Rozdział 14
-Palnij się w ten pusty łeb!- krzyknął Mid.-Nie zamierzam śpiewać! Zgodziłem się na perkusję, ale o zdzieraniu gardła nie było mowy!
-A co, cykor cię dopadł czy masz takie wrażliwe struny głosowe?- szydził z niego Louis.
-Polenizowałabym z tym drugim- zaśmiała się do Taeko Risa.
-Milcz małolato!- warknął Middletron pokazując na nią palcem.
-Nie no, dość- syknęła pod nosem Angel siedząc przy stole i podpierając głowę rękami.-CISZA!!!
Gwałtownie wstała z takim impetem, że aż krzesło się przewróciło. Uderzyła z całej siły w blat ogarnięta furią. Spojrzała na rodzinę spode łba. Dawno się tak nie wściekła.
-Jak ktoś nie zamierza pomagać i ratować życia ciotki to proszę bardzo!!!- wrzasnęła.-TAM SĄ DRZWI!
Ręka pokazała na wymienione miejsce.
Wszyscy popatrzyli po sobie trochę zmieszani. Leslie uderzyła kilka razy długopisem w stół.
-Nie jesteśmy nawet w połowie recitalu, dochodzi północ a Sylwester jest już jutro!- przypomniała im Ange.-Sprężcie się i przestańcie z tą walką kogutów!
Odetchnęła głęboko. Podniosła krzesło ponownie na nim siadając.
-Przeczytaj, co mamy- poprosił Gino.
Leslie spuściła wzrok na kartkę pokazując długopisem na pozycję.
-Zaczynamy The Greatest Show wszyscy, potem Shell Cannibal, Louis i Osamu The other side, Angel z Sharmem Sad Song, ja z Osamu A whole world is watching, Gino z Chokkan Pretending i Risa Cała me maybe- wyliczyła.
-To siedem- policzył Sharm.-Za mało.
-Bo my źle się do tego zabieramy- oświadczyła Chokkan odsuwając się od ściany.
-W jakim sensie?- spytał Ryū.
-Ludzie, to jest Japonia, a my oferujemy im tylko anglojęzyczne piosenki?- uświadomiła im.-Trzeba czegoś po japońsku.
-Nie mamy dykcji- westchnęła Shell.
-Wy nie, ale Osamu, Ryū, Taeko i ja owszem- odparła.-Leslie, zapisuj. Heaven, Kirai ni sasete yo i... A thousand years! Po japońsku!
-I ty to chcesz zaśpiewać?- dociekał Louis.
-A co?- zdziwiła się.-Coś w tym złego?
-Nie, wręcz przeciwnie!- zaprzeczył.
-Chodziło mu o to, skąd znasz piosenki dwudziestego pierwszego wieku?- pomógł mu Sharm.
-Jestem dzieckiem dwuwymiarowym, pamiętacie?- zaśmiała się.
-Za mało mieliśmy czasu na dokładne zapoznanie- rzucił Mid.
Shell po kryjomu kiwnęła do niego głową. Middletron szedł w dobrą stronę.
-A propo ciebie Mid, w Kirai ni sasete yo potrzebny jest raper- oświadczyła.-Pomógłbyś?
-Dla ciebie wszystko- rzucił szybko.
-Dzięki.
Shelly była pod coraz większym wrażeniem. Wyszło na to, że jak chce to potrafi.
🔸
Mikey nie mógł zasnąć pomimo późnej pory. Pod poduszką trzymał ten feralny test i zastanawiał się, kiedy mogło się to stać. Renet, pogrążona we śnie, leżała obok wtulona w poduszkę. Michelangelo uderzył kilka razy plastikową obudową w palec. Przed oczami ciągle stawały mu dwie kreski- dwa czerwone znaki orzekające o ponownym potomku. Chłopiec czy dziewczynka? Zdrowe? Jak duże? Żółwik, człowiek, hybryda? Niech ktoś mu potwierdzi ten test, bo oszaleje.
-Renet?- szepnął.-Renet.
Poruszył delikatnie jej ramieniem.
-Hmm...- mruknęła wciąż z zamkniętymi oczami.
-Czy chciałabyś mieć drugiego bąbelka?- spytał.
-A co cię nagle wzięło na taki temat?- wymamrotała.
-No bo...
-Czy ty masz zamiar inaczej spędzić tą noc?
-Nie, ale muszę ci coś pokazać.
-No.
Leniwie uniosła powieki. Mikey westchnął ciężko pozostawiając jej test pod nos.
-Możesz mi powiedzieć, co to jest?- spytał.
-Test ciążowy- odparła.
-To wiem, ale czy on jest twój? Czy spodziewasz się kolejnego uśmieszka?
-Nie, nie ja.
Michelangelo rozszerzył oczy. Poczuł jednocześnie ulgę i rozczarowanie.
-Ale jeśli nie ty, to kto?- dociekał.
-Mona- mruknęła szybko uderzając ponownie w drzemkę.
-O... kurczę- zawiesił się Mikey.-To Raph może mieć czwórkę, a ja jedno? Nie no, trzeba go wypytać.
Zrzucił kołdrę, szybko wstał i wyszedł z pokoju.
-To Mon...- Renet gwałtownie się zerwała uświadamiając sobie, co zrobiła.-O Grok, co ja najlepszego zrobiłam?!
Wyskoczyła z łóżka biegnąc za mężem. Po drodze wzuła na stopy kapcie.
Otworzyła drzwi biegnąc. Dopadła go jeszcze przed sypialnią Raphaela i Mony.
-Mikey, nie, stój!- rzuciła zatrzymując go.-Co ty? Zgupiałeś? W środku nocy chcesz tam iść i wypytywać?
-No a co?
Nagle usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi.
Spojrzeli za siebie. Z pokoju wyszedł Leo. Miał podkrążone oczy i wyglądał na bardzo zmęczonego. Musiał sam radzić sobie z Rei a sytuacja Karai mu w tym nie pomagała.
-Czemu krzyczycie po nocy?- spytał trochę poirytowany.
Skierował wzrok na przedmiot, który Mikey trzymał w dłoni.
-Renet, ty...-zaczął.-...jesteś w ciąży?
-Co?- odrzekła poruszona.
-Co się dzieje?- ozwał się głos April.
Razem z Donniem opuścili sypialnie również zaspani.
-Renet i Mikey będą mieli kolejne dziecko- wyjawił Leonardo.
-Nie, nie, nie- zaprzeczał Michelangelo.-To wcale nie tak!
-Kto będzie mieć dziecko?- wyrwał Usagi wychylając głowę zza drzwi.
Za nim wyskoczyła Aishi.
-Ma się te uszy- zaśmiała się.
-Ludzie, nikt tu nie jest w ciąży!- szła w zaparte Renet.
-A ktoś jest?- dociekał Raph.
Jego i Monę też już obudziła nowina. Tym bardziej, że chodziło w niej o zupełnie inną osobę.
-A więc teraz powinnaś się oszczędzać- rzuciła Aishi podchodząc do Pani Czasu.-Tak się cieszę.
Przytulił ją, a Renet spojrzała na Lisę blagajac o pomoc. Kobieta pokręciła głową. Nie chciała się przyznawać. Nie w taki sposób.
-Czyli jednak jesteś!- zareagowała Mikey.
-Nie, nie jestem- zaprzeczyła żona.
-Dlaczego nie chcesz się przyznać?- naciskał.
-Nie przyznam się do kłamstwa- wyjaśniła.
-Przestańcie!- zawołała Mona.
Nagle nastała cisza. Wszystkie spojrzenia skierowały się na nią. Y'Gythgba zmieszała się.
-Renet nie będzie miała żadnego dziecka- westchnęła.- Myślała, że tak, ale to podróbka. Test jest zepsuty.
-Jak?- nie rozumiał Leo.
-Wadliwy egzemplarz?- zdziwił się Donnie.
-No jasne!- potwierdziła Renet.
-To czemu powiedziałaś mi, że należy do Mony?- dopytywał podejrzliwie Michelnagelo.
Raphaela i Lisę wbiło w ziemię.
Mistrzyni Czasu odpowiedź nasunęła się w kilka sekund. I całe szczęście bo nie miała zbyt wiele czasu.
-Przecież ja byłam półprzytomna i sama nie wiedziałam co mówię- wyrwała.
Mąż jakby łyknął to kłamstwo. Nadal patrzył na nią dość nieufnym wzrokiem, jednak po paru momentach spojrzenie uległo zmianie.
-Podnoszenie alarmu na marnę- westchnął Leo znikając za drzwiami i zamykając je.
Mona wracając do sypialni, obrzuciła przyjaciółkę lodowatym wzrokiem. Renet musiała bardziej uważać.
🔸
Nanase i Hideo słyszeli całe zajście ze swego pokoju.
-Według mnie źle robimy- westchnął mężczyzna ściskając kołdrę w rękach.-Słyszałaś, oni myślą o kolejnych dzieciach a my chcemy wywrócić im życie do góry nogami. Dajmy im żyć spokojem.
-Nie możemy, Hideo- odrzekła Nanase.-Tylko oni mają tak dobre doświadczenie.
-Chcesz narażać też ich dzieci? Nan, przecież to... no to są po prostu dzieci.
-Silne dzieci. Niezwykłe. Chokkan ma nieźle wyostrzone zmysły. A córki April i Donatello posiadają niezwykłe moce telepatii i telekinezy. Louis z resztą chłopaków pełniliby funkcje mięśni. Tylko ta Risa... Nie ma z niej pożytku.
-Mówisz, jakby cię yōkai opętały. Powtarzam ci, zostawmy ich w spokoju.
-Nie, Hideo. Tylko oni są w stanie by odbudować to, co zrujnowali.
...............
Dawno rozdziały tu nie było. Nie mam jakby szczegółowych pomysłów do tej historii i wychodzi takie masło maślane. Przepraszam za to. Szlak Roninow tak mnie pochłonął, że nie myślę o niczym innym.
To do nexta 😉
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro