Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

三 the beginning and end 三

Wei Wuxian szedł dostojnie naprzód w kierunku ciemności, która ogarniała dużą część doliny. Lan Zhan zerknął na swego towarzysza i zdziwił się, gdy dostrzegł na twarzy partnera uśmiech. Szli oni w nieznane dotąd miejsce, ludzie bali się ciemnej sfery tak bardzo, że opuszczali swoje domostwa, pozostawiali dobytki całego życia.

Hanguang-jun miał zamiar zapytać mężczyznę w czerwonej szacie o to jednak niższy go uprzedził.

— Zdaje się, że masz wielbiciela, Lan Zhan. Ten młody chłopiec patrzył na ciebie jak na całe skarby Lanling. Jak mu było? Qing Yao z sekty QingFei? Nigdy o nich nie słyszałem — zaczął mówić o młodzieńcu zamiast skupić się na misji.

— Wei Ying, czy ty naprawdę myślisz teraz o młodym kultywatorze? — wtedy mężczyzna uniósł swoje brwi wysoko i wydął usta. Nerwowo złapał za flet, który miał tuż za pasem od szaty i zwolnił swój krok, aby iść ramię w ramię z Hanguang-junem.

— Zastanawiam się tylko... Czy na całym świecie każdy słyszał o nas?

— Mów dalej.

— Lan Zhan! Nie w tym sensie o nas tylko mam na myśli to, że... Czy znajdziemy miejsce, w którym znajdziemy spokój? Czy tak jak moi rodzice będziemy mogli razem chodzić na Nocne Łowy, a później wracać z nich bezpiecznie do ciepłych domów? — Wei Wuxian zatrzymał się nagle w miejscu, a Wangji stanął tuż naprzeciw niemu, nadal ukazując swoją gracje. — Straciłem Przystań Lotosów, Kurhany, ty zaś Gusu — mężczyzna w białej szacie uchylił swoje usta, ale znów Wei Ying go wyprzedził. — Masz rację Lan Zhan, to nie czas, aby teraz rozmawiać na takie tematy. Musimy sprawdzić, co kryje w sobie ta ciemność.

Wangji skinął głową, choć wziął sobie do serca słowa swojego towarzysza i wiedział, że kiedyś wróci do tej rozmowy, aby nie dawać Wei Wuxianowi żadnych wątpliwości co do ich przyszłego życia.

Oboje znów ruszyli w drogę. Idąc po polnej dróżce zauważyli, że ciemna strona była coraz bliżej nich. Wei Wuxian spojrzał na Wangji'ego, który przyjrzał się bardziej powłoce, za którym trwał chaos, spustoszenie i dźwięki czyjegoś chytrego śmiechu.

Nie minęła nawet sekunda, a wtedy ciemność zbliżyła się do nich jeszcze bardziej pochłaniając kolejne hektary doliny, która niegdyś zapewne była spokojna i piękna pokryta przez lśniące słońce.

Wei Ying przyjrzał się drzewom, które straciły wszystkie liście, górą, których kamienie kruszyły się od lekkiego powiewu wiatru. Natura umierała w tej ciemności, jaka była stworzona przez demona, o którym mówili miejscowi.

Kultywatorzy postanowili rozejrzeć się po okolicy, próbując wypatrzeć właściciela ów głosu. Był przeraźliwie straszny, a także chytry, przebiegły. Wyglądało na to, że niczego się nie bał, a skoro tak było to dlaczego się ukrywał?

Lan Zhan swoim chłodnym spojrzeniem przyglądał się miejscu nieopodal kruszących się górskich kamieni. Wiatr delikatnie powiewał jego kosmyki i przyglądał się postaci, która stała odwrócona plecami do nowych przybyszów.

— Hahha — jakiś szaleniec w fioletowej, brudnej od krwi szacie śmiał się nieustannie. — Hihi — krótki chichot, który chciał stłumić.

Wei Wuxian wyjął flet zza swojego czarnego pasa, natomiast Lan Zhan trzymał się na baczności mając swoją dłoń ciągle ułożoną na rękojeści miecza.

— Może do nas podejdziesz? I tak cię widzimy — powiedział Wei Ying, a w odpowiedzi dostał po raz kolejny gromki śmiech, a tuż po nim przenikliwy głos brzmiący jak syczenie węża.

— Widzieć mogę tylko ja w tej ciemności. Wy jesteście ślepi — odparł, po czym odwrócił się do dwojga kultywatorów.

Wei Ying zmarszczył swoje brwi, natomiast Lan Wangji przyglądał się z obawą na człowieka, który ukazał się im przed oczami. Śmiał się, ciągle nie przestawał tego robić, ale nie to było powodem ich zmartwienia tylko fakt, że...

Szaleniec był niezwykle podobny do Wei Wuxiana. Byli niemalże identyczni, jak zagubieni bracia.

— Czemu tak na mnie patrzysz, paniczu Wei? Podoba ci się moja nowa twarz?

Nowa twarz? Czyżby znał sztuczki jakimi posługiwał się Xue Yang? Kiedyś tamten chuligan przybrał postać Xiao Xingchena i udało mu się oszukać nas, że był szlachetnym kultywatorem.

— Muszę przyznać, że twój wybór nie był taki zły, chociaż Lan Zhan także jest przystojny. Najprzystojniejszy w całym GusuLan.

— Ah tak, ah tak! Hanguang-jun! Szanowny Hanguang-jun we własnej osobie! Moje ofiary dużo mówiły mi o dwójce kultywatorów, obcinaczach rękawów, którzy razem przemierzają ten świat.

Szaleniec schylił się na chwilę i zza skały wyciągnął jakieś ciało, które uniósł w górę. Był to jakiś chłopiec mający 14 lat, z jego oczodołów płynęła krew, zaraz po tej zaschniętej na policzkach, jego ciało było poszarpane i ranione kilkukrotnie mieczem. Kiedy rzucił nim o ziemię Wei Wuxian dostrzegł, że tył głowy dziecka roztrzaskano zapewne kamieniem.

Wangji wyjął z pochwy Bichena, którego blask rozświetlił ciemność, która panowała w dużej części doliny. Szaleniec potarł swoje dłonie będąc zachwycony.

— Trafiła mi się taka okazja! — wykrzyknął. — Zabiję dwóch potężnych kultywatorów, a wtedy zyskam jeszcze więcej mocy. O wiele więcej!

Wei Ying uśmiechnął się i zadrwił z nieznajomego.

— Nie sądzę, abyś był w stanie pokonać któregokolwiek z nas. Mnie może prędzej, ale Hanguang-juna — pokiwał głową na boki. — Wątpię.

— Nie bądź taki pewny, paniczu. Ciemność działa tylko na moją korzyść, czas, którego nieubłaganie nie da się zatrzymać powoli będzie odbierał waszą siłę, a wtedy zaatakuje. Kto pogrążył się w ciemności już nigdy nie ujrzy światła — szaleniec wzruszył ramionami.

Muszę go zatrzymać jak najdłużej w tym miejscu. Wygląda na osobę, która nie jest zbyt stabilna psychicznie, a więc im więcej zadam pytań tym więcej dowiem się o tym człowieku - pomyślał Wei Ying.

Wei Wuxian odłożył swój flet tam gdzie wcześniej i uniósł lekko swoje ręce w geście pokoju. Nie zamierzał walczyć z mężczyzną, który nawet nie miał przy sobie żadnej broni. Wei jednak nie był głupi i domyślał się, że miał miecz ukryty gdzieś za skałą albo używał czegoś innego do własnej obrony. Chyba, że tak bardzo ufa swojemu zwycięstwu pośród ciemności, że nic nie miał przy sobie? - kolejna myśl wpadła Wei Yingowi do głowy, ale najpierw postanowił użyć swojej najsilniejszej broni, mianowicie mocy słów i zagadywania innych na śmierć.

— Lan Zhan, odłóż Bichena, nie będziemy z nim walczyć — powiedział, a wtedy Hanguang-jun spojrzał na niego z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy.

Wangji przez dłuższą chwile się wahał, miał wątpliwości, gdy spoglądał momentami na szaleńca, który na jego niekorzyść wyglądał jak Wei Ying. Mimo wszystko potrafił poznać Wuxiana, udało mu się tego dokonać nawet po 16 latach, więc z pewnością w życiu nie pomyliłby go z takim szczurem, który potrafił chować się w cieniu przed zagrożeniem.

Bichen ponownie wylądował w pochwie na miecz, a wraz z tym zniknął także blask.

Wei Ying ułożył ręce na plecach i zbliżył się o kilka kroków do swego marnego lustrzanego oblicza, które nie miało ani gracji oraz żadnej elegancji. Dobrze pamiętam czasy, w których żył biednie, ale to było zupełnie coś innego.

Szaleniec zbliżył się także do mężczyzny, będąc nieco przygarbiony, jego dłonie ciągle były ułożone przy jego brzuchu i w tej dziwnej pozie patrzył na Wei Yinga.

— Czyli poddajecie się bez walki? — zapytał, ukazując szereg swoich zębów. — A umarli tak was chwalili — wyznał zawiedziony.

— Jak panicza zwą? — spytał Wuxian jakby w ogóle nie usłyszał poprzednich słów.

— Panicza? Nie jestem żadnym paniczem tylko Zhu Moran.

— Razem z przyjacielem tylko chciałem dowiedzieć się, co jest przyczyną tworzenia tej ciemnej sfery? Mieszkańcy uciekają z daleka, a sądząc po twojej zakrwawionej szacie i twarzy mogę stwierdzić, że to z tego powodu, że ich zabijasz.

Zhu Moran był dosłownie cały we krwi, jego fioletowa szata była zdobiona ciemną oraz jasną cieczą. Odcienie te nie były powodem, ale znakiem tego kiedy dane ofiary umarły. Niektóre dawno, jeszcze inne kilka minut przed przybyciem kultywatorów. Na jego twarzy widniało kilka kropel, a z prawego kącika ust można było od razu dostrzec czerwoną, zaschniętą stróżkę krwi.

W tej ciemności zgubił drogę do jakiegoś strumienia?

— Powód jest prosty. Muszą ginąć, ludzie muszą umierać i dawać mi energię duchową.

Wei Wuxian zmrużył swoje brwi.

— Po co jednej osobie tak wiele energii duchowej? To przeczy naturze kultywatorów, zbyt szybko przyrost energii niszczy ciało i dusze.

— I ty śmiesz mnie pouczać? — szaleniec podszedł jeszcze bliżej Weia, a wtedy Wangji ponownie ułożył dłoń na rękojeści. — Sam zatraciłeś się w mocy, której nie potrafiłeś kontrolować. Pochłonęła cię, a potem... Paniczu Wei, Patriarcho Yiling! Potem sprawiłeś tak wiele zawodu, masz więcej krwi na rękach niż ja! — zaśmiał się ponownie, a wtedy Wuxian przestał być tak pewny jak wcześniej. Musiał jednak znaleźć spokój, aby nie dać się wyprowadzić z równowagi.

— Widzę, że nie wiesz o mnie tyle ile myślisz — Wei Ying skrzyżował swoje ręce na piersi, ciągle stykając swoje opuszki palców na flecie, którego będzie musiał użyć w ostateczności.

— Mylisz się! Wiem wiele, a może nawet i więcej niż ty sam! Nie ty winny jesteś śmierci paru osób, ale prawda jest taka, że gdybyś nie oddał Złotego Rdzenia bratu to... Tylko jedna osoba by teraz cierpiała. Jak mu tam było... — Zhu złapał się za skroń i zaczął myśleć.

— Wei Ying, nie słuchaj go.

— Tak! Jiang Cheng. Tak, tak, tak! Oj, młodszy braciszek nawet nie okazał ci żadnej wdzięczności. Zawsze zazdrościł, że dziecko z ulicy traktowane było lepiej, zbierało wszystkie oklaski.

Wei Wuxian zacisnął jedną z dłoni i próbował się skupić na zadaniu. Musiał rozwiązać zagadkę powstającej ciemności i znaleźć środek na powstrzymanie szaleńca.

Przestał się jednak koncentrować, gdy przed sobą zamiast Zhu Morana zobaczył on...

Swoją zmarłą siostrę...

— A Xian — usłyszał aksamitny głos siostry.

— Shi Jie... — Wei Wuxian zatracił się w pięknych oczach, słodkim uśmiechu i emanującej dobroci z jakiej składała się jego starsza siostra - Jiang Yanli.

Lan Zhan widząc przemianę, jakiej dopuścił się Zhu Moran od razu wyjął Bichen z pochwy i ruszył z nim na szaleńca. Wei Wuxian stał jak posąg, a z jego oczu popłynęły łzy. Nie widział nawet krwi, która zdobiła twarz fałszywej Yanli. Miała ona ten sam układ, co zaschnięte plamy na twarzy fałszywego Patriarchy Yiling.

Moc Morana była jednak tak silna, że potrafił przejąć na moment umysł swej ofiary. Nie wiedział czy z Lan Wangjim poszłoby tak samo łatwo, ponieważ jeden z Jadeitowych Braci posiadał Złoty Rdzeń, a także olbrzymi zapas energii duchowej, którą Zhu pragnął dostać na wyłączność.

— A Xian, nie opuszczaj mnie już, dobrze? — Wei kiwnął głową, zamykając przy tym swoje powieki, zza których popłynęły kolejne łzy.

— Wei Ying! Skup się! — Wangji krzyknął, ale jego towarzysz kompletnie zatracił się we wspomnieniach o starszej siostrze, za którą przyszło mu jedynie tęsknić. Jiang Yanli już z nim nie było, bo ona nigdy nie przeszyłaby ciała młodszego brata sztyletem. — Wei Ying!

Wuxian otworzył swoje oczy i ujrzał ponownie swoje odbicie, które śmiało mu się prosto w twarz. Szaleniec jeszcze głębiej wbił ostrze w ciało Patriarchy Yiling i patrzył na niego.

Lan Zhan nie zdążył uchronić swego towarzysza przez to, że ciemność mu w tym przeszkodziła. Zaczęła z nim walczyć, a Wangji widział jak jego Wei Ying został skrzywdzony, ugodzony sztyletem, który pojawił się znikąd. Zhu Moran wyciągnął go z ciemnej kuli jaka pojawiła się pod postacią burzowej chmury.

Hanguang-jun szybko rozprawił się ze swoim wrogiem i ruszył w stronę Morana, który uciekł między skały. Kultywator złapał Wei Wuxiana w swoje ramiona i jednym ruchem wyciągnął z jego ciała ostrze.

Na twarzy Patriarchy Yiling pojawił się grymas, zaciskał swoje zęby kurczowo i w końcu wrócił do pełnej świadomości.

— To nie była moja siostra... Shi Jie nie żyje... Odeszła... — Lan Zhan zacisnął delikatnie swoje wargi i ułożył Wuxiana na ziemi. Bichena ciągle dzierżył w dłoni będąc gotów na kolejne ataki ze strony Zhu Morana.

— Wrócę do was — usłyszeli ponownie głos szaleńca. — Tylko stracicie nieco więcej siły i was zabije! Zabije, a potem... Posilę się waszą energią!

Głos nagle zamilkł.

Lan Wangji użył swej energii, aby wyleczyć Wei Wuxiana, który zaciskał swoje dłonie na ramieniu mężczyzny. Wei majaczył, nadal momentami widział przed sobą siostrę, później przypomniał sobie słowa Zhu jakie wypowiedział o Jiang Chengu.

— Jiang Cheng... Shi Jie... Przepraszam...

— Wei Ying!

Mężczyzna w czarnej szacie zaczął tracić przytomność. Jego energia stała się niezwykle słaba, ale powodem nie była głęboka rana w podbrzuszu, ale znęcanie się psychiczne. To ono doprowadziło Patriarchę Yiling do takiego upadku.

— Lan Zhan... Obiecaj mi coś — wyszeptał Wei, gdy tylko zdołał uchylić swoje powieki, a tęczówki spojrzały na przyszłego męża.

Wangji jednak nadal skupiał się na ratowaniu ukochanego. Swoje palce trzymał przy czole Wuxiana i oddawał mu swoją moc, energię leczniczą, która powodowała, że rana stawała się coraz mniejsza. Wei z każdą chwilą czuł ukojenie, ból mijał, ale widząc umiejętności Zhu Morana na własne oczy zaczął się obawiać najgorszego.

— Lan Zhan... Posłuchaj.

Kiedy Wei ułożył swoją dłoń na policzku mężczyzny w białej szacie Lan Zhan zerknął na ranę, która pozostawiła po sobie jedynie małą bliznę. Nie była ona groźna dla życia Wuxiana dlatego też postanowił skupić się na słowach człowieka, w którego wierzył całym sercem.

— Pamiętasz nasze rozstanie na Ścieżce Qiongqi? Kiedy sprzeciwiałem się całemu światu i zabrałem na Kurhany klan Wen? — Lan Wangji kiwnął głową i zaczął się obawiać tego do czego zmierzał Wei Wuxian. — Pamiętasz co wtedy powiedziałem? Wiedziałem jak bardzo ludzie mnie znienawidzą, jeszcze bardziej niż przedtem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że będę miał mnóstwo wrogów i pewnego dnia... Zjawi się ktoś kto mnie powstrzyma. Powiedziałem, że śmierć tylko z twojej ręki będzie tego warta — Wei Ying uśmiechnął się, by po chwili ze smutkiem popatrzeć w oczy ukochanego. — Widzisz do czego zdolny jest Zhu Moran, jak łatwo udało mu się mnie zranić. Dlatego jeśli ponownie do tego dojdzie i znajdziemy się w sytuacji, z której nie zdołam wyjść cało to obiecaj mi... Obiecaj, że to ty zadasz mi ostateczny cios. Wtedy Zhu Moran nie pozyska mojej energii, a ja... Umrę z ręki Hanguang-juna.

— Dość tych słów — Lan Zhan nie miał ochoty słuchać kolejnych słów, które chciał uważać jedynie za majaczenie spowodowane przez Morana.

— Obiecaj — Wuxian chwycił mocniej za materiał szaty swojego wybranka i patrzył na niego wzrokiem przepełnionym nadzieją. Nadzieją na to, że Lan Wangji spełni jego prośbę.

Hanguang-jun spojrzał w ciemne tęczówki niższego mężczyzny i nie mógł  wyobrazić sobie dnia, w którym miałby go ponownie stracić. Wtedy na górze w Gusu uświadomił sobie, że nie przeżyłby tego, nie mógłby wytrzymać ani jednej chwili bez Wei Yinga, więc nie przebolałby straty żałoby po ukochanym.

Darzył go jednak olbrzymim uczuciem, które z każdym uśmiechem, z każdym spotkaniem, rozmową... Ono rosło w zatrważającym tempie. Zakochał się, zatracił w miłości wobec człowieka, którego świat tak nienawidził. Kochał go i mimo tego, że nie złożyli sobie jeszcze przysięgi małżeńskiej wiedział, że szanować będzie go ponad wszystko.

— Znajdziemy wyjście z ciemności, rozprawimy się z Zhu Moranem, lecz jeśli ponownie zaatakuje i ucierpisz... Obiecuję, że będę ostatnią osobą, która zada ostateczny cios.

— Dziękuję... — Wei Wuxian uniósł swoje kąciki ust, lecz po chwili znów one opadły.

— Lecz później sam odbiorę sobie życie, bo wiem, że nie chce przez nie iść bez ciebie u mego boku.

Dolna warga Wei Wuxiana opadła w dół, lecz Lan Zhan uniósł swoją dłoń, a kciuk ułożył na ustach mężczyzny, którego wzrok chciał wyrazić więcej niż tysiąc słów. Obawy, smutek, żałość, szczęście... Nie sądził, że w jakimkolwiek życiu stanie się dla kogoś tak ważny.

Wei Wuxian nagle zaczął nabierać chęci do życia, przestał myśleć o słowach, jakie wypowiedział Moran przebierając postać jego zmarłej siostry. Patriarcha Yiling został częściowo uleczony, bo odczuwał dyskomfort w swoich wnętrznościach, lecz to nie było dla niego na tyle problemem, że nie potrafił logicznie myśleć.

— Zhu Moran zbiera energię duchową do czegoś większego. Ma w tym swój jakiś cel, o który będę musiał go zapytać przy następnym spotkaniu.

— Sądzisz, że zabijanie ludzi nie jest efektem jego szaleństwa?

— Człowiek nie rodzi się szaleńcem. Xue Yang zabijał różne klany, mord przynosił mu radość i satysfakcję. Zaczął zabijać, bo stracił palec, co jeśli Moran ma podobny motyw? — Lan Zhan z uwagą słuchał swojego towarzysza. — Zauważyłeś zapewne jego krew na twarzy i ubraniach. Zhu przejął obszar gór i doliny, a więc z pewnością miałby gdzie uprać swoje rzeczy czy chociażby przemyć twarz, prawda?

— Jest człowiekiem, a także kultywatorem, który nie praktykuje ścieżki miecza, ale ścieżkę pozyskiwania energii z ludzi.

— Dokładnie! Jest człowiekiem. Gdyby był upiorną marionetką to kąpiel byłaby dla niego obca, duchy także tego nie potrzebują, ale jeśli jest taki jak my to oznacza, że nie zmywa z siebie krwi kogoś ważnego.

— Czyżby stracił kogoś?

— Wygląda na to, że tak. Ktoś zginął, a on ma na rękach jego krew. Nie wiem czy dopuścił się zbrodni, której zaczął żałować, a może po prostu znalazł zmarłą, bliską swemu sercu osobę i trzymał ją w swoich ramionach, płacząc w niebogłosy?

— Skoro kogoś stracił to na kim mógłby szukać zemsty? Któryś z ludzi z wioski zabiłby?

— Nie — Wei Wuxian pokiwał głową na boki. — Mieszkańcy by się nie dopuścili tego. W dodatku sami nie wiedzą skąd wzięła się ciemność, a więc to musiał być ktoś obcy. Nie z tych okolic.

— Myślisz o klanie QingFei?

— Pomyślałem o nich, ale nie wyglądają oni na silnych. Zhu Moran poluje na kogoś kto jest naprawdę potężny inaczej już by zaatakował. Sądząc po tym jak czyha na naszą śmierć to brakuje mu energii, nadal pragnie krwi i martwych ciał. Boi się kogoś tak silnego jak ludzi z GusuLan, Przystani Lotosów czy Lanling. Tylko... Czy są tutaj w okolicy jakieś potężne klany? — Wei zaczął się nad tym zastanawiać, a także próbował zwizualizować sobie całą drogę z Gusu aż do doliny. Mijali oni lasy, doliny, małe wioski... Kto mógłby być na tyle potężny, aby Moran potrzebował aż takiej ilości energii duchowej?

Dolina Końca i Początku była pełna zagadek, a także pewnych nieporozumień. Zhu Moran chciał czyjejś śmierci zapewne w odwecie za utraconą osobę albo rodzinę. Znaleźli oni jeden trop, ale Wei Wuxian dostrzegł także kolejną sztuczkę Zhu.

— Sami się tego nie domyślimy, z Empatii nici, ale to krótkie spotkanie z Moranem pokazało także jego następną umiejętność.

— Jaką?

— Mówił o Jiang Chengu oraz mojej Shi Jie, ale pokazał mi twarz tylko siostry. Kiedy tutaj weszliśmy, gdy otoczyła nas ciemność przybrał moją twarz, a nie twoją. Teraz już wiesz co mam na myśli?

Lan Zhan zastanowił się przez chwilę, ale skinął głową, bo zrozumiał, co Patriarcha Yiling miał na myśli.

Podnieśli się oni z ziemi, a Wuxian złapał się dłonią na brzuch, w których jeszcze pare minut wcześniej miał głęboką ranę. Moc Hanguang-juna była naprawdę wysoka, ale ciemność sprawiała pewne trudności i ograniczenia. Musieli jak najszybciej rozprawić się z Zhu Moranem póki mieli jeszcze przewagę.

— Moran przybiera postać tylko zmarłych osób, nie żywych. Wybrał mnie, bo już raz umarłem.

— Chodźmy — Lan Zhan ruszył przodem, a Wei Wuxian uśmiechnął się patrząc na sylwetkę swojego przyszłego męża.

— Znajdźmy Zhu Morana — powiedział.











***

Jak na ten moment podoba mi się pisanie tego ff, mam nadzieję, że go nie zrujnuje... Obawy są, ale postaram się, aby napisać to najlepiej jak tylko potrafię 😁

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro