Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Angel dobiegła pod scenę, usiadła na niej rozgladając się po przygotowaniach.

Wzięła na siebie cały ciężar dopilnowania scenerii, prób śpiewu. Chodziła już cała w nerwach, była po trzeciej kawie.

Rozglądała się po wnętrzu sceny- kurtynie, udźwiękowaniu, instrumentach. Wszystko zaznaczyła na kartce.

Pomachała ręką, w której trzymała długopis, by przestała się trząść, ale specjalnie w niczym jej to nie pomogło.

Nagle poczuła we włosach czyjeś palce. Delikatnie pomasowały jej głowę. Rudowłosa od razu poczuła się lepiej. Westchnęła głęboko, bardzo odprężona.

-Siostra zawsze wie, czego ci trzeba- zaśmiała się Leslie.

-Oj młoda, dobrze, że rodzice powołali cię do życia- odetchnęła.

-Taa, wiem- rzuciła.-Jak przygotowania?

-Na szczęście wszystko już gotowe. Drobne poprawki jedynie pozostały.

-Aaaa... Chokkan mówiła ci, że nie wystąpi?

Angel gwałtownie się poruszyła.

-Przepraszam, słucham?- zdziwiła się.

-Nie powiedziała...

-Dlaczego nie wystąpi?

-Miała jakąś spinę z ojcem. Nawet próbowałam dowiedzieć się o co chodzi, ale nie chciała o tym rozmawiać. Wyraźnie ją to przybiło.

-Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie! Nie! Nie teraz!

Angel zakryła twarz dłońmi, warcząc w nie.

-Ale chciałam też porozmawiać z tobą o Kan tylko w innym temacie.

-Jakim znowu?

-Bo... No wiesz, że ona nie bardzo będzie mogła... zobaczyć występy, chociaż pomagała nam jak każdy inny. Poza tym pójdzie za tłumacza.

-Iii?

-Halo, Angel, weź połącz te kabelki! Umiesz podmienić wzrok!

-Czyli chcesz, żebym użyczała jej co jakiś czas wzroku?

-Nie! Chcę, żeby każdy z nas użyczył jej swojego wzroku na poszczególne występy.

-Wow to jest... No niezłe. Kiedy ty tak dorosłaś?

-Kiedy ty robiłaś maślane oczy do Sharma.

Rudowłosa zaśmiała się, kładąc palec na ustach.

Gino, który podłączył już ostatni kabel do wielkiego głośnika, mimowolnie podsłuchał rozmowę sióstr. Spuścił wzrok, wzdychając ciężko.

🔸

-Raphael, tak dla bezpieczeństwa,  lepiej usiądź- poprosiła go Mona.

Żółw posłusznie zajął miejsce na łóżku. Salamandrianka wykręcała palce w wielkim stresie.

-Muszę ci coś powiedzieć- ciągnęła z poważną miną i tonem w głosie.

-Co się dzieje?- dociekał.-Bo jeżeli chodzi o zdrowie to jak najszybciej wytłumacz mi o co chodzi. Nie chcę, żebyś też lądowała w szpitalu jak Karai.

-Nie, nie, nie chodzi o to... Znaczy, no w pewnym sensie masz racje...- jąkała.

-Mona. Mów. Zniosę wszystko.

-Nie jestem tego pewna.

-A coś się z tobą dzieje? Jesteś chora?

-Hmm... i tak i nie...

Raph wziął głęboki oddech a serce zaczęło mu mocniej bić.

-Renet miała rację- wyjawiła.

-Z czym?- dociekał.

-Pamiętasz tą noc, gdy ona i Michelangelo twierdzili, że jestem w ciąży?

-No tak, ale... Renet miała racje?

Żona pokiwała głową.

-Więc ty naprawdę jesteś...

-Tak.

Żółw wbił wzrok w nią jak w jakiegoś ducha. Niby usłyszał jej tajemnice, jednak to końca sam nie wiedział czy mu się to nie przyśniło.

-Ale... Jesteś pewna?

-Jak tego, że cię teraz widzę.

-To... To jest...

Salamandrianka zacisnęła zęby i pięści.

Raphael wstał, odchodząc kawałek od kobiety. Przemyślał wszystko jeszcze raz.

-Ale... Wtedy, gdy przyjechaliśmy do Japonii... W nocy piłyście alko...

-One tak... Ja tylko udawałam.

-Wiec... Nie ma żadnego zagrożenia...

Y'Gythgba podeszła do niego.

-Nie cieszysz się?- zapytała.

-Nie- odpowiedział, odwracając się w jej stronę.

Był taki poważny.

Mona poczuła, jak w pierś uderza ją pocisk rozczarowania i żalu.

-Ale teraz już nie mogę nic zrobić-mówiła, kładąc dłoń na jego ramieniu.

-Mona, ty mnie chyba w ogóle nie znasz- rzucił oskarżycielsko.

-Co?

-Ja nie cieszę się z tego powodu. Ja po prostu... Po prostu wariuję ze szczęścia!!! Ty moje słoneczko na niebie!

Obiął ją w pasie unosząc do góry. Kobieta złapała go, wyraźnie zaskoczona.

-Raphael, ale delikatniej- przestrzegła go.-Ono nie jest już takie małe.

-Nie jest?-Żółw postawił ją na ziemi.

Skłonił się przy jej brzuchu i położył dłoń na nim.

-A jak duże może być?- zapytał.

-Tak na... 4 miesiąc- odrzekła.

-Więc to dlatego...

-Dokładnie...

Nagle usłyszeli pukanie do drzwi. Raph wyprostował się.

-Proszę- rzekła Mona.

W drzwiach stanął zdyszany Mikey.

-Sylwester... Dzieciaki... Że tam.. No... Każdy... Aj, po prostu chodźcie!

Małżeństwo zupełnie nie zrozumiało, o czym on mówił. Ruszyli za nim.

🔸

-Dużo jest osób?- zapytał Mid.

-A wiecie, że nawet nawet- odrzekł Osamu.

-No to do dzieła- westchnęła Angel.-Ostatnie szlify i idziemy.

Dziewczyny poprawiły włosy. Chłopaki wzięli głębokie wdechy.

-Kurtyna w górę!- krzyknął Louis.

Gino wdusił guzik. Zasłona się podniosła, podkład ruszył swym dźwiękiem. Louis miał w tym swoją główną rolę.

Gdy pierwszy występ dobiegł końca, Angel wzięła mikrofon w dłoń. Chokkan otrzymała drugi. Reszta została w swych pozach.

-Witajcie na koncercie sylwestrowym teamu Hamato!- zawołała.

Kan sprawnie przetłumaczyła każde słowo. Podniósł się gromki wiwat.

-Jesteśmy początkującym zespołem- ciągnęła z większym spokojem.-Stworzyliśmy tą imprezę, ponieważ... nie ukrywamy, że kochamy muzykę i to jeden z naszych sensów życia. Ale też chcemy ratować pewną... bardzo bliską nam osobę. Jest chora i potrzebuje naszego i waszego wsparcia. Dlatego też jeżeli ktoś zechce przekazać choć jednego yena, będziemy niezmiernie wdzięczni. Datki zbiera Taeko pod sceną. Tymczasem zapraszamy na dalszy ciąg zabawy!

Ponownie podniósł się wiwat. Krzyczeli dosłownie wszyscy. No, może poza rodzicami, którzy byli zbyt zszokowani by chociażby wydać jakiś dźwięk.

Artyści zeszli ze sceny. Teraz czas było na instrumenty i wokal duetu Osamu i Leslie.

-Możecie wyjść- pozwoliła im Angel.

Głębokie wdechy,mikrofony w dłoń i czas na występ.

-Ale pomysł mieli, to trzeba im przyznać- powiedziała April klaszcząc w dłonie.

-Mimo wszystko będą musieli z nami o tym porozmawiać- odparł Raphael.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro