój się Xingchen — powiedziała do chłopca, który cofnął się o krok w tył widząc malutkiego syna Zhu Xianmei.
Sanren pogłaskał swojego nowego ucznia i kazała mu wrócić do lasu na górze. Młodziutki Xiao Xingchen posłuchał swojej mistrzyni i wycofał się pozostawiając obraz dziecka we krwi w swojej pamięci.
— Baoshan Sanren... — powiedziała przez łzy. — Proszę cię, przyjmij mojego syna i wylecz go z tej ciemności.
Błagania Xianmei nie ustawały, dlatego Baoshan podeszła do Morana i dotknęła jego głowy. Po paru sekundach wiedziała, że nie było dla niego ratunku. Po odejściu Xianmei szukała lekarstwa na tak przeklęty dar, lecz wszystko poszło na marne.
— Przykro mi, Zhu Xianmei, ale jeśli nie chcesz, aby to dziecko stało się mordercą to pozwól mi go zabić tu i teraz.
— Zabić? — zapytał maleńki chłopiec patrząc z dołu na wyższą od siebie kobietę.
Xianmei od razu przyciągnęła go do piersi, a jej szczupła dłoń spoczęła na policzku chłopca.
— To mój syn! — krzyknęła, po czym podniosła się z ziemi. — Jesteś najpotężniejszą z kultywatorek na całym świecie... Kto jak nie ty może uratować tego małego chłopca? — spytała, a jej szklane spojrzenie łamało serce Baoshan.
— Nie mogę go przyjąć i narazić swoich podopiecznych — wyznała. — Wybrałam teraz Xiao Xingchena i będę go nauczać. Twój syn...
— Moran jest inny niż ja! Mówił, że słyszy czyjś głos! — Xianmei nie potrafiła powstrzymać swych emocji i krzyczała, dalej tłumacząc Sanren. — Ja odbierałam życia bez pamięci o tym. Później łączyłam fakty, ale nigdy nie pamiętałam masakry. Być może to dlatego, że byłam słaba i głos przejmował władze nad moim ciałem oraz umysłem. Moran jest silniejszy! On zabił kilka kurcząt, ale tłumaczył się, że jakiś głos mu kazał to zrobić. Pragnął krwi! Jeśli go nauczysz to on... Wygra z szaleństwem! Wygra! Na pewno!
— Nie mogę mu pomóc. Zhu Moran jest od ciebie silniejszy, masz rację, ale z wiekiem będzie tylko rósł w siłę, a jego szaleństwo wraz z nim. Sądzę, że jego przyszła potęga może zagrozić nie tylko ludziom z twojej wioski, ale także takim sektom jak GusuLan, YunmengJiang i wielu innym. Nawet dla mnie stanowi przeszkodę.
— Jak możesz... — szepnęła. — Błagam... Przyjmij go na swojego ucznia. Nie pozwól, aby stał się potworem.
— Potworem? — głos malca znów został usłyszany.
— Jeszcze nie znalazłam lekarstwa na szaleństwo, więc muszę odmówić. Jeśli będziesz, choć trochę bardziej rozsądna, Xianmei to... Zabij go. Ty i Yutian możecie doczekać się kolejnego potomka, który będzie silny i zdrowy. Dla tego dziecka... Nie widzę nadziei, a jedynie ciemność.
Baoshan Sanren powróciła na swą górę pozostawiając Morana oraz jego matkę na pastwę tragicznego losu. Kultywatorka przesądziła o jego życiu, które zakończy się śmiercią malca lub wielu niewinnych osób.
Szaleństwo znalazło idealnego nosiciela o potężnej sile. Ciemność pojawiała się i znikała, a Moran musiał sobie radzić z głosem próbującym go opętać.
Atakował zwierzęta kiedy czuł jak obłęd znów uderzył do jego głowy. Głos stawał się nie do zniesienia. Kolejne lata życia powodowały większą walkę z samym sobą. Cierpiał, ale powstrzymywał swoje ciało wielokrotnie przed atakiem ludzi.
Będąc w swojej komnacie chwycił się za głowę, próbując walczyć z ciągłym łaknieniem krwi. Metaliczny posmak budził jego kubki smakowe, głos będący w nim go pragnął i namawiał do spróbowania ludzkiego mięsa. Moran uważał to za barbarzyństwo, więc wyskoczył przez okno, dobył miecza i zaczął skupiać się na energii duchowej, która splamiona była nieco szaleństwem, na szczęście na tyle, aby zatracić się w koszmarze.
Moran zaczął praktykować walkę i powtarzać sobie w głowie formułkę, którą przysiągł sobie, po tym jak Baoshan Sanren nie przyjęła go na swego ucznia. Wtedy nie rozumiał zbyt wiele, ale chciał przynieść zaszczyt matce, a także udowodnić światowej sławy kultywatorce, że nie był przekleństwem. Chciał się uczyć, pragnął dobywać wiedzy na temat magii i żyć.
Życie było dla niego darem, przeciwnie myślał jego wewnętrzny głos, który pożerał jego umysł i ciało, atakując cicho oraz stopniowo.
— Tutaj jesteś synu — Moran odwrócił się w tył i zobaczył swojego ojca, Zhu Yutiana.
Mężczyzna nie był tak uzdolniony kultywacyjnie, ale codzienne praktyki i uczestniczenie w nocnych łowach były na jego korzyść.
— Dobry wieczór, ojcze — ukłonił się delikatnie przed mężczyzną, który wyjął z pochwy swój miecz. — Co robisz? — zapytał zdziwiony młodzieniec.
— Jesteś już dużym chłopcem, więc powinieneś lepiej posługiwać się mieczem, prawda?
Moran spojrzał na Shanxiwang, czyli swój miecz i poczuł coś w rodzaju chęci mordu. Nie rozumiał tego dokładnie, ale miał kontrolę nad ciałem dlatego też skutecznie wybronił się z pierwszego ataku ojca.
— Dobrze — pogratulował mu Yutian. — Naprawdę dobrze.
Potyczka ojca i syna nie trwała zbyt długo, bo Xianmei szybko wyszła z domu słysząc zderzenia dwóch ostrzy mieczy. Kobieta uśmiechnęła się do swoich ukochanych członków rodziny.
— Wejdźcie do domu, napijemy się herbaty — powiedziała i już chciała się odwrócić, gdy nagle zobaczyła jak Moran skierował miecz w stronę ojca.
Zhu Xianmei krzyknęła i szybko rzuciła własny miecz w kierunku młodzieńca. Yutian odskoczył na bok będąc w szoku, że nastoletni chłopiec prawie ugodził go w plecy.
— Moran! — krzyknęła jego matka, a następnie podbiegła po swój miecz.
Jej syn stał naprzeciw mężczyzny, który dał mu życie i zapragnął krwi. Ślina ciekła z jego kącika ust, znów pojawiając atak. Był dużo silniejszy niż wcześniej, ciało przestało go słuchać, gdy tylko zauważyło ono okazję na pozyskanie krwi.
Przestań! Błagam, przestań! - szesnastolatek był uwięziony we własnym ciele. Patrzył oczami na śmierć własnego ojca, którego udało mu się stracić za którymś razem. - Nie!!!
Jego krzyku nikt nie był w stanie usłyszeć, więc każdy kto wyszedł z domów nieopodal widział w nim jedynie mordercę własnego ojca. Zhu Xianmei nie mogła już nic zrobić... Nie mogła wyjaśniać ludziom zachowania jej jedynego syna, nie miała czasu na to, aby opłakiwać stratę mężczyzny, którego kochała. Nie mogła go nawet pochować, bo przyszło jej uciekać wraz z Moranem, w miejsce odosobnione od świata.
Moran długo nie mógł spojrzeć w oczy matki, nie potrafił także zerkać na własne odbicie w potoku, przy którym polował na zwierzęta. Xianmei nigdy nie winiła go za morderstwo jej męża, ona sama zaczynała mieć do siebie pretensje, ale nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, aby zabić własne dziecko. To ona przeniosła szaleństwo na bezbronnego chłopca w dniu jego narodzin.
Po wydarzeniu na podwórzu jej rodziny, Xianmei zamknęła się w sobie i rzadko widywała syna, czekając na to aż w końcu sam odważy się z nią porozmawiać.
Miesiące mijały, ale nic się nie zmieniło, a Moran dalej polował na zwierzęta.
Ubrany jedynie w same, szerokie spodnie, bez koszulki, czaił się na jelenia stojącego za skałą. Wyczuł idealny moment i rzucił się na zwierzę, którego tętnicę przeciął jednym ze sztyletów.
Kiedy jeleń w końcu skonał, Moran chciał się zabrać za spożywanie jego krwi, ale wtedy dostrzegł czyjąś postać. Przyjrzał się jej dokładnie, dziewczynie stojącej na jednej ze skał. Zaczęła się do niego zbliżać mając na sobie szatę specjalną na łowy. Przy pasie miała zawiązany miecz z pochwą, a na plecach widniał kołczan, natomiast w ręce miała łuk.
— Czemu polujesz w moim lesie? — młodziutka dziewczyna zapytała siedemnastolatka, ale ten jej nie odpowiedział, kompletnie zapominając o chęci krwi.
Zatracił się w pięknie i delikatnej urodzie nieznajomej. Czarnowłosa podeszła do niego i przyjrzała się chłopakowi, który był półnagi.
— Często cię tutaj widzę — przyznała, uśmiechając się promiennie. — Jesteś jak zwierzę, nie jak człowiek — stwierdziła, a te słowa sprawiły, że Moran ucieszył się w głębi serca, ale nagle resztki rozsądku kazały mu uciekać.
Młodzieniec wstał na równe nogi i zaczął biec, jednak krzyk nieznajomej go zatrzymał kiedy wskoczył na skałę.
— Zaczekaj na mnie! Idę z tobą!
Moran zwrócił się do dziewczyny z uchylonymi ustami, nie mogąc uwierzyć, że ta piękna istota go obserwowała od dawna, a mimo tego... Nie bała się z nim rozmawiać.
— Odejdź ode mnie — powiedział, choć tak naprawdę nie chciał już dłużej trwać w samotności.
— Dlaczego? — zapytała.
— Bo jestem przeklęty — wyznał prawdę dziewczynie, mając nadzieję, że to ją przestraszy i ucieknie.
Wiele emocji ludzkich skumulowało się w jego sercu oraz umyśle i niespodziewanie kilka łez zaczęło płynąć z jego oczu. Zhu Moran zamknął powieki, chcąc powstrzymać słone krople, a po chwili poczuł na swoim policzku dłoń pięknej nieznajomej. Otworzył szybko swoje oczy i patrzył na piękność o czystym sercu z niedowierzaniem.
— Też jestem przeklęta — wyznała, a jej uśmiech stał się nieco wymuszony, gdy pomyślała o swoim domu, w którym przyszło się jej urodzić.
Zhu Moran zamilkł i przez dłuższy czas nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. Nieznajoma miała za to więcej odwagi, chwyciła siedemnastolatka za dłoń i podeszli oni razem do zabitego jelenia. Młoda dziewczyna odsączyła nieco krwi ze zwierzęcia i uniosła dłoń ku twarzy chłopaka.
— Pij. Widziałam wiele razy jak to robisz — odparła, a zaskoczony Moran nie spuszczając wzroku z pięknej nieznajomej upił nieco cieczy, choć nie smakowała ona tak jak dawniej, ponieważ ten smak już go nie interesował.
Całą swoją uwagę skupił na dziewczynie, z którą w ukryciu zaczął się spotykać.
Yu Ziyi pochodziła z klanu Yu. Jej sektę charakteryzowały dwie sąsiednie ze sobą góry, na jednej mieszkali mężczyźni, na drugiej kobiety, które praktykowały umiejętność utraty uczuć do swych mężów. Matka Ziyi wyrzekła się uczucia do męża od momentu, w którym nie zawitał na ich górę od dwóch lat. To wystarczyło by kobieta pozbyła się miłości, która kiedyś była prawdziwa oraz silna. Mężczyzna dobrze wiedział o tym, czego dopuściła się liderka klanu i nie winił jej za to. Jego największym ciosem było to, że nie udało im się doczekać męskiego potomka. Spłodził sześć córek, a najstarszą z nich była Ziyi.
Ubolewał nad tym, że jego syn nie włoży fioletowej szaty, która była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Yu Ziyi wiedząc o tej tradycji, pod nieobecność swojej matki w domostwie przyprowadziła Morana do własnej komnaty.
— Szybko! Żeby nikt nas nie zauważył.
Młodzi zakochani byli pewni swej miłości. Yu Ziyi wiedziała, że mogłaby uciec z Moranem nawet na koniec świata, aby tylko uwolnić się od tradycji jaka panowała w tej Dolinie. Miała ona wyjść za mąż za jednego z chłopców z sąsiedniej góry. Nie chciała się na to zgodzić, bo w jej sercu był tylko Moran.
— Na pewno nikt tu nie przyjdzie? — młodzieniec zapytał Ziyi, ale ona podeszła do niego i pocałowała czule.
— Na pewno — zapewniła i podprowadziła go do jednego ze stolików.
Nalała mu herbaty, a potem usiadła naprzeciw swojego ukochanego mając łzy w oczach. Moran widząc, że Ziyi coś trapi szybko chwycił ją za dłoń i kazał powiedzieć dlaczego jego kobieta roniła łzy.
— Yu Ziyi, co się stało? Dlaczego płaczesz? — zapytał.
Młoda dziewczyna otarła swoje łzy, ale to wcale nie sprawiło, że czuła się lepiej.
— Jako najstarsza z córek muszę wyjść pierwsza za mąż — te słowa już sprawiły, że Moran poczuł złość. Od dawna już jej nie czuł. — Moja mama raz wysłała za mną swe służki, a one doniosły jej o tym, że widuje się z chłopcem spoza gór. Liderka klanu się wściekła i powiedziała, że... Znajdzie mi męża nawet za parę dni. Pojechała ona na górę do mego ojca i ma mi wybrać męża... Moran, ja nie chce... Kocham tylko ciebie — wyznała, po czym znów się rozpłakała.
— Nie pozwolę na to — chłopak przytulił Ziyi do swojej piersi.
Zhu Moran zaczął myśleć o bezpieczeństwie Ziyi, a także o tym jak bardzo kochał młodą wojowniczkę z klanu Yu. Nie wyobrażał sobie, że ktoś inny mógłby ją kiedykolwiek dotknąć, całować i wziąć za żonę. W tym momencie siedemnastolatek pomyślał także o swej matce, Zhu Xianmei, której lepiej byłoby bez niego. Wyrządził jej mnóstwo przykrości, odebrał życie jej ukochanemu, a także własnemu ojcu. Nie panował nad sobą w tamtych chwilach, ale będąc u boku Yu Ziyi, nie musiał się niczego bać.
— Ucieknijmy stąd. Razem. Daleko stąd — powiedział, będąc gotów na ucieczkę.
— Będą nas ścigać... — wyznała dziewczyna w różowej szacie. — Zabiją cię jeśli nas złapią pewnego dnia...
— Nie zrobią nam krzywdy. Nikt nas nie rozłączy — zadeklarował.
— A co z Baoshan Sanren? Przecież nadal pragniesz być jej uczniem — przypomniała młodzieńcowi o jego marzeniu i chęci wyleczenia się z szaleństwa.
— Ty jesteś dla mnie ważniejsza — wyznał i pocałował Ziyi, z którą uciekli daleko poza góry. W daleki świat, zatrzymując się w Dolinie Końca i Początku.
Moran nie dotrzymał swej obietnicy, tak samo jak Yu Ziyi, która przysięgła go kochać na zawsze. Wyłączyła swoje uczucia względem Zhu i zapłaciła za to nie tylko własnym życiem, ale także krew przelało ich nienarodzone dziecko.
Przestań! Nie zabijaj jej ty potworne! Zostaw je! Zostaw... Moją rodzinę...
Szaleństwo przejęło kontrolę nad umysłem Morana, a także nad ciałem, ale nigdy nie do końca. Dobroć potomka Xianmei tkwiła w jego sercu mimo wszystko i próbowała uratować świat od ciemności, którą stworzył szaleniec, zabijący niewinnych ludzi. Zaczął od rodziny Yu. Liderzy klanu zostali zamordowani, tak samo jak pobliscy mieszkańcy i ciekawi podróżnicy jacy zagubili się w Dolinie.
Zhu Moran cierpiał w samotności i szaleństwie głosu jaki go opętał. Nienawiść do Baoshan Sanren rosła, chęć picia ludzkiej krwi także, ale jego cząstka nie zapominała nadal o swej miłości dlatego młodzieniec tak pilnie chronił zaschniętą krew przy kąciku ust.
Nie zabijaj... - nadal próbował odzyskać kontrolę, kiedy potwór jego własnymi rękoma zabijał dalej.
Ciemność rosła w siłę, energia duchowa przepełniała ciało kultowatora jednego z najbardziej potężnych na świecie. Byłby niezwyciężony, gdyby prawdziwy Moran się poddał, ale nie potrafił. Ranił własne ciało, kiedy tylko zdołał, choć na moment odzyskać kontrolę. Nie mył się, nie pozwalał na wiele demonowi, który sprawił, że dopuścił się tylu okropnych czynów. Krew na szatach, rękach i w całej ciemności... Jego moc rosła, potrafił on przybierać twarze zmarłych, a także ich wspomnienia, zaczął kontrolować burzowe chmury, z których wyciągał swoją broń, aby atakować nowych ludzi nie bojących się jego krainy.
Czekał na dzień, w którym ktoś potężny przybędzie do Doliny Końca i Początku oraz zada mu ostateczny cios.
— Nie zabijaj!
Moran czasem potrafił wykrzyczeć takie słowa, ale czyny sprawiały, że były one tylko czymś rzuconym na wiatr.
Smród, krew, ropiejące ciało, biczowanie samego siebie, blokady własnej mocy, aby tylko nie dopuścić do triumfu głosu jaki zniszczył Zhu Morana.
Chcę umrzeć... - błagał w głębi duszy. - Chcę pójść do mego dziecka i Yu Ziyi - łkał.
Dlatego kiedy kultywator w białej szacie stanął przed nim i chciał go zabić, poczuł ulgę i wysłuchane modły, ale niestety pozbawił go zbyt wcześnie, ponieważ Moran chciał o czymś powiedzieć Hanguang-junowi.
Tamtego dnia, po raz ostatni przemówił prawdziwy Zhu Moran.
***
Shanxiwang - Góra nadziei (to moje luźne połączenie słów chińskich, nie żadne tłumaczenie!)
Dziękuję za przeczytanie special chapteru ❤ Mam nadzieję, że się spodobał i trochę bardziej zrozumieliście Zhu Morana. Jako oc bardzo mi się on spodobał, jestem zadowolona z tej postaci mega ❤
Zachęcam do przesłuchania utworu w multimediach ☺
Kolejny special chapter pojawi się niebawem i będzie on opowiadał głównie o Lan Zhanie, ale Weia oczywiście nie zabraknie ☺😚 będzie to nieco inna forma opisu, uzupełniona amv, ale może się spodoba ☺
Oczekując na finałowy special zapraszam na moją autorską książeczkę
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro