七 I wish I knew how to quit you 七
Wielokrotnie zostałem zbesztany, niejednokrotnie raniony mieczem, strzałą pochodzącą od łuku, widziałem tak wiele zła, które wyrządziłem, na własne oczy doświdczyłem uczucia największej straty, a teraz do kolekcji dodałem słowa... Jakie przyniosły mi ból, natomiast Lan Zhanowi wolność.
Chciałem dla niego jak najlepiej dlatego postanowiłem go nie zatrzymywać. Umysł mówił jedno, a serce chciało wykrzyczeć, aby mnie nie opuszczał, nie zostawiał nawet na jeden dzień, ale jak mogłem być tak okrutny? Dlaczego miałbym skazać go na kolejne lata męki i cierpienia, głosy innych, które wytykałyby go palcami.
Muszę chronić Wei Yinga. Nie dam mu go znów skrzywdzić. Już nigdy nie puszczę jego dłoni... Lecz jeśli on nie chce trwać u mego boku to nie mogę go do tego zmusić.
Takie myśli usłyszał Wei Wuxian będąc jeszcze w ciele Zhu Morana. Hanguang-jun zaczął mieć wątpliwości, co do uczuć Patriarchy Yiling jeszcze wtedy, gdy ten znajdował kolejne wykręty. Sądził, że są oni bratnimi duszami, lecz nie mógł złączyć ich na siłę.
— Czekaj! — krzyknął Moran. — Wiem coś o czym nie masz pojęcia!
Szaleniec w tamtej chwili odskał swój rozum i wyczuł żal oraz smutek Lan Wangjiego, a także jego myśli oraz przyszłe decyzje. Przerwanie zaręczyn, Hanguang-jun chciał odejść znów do Gusu, a to wszystko z powodu tej niepewności, o której nie mógł zapomnieć po tak wielu latach. Narodziła się ona w mieście Wiecznego Dnia, gdy to Wei Ying puścił dłoń mężczyzny w białej szacie. Lan Wangji jednak tak mocno kochał Wuxiana, że próbował stłumić tę wątpliwość, przestać o niej myśleć i nadal szukać duszy swego wybranka. Tak wiele przeszli razem, że jeden z Jadeitowych Braci nie wyobrażał sobie życia bez byłego członka sekty Yunmeng Jiang. Będąc jednak w Dolinie Końca i Początku, Lan Zhan uznał, że nie potrafi ochronić tego człowieka, który jest dla niego cenny, a to wynikało z braku wzajemnego zaufania.
Zhu Moran ujrzał błędną myśl Lan Zhana i chciał wyznać mężczyźnie mającym wstążkę na czole, że zna prawdziwy powód tego dlaczego Wuxian rzucił się w przepaść, lecz wtedy Wangji oddzielił głowę od reszty jego ciała, kiedy ten chciał wyznać prawdę, która mogła uratować wszystko.
Wei Ying wiedział w czym tkwił problem, wiedział to dzięki Moranowi, ale mimo tego nie próbował zatrzymać Lan Zhana.
— Wangji — oboje usłyszeli głos mężczyzny, którym okazał się Pan Niosący Światło.
Lan Zhan skinął głowę na powitanie, a potem zerknął na Wei Wuxiana, którego zostawił. Lan Xichena zdziwiła niezwykle postawa jego młodszego brata, ale pozwolił mu odejść, ponieważ sądził, że więcej dowie się od panicza Wei, niż w tym momencie od Wangjiego.
— Witaj Najjaśniejszy Panie — Wuxian oddał pokłon Xichenowi, który nie tylko miał zabrać stąd potężne ciało Zhu Moranaw, ale także został zaproszony na uroczystość zaślubin jaka finalnie się nie odbędzie.
— Paniczu Wei, co się stało między tobą a Wangjim? Nie wyglądał on najlepiej — dostojny mężczyzna zmartwiony podszedł bliżej Wei Wuxiana, a ten uciekał wzrokiem od brata kultywatora.
— Popełniłem ogromny błąd — wyznał ze wstydem, jadnak po chwili otrząsnął się z własnych pragnień względem Lan Zhana. — To znaczy nie. Znasz Wangjiego o wiele dłużej niż ja i niech Najjaśniejszy Pan przyzna... Zanim mnie poznał jego życie było o wiele bardziej spokojne, harmonijne i kroczył właściwą ścieżką.
Zewu-jun uśmiechnął się delikatnie do czego przyzwyczaił ludzi jacy go otaczali i podszedł jeszcze bliżej.
— Ma panicz rację. Wangji był niegdyś prawym uczniem, wyśmienitym słuchaczem, wzorowym członkiem klanu GusuLan, lecz prawda jest taka, że mój młodszy brat odnalazł swoją ścieżkę, gdy poznał panicza.
— Czy Patriarcha Yiling może być właściwą ścieżką? — zapytał Wuxian, który tracił powoli swój rozum wiedząc, że Lan Zhan mógłby odejść już na zawsze.
— Czy można określić co jest czarne a co białe? — pytanie za pytanie.
Odpowiedź znały tylko chwile, które mógłby przesądzić o losach zagubionych dusz.
Wei Wuxian uśmiechnął się i pokiwał głową na boki. Przypomniał sobie, choć wciąż miał problemy z pamięcią to tym razem wspominał chwile, które widział tylko w jasnych barwach. Nie chciał już się obwiniać, nie chciał myśleć o tym, co ludzie powiedzą, jeśli tylko będą razem to przejdą każdą możliwą trudność.
— Dziękuję Zewu-jun! — panicz Wei wyciągnął ręce przed siebie, po czym szybko pobiegł za mężczyzną, któremu winien był wyjaśnienia.
Przecież doskonale wiedziałem o jego obawach, a także o tym jak Lan Zhan jest sentymentalny i przywiązuje dużą wagę do ulotnych chwil. Mój upadek w Mieście Wiecznego Dnia był jedną z nich, lecz Hanguang-jun nie miał pojęcia... Co tak naprawdę wtedy czułem.
— Lan Zhan!
Męski głos z domieszką dziecięcego uroku zawołał kultywatora w białej szacie, który pomimo krwawiącego serca nadal zdołał iść dumnie przed siebie. Postanowił nie oglądać się za siebie, zostawić te wszystkie lata, które przeżył i zacząć żyć od nowa, a przynajmniej spróbować. Układał sobie w głowie następne cele jak przeczytanie każdej księgi w bibliotece w Gusu, przyjąć każdą karę od Lan Qirena i błagać go o wybaczenie.
Tylko szkoda, że to wszystko byłoby wbrew jego woli.
Kiedy tylko dotarły do niego słowa Wei Yinga bez wahania zatrzymał się w miejscu i zobaczył jak mężczyzna w czarnej szacie z fletem w dłoni wybiegł przed niego sapiąc z przebytego dystansu.
— Lan Zhan... — jego oczy zalśniły łzami, jakie napłynęły do jego oczu, a Wangji przyglądał im się czując jak lód w jego sercu zaczął topnieć.
Chciał cofnąć się w czasie i nigdy nie wymówić słów, jakie opuściły jego usta, ale wiedział, że to było konieczne. Wei Wuxian był zupełnie inny niż on, nie brał wielu rzeczy na poważnie, łamał wszelkie możliwe zasady, jego zachowanie było dla mnóstwa osób niedopuszczalne, ale przede wszystkim był postacią, która nie szła wyznaczonym torem, a wspinała się na wyżyny, chodziła po niepewnym gruncie i wiszącym nad przepaścią mostem.
Był on prawdziwym Wei Yingiem.
— Nawet śmierć nie zdołała pokonać naszego uczucia... — powiedział te słowa, a wtedy Wangji poczuł jak jego uszy robią się czerwone. Nie był w stanie uwierzyć w to jak bardzo słaby stawał się w obecności Wuxiana.
— Nie możemy się pobrać — powtórzył jeszcze raz, ale tym razem nie były to słowa wypowiedziane stanowczo, ale tylko ze względu ja to, że to nie był jeszcze koniec. — Nie wyjdę za ciebie dopóki nie powiesz prawdy.
— Jakiej prawdy? — dopytał Wei Wuxian, choć dzięki Moranowi doskonale wiedział o co chodziło Wangjiemu.
— Czemu wtedy puściłeś moją dłoń? Czemu zostawiłeś mnie na tyle długich lat? — Lan Zhan starał się zachować spokój, ale Wei Wuxian ujrzał widoczne łzy w skrytych oczach Hanguang-juna.
— Myślisz, że... Zrobiłem to dlatego, bo chciałem cię opuścić?
— Myślę, że mi nie zaufałeś nigdy na tyle, abym mógł trwać u twojego boku. Jeśli już zawsze chcesz brać całą odpowiedzialność na siebie, swój ból oraz cierpienie, a nie będziesz chciał się nim podzielić, to znaczy, że nie jesteśmy bratnimi duszami. Ty jesteś wolną duszą, która pragnie przemierzać świat obok towarzysza i nie jest gotowa na zmiany — powiedział, a wtedy Wei zauważył, że mężczyzna zamierzał znów się oddalić. — Sądziłem, że małżeństwo będzie chwilą, która złączy nas na wieki i zapewni mi to, że nigdy cię nie stracę. Byłem tak bardzo egoistyczny, że zapomniałem o twojej prawdziwej naturze. Kochasz wolność, a związek traktujesz jak kajdany, które uniemożliwiają ci ucieczkę.
— Lan Zhan... To nie tak — Wei Wuxian pokiwał głową na boki i chwycił za dłoń Hanguang-juna, która normalnie zacisnęłaby się teraz, lecz sytuacja była zupełnie inna.
— Powiedz, że się mylę, a wtedy zostanę przy tobie. Powiedz mi... Co się wydarzyło w Mieście Wiecznego Dnia? — Hanguang-jun wypowiedział te słowa z tak wielką nadzieją, że Wei Wuxiana aż przeraził ten ton oraz podniosłość całej rozmowy.
Wiedział także, że musiał odstawić na bok swoje poczucie humoru, jak i niepoważne podejście. Musiał wyznać prawdę... Prawdę, która mogła w końcu uleczyć duszę Lan Wangjiego, który przez te wszystkie lata się obwiniał o to, że nie mógł uratować Wuxiana.
— Powiem ci całą prawdę — powiedział ociężałym tonem Wei Wuxian.
Straciłem siostrę, która poświęciła tamtego dnia własne życie byleby tylko ochronić Patriarchę Yiling. Straciłem nie tylko ją, ale także brata, który nie mógł mi wybaczyć chaosu jaki rozpętałem...
— Wei Ying, wróć — na te słowa zdołałem tylko prychnąć dopiero zauważając co takiego uczyniłem. Twój głos był dla mnie niemy.
Rzucając się w przepaść myślałem tylko o poczuciu winy zapominającą o tym, że chciałem zostawić jedyną osobę, która stała po mojej stronie.
Dlatego w momencie, w którym uderzyłem ciałem o twarde kamienie i poczułem jak czyjaś silna dłoń chwyciła mojej ręki... Zdałem sobie sprawę, że przecież tak naprawdę nie chciałem umrzeć, a widząc twoją twarz... Przypomniałem sobie dla kogo było warto przeżyć.
— Lan Zhan.
Zauważyłem krew na twej szacie oraz zmarszczone czoło. Nie chciałeś dać mi odejść, też tego nie chciałem, a mimo wszystko szarpnąłem delikatnie, abyś stracił pewność, że mnie utrzymasz. Twoja dłoń była cała w czerwonej cieczy, rana się pogłębiała z racji tego, że próbowała utrzymywać moje marne życie.
... Powiedziałem słowa, których żałuję najbardziej w świecie.
— Lan Zhan — łza spłynęła po moim policzku. — Puść mnie.
Ty jednak tego nie zrobiłeś, a ja ponownie chciałem wyrwać się z twojego uścisku, bo gdy ujrzałem twoją twarz, twe rany, walkę za mnie na polu bitwy... Wmówiłem sobie, że będzie ci lepiej beze mnie, że moja śmierć będzie dla ciebie lepsza, a po czasie o mnie zapomnisz... Próbowałem, biłem się z własnymi myślami, które krzyczały także, abym podał ci drugą dłoń i dał się ocalić z nawet tej najgorszej sytuacji. Popatrzyłem na twoją silną dłoń i tak bardzo chciałem jej chwycić... Nie umierać, nie zostawiać człowieka, w którym niespodziewanie... zakochałem się. Już wtedy wiedziałem, co czuję, już w tamtej chwili byłem pewien jak bardzo jesteś dla mnie ważny.
Spojrzałem na ciebie kolejny raz i już chciałem chwycić się drugą ręką tej twojej, która mogła pomóc mi wyjść z każdej opresji, lecz w tym samym czasie usłyszałem dźwięk ostrza należącego do mojego brata.
— Jiang Cheng — wymówiłem jego imię w taki sposób, jakbyśmy razem byli w Yunmeng i mieli iść zerwać kilka lotosów ze stawu.
Jiang Cheng patrzył na mnie z tak wielkim żalem, złością, łzami w oczach, ale nigdy nienawiścią. Nawet po tym, co zrobiłem, nawet po wykluczeniu mnie z klanu nadal widział we mnie swojego starszego brata, który go zawiódł. Potrzebował mnie, a ja... wybrałem rodzaj kultywacji, który powoli mnie wyniszczył.
Nie chciałem jednak się usprawiedliwiać, nie miałem Złotego Rdzenia, ale to nie zmieniało tego, jaki chaos rozpętałem po masakrze Wen Rouhana. Byłem jeszcze gorszy niż on, stałem się potworem, a także kimś bezużytecznym... .
Brat wymierzył do mnie mieczem, a twoje kolejne słowa znów były dla mnie jak coś rzucone na wiatr.
— Jiang Wanyin, zatrzymaj się.
Zamknąłem oczy, bo zrozumiałem, że to już koniec, zrozumiałem, że Jiang Cheng słusznie postąpił. To była moja wina, a mimo tego nie chciałem umierać, chciałem krzyknąć, abyś mnie uratował, lecz to było zbyt wiele. Nawet jeśli próbowałbyś mnie wciągnąć na stały grunt to mój brat by nie pozwolił na to i mógłby nawet poświęcić twoje życie.
Moglibyśmy wtedy umrzeć razem... A twoja śmierć byłaby dla mnie największym ciosem.
— Wei Wuxian, idź do diabła! — żadnego jego słowa nie oceniałem, bo postępował właściwie.
Czekałam na to aż miecz Jiang Chenga rani moje słabe ciało i martwy spadnę w otchłań jednak... Tak się nie stało i szybko otworzyłem oczy. Me zaskoczone spojrzenie zobaczyło jak miecz zamiast w pierś wbił się w kruchą część czarnej skały, na której byłeś... Jiang Cheng przekręcił miecz i wyżłobił jeszcze większy otwór, który powodował następne pęknięcia.
Wiedziałem, że skała nie utrzymałaby ciężaru dwóch mężczyzn dlatego pod twoją nieuwagę... Postanowiłem puścić twoją dłoń, wyrwać się nie czując niczego prócz ogromnego bólu oraz żalu, lecz także ulgi, że mogłeś żyć dalej...
Zamknąłem swoje oczy ponownie, aby przywoływać tylko dobre chwile związane z tobą, momenty jakie razem przeżyliśmy. Nie chciałem widzieć twojego przerażenia, ale wtedy...
... w końcu twoje słowa dotarły do mych uszu.
— Wei Ying!
Wtedy znów poczułem żal, bo złamałem nie tylko swoje serce...
— To cała prawda — Wei Wuxian spuścił swój wzrok, bo spojrzenie Lan Zhana było dla niego zbyt bolesne.
Wei Ying nie wiedział czy ta wypowiedź mogłaby cokolwiek między nimi zmienić, zaczął krążyć myślami w strefie obaw o to, że będzie musiał trwać przez kolejne lata w nowym życiu samotnie... Zapłaci za swoje grzechy tym razem sprawiedliwie. Śmierć była w takiej chwili jedynie ukojeniem, a Wangji był na tyle silny, aby szukać swej miłości przez lata, wychowywać adoptowanego syna, a także dalej się uczyć i kultywować..
Wszystko po to, aby... Być gotowy na powrót Wei Wuxiana.
Lan Zhan podszedł do Wuxiana i objął jego ciało, które skrył za materiałem swojej białej szaty. Silne dłonie mężczyzna ułożył na plecach niższego, który uronił kilka łez. Nie wiedział, co się działo, ale z pewnością zachowanie Wangjiego nie zwiastowało rozstania.
— Chodźmy — powiedział Lan Zhan, kładąc dłoń na policzku Patriarchy. — Musimy powiadomić gości o ważnym wydarzeniu, jeśli tylko tego chcesz — wyznał, a wtedy Wei Wuxian uśmiechnął się od ucha do ucha nadal mając łzy w oczach.
— To obowiązek, który chcę spełnić w tym życiu — wyznał. — Bez żalu, bez traktowania małżeństwa jak karę. Wychodzę za ciebie, Lan Zhan i będę dzielił z tobą smutek oraz szczęście.
Wei otarł swoje policzki, by po chwili stanąć u boku mężczyzny w białej szacie.
Oboje wrócili do gospody, w której się zatrzymali. Po wyjaśnieniu sobie przykrej przeszłości będącej bardziej skomplikowaną niż myśleli mogli w końcu cieszyć się tym, co trwało tu i teraz.
Lan Xichen wraz z kilkoma uczniami z GusuLan siedzieli przy jednym, wielkim stole wraz z członkiem klanu QingFei, Wen Ningiem i Sizhui'em. Kiedy Wei Wuxian przekroczył próg restauracji znajdującej się na parterze od razu jego oczom ukazał się szereg pysznych potraw, a także alkohol.
— Teraz już nic więcej mi do szczęścia nie potrzebne — odparł bez zastanowienia, po czym usiadł na jednym ze stołków pomiędzy Sizhui'em a Qing Yao.
Lan Wangji zajął miejsce naprzeciw partnera siadając przy swoim starszym bracie. Spojrzał wymownie na Wei Yinga, który zamiast zająć się ich sprawami i powiadomić wszystkich zgromadzonych o nadchodzącym ślubie ten rozmawiał z młodzieńcami, popijając w dodatku alkohol.
— Empatia pozwoliła mi dostrzec twoją walkę, A Yao. Jesteś naprawdę dobrze wyszkolony — Wuxian z dumą pokazał palcem na 16-latka , który się zawstydził i ciągle ukradkiem patrzył na mężczyznę w bieli.
Qing Yao pewnie oczekuje jakiejś pochwały od szanownego Hanguang-juna. Coś mi się wydaje, że jeszcze na to trochę poczeka.
Lan Xichen uśmiechał się pod nosem widząc złość na twarzy młodszego brata, która pozornie nie zmieniała wyrazu. Znał go jednak od kołyski i potrafił dostrzec takie rzeczy. Zorientował się, że Wangji lubił Wei Wuxiana w ten wyjątkowy sposób o wiele wcześniej niż sam panicz Wei.
— Dziękuję, paniczu Wei — wyznał po chwili A Yao. — Ale muszę się jeszcze wiele nauczyć. Poza tym to szanowny Hanguang-jun zabił Zhu Morana i uratował wszystkich mimo tak groźnych ran.
— Lan Zhan, słyszałeś? Może wychowamy wspólnie tego małego chłopca? Urodę ma już po mamusi, a umiejętności walki odziedziczy po tobie — Wei znów napił się lokalnego wina, a to darmowe w ramach podzięki smakowało jeszcze lepiej.
Lan Xichen patrzył na zmieszanego i zawstydzonego młodzieńca, który machał rękami, gdy Wen Ning i Sizhui chcieli, aby został wraz z kultywatorami.
— Senior Wei źle gotuje, ale to da się przeżyć — zauważył Sizhui, a wtedy Patriarcha Yiling zasłonił mu usta.
— Wcale nie jestem taki zły w gotowaniu — pogroził mu palcem. — Po prostu lubię nieco ostrzejsze dania.
— Może... Qing Yao będzie gotował? — wtrącił się Wen Ning.
— Czy mógłbym porozmawiać z tym młodzieńcem na osobności? — Lan Xichen spojrzał bezpośrednio na rozchwytywanego młodego kultywatora z klanu QingFei.
— T-tak, panie — A Yao wstał na równe nogi i ukłonił się najpierw starszemu mężczyźnie, po czym wyszli oboje przed gospodę.
Księżyc wstąpił na niebo i oświetlał dolinę, która od paru miesięcy była pod wodzą Zhu Morana.
— Jak panicza zwą? Jeden z moich uczniów powiedział, że pochodzisz z sekty QingFei.
— Tak, Najjaśniejszy Panie. Jestem Qing Yao z sekty QingFei.
— A Yao... — z ust Xichena wydobył się krótki dźwięk, który wypowiedział imię jego dawnego, starego przyjaciela.
— Najjaśniejszy Panie... Wszystko w porządku? — zapytał młodzieniec, a gdy to zrobił Lan Xichen przypomniał sobie o dobroci, jaką miał w sobie Jin Guangyao.
Dziecięca twarz, grube brwi i lśniące oczy. Jeden z Jadeitowych Braci nie mógł zapomnieć o człowieku, dla którego otworzył serce, a potem... Po tak wielu latach musiał się na nim rozczarować.
Starszy pokiwał głową na boki, a po chwili odpowiedział :
— To nic, tylko... Przypomniałeś mi o moim dawnym przyjacielu — powiedział, czując smutek, nawet pomimo tego, że Jin Guangyao okazał sie być przebiegłym potworem. Tęsknił za nim, lecz jego dusza przepadła na zawsze.
— Rozumiem — A Yao skinął głową.
— Chciałem cię pochwalić w imieniu mojego brata. Widzisz... Wangji nie jest zbyt rozmowny, ale naprawdę docenia twoją pomoc w walce z Zhu Moranem. Podobno był prawdziwym zagrożeniem dla tej doliny.
— Dziękuję, panie — ukłonił się po raz kolejny.
— Bardzo cenisz Wangjiego, nieprawdaż?
— Tak! Hanguang-jun jest niesamowity, tak wiele o nim słyszałem podczas podróży! Wiele ludzi się go boi, ale ja go cenię ponad wszystko.
Xichen uśmiechnął się widząc młodego, niewinnego chłopca, który tak bardzo podziwiał Lan Zhana. Kiedy Qing Yao zorientował się, że zbyt wiele powiedział w dodatku w tak nietaktowany sposób znów się zawstydził.
— Przepraszam, nie powinienem był wyrażać aż takich emocji. Znam kilka zasad GusuLan i dwie z nich złamałem.
— Chodźmy do środka, robi się chłodno — Lan Xichen nie chciał już dłużej wpędzać w zakłopotanie młodego kultywatora dlatego weszli oni do środka posiadłości i znów zasiedli przy stole.
Wei Wuxian popatrzył na Lan Zhana i gdy widział, że już każdy zajął swoje miejsce wstał z zadowoleniem tak, że jego czerwona wstążka we włosach podskoczyła w górę. Patriarcha napił się jeszcze trochę wina, po czym spojrzał na swojego wybranka.
— Chciałbym coś ogłosić — powiedział, ale tylko Jadeitowi Bracia byli świadomi, co tak naprawdę chciał wyznać Wuxian. — W tej gospodzie mają naprawdę pyszne wino! — uśmiechnął się od ucha do ucha pokazując każdemu z osobna dzbanek.
— Wei Ying i ja, pobieramy się — Lan Zhan wypowiedział te słowa niby pod nosem, ale na tyle głośno, że każdy zdołał je usłyszeć, ale niekoniecznie w nie uwierzyć.
— Hanguang-jun... — wypalił A Yao.
Wen Ning spoglądał raz na Wei Wuxiana a potem na Lan Wangjiego. Robił tak w kółko nie wiedząc na kim miał się skupić.
Sizhui uśmiechnął się szeroko, jeszcze szerzej od Lan Xichena, który złożył im serdeczne gratulacje, a Wei Wuxian złączył swoje usta w wąską linię, bo nie wiedział, że poinformowanie innych o takim wydarzeniu było tak stresujące.
— Gratulacje! — Sizhui przytulił się do nogi Seniora Wei, który był dla niego przybraną mamą i cieszył się tym, że w końcu ta chwila nastąpiła. — Tak bardzo się cieszę — powiedział, a Wei Wuxian pogłaskał swojego małego chłopca po głowie.
— A Yuan, doprawdy, ile ty masz lat? — zapytał, choć sam po chwili się uśmiechnął i swój uśmiech przeniósł na twarz mężczyzny, który siedział naprzeciw nich.
Lan Zhan uniósł nieznacznie swoje kąciki ust i wziął do ręki czarkę, którą zapełnił Wen Ning. Wangji wypił całą jej zawartość, a wtedy Wuxian dostrzegł, że coś dziwnego działo się z jego przyszłym mężem.
Mroczny Generał spojrzał na jeden z dwóch dzbanków. W jednym z nich była parzona herbata a w drugim wino.
— Wei Gongzi, ja... chyba pomyliłem dzbanki — przyznał się niechętnie, a wtedy Wei Wuxian w podskokach podszedł do Lan Zhana, którego miał zamiar odprowadzić do ich sypialni na górze.
— My już pójdziemy, a wy jedzcie i pijcie — Wei Wuxian nieco spanikował, bo nie chciał, aby Najjaśniejszy Pan, bądź zapatrzony w Hanguang-juna A Yao zobaczyli Lan Zhana w stanie upojenia. — Szczegóły o naszej ceremonii ślubnej podamy wam jutro, dobranoc!
***
This
Niedługo pojawi się ostatni rozdział Wu Ji ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro