Rozdział 3
Wujek Casey, ciocia Rose i Caleb podwieźli nas na lotnisko. Oczywiście przez całą drogę Caleb musiał zawijać o swoich nowych osiągnięciach hokejowych w Kanadzie. Modliłam się tylko o szybkie dotarcie do celu zanim puszczę pawia.
Jak ten człowiek mnie denerwował.
Wreszcie biała furgonetka stanęła. Nasi ojcowie i ciocia Mona założyli kapelusze z szerokimi rondami na głowy. My zawiesiliśmy jedynie na szyje smycze z plakietkami.
-Jeżeli będzie jakikolwiek problem, udusze całą waszą ósemkę - zagroził Raphael.
-Spoko oko, tatuś- zapewnił go Mid.
Wzieliśmy swoje bagaże wychodząc z samochodu. Leo taszczył dwie walizki bo Karai miała na rękach Rei.
Dyskretnie skanowaliśmy wzrokiem całe lotnisko. Paliłam się ze wstydu widząc, jak oczy wszystkich są skierowane na nas. Chciałam zmienić się w plamę i się stamtąd zmyć.
Ciocia Shinigami szła obok mnie także zauważając irytujące spojrzenia.
-Starajcie się ignorować ich- szepneła.
-Łatwo powiedzieć- jęknęła Leslie.
Przy odprawie bagażu nadszedł czas na naszą przykrywkę. Przechodząc przez bramki ochroniarz, swoją drogą z dużym brzuchem (za dużo pączków), zainteresował się naszym wyglądem.
-Mogę spytać co to za przebrania?
-Oczywiście- wyrwałam pokazując mu plakietkę.-Jesteśmy zespołem muzycznym Hamato Klan. Te przebrania to nasze znaki rozpoznawcze.
Kupił to bez większego problemu. Poszliśmy dalej. Przy wejściu do samolotu pojawił się ten sam problem, przy sprawdzaniu dokumentów też. I wszyscy połknęli haczyk.
Nareszcie siedliśmy na swoich miejscach. I nie wierze, że to się działo- pierwsza klasa!
-Ci twoi znajomi są chyba mocno dziani- rzucił Mikey do Shini.
-Fakt, kasy trochę mają- przyznała.- Dzieciaki idą do drugiej kabiny.
Pokazała przed siebie, na drzwi. Wzruszyliśmy ramionami idąc w tamtym kierunku.
To również była pierwsza klasa. I zajęta tylko przez jedną osobę odwróconą do nas tyłem.
Trochę mnie to zdziwiło, bo zazwyczaj pierwsza klasa jest na rezerwacje. Jednak nie zamierzaliśmy wyganiać stąd tego gościa. Samolot nie jest przecież nasz.
Siedliśmy w wygodnych, beżowych fotelach. Ściany były w podobnym kolorze.
-I to jest życie- westchnęła Risa przeciągając się na siedzeniu. -Może gdyby jeszcze znalazła się tu...
Wtedy przez drzwi od wschodu weszły dwie stewatdessy w typowych, granatowych uniformach. W rękach trzymały płaskie pudełka. Po sześć na jedną. Postawiły je na stoliku przed nami mówiąc:
-Życzymy miłej podróży i smacznego.
-Dziękujemy- odparł Louis.
Kobiety odeszły, a Shell od razu otworzyła pierwsze pudełko zaciekawiona co jest w środku.
-Nie, mi się to chyba śni- rzekła półgłosem wbijając wzrok w niewiadomych punkt.
-Co?- spytał Gino.
Odwróciła pudełko w naszą stronę.
Wbiliśmy spojrzenia w zawartość.
-Pizza!- zawołała Risa.-Jestem w raju! Nigdzie się stąd już nie ruszę!
Zabrała Shelly pudełko szybko chłonąc jedzenie. Wzieliśmy resztę także powoli napełniając brzuchy.
Po piętnastu minutach zostało niewiele kawałków. Spojrzałam na tego nieznajomego. Siedział w bezruchu cały czas. Nie drgnął ani trochę odkąd wsiedliśmy do samolotu.
-Ej- syknęłam cicho.- Może damy mu choć z jeden kawałek?
Cała reszta skierowała wzrok na naszego współpasażera. Energicznie kiwneli głową.
Wstałam wiec powoli idąc w kierunku tajemniczej postaci. Westchnęłam ciężko.
-Emm... Przepraszam- powiedziałam niepewnie.
Poruszył głową w moją stronę. Wolno przekręcił fotel. Był jakiś dziwny. Miał szary płaszcz i słomiany kapelusz.
-Może zechciałby pan zjeść kawałek?- wydusiłam.
Nie uniósł wzroku. Jakby mnie nie słyszał.
-Halo- rzuciłam.
Dalej nie reagował. Ponowiłam swoje "halo" jednak bez efektu.
Zwróciłam oczy do rodziny. Wzruszyli ramionami. Sharm zaciekawiony przyszedł do mnie.
-Proszę pana?- rzekł.
Ponieważ nadal nie usłyszeliśmy odpowiedzi, Sharm chwycił delikatnie za brzeg jego słomianego kapelusza unosząc powoli.
Zajrzeliśmy pod rondo i aż podskoczyliśmy z zaskoczenia.
♦
DONATELLO
Mruczałem nerwowo cały czas pod nosem. Uderzałem palcami w fotel.
-Czy ty w końcu możesz przestać?- nie wytrzymał Raph.-Masz pojęcie jakie to irytujące?
-Nie, nie mogę i nie przestanę!- wyrwałem.
-Ej, ciszej- syknęła Karai.
Spojrzałem na nią, a ona skierowała wzrok na Rei śpiącą w ramionach Leo. Podniosłem rękę w geście przeprosin.
-Co cię tak nabuzowało?- zdziwiła się Renet.
-Moja córka chce się wyprowadzić z domu- wyrwałem.
-No i chwała jej za to- odparł Leonardo.
Oczywiście, on to mnie zrozumie. Nie ma co.
-Okay, dzięki za... za nic- walnąłem sarkastycznie.
-Ale właściwie co ci się w tym nie podoba?- rzuciła April przeglądając gazetę.- Ona i Sharm chcą się usamodzielnić. Bardzo dobrze z ich strony.
-Właśnie, że nie- odrzekłem gwałtownie.
-Bo?- dociekała Shinigami.
-Bo się o nią boje- tłumaczyłem.- Jak każdy ojciec. Dlatego też nie rozumiem jak April może przyjmować to z takim spokojem.
-Wiem, że nasza córka i zięć są na tyle dorośli by zacząć żyć na własną rękę- odparła. -A jedyną rzeczą, jakiej się boisz jest to, że Angel może już cię tak nie potrzebować jak kiedyś. I to prawda.
-Od kiedy to Donnie jest taki zafiksowany na swoją córkę- rozległ się żeński głos, który nie należał do żadnej ze znajdujących się tu kobiet.
Zaskoczeni spojrzeliśmy w lewo. Na dwóch fotelach przy drzwiach siedziała jeszcze jedna kobieta i ktoś w płaszczu i słomianym kapeluszu.
-Przepraszam, ale skąd zna pani moje imię?- spytałem.
-Nie wierzę- parsknęła odwracając głowę w naszą stronę.-Starej znajomej nie poznajesz?
Ciemnozłote włosy do połowy pleców, szare oczy, rumiana twarz i różowe usta w uśmiechu. Wybauszyliśmy oczy.
-Aishinsui?- padło pytanie chórem.
-Aishinsui?- przedrzeźniła nas.-Nie, Duch Święty tylko jestem tu incoginito.
Wstała podchodząc do nas i witając przytulasami.
-Skąd ty tu?- zdziwiłem się.
-To Shini się wam nie pochwaliła, że my też jedziemy na Sylwestra z wami?- odrzekła.
-Chciałam im zrobić niespodziankę- wyjaśniła.
-Zaraz, chwila, uno momento- przerwał Mikey.-Jak to "wy"?
Aishi popatrzyła na postać nadal siedząca na fotelu. Zdjęła ona swój kapelusz. Naszym oczom ukazały się białe, długie uszy związane w kitkę. Króliczka twarz od razu zdradziła tożsamość.
-Usagi?- wyrwał Leo.
-Witajcie- rzekł z uśmiechem.
-Gdzie wy byliście cały ten czas?- spytała April.-Aishi ostatni raz widziałam na ślubie Angel.
-Tak, wtedy jakiś czas byłam w Polsce, żeby odwiedzić braci, ale normalnie wkreciłam się w wir tamtego wymiaru- wyjaśniła.
-I jeszcze nasza c...- zaczął Usagi.
Wtedy do naszego przedziału wpadły dzieci.
-Co się stało?- spytałem.
-Tu jest jeszcze jeden mutant oprócz nas! - krzyknęła Risa.- W dodatku dziewczyna!
-To nie mutant- zaśmiał się Usagi.
-Wujek Usagi?!- zawołała Leslie.
Wpadła mu w ramiona uszcześliwiona. Uśmiechnąłem się. Leslie od zawsze uwielbiała tego królika.
-Jak się miewasz, mała wojowniczko? - spytał Usagi z uśmiechem.
-Jest super tylko ta dziewczyna...- szepnęła.
-Ona nie jest mutantką- wytłumaczyła Aishi. -To nasza córka.
-Córka?- zdziwiła się Mona.
-Nie pamiętacie jej bo ostatnio wiedzieliście ją jako niemowle- powiedział Usagi. -Chokkan, możesz wejść.
W drzwiach stanął biały królik z uszami swobodnie zwisającymi z głowy w dół. Ubrana była w dwuczęściowe szarofioletowe-ciemnopurpurowe kimono. A jej oczy... jej oczy były bardzo dziwne. Tęczówki miała szare a źrenice zadziwiająco małe. Patrzyła się w jeden punkt.
-Przepraszam, nie chciałam was przestraszyć- zachichotała Chokkan.-To pewnie ten mój pusty, przenikliwy wzrok.
-No może i coś ty w nim masz- syknął Mid. -Możesz przestać tak robić?
-Nie bardzo- odparła wciąż z uśmiechem.
Uderzyłem bratanka łokciem w ramię.
-Nie widzisz tego?- rzuciłem szeptem.-Chokkan jest niewidoma.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro