Rozdział 1
Biegłam ile tylko sił w nogach. Cały czas miałam zbirów na oku, ale musiałam też uważać żeby nie wywinąć orła. Jak na czterdziestoparoletnich złodziei mieli jeszcze pędy.
Przeskoczyłam na następny budynek. Wiatr wpychał mi włosy do ust. Raz mało się nie zakrztusiłam.
-Kurcze, Leslie, spowolnij ich troszkę!- zawołałam do siostry.
Biegnąc przede mną wyciągnęła Tessen. Z wielką precyzją oraz dokładnością wycelowała go pod nogi dwóch złodziei. Jeden i drugi wyrżnął na chodnik facjatą. Będą rysy na kostce, oj będą.
Ja i Lessie zeskoczyłyśmy z budynku. Wzięliśmy naszych uciekinierów w ciemną uliczkę.
W ten sposób nikt nas nie zauważył a oni też nie zdołają gdy poświecimy im w oczy.
-Dobra, co się dziś urodziło?- spytał Sharm odchodząc od ściany, przy której jeszcze przed chwilą stał.
-Zobaczmy- zachęciłam. -Siostrzyczko, pozwolisz?
Leslie energicznym ruchem ściągnęła oprychom kominiarki. Włączyłam w telefonie latarkę. Poświeciłam naszym pogwałcicielom prawa prosto w oczy. Od razu rozpoznaliśmy te gęby. Liczne blizny, wredne oczka.
-No proszę, nasi starzy znajomi - prychnęłam.
-Ej, nie, no weźcie- wymamrotał jeden przerażony.
-Nic nie dociera do tego zakutego łba, co?- syknął Sharm łapiąc jednego z nich za bluzę. Drugą rękę zacisnął w pięść.
-Będziecie kiblować- drzuciła Leslie.- Gwarantuje, waszego kumpla już zgarnęła policja.
-Dobra, kotek, zajmiesz się nim?- poprosiłam. -My się trochę zmęczyłyśmy.
-Nie ma sprawy- odparł.
Ja i Lessie siadłyśmy sobie na śmietniku opierając o ścianę. Patrzyłyśmy sobie na to show. Zęby sypały się jak deszcz. Szkoda, że razem mieli ich raptem z 53. Może szczerbaci będą ładniejsi.
-Skąd ty wiedziałaś, że oni są po czterdziestce?- spytała siostra.
Spojrzałam na nią uśmiechając się do niej szeroko.
-Mam taki szósty zmysł- zaśmiałam się.
Lessie uderzyła się w czoło.
-Kurcze, sorry- syknęła.- Cały czas zapominam, że ty masz te moce.
-Spoczko, nic się nie stało- odparłam.- Ale nawet można było to dostrzec.
Leslie parsknęła śmiechem. Wróciła wzrokiem do Sharma.
-Dajesz, szwagier!- kibicowała unosząc pięść do góry i kręcąc nią.
Mój mąż dalej spuszczał ostre bęcki tym dwóm. W ten czas naszła mnie ochota na wspomnienia.
Gdy go poznałam ponad rok temu był zupełnie innym człowie...mutantem. Bardziej cichy i nieśmiały .
Ale od czasu gdy wrócił z wojny w Rositill w zeszłe święta, zmienił się. Pod pewnymi względami zaczął nawet przypominać Mida. Lubił się bić i obijać gęby.
Spokojnie. On wobec mnie i całej reszty pozostał taki jak wcześniej- prawdziwy anioł (czyli pasuje do mnie). Po prostu dziś potrafi naprawdę zaciekle walczyć o nas.
Jego imię teraz już tak bardzo nie pasuje do charakteru, lecz nadal był moim Sharmem.
-Kochanie, chyba już im starczy-powiedziałam.
-Okay- odrzekł.-To otwórzcie mi śmietnik.
Ja i Leslie popatrzyłyśmy po sobie. Zeskoczyłyśmy z pojemnika podnosząc wieko. Sharm wpakował w śmieci jednego gościa a my tego drugiego.
-I czekajcie tu na policję- zaśmiała się siostra.- Do tego czasu sprawujcie się wzorowo.
Razem z Sharmem zachichotaliśmy.
Nagle do naszych uszu dotarły dźwięki syren policyjnych.
-Spadamy!- zawołałam.
Podniosłam pokrywę studzienki. Energicznie zeskoczyliśmy w dół.
Staliśmy krótką chwilę przy wejściu pilnując, czy nasi złodzieje nie prysną.
-Okay, są w radiowozie- zdała relacje Leslie.
-No to wracamy co domu- rzuciłam.
-Jestem głodny- westchnął Sharm.
-Może Mikey przyniósł pizzę- zastanowiła się Lessie.
-Słyszałem, że moja teściowa miała dzisiaj coś pichcić- wyjawił.
-Słucham?- zdziwiłam się idąc tunelem.- Mama gotuje? W tym domu pojawia się na obiad coś innego niż pizza raz na ruski rok.
-Coś ją natchnęło?- zastanawiała się Leslie.
-Ostatnio widziałem jak oglądała jakiś program kulinarny i notowała w zeszycie- ciągnął.
Wzruszyłam ramionami.
Coś się stało czy jak? W kryjówce normalny obiad (albo nienormalny dla nas) właściwie nie istniał. Chyba, że na święta.
Czy dzisiaj było jakieś święto?
Risa urodziny ma za dwa dni.
Rocznica rodziców jest za pół roku.
Moja w sierpniu.
Rocznica śmierci dziadka Splintera wypadała w lutym.
W tych przemyśleniach nawet nie zauważyłam jak szybko doszliśmy do domu.
Oczywiście nasze rodzeństwo zjawiło się o wiele szybciej niż my. Mieli do załatwienia tylko jednego zbira i była ich piątka.
Siedzieli przed telewizorem oglądając jakąś kreskówkę.
-Hej wam- rzuciła Leslie.
-O, hej- odparł Gino odwracając się w naszą stronę.- Co tak długo?
-Bylibyśmy szybciej jakby Louis tak dziadowsko nas nie podzielił- syknął Sharm.-Kto to słyszał, żeby na jednego szło pięciu a na dwóch trzech?
-Nie kwestionuj moich wyborów- powiedział Loui nawet na niego nie patrząc.
-Chłopcy- uspokoiła ich Shell.- Wiem, że się kochacie, ale my tu oglądamy.
Zaśmiałam się. Louis i Sharm lubili się czasem posprzeczać, nawet mocno, ale nie znaczyło to, że się nie lubią. Dogadywali się świetnie.
A jeżeli chodzi o to co było z Loui'm rok temu... To wszystko już przeszłość. Zapomnieliśmy szybko. Zresztą Louis teraz ma inne zajęcia.
Jak na przykład pilnowanie swojej młodszej siostry Rei. Przyszła na świat w lipcu, ale nadal była jego całym światem.
Rei można powiedzieć była z gatunku Sharma. Posiadała zieloną skórę, ale nie była żółwiem. Była człowiekiem. Miała słodkie, niebieskie oczy i czarne włosy. Widok jej śmiejącej się rozczulał mnie zawsze do łez.
-Byłeś chyba głodny, tak?- przypomniałam Sharmowi biorąc go pod ramię.
Czułam te zapachy. Pociągnęłam męża do kuchni.
Zastaliśmy tam jedynie moich rodziców. Mama z włosami związanymi w warkocz mieszała zupę w garnku. Tata siedział przy stole czekając już z miską na swoją porcję.
-Część- rzuciłam.
-O, młodzież wróciła- zauważyła mama.- Siadajcie. Pewnie po tej gonitwie jesteście głodni.
-Oj, mamuś, żebyś wiedziała- zaśmiał się Sharm wyciągając z szafki miski dla niej, dla mnie i dla siebie.
Podał je mamie.
-Dziękuję bardzo- powiedziała.- Siadaj.
Posłusznie zajął miejsce obok mnie, naprzeciw taty.
-Długo was nie było- zauważył.
-Bo Louis nas źle podzielił- westchnęłam.- Mieliśmy dwóch na głowie a w trójkę trudno to ich złapać.
-Rozumiem- pokiwał głową tata.-Ale Loui jeszcze się uczy. Trzeba mu wybaczyć.
-Nie żywimy urazy- rzekł Sharm.
Mama podała nam miski z zupą. Pomidorowa. Ona też zasiadła do stołu.
-A z jakiej to okazji?- spytałam.- No bo raczej nie od tak.
Rodzice popatrzyli na siebie z uśmiechem.
-Mamo, jesteś w ciąży?- wystraszyłam się.
-Co?- zdziwiła się .-Oczywiście, że nie!
Odetchnęłam z ulgą.
-W tym roku Sylwestra nie spędzimy w Nowym Jorku- oświadczył tata.
-Tylko?- poganiał Sharm.
-Tylko całą rodziną polecimy do Japonii- wyjawiła mama.
Zastałam się. Łyżka ledwo nie wypadła mi z ręki.
-Łał, super!- zawołałam.
-Shinigami dostała zaproszenie od przyjaciół dla siebie i dla nas- tłumaczył tata.
-To może być naprawdę wspaniała przygoda- skomentował Sharm.-Szczególnie przed tą naszą przeprowadzką.
Szybko uderzyłam go w bok łokciem. Przecież oni jeszcze nic nie wiedzieli!
Tata już zrozumiał. Zakrztusił się zupą.
-Przepraszam, czy ja dobrze usłyszałem?- rzucił.-Jaka przeprowadzka?
-No...No przeprowadzka- wymamrotałam.-Chcemy się wyprowadzić stąd.
-Dokąd?- pytała mama spokojnie podczas gdy tata powoli płoną z gniewu.
-Na początek North Champion a potem się zobaczy- objaśniał Sharm.
-Co się zobaczy?- dopytywał tata z rosnącą furią w głosie.
-Potem może gdzieś dalej- dodałam niepewnie.
Tata złapał się za skorupę w miejscu serca. Zaczął ciężko oddychać.
-Tato?- zdziwiłam się.-Tato!
-Nienormalni jesteście chyba!!!- I wybuchł Wezuwiusz. -Co wy sobie myślicie?! Dziewiętnaście i dwadzieścia lat i wydaje się wam, że świat zwojujecie?!
Mama siedziała obok z zamkniętymi oczami starając się przetrzymać to w milczeniu.
-Chcemy się tylko usamodzielnić- mówił Sharm.
Tata uderzył mocno w stół ręką. Aż drygneliśmy.
-Usamodzielnić?! Nic nie umiecie, macie zielono w głowach i wy stąd po prostu się wyprowadzacie!!! W głowach się wam poprzewracało!!! Nie no, April, daj coś do picia bo ja zaraz na zawał zejdę.
Mama wstała , podeszła do blatu i nalała do szklanki wody. Podała ją tacie. Wypił duszkiem całą.
-Ale źle wam tu?- dociekała.- Co was skłoniło do takich planów?
-Nie mamy właściwie prywatności- tłumaczyłam.
-No w sumie jak będzie się powiększać rodzinę...- zastanawiała się.
-Ale my nie chcemy mieć dzieci...- zatrzymałam ją w jej przemyśleniach.
Tata już nie wytrzymał. Wypluł mocnym strumieniem wodę, której jeszcze nie dopił.
-Jak to bez dzieci?- pytał podniosłym tonem.
-Nie chcemy mieć dzieci teraz!- krzyknął Sharm ratując nas przed kolejnym atakiem.-W tej chwili! W przyszłości może, ale nie teraz.
-Teraz nikt nie każe wam ich mieć- rzuciła mama.-Mówię o przyszłości.
Ojciec patrzył na nas tak, jakby zamierzał nas zabić. Już woleliśmy się nie odzywać. Chcieliśmy po prostu skończyć tą zupę.
................
A wiec takim oto wybuchowym stylem witam was w kolejnym opo Młodego Pokolenia. Gwarantuje, takich kłótni dzieci z rodzicami będzie więcej 😉
Do nexta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro