Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

APRIL

Spało mi się naprawdę dobrze, wręcz wyśmienicie. Może to po tym winie, choć wcale wiele go nie wypiłam. Jakieś dwie lampki. Gdyby ktoś kazał mi teraz wstać, telekinetycznie wywaliłabym go z pokoju.

Przewróciłam się na drugi bok wyciągając rękę na połowę Donatello. Poczułam pod dłonią miękką pościel. Otworzyłam jedno oko a potem drugie.

-Donnie?- zdziwiłam się patrząc na puste łóżko.

Uniosłam się nieco mrugając powiekami kilka razy. Spojrzałam na budzik na nocnym stoliku.

-Ósma?- westchnęłam zaspanym głosem.-Gdzie on jest?

Nagle w głowę uderzyło mnie przeczucie otwieranych drzwi. Skierowałam tam wzrok.

Donatello podszedł do mnie ze śniadaniem na tacy i żółtym tulipanem w małym flakonie.

-Dzień dobry- przywitał się domykając drzwi nogą.-Dobrze się spało?

-Dobrze, ale za krótko- odparłam.

Zmusiłam się by siąść na łóżku. Przeciągnęłam się.

-Piękny kwiat dla mojej pięknej żony- rzucił stawiając tacę na nocnym stoliku i podając mi tulipana.

Wzięłam go do ręki.

-Hmm, a cóż to za okazja?- spytałam.

-Kończymy Stary Rok i zaczynamy Nowy- wyjaśnił.-Chciałem jakoś wykazać się na koniec.

-Mhm, cudownie, ale w twoim rozumowaniu jest jeden błąd. Stary Rok kończymy jutro. Dziś jest 30 grudnia.

-I chciałem ci też zrobić przyjemność.

Mówiąc to zbliżył się do mnie całując w policzek.

-Śniadania w łóżku nie widziałam od jakichś ...dwóch lat. Jesteś naprawdę uroczy i dziękuję, ale... musisz powiedzieć mi o co ci chodzi.

-O nic mi nie chodzi. Nie możesz po prostu docenić mych starań?

-Ależ ja je doceniam. Bardzo doceniam. Naprawdę wcześnie zgoniłeś Mikey'go by to przygotował.

-No wiesz!

-Hamato Donatello! Nie dyskutuj i mów.

Donnie westchnął ciężko siadając obok mnie. Oparł się prawą ręką o materac patrząc na mnie.

-Musimy coś zrobić by młodzi się nie wyprowadzili- wyjawił.-I mam już nawet plan. Spróbujemy...

-Nie, nie, nie- zaśmiałam się kręcąc głową.

-Ale posłuchaj...

-Nie, Donnie. Nie ma mowy o żadnych intrygach. Angel i Sharm są dorośli, więc jeśli chcą żyć na własny rachunek, daję im wolną rękę.

-Ale...

-I nawet gdyby chcieli przenieść się do wymiaru Usagiego, nie będę ich zatrzymywać.

-April, jak ty możesz? Mówisz tak jakbyś wcale nie była matką Angel.

Wyprostowałam się.

-Nie igraj z ogniem, kochany. Próbując wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia nie zmienisz mego zdania.

-Angel nie może stąd odejść. I tak ledwo przeżyłem jej ślub.

-A teraz też go przeżywasz?

Donnie podrapał się po karku.

-Nie. Teraz nie.

-No widzisz.

Wygrzebałam się spod kołdry siadając obok niego. Wzięłam jego dłoń w swoje dwie.

-Z czasem przyzwyczaisz się do tego, że mieszkają gdzie indziej. Tak jak do tego, że nasza córka już tak bardzo nas nie potrzebuje.

-I to w tym wszystkim najgorsze. Ona nas wcale nie potrzebuje.

-Dramatyzujesz. Wciąż jesteśmy dla niej ważni. Wiec zamiast wymyślać jakieś spiski i intrygi, porozmawiajmy z nimi szczerze. Tak w otwarte karty.

Donatello westchnął głęboko.

Wiedziałam, że naprawdę mocno to przeżywa. Wiele razy podkreślał jak bardzo jest przywiązany do Ange. To na nią przelał całą swoją wiedzę. Przekazał jej wszystkie swoje odkrycia, wynalazki, od podstaw pokazał jak je odkrywał. Spędzał z nią każdą wolną chwilę. Trenował tak dokładnie, tak precyzyjnie a jednocześnie pilnował by zbyt mocno nie bolało.

Przysunęłam go do siebie. Położył głowę na moim ramieniu.

Nagle usłyszeliśmy pukanie.

-Proszę- rzuciłam.

Drzwi powoli się otworzyły. Zza futryny nos wystawiła Leslie.

-Mogę?- spytała.

-Wchódź- odparł szybko Donatello.

Córka kilkoma susami wskoczyła na nasze łóżko wsuwając głowę między nas.

-Jak się spało?- spytał Donnie obejmując ją ramieniem.

-Może być- odparła.

-To co się stało?- zdziwiłam się.

-Źle się ułożyłam i trochę szyja mnie boli- wyjaśniła.

-No moje biedactwo- powiedział z troską Donatello.

-Gramy w karty?- wyrwała wyciągają pudełko.

-A śniadanie?- spytałam.

-Zjedzone- odrzekła.

-No nie!- żachnął się Donnie.- Znowu chleb z cukrem?

-Nie- zaprzeczyła Leslie.-...może...

-O nie, moja panno, idziemy na porządne śniadanie- zarządził.

-Och, me serce krwawi- jęknęła kładąc się w poprzek łóżka tak, że włosy spadały jej na podłogę.-Nie dam rady przełknąć ani jednego kęsa.

-Dobra, niejadku- zaśmiał się Donatello.-To wsuniesz podwójną porcję.

Nieoczekiwanie złapał ją w pasie i przewiesił sobie przez ramie.

-Zaraz, chwila!- zawołała gdy Donnie wstał.-Mogę zjeść to od wujka Mikey'go. To na stole.

Popatrzyłam na tacę z jedzeniem. Zaśmiałam się.

-Widzisz, nawet twoja córka wie, że sam tego nie przygotowałeś- zachichotałam.

-Haha, ale o kwiat się zatroszczyłem-rzucił.

-Wiec przyjmę ten wysiłek do serca i będę trzymać ten tulipan przy sobie do końca Starego Roku- obiecałam.

...........
Dziś ciut na szybko i krótko ale liczę, że się podoba😉

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro